sobota, 31 października 2015

Rozdział V

,,Ludzi należy dzielić na dobrych i złych. Rasa, pochodzenie, religia, wykształcenie, majątek - nie mają znaczenia. Tylko to, jakim kto jest człowiekiem"
~ Irena Sendlerowa

      O liście prawie od razu dowiedziała się reszta huncwotów i Lily. Wszyscy przyjęli informacje z należytą powagą i  bardzo się tym przejęli, ale to Evans i Black najbardziej przeraziła sytuacja. Przez kolejne dwa tygodnie nie odstępowali Carli na krok. Wyjątkiem były osobne zajęcia, ale wtedy odprowadzali ją pod salę i oddawali pod opiekę kogoś zaufanego. Bez przerwy ją obserwowali, jakby mogła w każdej chwili dostać ataku serca.
      Dzisiaj, po zajęciach Carli udało się wyrwać od ich stałego towarzystwa, więc udała się nad jezioro. Chciała spędzić trochę czasu sama. Wyszła z zamku i skierowała się w stronę granatowej, błyszczącej tafli nad którą unosiła się błyszcząca mgła, nadając miejscu niesamowity wygląd. Nie dostrzegła nikogo na horyzoncie i w sumie się nie dziwiła, bo kto chciałby spędzać czas na zewnątrz w taką pogodę. Ale ona przecież nie była jak inni. Syriusz stale powtarzał jej, że jest nadzwyczajna, oryginalna. Ale ona wiedziała, że ktoś nie tak jej bliski, stwierdziłby po prostu, że jest nienormalna, że należy jej się bać. Stanęła na brzegu.  Poczuła chłód, kiedy woda dosięgła jej butów i całkowicie je zamoczyła. Cieszyła się, że ma takich przyjaciół. Pomimo, że ich stała opieka była dla Carli trochę uciążliwa, czuła się lepiej, kiedy wiedziała, że ktoś się o nią troszczy. Z drugiej strony stale przypominało jej to, że grozi jej wielkie niebezpieczeństwo.
      Czekała z niecierpliwością na święta. Chciała się już dowiedzieć o co w tym wszystkim chodzi, chciała zasypiać spokojnie wieczorem, chciała poznać prawdę na swój temat. Przez ostatni okres czasu zdała sobie sprawę, że sama nie wie o sobie za dużo. Przez jeden list, dwadzieścia linijek i sto dziewięćdziesiąt cztery wyrazy jej niedawno poukładane życie wywróciło się o sto osiemdziesiąt stopni.
      Usłyszała kroki stłumione przez mokrą trawę. Po chwili ktoś obok niej stanął i chwycił ją za rękę. Nie musiała się odwracać w stronę nowo przybyłego, żeby stwierdzić, że jest to Syriusz Black. Czy dowiedziała się kto do niej przyszedł po rytmie stawiania kroków, czy może rozpoznała chłopaka po charakterystycznym zapachu jego perfum, czy może podpowiedział jej to szósty zmysł? Nie wiedziała.
      – Nie możesz tak się od nas sama oddalać – szepnął słabo.
      – Co to ma znaczyć, że nie mogę? Oczywiście, że mogę! Przecież nic mi się nie stanie! – krzyknęła Carla i wyszarpała rękę z uścisku przyjaciela. – Nie chodźcie za mną krok w krok. Dajcie mi trochę prywatności! Jakbym ci pozwoliła to najchętniej i do toalety byś ze mną wszedł! Potrafię sobie sama poradzić! - zmierzyła Blacka ostrym spojrzeniem. Była naprawdę zła. Co on sobie w ogóle myśli? Że ona nie potrafi przejść przez korytarz i sobie nic nie zrobić. Odwróciła się na pięcie i spięta ruszyła w stronę zamku.
      Syriusz spojrzał na Carlę zdziwiony. Przecież oni tylko się nią opiekują, chcą, żeby była bezpieczna. A może za bardzo się jej narzucają? Może potrzebuje więcej swobody? Im dłużej o tym myślał, tym bardziej zdawał sobie sprawę, że Carla przez ostatnie dwa tygodnie nie spędziła ani jednej chwili sama.
      – My chcemy tylko, żebyś była bezpieczna – wyszeptał żałośnie.
      Dziewczyna zatrzymała się. Smutny głos przyjaciela zadziałał na nią tak, jakby ktoś wylał na jej głowę wiadro lodowatej  wody. Przecież oni nie mają złych intencji. Co ona wyprawia? Zachowała się egoistycznie, a oni chcą tylko jej dobra. Po co ona nakrzyczała na Syriusza? Oni chcą jej tylko pomóc. Powinna być im wdzięczna, że tak się dla niej poświęcają. Zdała sobie sprawę, że najzwyczajniej w świecie nie daje sobie rady i dlatego jest taka nerwowa.
      – Przepraszam. Wiem. Nie powinnam – odwróciła się w stronę chłopaka i mocno się do niego przytuliła. – To pewnie przez te ciągłe strach i niepewność. Cieszę się, ze ze mną jesteście.
      Syriusz zauważył, że po jej policzku spływają łzy. Otarł je delikatnie.
      – Wszystko będzie dobrze, nie musisz się bać – uśmiechnął się pocieszająco. Chwycił dziewczynę za rękę i pociągnął za sobą do zamku. Trzeba odwrócić jej myśli od tego tematu. Nie może ciągle się nim zamęczać – pomyślał.
      – Chodź, trzeba poćwiczyć, za niedługo pełnia.


~~~~~~~~~~~~

      – Ha! Udało mi się! – krzyknęła Carla, zamieniając się w wilka. A raczej próbowała krzyknąć, bo z jej gardła wydało się coś pomiędzy warkotem, a wyciem. Była z siebie zadowolona jak nigdy dotąd. Pomoc Remusowi była dla niej teraz celem numer jeden, który sprawiał, że nie czuła się jak piąte koło u wozu. Ostatnio wydawało jej się, że to ciągłe pilnowanie jej osoby ciąży jej przyjaciołom, więc myśl, że może jednemu z nich pomóc, że może się do czegoś przydać, była jak najbardziej pokrzepiająca. Cel odrywał ją także od myśli o tajemniczym liście i niebezpieczeństwie, które jej groziło.
      Syriusz przemieniony w psa, zaszczekał jakby gratulując. Szybko dokonał przemiany w człowieka.
      – Skoro już wszyscy potrafimy się przemieniać, to przy następnej pełni będziemy z Remusem!
      James, pod postacią pokaźnych rozmiarów jelenia zastukał kopytami wesoło, a szczur-Peter zaczął biegać w kółko ze szczęścia.
      – Możecie się już zamienić w ludzi, bo tak się z wami nie dogadam – fuknął.
      Chłopcy i Carla bez problemów wykonali prośbę Syriusza i już po chwili stanęli przed nim w swoich prawdziwych postaciach. Uważnie obejrzeli swoje ciało, żeby upewnić się, czy czasem niczego nie brakuje. Zadowoleni z wyników przeglądu wszyscy zaczęli się szczerze śmiać. Naprawdę cieszyli się, że będą z Remusem podczas kolejnej pełni, że będą mogli mu pomagać. Teraz trzeba tylko go odnaleźć, poważnie porozmawiać i poinformować go o swoim planie.
      Popatrzyli na siebie przekazując niemy komunikat. Wszyscy zrozumieli się bez słów. Wyszli z pustej sali na trzecim piętrze i  ruszyli w stronę jednego z tylko im znanych skrótów, dzięki czemu szybko znaleźli się w pokoju wspólnym gryfonów. Remusa znaleźli na kanapie huncwotów, tępo wpatrującego się w kominek. Kiedy usłyszał ich kroki niespokojnie drgnął wyrwany z zadumy.
      – Gdzie byliście? – spytał, lekko podirytowany ich długą nieobecnością.
      – Musimy porozmawiać – powiedział Syriusz, ignorując pytanie przyjaciela i już ciągnął Lupina za rękę w stronę ich dormitorium.
      Kiedy znaleźli się w pokoju nastała niezręczna cisza, przerywana tylko świstem wiatru za oknem. Atmosfera była napięta, nikt nie wiedział jak zacząć temat. Remus chyba domyślał się o co chodzi, bo intensywnie wpatrywał się w swoje buty. W końcu nie wytrzymał zdenerwowania, które zaciskało coraz ciaśniejszy supeł na jego żołądku.
      – Po co tu przyszliście?! Żeby powiedzieć mi, że mam się do was nie zbliżać?! Że jestem niebezpieczny?! Że mam się od was odczepić?! – warknął.
      Popatrzyli na siebie zdumieni. Przecież nie taki był ich cel wizyty. Nie spodziewali się takiej reakcji Remusa. Przecież przyjaciół się nie zostawia, zwłaszcza w tych najgorszych momentach.
      – Nie! – krzyknął Peter. – My chcieliśmy ci tylko powiedzieć, że wiemy i, że zamierzamy ci pomóc.
      – Słucham? – spytał zaskoczony Lupin. Był pewny, że przyjaciele się od niego odwrócą, tak jak inni ludzie w przeszłości.
      – No tak, przecież to tylko mały futerkowy problem – uśmiechnął się James pocieszająco. Wszyscy mimo wszystko wybuchnęli śmiechem.
      – Nie, nie boicie się mnie? Nie brzydzicie się mną?
      – Ależ oczywiście, że nie! Nawet mamy plan jak ci pomóc! – wykrzyknęła podniecona Carla, która już całkiem pozbyła się zdenerwowania.
      –  Pomóc?
      – Ależ oczywiście! Będziemy spędzali z tobą pełnie we Wrzeszczącej Chacie  odpowiedział Syriusz poważnie.
      Remusa zatkało. Chcieli mu pomóc. Powoli dochodziło do jego głowy, że nie stracił przyjaciół przez swoją chorobę. Czuł się tak szczęśliwy jak nigdy dotąd, ale mimo to nie stracił umiejętności logicznego myślenia.
      – Skąd wiecie, gdzie spędzam pełnie?
      Carla dumnie rozłożyła ręce, uśmiechając się.
      – Tak, mogłem się domyślić. Ale mimo wszystko nie możecie ze mną spędzać pełni. Nie jestem bezpieczny – Remus od razu posmutniał. Chciał być zwykłym chłopakiem, chciał być normalny, zdrowy, a przede wszystkim nie niebezpieczny. Nie mógł pozwolić przyjaciołom spędzić z nim pełni. Przecież wilkołaki rozrywają ludzi na strzępy!
      – Ha! I tutaj też mamy odpowiedź! – uśmiechnął się zawadiacko James. – Zostaliśmy nielegalnymi animagami!
      – Że co?!
      – No tak.
      – Nie możecie.
      – Możemy.
      Remus westchnął – i tak z Jamesem nie wygra. Znalazł sobie prawdziwych przyjaciół. Takie poświęcenie tylko dla niego. Dla tak nieważnego, nieśmiałego chłopaka. Naraz poczuł się doceniony, coś warty. Może jednak coś dla kogoś znaczy.      
      – A Carla?
      – Co ze mną nie tak?
      – Nie możesz wychodzić poza Hogwart.
      Tego się nie spodziewała. Przecież jej przybycie nie może wpłynąć na decyzję Lupina. Nie może! To by było po prostu... Niedorzeczne!
      – Będzie mi groziło większe niebezpieczeństwo. Potraktujmy to jako... przygotowanie? – powiedziała spokojnie i całkiem poważnie.
      Wszyscy uśmiechnęli się, zgadzając się.  Podeszli do Remusa i zgnietli go w uścisku.
      – Chyba jestem najszczęśliwszą osobą na świecie – wyszeptał.

~~~~~~~~~~~~~

      – Hej, Lily! Umówisz się ze mną? – krzyknął James, wpadłszy do pokoju wspólnego i dostrzegłszy wielką rudą czuprynę.
      Lily, siedząca przy stoliku z Carlą i odrabiająca zadanie z eliksirów, nawet nie spojrzała na chłopaka.
      – A jak myślisz?
      – Tak?
      – Nadzieja matką głupich.
      – Sugerujesz coś, Lily? – spytał, dosiadając się do stolika.
      – Ależ, oczywiście, że tak - odpowiedziała Gryfonka, dalej wpatrując się w książkę i nie zwracając uwagi na Pottera. Na jej twarzy pojawił się niewinny uśmiech – Powinieneś się cieszyć. Dzisiaj rozmawiałam z tobą dłużej niż zazwyczaj. Ale twój limit już się skończył. Możesz już iść. Psujesz mi ten piękny dzień – wskazała palcem na okno, za którym wcale nie było ładnej pogody.  
      Carla zachichotała.
      – Czyli mój limit się powiększył? – spytał chłopak z nadzieją w głosie, niezrażony ostatnimi niemiłymi słowami.
      Dziewczyna nie odpowiedziała, więc Potter wstał od stolika i udał się w stronę kanapy huncwotów.
      – Rozumiesz to, Syriusz? – powiedział na tyle głośno, żeby dziewczyny mogły go usłyszeć i rzucił się na kanapę obok przyjaciela – Lily poświęciła mi dzisiaj minutę więcej!
      – Musi mieć dzisiaj dobry humor – skomentował Black.
      – On mi nigdy nie da spokoju? – westchnęła Lily.
      – A może powinnaś dać mu szansę? – zasugerowała Carla, jednak Evans popatrzyła się na nią jak na wariatkę.  Przecież się zmienił. Nie jest już taki arogancki i nieodpowiedzialny. Pomyśl nad tym  dodała i zebrawszy wszystkie wypracowania, wstała od stolika. Czuła lekkie niedowierzanie, że udało jej się to powiedzieć. Przecież właśnie przekonuje Lily do chłopaka, w którym się zakochała. Ale czy na pewno? Czy nie jest to przejściowe zauroczenie?
      – Ja już nie mam siły. Idę to odnieść.
      Nie zdążyła. Usłyszała huk i szarpnięcie do tyłu. Ciemność. Nic tylko mrok. Po chwili zapaliły się pochodnie rzucając blade światło na kamienne ściany. Usłyszała kroki, a do pokoju ktoś wszedł. Zobaczyła przeraźliwie bladą twarz Lorda Voldemorta. Naraz poczuła przeraźliwy ból. Cierpiała jak nigdy dotąd. Dopiero teraz zauważyła dziewczynę, leżącą na zimnej kamiennej posadzce. Ale skąd wie, że była zimna? Zdała sobie sprawę, że odczuwa to samo co ta biedna istota. Zbliżał się do dziewczyny. Bezbronnej, nie mogącej nic zrobić. Carla usłyszała bezwzględny głos. Crucio. Oślepiające światło. Krzyk, rozdzierający powietrze. Wrzask pełen rozpaczy. Jęk, błagający o litość. A potem cisza. Cisza złowroga i straszliwa. Już nic nie czuła.
      Obudziła się w czerwonym pokoju wspólnym gryfonów. Leżała na ziemi, ciężko dysząc. Dziwne - nikt na mnie nie zwrócił uwagi. Gryfoni kręcili się dookoła, śmiejąc się głośno.
      – Co się stało? – krzyknęła do Lilly, zbierającej swoje rzeczy z ziemi.
      – Potter, Black, Lupin, Pettigrew – wymamrotała nienawistnie i poszła ich szukać poza obrębem pokoju wspólnego.
      Carla wstała z ziemi. Zauważyła, że cała pokryta jest śluzem. Co tutaj się wydarzyło? Co z tym wspólnego ma ten sen? Podeszła do Cassie, która siedziała na kanapie przy kominku. Razem z Keylie śmiały się do rozpuku.
      – Co tutaj się stało? Zemdlałam i nie wiem o co chodzi!      
      – Pod waszym stolikiem wybuchła bomba śluzowa! Chyba ci nie muszę mówić kto to zrobił. Czekaj, czekaj... Mówisz, że zemdlałaś?! – Cassie szybko podniosła się z kanapy i zaczęła nerwowo oglądać Carle z każdej strony.
      – Ah, tak... Dziękuję, Cassie. To nic takiego, nic się nie stało.
      Nie zwracając uwagi na niespokojne spojrzenia Cassie i okrzyki Keylie, wyszła szukać Lily. Nie miała ochoty z nimi o tym teraz rozmawiać. Znowu zaczęłyby się współczucia, ubolewanie nad jej losem. Ale ona tego nie lubiła. Bo przecież one nic nie dawały. Tylko jeszcze większe poczucie beznadziei. Przemierzała korytarze stanowczym krokiem. Gdzie Lily mogła pójść? Gdzie huncwoci mogli się podziać? Wymyśl miejsce, które pierwsze by im przyszło na myśl. Myśl jak huncwot.
      Pokój życzeń.
      Dotarła na siódme piętro. Stanęła przed białą ścianą. O czym oni mogli pomyśleć, wchodząc do pokoju? Przeszła trzy razy wzdłuż ściany.
      Miejsce, gdzie mogłabym się schować.
      Nic. Dalej biała ściana.
      Kolejna próba.
      Miejsce, gdzie Lily mnie nie znajdzie.
      Nie wierzyła, że jej się udało. Przed nią pojawiły się wielkie, złote drzwi. Były ciężkie. Pomimo, że pchnęła je mocno, one tylko lekko się uchyliły. Wślizgnęła się przez szparę do pokoju. Pomieszczenie tonęło w mroku. Wszędzie widziała małe zakamarki, świetnie nadające się na kryjówkę. Nie dostrzegała jednak nigdzie huncwotów.
      – Carla?! Jak ty się tu dostałaś? – z jednej z kryjówek wyszedł Syriusz – Widzę, że kawał się udał – uśmiechnął się szeroko.
      Carla zdała sobie sprawę, że nadal pokrywa ją śluz. Usunęła go szybko zaklęciem.
      – Myślę, że Lily się nie spodobał. Gdzie reszta?
      Z mroku wyłonili się Lupin, James i Peter. Carla drgnęła. Czy powinna im powiedzieć o śnie? Czy przez to nie zmieni się decyzja Remusa o towarzyszeniu mu podczas pełni? Ale musi, musi to zrobić. Oni muszą wiedzieć.
      – Usiądźcie. Musimy porozmawiać.
      Huncwoci zaniepokojeni tonem Carli, posłusznie wykonali polecenie.
      – Wtedy, kiedy bomba wybuchła, zemdlałam. Miałam sen, wizję? Nie wiem jak to nazwać. Obserwowałam zdarzenia z góry. Tam był – urwała na chwilę, żeby zaczerpnąć tchu – Voldemort. I dziewczyna. Rzucił na nią Cruciatus. Wrzeszczała. To... to chyba byłam ja. Chociaż widziałam wszystko z zewnątrz czułam wszystko. Nieopisany ból. Cierpiałam. To było straszne – zakończyła, a jej ręce mimowolnie zaczęły drżeć. Nie patrzyła na twarze przyjaciół, więc nie mogła zauważyć, jak wielkie zaniepokojenie, a raczej strach maluje się na ich twarzach.
      Nikt się nie odezwał. Siedzieli w niespokojnej ciszy jeszcze przez długi czas. Każdy pogrążony w swoich myślach o niebezpiecznej przyszłość, samym swoim towarzystwem wspierając przyjaciół.

~~~~~~~~~~~


      Jak wam się podoba? Starałam się dostosować do waszych rad. Mam nadzieję, że widać poprawę :) Komentujcie!


     
      

niedziela, 18 października 2015

Rozdział IV



Carla wypadła z zamku. Liście cicho chrzęściły pod jej stopami, kiedy w pełnym słońcu biegła w stronę boiska do Quidditcha. Nie zwracała uwagi na okrzyki uczniów, kiedy ich niechcący potrącała. Pędziła przed siebie, kurczowo ściskając w dłoni list i nie zatrzymywała się. Czemu wybrała akurat to miejsce? Uznała, że o tej porze boisko będzie opustoszałe, bo wszyscy będą cieszyli się ostatnim dniem ładnej pogody nad jeziorem.
Na środku boiska potknęła się i upadła na twarz. Zdarła sobie przy okazji kolana i łokcie, ale nic sobie z tego nie robiła. Nie to teraz było najważniejsze. Przewróciła się na plecy i koszulą wytarła sobie twarz z ziemi.
Jak to możliwe, że jej spokojne życie znowu zostało zaburzone? Jak to możliwe, że grozi jej niebezpieczeństwo?
Chwyciła kopertę, odetchnęła kilka razy, żeby się uspokoić i jeszcze raz, już mniej roztrzęsiona, przeczytała list.

Droga Charlotte Blue!
  Nie będziemy się rozpisywali, ponieważ nie mamy na to czasu. Całą sprawę streścimy w paru zdaniach.
  Nie znalazłaś się w tym świecie przypadkiem - w końcu nie ma w nim już miejsca na nieprzewidziane kroki. Zostałaś tutaj sprowadzona przez nas - PWD. Jest to grupa, która została stworzona już bardzo dawno temu, mająca na celu ochronę świata czarodziejów przed niebezpieczeństwem. Teraz jest nim potężny czarnoksiężnik Lord Voldemort. Pewnie już o nim słyszałaś. Jeszcze nie jest w pełni sił, ale już od 4 lat bardzo się rozwija. Niestety nie możemy z tym wiele zrobić - jesteśmy za słabi. Poczyniliśmy jednak parę kroków, by mu w tym przeszkodzić.       
  Sprowadziliśmy ciebie. Nie jesteś zwykłą dziewczyną. Jesteś jedną z niewielu osób, które mogą się dogadać z dawno zapomnianymi celtyckimi bogami. Reszta z nich już dołączyła do PWD.
  W liście nie możemy udzielić ci więcej informacji na ten temat. Niestety musimy przejść do niemiłych spraw. Dowiedział się o nas sam Voldemort. O tobie także. Grozi ci wielkie niebezpieczeństwo. Póki co w Hogwarcie nic ci się nie stanie, ale podczas świąt będziesz musiała bardzo uważać. Ojciec twojego przyjaciela wie o wszystkim - on ci pomoże i wyjaśni więcej.
  Do zobaczenia w grudniu.
PWD

 Jeszcze raz się przekonała, że to wszystko prawda. Po co oni ją w to zaplątywali? Po co ją sprowadzili? Teraz Voldemort i śmierciożercy chcą ją zabić. Wszyscy chcą zgładzić tą bezbronną dziewczynę. A ona nic nie może zrobić. Bo przecież co poradzi na ataki potężnych czarodziejów. Poza tym co ona ma do celtyckich bogów? Jak może się z nimi dogadać? O co w ogóle chodzi? Czy dziadek miał z tym coś wspólnego? Czyli może uratować świat przed Voldemortem? Może uratować Jamesa, Remusa, Syriusza i Petera przed strasznym losem? Ojciec, którego z jej przyjaciół ma mi pomóc? Pewnie Jamesa, bo to jego tata był w tej okropnej książce, która ją tu przeniosła.
 Nękana zbyt dużą ilością pytań, zasnęła.

~~~~~~~~~~

   Wieczorem Peter z Remusem siedzieli na kanapie przy kominku w pokoju wspólnym Gryfonów. Na stoliku porozrzucane było mnóstwo zapisanych kawałków pergaminów. Remus w ręce trzymał książkę do mugoloznawstwa i zawzięcie tłumaczył coś koledze.
– W takim razie, powiedz mi co to jest telefon – zakończył swój wykład Lupin. Zauważył, że jego przyjaciel nie słuchał nic, co mu przez ostatnie piętnaście minut tłumaczył. Mniej uzdolniony kolega bezmyślnym wzrokiem śledził tańczące płomienie w kominku.
– Mówię do ciebie! - podirytowany Remus trzasnął Petera książką w głowę.
– Auć! Uważaj jak wymachujesz tymi rękami! – krzyknął Peter i znów przestał zwracać uwagę na rzeczywistość.
Lupin teraz był już całkiem zdezorientowany. Wiedział, że często zdarza się Peterowi zamyślić, ale nie aż tak mocno... Trącił go w ramię.
– Co się dzieje?- spytał.
– Co, co się dzieje?
– Dziwnie się zachowujesz.
– Ja?
– Peter, nie udawaj. Przecież widzę, że coś się stało. Nie zachowujesz się normalnie.
– Po prostu martwię się o Carlę. Zniknęła tak nagle i nigdzie jej nie ma... – westchnął.
– Hmmm, a więc o to chodzi. Spokojnie, Carla na pewno sobie poradzi. W końcu jest już dużą dziewczyną – spróbował zażartować  Remus.
  Niepokój Petera trochę zmalał. Przecież co by mogło jej się stać? W końcu Carla często gdzieś znika. Trochę się uspokoił, ale coś w środku mówiło mu, że nie wszystko jest w porządku.
– Na dzisiaj koniec nauki – rozkazał Remus, dalej dostrzegając ślady zmartwienia na twarzy przyjaciela.
  Na te słowa Peter zapomniał o wszystkich zmartwieniach, a jego humor znacznie się poprawił.

~~~~~~~~~~~~~~~

  Kiedy się obudziła, był już wieczór. Spoglądała prosto na czerne ogromne niebo, usypane gwiazdami. Nie widziała wyraźnie, więc kilka razy zamrugała. Zauważyła, że jest przykryta bluzą, a przecież nie pamiętała, żeby miała jakąkolwiek. Zdała sobie sprawę, że nie jest sama, słyszała czyiś głęboki oddech. Lekko poruszyła się.
– O wstałaś – zauważył James.
– To twoja bluza? – spytała Carla, podnosząc się i siadając obok kolegi.
– A myślisz, że normalnie siedziałbym w tej temperaturze w samej koszulce? – zaśmiał się, rozkładając ręce.
– Oh, no... tak... Nie musiałeś – zmieszała się, oddając Gryfonowi okrycie.
– Wygrzałaś ją.
  Carla rozejrzała się po boisku. Co ona tu... Dopiero teraz przypomniała sobie powód, z którego się tu znalazła. List. Gdzie on jest? Nigdzie go nie widziała. Zaczęła go szybko szukać - w kieszeniach, na trawie. Nigdzie go nie było.
– Był tutaj jakiś list? – spytała zdenerwowana.
 – Tak – chłopak podał jej kopertę.
 – Czytałeś go? – warknęła, a atmosfera naraz się napięła.
 Chłopak nerwowo przejechał ręką po włosach i odwrócił wzrok.




– Jak mogłeś?! Nie wiesz, co to znaczy tajemnica korespondencji?! Pozwoliłam?! Idiota! – krzyczała Carla, dodając coraz to gorsze obelgi. Chodziła w kółko przed siedzącym kolegą, prawie na niego wpadając.
  James jeszcze nigdy nie widział jej tak wściekłej. Zazwyczaj niczym się nie przejmowała, nie denerwowała się, a przynajmniej po sobie tego nie pokazywała. A teraz wpadła w taką złość, co było naprawdę wielką odmianą.
– Grozi ci niebezpieczeństwo – prostym stwierdzeniem, chłopak przerwał krzyki dziewczyny.
– Oh, doprawdy? – syknęła.
– Grozi ci niebezpieczeństwo, więc tak czy siak powinniśmy się o tym dowiedzieć. W końcu jesteśmy twoimi przyjaciółmi.
  Złość Carli trochę zmalała, kiedy zdała sobie sprawę, że przecież i tak by o tej całej sprawie powiedziała Jamesowi, Syriuszowi, Remusowi, a nawet Peterowi. Musiałaby ich o tym poinformować, bo sama nie sobie dałaby rady z Voldemortem, ze Śmierciożercami, a co dopiero ze strachem przed nimi.
  Klapnęła obok Gryfona.
– No tak, masz rację – schowała twarz w ramionach.
– Co zamierzasz? – spytał rzeczowym tonem James.
Carla spojrzała mu w oczy. James dostrzegł w nich strach i niepewność. Nie dziwił się, że dziewczyna się boi. Tyle w życiu przeszła. Musi jej być strasznie ciężko.
– Nie wiem – odpowiedziała i ponownie spuściła wzrok.
  Gryfon poczuł, że powinien coś powiedzieć. Coś co by pocieszyło Carlę, dodało jej pewności, sprawiło, że poczułaby się bezpieczna. Ale jak to często w tych sytuacjach bywa nic odpowiedniego nie przychodziło mu do głowy, więc obiął tylko przyjaciółkę ramieniem i powiedział krótkie:
– Poradzimy sobie. Obiecuję.
  Kiedy Carla popatrzyła na Jamesa, dostrzegł na jej twarzy wdzięczność. Czyli jednak trafiłem – ucieszył się w duchu – Takie proste słowa, a tak dużo zdziałały.

~~~~~~~~~~

– W kolejną sobotę pełnia – po godzinie ciszy odezwał się James do Carli. Mogła być już około jedenasta w nocy, ale oni nie przejmowali się, że powinni już dawno znaleźć się w zamku. W końcu już nie o takich godzinach wracało się do dormitoriów.
– Tak... Wpadłeś już na jakiś pomysł pomocy Remusowi?
– Oczywiście! Zostaniemy nielegalnymi animagami – stwierdził James, tak spokojnie, jakby właśnie obwieścił, że idzie zjeść pączka z marmoladą i cukrem pudrem. Chociaż nie. O tym mówiłby z większym przejęciem.
Carla nie przejęła się tym zbytnio. Przecież wiedziała, że tak się to skończy. Bardziej interesował ją fakt, że jej obecność w tym świecie nie wpłynęła na te wydarzenia. Odnotowała go w pamięci.
– Głodna jestem – oznajmiła dziewczyna.
– A czy to coś nadzwyczajnego? Ty zawsze jesteś głodna – zakpił James. – Chodź zwędzimy coś z kuchni.
Podnieśli się z ziemi i otrzepali swoje ubrania z brudu. Razem ruszyli w stronę zamku.
   Gdzieś w połowie drogi Carla zadała od dawna nurtujące ją pytanie:
– Bardzo ją kochasz?
   James popatrzył na nią zdziwiony. Takiego pytania na pewno się nie spodziewał. Tak, kochał ją. Pomimo wszystkich niemiłych uwag, wszystkich odrzuceń, przykrości jakie mu sprawiła, kochał Lily jak nikogo innego.
– A nie widać?
– Nie poddawaj się – uśmiechnęła się – Kiedyś się zgodzi z tobą umówić.
James po raz kolejny zdał sobie sprawę, że Carla wie o nich więcej niż przypuszczał. I uświadomił sobie, że nie wie o dziewczynie za dużo. Nie wie nic, co się działo z Gryfonką przed przybyciem do Hogwartu. Zawsze unikała tego tematu, a huncwoci jej nie naciskali. Ale może to jest właśnie moment, żeby dowiedzieć się czegoś więcej?
– Mogłabyś mi opowiedzieć coś o sobie z tamtego świata? – spytał przystając na chwilę.
   Zdziwiona dziewczyna zatrzymała się w pół kroku. Po co on o to pyta? Przecież wie, że nie lubi o tym rozmawiać. A może czas im o sobie trochę powiedzieć.
   Odwróciła się do chłopaka i wzięła głęboki oddech.
– W tamtym świecie nie byłam lubianą osobą. Nie miałam przyjaciół, kolegów, znajomych. Tylko rodziców, babcię i dziadka. Dziadek zmarł zaraz przed przeniesieniem się tutaj. Nie miałam łatwego życia – w szkole wszyscy mnie upokarzali, śmiali się ze mnie. Dziewczyny z klasy mnie unikały. Nawet moi dziadkowie ze strony taty mnie nie lubili. Nie lubię o tym rozmawiać – zakończyła. Nie będzie mówić więcej. Nie jest to im póki co potrzebne. Może kiedy indziej. Kątem oka zauważyła, że James spuszcza trochę głowę, jakby zmieszany, że pobudził tak nieprzyjemną kwestię.
   Chwyciła Jamesa za rękę i pociągnęła go za sobą w stronę zamku. Jednak kiedy chłopak się nie ruszał, odwróciła się zdziwiona.
– Nie tęsknisz za nimi? Za rodziną?
   Poczuła, że w jej oczach pojawiają się łzy. Tyle mu jeszcze powie, ale to jest ostatnie pytanie w tej kwestii, na które udziela odpowiedzi. W końcu nie chce się tutaj rozpłakać.
– Oczywiście, że tęsknie. Próbowałam wrócić do tamtego świata, ale nie wiem jak. Może teraz dzięki PWD uda mi się z nimi zobaczyć? – rozmarzyła się. Po chwili potrząsnęła głową, jakby wyrzucając z niej te myśli. – Teraz idziemy do kuchni! Nie jadłam nic od rana!

~~~~~~~~~~  



    Witam! Przepraszam, że tak późno. Wiem, mam duże zaległości, ale nic na to poradzić nie mogłam :(  W mojej głowie brak było pomysłów. Ale jest! Napisałam! Komentujcie, oceniajcie! Bardzo was o to proszę!

Obserwatorzy

Lydia Land of Grafic