czwartek, 23 lutego 2017

Rozdział XXI

http://www.cuded.com/2012/06/illustrations-by-viktoria/
W klasie panowała leniwa i senna atmosfera, więc nic dziwnego, że prawie wszyscy uczniowie, położywszy się na ławkach, drzemali. Usypiający głos profesora Binnsa, który opowiadał o wyjątkowo nudnym temacie, jakim okazały się wojny goblinów, sprawił, że nawet Remus i Lily po wielu próbach skupienia się na lekcji poddali się i przestali słuchać wykładu. Carla przysypiała już od początku lekcji, cicho pochrapując. Syriusz bez celu dziurawił swój podręcznik, a Peter rysował coś po ławce. Tylko jeden jedyny uczeń oddał się pracy dużo bardziej twórczej niż tępe wpatrywanie się w przestrzeń. James Potter, jeszcze przed chwilą pochylony nad zapisanymi tekstem kartkami, teraz czytał je, cmokając z zadowoleniem. Zmrużył oczy, przyglądając się swoim notatkom niczym znawca, po czym uśmiechnął się szeroko i chrząknął znacząco:
– Ekhm, ekhm. – Kiedy Black przerwał niszczenie swojej książki, a Peter i Remus, którzy siedzieli w ławce przed nimi, odwrócili się w ich stronę, James zaczął mówić: – Oto ten moment, kiedy moje pierwsze poważne dzieło ujrzy światło dzienne – ogłosił głosem pełnym podniosłości i powagi. – To jest ten dzień, w którym odkryłem, co jest moim życiowym powołaniem. W przyszłości zostanę poetą, a oto teraz zaprezentuję wam mój wspaniały twór, dotykający tematów z życia przeciętnego ucznia, opowiadający zarówno o szarej, szkolnej codzienności, jak i o osobach wręcz wybitnie wyróżniających się na tle tego przeźroczystego tłumu.
Syriusz westchnął z udawanym przejęciem, nawet nie próbując ukryć złośliwego uśmieszku, który wpłynął na jego twarz.
– Ale ostrzegam, że jeśli zamierzasz przez kolejne pięć minut wychwalać wszystkie przymioty Evans, to nie ręczę za siebie.
Potter zmierzył go morderczym wzrokiem, lecz zaraz wyprostował się i już całkiem niewzruszony, jakby Black nie uczynił tej uwagi, zaczął czytać:
– Kiedy Binns zaczyna wykład,
wszyscy z Carli biorą przykład.
Chętnie kładą się na ławkach,
myśląc o kremowych piwkach.
Zewsząd słychać chrapanie,
lecz Binns to olewa, więc nic złego się nie stanie.
Nie wszyscy jednak całkiem ignorują lekcję –
urocza Lily Evans ma do tego obiekcje.
Walcząc ze snem dzielnie,
unosi swe oczy piękne piekielnie,
spogląda na Binnsa z silną wolą na twarzy,
jednak senność i nad nią przeważy.
Zaraz po niej w kolejce jest Remus,
który także stara się senność przemóc.
Próbuje się skupić, robić notatki,
lecz wojny goblinów to niełatwe gratki.
I on jest zmęczony po porażce,
a zaraz obok Peter bazgroli coś na ławce.
Zapomniał jednak, co u Zonka kupił –
niezmywalny atrament szybko się drewna uczepił.
Już nie umyje Glizdogon ławki,
kolejni uczniowie zobaczą jego obrazki.
Carla jest we śnie pogrążona,
pewnie życiem była zmęczona.
Teraz usta ma otwarte szeroko,
a na ławce śliny plama zrobiła się duża jak jej półotwarte oko.
Syriusz natomiast poświęcił się bardzo zajmującemu zajęciu.
Na przedstawiającym gobliny zdjęciu
zrobił dziury jak na naszym suficie po sylwestrowym przyjęciu.
Bo wtedy petardy w domu odpalaliśmy,
czym naszych rodziców we wściekłość wprawiliśmy.*
Nie wiem, co mam dodać jeszcze,
więc swe uczucia wyznam wreszcie.
Evans, z wszystkich dam najpiękniejsza...
– Możesz pominąć tytuły Evans i przejść od razu do sedna sprawy? – wtrącił Syriusz. – Nie mamy całego życia.
James po raz kolejny tego dnia wyglądał, jakby miał zabić swojego przyjaciela, ale kontynuował swój wiersz z zaskakującym spokojem:
– Evans, z wszystkich dam najpiękniejsza,
od tęczy nawet o wiele barwniejsza,
proszę cię, abyś mojego miłosnego wyznania
wysłuchała z cierpliwością godną uznania.
Kocham cię, Lily, i nic tego nie zmieni.
nawet stos przez ciebie posłanych we mnie kamieni.
Żadne spławiania i żadne wyzwiska,
bo miłość ma odporna jest na takie zjawiska.
Kiedy skończył, Lily była cała czerwona. James nie wiedział, czy to ze złości, czy zażenowania, ale zdecydowanie wolał tą drugą opcję. Chwilę wpatrywał się w dziewczynę zestresowany, ale kiedy ta zaśmiała się perliście, już był całkiem spokojny. Jednak się spodobało.
Inni też wydawali się weseli. Carla, która zdążyła obudzić się na część wierszyka opowiadającej o niej, teraz wycierała rękawem ślinę z ławki. Remus uśmiechał się pod nosem, Syriusz, nie przejmując się Binnsem, głośno wyrażał swoją opinię na temat właśnie zaprezentowanego tworu (nie jest źle, ale do dzieła sztuki to mu jeszcze daleko), a Peter ze strachem wymalowanym na twarzy usilnie próbował zmyć swoje rysunki.
Na twarz Jamesa wpłynął uśmiech. Kiedy obserwował, jak Blue i Black beztrosko spierają się, czy dziewczyna ze swoimi na wpół otwartymi oczami mogłaby bez żadnych konsekwencji spać na zajęciach, aż w końcu kiedy dostrzegł rozbawionego Remusa, który za pomocą przeróżnych zaklęć próbował zmyć obrazki Petera, Potter po prostu cieszył się, bo w tych ciężkich czasach naprawdę trudno było o takie pozytywne emocje.
A Lily śmiała się tak pięknie z jego wierszyka, tak ślicznie wyglądała, kiedy na jej twarzy pojawiał się szeroki uśmiech, który ostatnio wyjątkowo często udawało mu się u niej wywołać.
Niech sobie Syriusz o jego dziele sztuki mówi, co chce. Warto było stworzyć takie bzdety choćby dla uśmiechu Lily.
Poza tym James uważał, że ten wierszyk był naprawdę genialny.

~~~~~~~~~~

Korytarze Hogwartu pełne były uczniów, którzy beztrosko rozmawiali, śmiali się i żartowali, całkiem nie zdając sobie sprawy z niebezpieczeństwa czającego się na nich poza murami zamku. Blue, przeciskając się przez tą irytująco wesołą masę Hogwartczyków w stronę wieży Krukonów, gdzie umówiła się z Tyrsem, myślała nad tym, jak bardzo jej życie nabrało tempa w ciągu ostatniego tygodnia. Od wieści o śmierci babci minęły cztery dni. W tym czasie pan Antoni z trzy razy pojawił się w Hogwarcie, aby porozmawiać z Dumbledore'em i Rasunem na temat tego, czego dowiedziała się ze swojej wizji – Śmierciożercy planowali atak na szkołę w przyszłym tygodniu, aby dorwać ją i jej przyjaciół. Dlatego też podstawą było przetransportowanie ich z Hogwartu w taki sposób, aby zwolennicy Voldemorta się o tym dowiedzieli, ale nie mieli pojęcia, gdzie teraz znajdują się Obdarzeni. Właśnie głównie o tym dyskutowali w ostatnim czasie dyrektor i pan Antoni – o tym, że portal należy jak najszybciej otworzyć i poprosić o pomoc bogów, zadecydowali już pierwszego dnia. Sytuacja była poważniejsza niż mogli się spodziewać, dlatego podjęcie tych środków wydawało się konieczne.
Skręciła w jeden z korytarzy, na których ludzi było już dużo mniej. Odetchnęła z ulgą, wyswobadzając się z tłumu. Nadal dobiegał do niej gwar rozmów, jednak tłumił go świst wiatru dobiegający zza okratowanych okien.
Bała się przyszłości, odpowiedzialności, która na nią spadła, i nieubłaganie zbliżającej się wojny. Mimo że wiedziała, iż nie da się do niej przygotować, chciałaby mieć więcej czasu nie tylko na naukę kolejnych zaklęć, które mogłyby się jej przydać, ale także na przygotowanie psychiczne. Bo kiedy tylko przypominała sobie bitwę pod kwaterą PWD, ten obezwładniający strach, który wtedy ją dopadł, obraz nieprzytomnego Syriusza, przyjaciół walczących w pocie czoła z własną krwią na dłoniach i Śmierciożerców, dla których ta konfrontacja wydawała się dziecinną igraszką, miała ochotę się gdzieś schować i jak tchórz nie opuszczać swojej kryjówki do końca świata. Jej obowiązkiem jednak była obrona społeczeństwa czarodziejów i postanowiła, że żaden strach jej w tym nie przeszkodzi. W końcu nie bez powodu była Gryfonką, prawda?
Teraz jednak na jej głowę spadł kolejny problem, a mianowicie Tyrs.
To nie chodziło o to, że go nie lubiła. Wręcz przeciwnie był naprawdę miłym chłopakiem, na początku nawet ją zauroczył. Ostatni okres jednak nie pozwalał jej na spotykanie się z Grekiem zbyt często, ich kontakt tak naprawdę nie rozwinął się jakoś bardzo, mimo że spędziła z nim wiele przyjemnych chwil.
Nie chodziło jednak głównie o to – ostatnio jej sytuacja diametralnie się zmieniła, a niebezpieczeństwa, które miały ją spotkać, nie pozwalały jej na spotykanie się z Tyrsem. Po pierwsze nie chciała wciągać w to Merlinowi winnego chłopaka, a po drugie i tak nie zaufałaby Grekowi na tyle, żeby opowiedzieć mu o swojej tajemnicy. Zwyczajnie nie łączyła go z nią tak silna więź jak z huncwotami czy Lily, a o takich poważnych sprawach nie rozmawiało się głośno.
Tylko jak mu teraz wytłumaczyć bez urażenia go, że ona nie może się zbytnio do niego zbliżać? Naprawdę nie chciała, żeby chłopak się na nią obraził, nie pragnęła całkiem zerwać z nim kontaktu. Tyrs był ciepłą i przyjazną osobą, a właśnie takich ludzi Blue ani trochę nie miała ochoty od siebie odsuwać, ale w tym momencie wytłumaczenie mu jasno, że z tego nic więcej od koleżeństwa nie wyjdzie, wydawało się być nieuniknione.
Kiedy zaczęła wspinać się po schodach prowadzących do wieży Krukonów, w gardle pojawiła się dziwna gula, przez którą miała wrażenie, że się dusi. Zdawała sobie sprawę, że Tyrs liczył na coś więcej niż tylko przyjaźń, ale ona tego nie czuła, mimo początkowego zauroczenia jego osobą. I teraz było jej naprawdę głupio, bo niepotrzebnie dała mu nadzieję. Jednak im dłużej to ciągnęła, tym bardziej raniła chłopaka, więc bez względu na jej nerwy i niepewność po prostu musiała mu wszystko wyjaśnić.
Kiedy dotarła na szczyt, Greka jeszcze nie było, ale nic dziwnego skoro przyszła za wcześnie, ze zdenerwowania nie mogąc usiedzieć w dormitorium. Rzuciła przelotne spojrzenie na kołatkę strzegącą wejścia do pokoju wspólnego Ravenclawu, ale od razu odrzuciła pomysł, żeby próbować odgadywania jej zagadki – po pierwsze nie miała na to cierpliwości, a po drugie wcale nie zależało jej, żeby wchodzić do środka i tym samym przyspieszać swoje spotkanie z Tyrsem. Wolała poczekać, aż on opuści pomieszczenie, dając sobie jeszcze trochę czasu na ułożenie w głowie swojej wypowiedzi.
Usiadła pod ścianą, zaraz obok drzwi i oparła się o zimny mur. Przeszył ją dreszcz, dlatego od razu wstała i zaczęła nerwowo chodzić dookoła.
Usłyszała ożywiona rozmowę, a po chwili zobaczyła grupkę Krukonów zmierzających w jej stronę. Jedną z dziewczyn nawet znała, kiedyś przycinała z nią trzepotki na zielarstwie, ale teraz za nic nie przypomniałaby sobie jej imienia. Mimo to przywitała się z nią, na co Krukonka uśmiechnęła się promiennie.
– Co tutaj robisz? Czekasz na kogoś? Może chciałabyś wejść do środka?
Któryś z Krukonów zastukał kołatką, która od razu zapytała:
– Co jest trudniej złapać, im szybciej biegniesz?
Na szczęście dla Carli dziewczyna straciła nią zainteresowanie, zbyt zajęta wymyślaniem odpowiedzi na zagadkę kołatki. Nawet Blue mimowolnie zaczęła się nad nią zastanawiać, ale jak można się było spodziewać, któryś z Krukonów oczywiście ją uprzedził.
– Oddech.
Drzwi otworzyły się, a ze środka dobiegł gwar rozmów.
– Znowu mnie wyprzedziłeś! – wykrzyknęła dziewczyna z zielarstwa, pokazując oskarżycielsko palcem na kolegę, po czym wszyscy zniknęli w środku pokoju wspólnego.
Carla już chciała się obrócić i ponownie wrócić do swojej wędrówki, ale zza drzwi wyłonił się Tyrs we własnej osobie. Dziewczynie od razu serce podeszło do gardła.
– Cześć, Carla – powiedział z radosnym uśmiechem na twarzy, podchodząc do niej i obejmując ją na powitanie. Mimowolnie spięła całe swoje ciało, na twarz próbując przywołać coś na kształt miłego grymasu, ale chłopak chyba zauważył, że coś jest nie tak.
– Coś się stało? – zapytał zaniepokojony, starając się natrafić na jej spojrzenie, ale ona uparcie unikała jego wzroku.
Blue przełknęła ślinę i kątem oka zauważywszy zmianę na twarzy chłopaka z wesołości na zaniepokojenie, od razu pożałowała, że wyszła z tego swojego dormitorium i przybyła na umówione spotkanie z takimi złymi wieściami.
– Chyba musimy poważnie porozmawiać.

~~~~~~~~~~

Tyrs wiedział, że takie słowa z ust dziewczyny nigdy nie oznaczają nic dobrego. Dlatego teraz wziął głęboki oddech, pragnąc stłamsić niepokój, który sprawił, że zrobiło mu się zimno, po czym spojrzał w pełne zdenerwowania oczy Blue.
Carla otworzyła usta, chwytając powietrze, i zaczęła mówić:
– Bo wiesz, ja cię naprawdę lubię. Jesteś miły i przyjazny, i zabawny, i wesoły, i jak wtedy po raz pierwszy cię zobaczyłam, jak uciekłeś przed Filchem, to pachniałeś oliwkami i ogólnie no dziwne by było, jakbym wtedy nie chciała z tobą iść na tą randkę. I wtedy w Hogsmeade po świętach i jak poszliśmy na błonia, to naprawdę świetnie się z tobą bawiłam…
Tyrs w pewnym momencie już się wyłączył, nie mogąc znieść słów dziewczyny. Mimo że na razie mówiła same dobre rzeczy, on wiedział, w jakim kierunku zmierza ta rozmowa. I czuł się okropnie – bo prawda była taka, że on Carlę chyba kochał. Uwielbiał patrzeć w jej błękitne oczy, w których na ogół skakały wesołe iskierki, na raczej niepoukładane włosy, rozrzucone niesfornymi falami po całych plecach, słuchać jej pełnego podekscytowania głosu, kiedy opowiadała o jakimś kawale, który wywinęła z przyjaciółmi. Pragnął nadal móc przytulać ją, nadal być blisko, bo obecność tej pełnej niedociągnięć, ludzkiej i jednocześnie wręcz idealnej dziewczyny sprawiała, że czuł się radośnie, beztrosko, jakby przeżywał najlepsze chwile w życiu.
– I właśnie dlatego nie chcę zrywać z tobą całkiem kontaktu, ale ja po prostu traktuję cię bardziej jak kolegę. I mówię ci to dlatego, bo nie chcę, żebyś miał nadzieję, że wyjdzie z tego coś więcej, bo ja byłam w tobie po prostu zauroczona, rozumiesz? Nie mieliśmy w gruncie rzeczy jeszcze takiego dobrego kontaktu, bo wszystkich prac domowych po świętach zadawali nam po prostu mnóstwo, poza tym ja miałam jeszcze probl… No, w każdym razie nie udało nam się tego jakoś bardzo rozwinąć, a ja tego nie czuję. I nie chcę, żebyśmy się od siebie odsunęli, bo ja cię naprawdę bardzo lubię.
Zauważywszy, że to już koniec bolesnej tyrady Blue, pokiwał głową i przymknął oczy. Wziął głęboki oddech, próbując się uspokoić. Carla przyglądała mu się intensywnie, obserwując jego reakcję. Czuł jednocześnie bezsilność i smutek – dziewczyna, w której się zakochał, właśnie oświadczyła mu, że nie czuje tego samego co on, ale nie potrafił być na nią zły.
I to się chyba nazywa miłość, prawda?
– Muszę to przemyśleć – mruknął tylko, po czym odwrócił głowę, nie chcąc widzieć, jaką minę ma Gryfonka, i skierował się do pokoju wspólnego.
Kiedy doszedł już do drzwi, które na szczęście nie domknęły się do końca, i położył na nich dłoń, usłyszał jeszcze słaby, cichy głos Blue:
– Przepraszam.
Nie mógł się nie odwrócić, nie mógł zostawić jej w takim stanie. Spojrzał jej prosto w oczy i powiedział:
– Nie twoja wina, nie masz za co przepraszać. Po prostu potrzebuję trochę czasu, żeby dojść do siebie.
Ostatni raz uśmiechnął się do niej, choć nieco wymuszenie, po czym zniknął w pokoju wspólnym Krukonów.

~~~~~~~~~~

Hogwarcka biblioteka tego dnia świeciła pustkami. Najwyżej dwóch uczniów szperało gdzieś daleko w półkach, szukając jakiejś konkretnej książki, ale oprócz Pedro i Scarlette, którzy siedzieli razem przy oknie, odrabiając prace domowe, w tej części pomieszczenia nikogo nie było. Dzięki temu stosy książek oraz pergaminów, zakurzone regały, krzesła niedosunięte do stolików i wszechobecna cisza zyskały jeszcze bardziej na magiczności.
Hiszpan zerknął przez okno, za którym wiatr rozwiewał ostatnie szare resztki śniegu, i odłożył pióro na stolik. Większość nauczycieli nie wiedziała, że niedługo opuszczą tę szkołę, że będą musieli walczyć i przekroczyć portal, więc nie oszczędzali ich na lekcjach, traktując tak jak każdego innego ucznia. Dla niektórych może to wcale nie było takie złe – mogło przynajmniej na chwilę odciągnąć ich od nieprzyjemnych tematów – dla Pedro jednak nie robiło to żadnej różnicy. Jego myśli i tak krążyły wokół mocy, boga wojny i piętna, jakim został naznaczony.
Od czasu, kiedy zaatakował chłopaków z dormitorium, nic nieplanowanego się nie wydarzyło. Odizolował się od ludzi jeszcze bardziej – na śniadania chodził wyjątkowo wcześnie, obiadów nie jadł w ogóle, a na kolacjach pojawiał późnym wieczorem, kiedy wszyscy uczniowie już zaszywali się w ciepłych pokojach wspólnych, aby spędzić ostatnie chwile przed snem z przyjaciółmi. Scarlette oczywiście go nie opuściła. Mimo że nie zdradził, co go trapi, wyczuła, że coś jest nie tak, i starała się spędzać przy nim każdą wolną chwilę. Co prawda on próbował ten czas ograniczać, obawiając się, że mógłby być dla dziewczyny niebezpieczny, ale Scar nie dała się tak łatwo odsunąć. Zauważywszy, że nie chodzi na obiady, zaczęła mu przynosić posiłki, na siłę zaciągała go do biblioteki, aby wspólnie coś poczytali, i przynajmniej cztery razy na dzień wpadała do jego dormitorium, kiedy próbował właśnie tam się przed nią ukryć.
Bał się, że może coś zrobić przyjaciółce. W głowie cały czas pojawiała się mu wizja jego współlokatorów duszących się na podłodze, która przerażała go i ostrzegała jednocześnie. Jednak obecność Scar, tej ciepłej, drobnej, z pozoru bezbronnej osoby, która była dla niego jak siostra, dodawała mu spokoju. Przy niej czuł się jak ten dobry Pedro, ten, na którego nie wpływa żaden bóg wojny, ten, który nie ma ochoty skrzywdzić otaczających go ludzi. Dodawała nadziei, że może to w sobie zwalczyć.
Kiedy jednak dziewczyna go opuszczała, wspomnienia powracały, przerażające myśli nawiedzały jego umysł, a on miał ochotę opuścić pełen uczniów Hogwart, lękając się, że może któremuś z nich coś zrobić.
Teraz przynajmniej już wiedział, dlaczego PWD nie pozwalało mu opuszczać kwatery organizacji, czemu nie mógł pojechać do rodziców – nie tylko ze względu na zagrożenie, jakim był Voldemort i Śmierciożercy, ale także bezpieczeństwo innych ludzi. Był jak bomba. Mógł w każdej chwili wybuchnąć, a ze swoimi umiejętnościami stawał się śmiertelnym zagrożeniem dla każdego, kto znajdowałby się w pobliżu.
– Powiesz mi w końcu, o co chodzi? – spytała Scar, widocznie zauważywszy, że od dłuższego czasu nie dopisał ani słowa do swojego eseju na zielarstwo.
Już chciał odpowiedzieć jej, że nic się nie stało, tak, jak robił to już wiele razy, ale zawahał się. Nie powinien mieć przed nią tajemnic. Zasługiwała na to, żeby wiedzieć, jak bardzo ryzykuje, tak się do niego zbliżając. Bał się jej tego powiedzieć, nie chcąc zostać odrzuconym, ale nie mógł dalej zatajać prawdy przed Scar – zbliżała się wojna, podczas której musieli znać się perfekcyjnie, aby w pełni móc ufać sobie nawzajem. Aby wiedzieć, jak się zachować w razie jego wybuchu. Żeby mogła zadecydować, czy chce się przyjaźnić z potworem, czy chce tak bardzo się narażać.
Westchnął głośno, jeszcze raz kalkulując wszystkie za i przeciw, ale już podjął decyzję. Nie miał prawa dalej przed nią tego ukrywać.
Spojrzał dziewczynie prosto w oczy i zaczął opowiadać. O wszystkim. O swoich myślach, o cechach odziedziczonych po bogu, o wątpliwościach, o ataku na współlokatorów. Pominął tylko sprawę rodziców i faktu, że nie ufa bezgranicznie PWD, nie chcąc niszczyć wyobrażenia Scarlette o organizacji, która zastąpiła jej dom.

~~~~~~~~~

Minęli wejście do pokoju wspólnego Puchonów, a Syriuszowi przeszło przez myśli, że warto byłoby odwiedzić Scarlette i Pedro, bo od kilku dni nie mieli okazji z nimi dłużej porozmawiać. Teraz jednak wraz z przygnębioną Carlą zmierzali do kuchni, aby dziewczyna mogła trochę się uspokoić po całej tej sprawie z Grekiem. W gruncie rzeczy nie wiedział, co się tam dokładnie stało. Ważne było, że Blue wróciła w podłym humorze, cały czas obwiniając się o to, że zraniła Tyrsa, kiedy wpadła do pokoju wspólnego, chcąc jak najszybciej się komuś wygadać. A jako że Black był jej najlepszym przyjacielem, poza tym znajdował się pod ręką, zaproponował, że pójdą do kuchni, poproszą skrzaty o coś dobrego do jedzenia (ani Syriusz, ani Carla nie byli wyśmienici w gotowaniu czy pieczeniu, więc ta opcja była bezpieczniejsza) i spokojnie o tym wszystkim porozmawiają.
Pomarańczowe światło z ceglanego paleniska, które sprawiało, że w kuchni panowała ciepła atmosfera, rozchodziło się tylko na początku tego ogromnego pomieszczenia. W przeciwieństwie do dobrze oświetlonych szafek, blatów, przyborów kuchennych, małego, lecz wysokiego stolika i kilku krzeseł, które stały zaraz przy drzwiach, stoły umiejscowione na końcu kuchni tonęły w mroku. Ich krańców nie było widać – rozmyły się w ciemności, nadającej tamtej części pomieszczenia tajemniczego charakteru.
– Nie masz nigdy wyrzutów sumienia, kiedy dajesz jakiejś zakochanej w tobie dziewczynie kosza? – spytała Blue, kiedy już rozsiedli się przy stoliku zaraz obok paleniska, w którym wesoło skakały płomienie, i poprosili skrzata o czekoladowe ciasteczka i ciepłe napoje.
Syriusz udał, że się zastanawia, po czym odparł beztrosko, wzruszając ramionami:
– Nie. Ale ja nie umawiam się z nimi tak długo jak ty z Tyrsem.
– Przez ciebie czuję się jeszcze gorzej – mruknęła, kładąc głowę na blacie tak, że Black mógł zobaczyć jedynie jej blond kosmyki rozsypane na wszystkie strony.
– Oj, Carla, nie przejmuj się. – Pogłaskał ją po głowie, jeszcze bardziej rozczochrując jej włosy. – Przecież serce nie sługa. Co się tam właściwie stało? – Odchylił się do tyłu na krześle i założył ramiona na klatce piersiowej, przygotowując się na długą opowieść. Na patelniach i garnkach rozwieszonych pod sklepieniem tańczyły cienie płomieni z paleniska, kiedy Blue wzięła głęboki wdech.
Opowiedziała mu wszystko, często cytując swoje słowa, a w Blacku z każdą minutą rosło zadowolenie, mimo że na twarz przywoływał raczej pocieszający uśmiech. Nie to, żeby podobał mu się fakt, iż Carla czuje się teraz przybita i cały czas obwinia się o zranienie chłopaka – co to, to nie. Z tego powodu raczej się martwił i miał ochotę przytulić dziewczynę, aby pocieszyć ją po tej nieprzyjemnej dla niej sytuacji. Z drugiej jednak strony właśnie pozbyto się przeszkody, jaką był ten przeklęty Grek. Syriusz przyznawał sam przed sobą, że była to nieco egoistyczna postawa, ale co mógł poradzić, że ten chłopak już od początku ich jakiejkolwiek znajomości tak działał mu na nerwy.
W takim razie to chyba z Tyrsem, a nie z nim, było coś nie tak, prawda?
– Tak, wiem, jestem okropna… Po co ja w ogóle się z nim umawiałam? Ale wtedy, na początku myślałam, że go kocham, no bo mnie zauroczył i naprawdę wydawało mi się, że to jest to. Ale teraz po prostu mi przeszło… I jak ja mogłam być taka okrutna? – mówiła na jednym tchu, żywo gestykulując, a jej tyradę przerwał skrzat, który przyniósł im zamówione rzeczy.
Carla podziękowała mu załamanym głosem, po czym zanurzyła usta w herbacie z sokiem malinowym i miodem. Wydała z siebie rozkoszne westchnienie, które prawie od razu zamieniło się w zrezygnowany jęk.
– Hej, Carla – zaczął Black, żeby zapobiec kolejnemu potokowi słów. Spojrzał jej w oczy i ciągnął: – To nie jest twoja wina, tak? Jesteś zbyt empatyczna. Na pewno nie jesteś jedyną dziewczyną, która dała mu kosza, takie rzeczy się zdarzają, naprawdę. To nie jest żadna nowość i nie bądź już na siebie za to zła.
Blue pokiwała głową i uśmiechnęła się do niego słabo.
– Ale ja zachowałam się tak okropnie, a on był taki kochany… Słowa złego o mnie nie powiedział, nawet nie był wściekły, tylko smutny i to chyba przez to tak mi teraz źle…
– Przejdzie mu – skwitował Syriusz, ani trochę nie przejmując się, jak Grek przyjął rewelacje dziewczyny, po czym zjadł trochę bitej śmietany ze swojej gorącej czekolady* i sięgnął po ciasteczko. – Pyszne są, spróbuj. – Przesunął talerz bliżej Carli.
Obserwował, jak dziewczyna już w trochę lepszym humorze zjada jedno ciastko, potem drugie, trzecie i czwarte, popijając je herbatą. Przez chwilę się nie odzywał, ale cisza, która między nimi zapadła, wcale nie była krępująca. Wręcz przeciwnie – dawno nie czuł się tak dobrze. Obecność Carli odprężała go, możliwość obserwowania dziewczyny sprawiała mu dziwną przyjemność i nawet kłębiące się gdzieś na skraju jego podświadomości myśli o ataku Śmierciożerców i zbliżającym się obowiązku przejścia przez portal nie były w stanie zepsuć mu tego uczucia.
Wypijając do dna pyszną czekoladę, doszedł do wniosku, że póki nie opuszczą Hogwartu, żeby sprowadzić bogów i odciągnąć popleczników Voldemorta od szkoły, muszą cieszyć się każdą taką pojedynczą chwilą. W końcu nie wiadomo, kiedy po raz kolejny dane im będzie przeżywać takie beztroskie, pełne ciepła momenty, w których nie będą się musieli cały czas martwić o swoje przyszłe życie.

~~~~~~~~~

Peter głowił się nad swoim esejem na transmutację, ale naprawdę nie miał pojęcia, co mógłby jeszcze napisać o zaklęciach powodujących znikanie. I tak nie było aż tak źle, odkąd Remus, teraz czytający jakąś książkę, podrzucił mu parę pomysłów. Początkowo wiedział jedynie, że owe zaklęcia powodują znikanie, co nawet jakiś idiota potrafiłby wywnioskować z ogólnej nazwy, a także że są na tyle trudne, iż będzie miał problemy z opanowaniem ich na lekcji. Czasami naprawdę dziwił się, jak udało mu się zostać tym animagiem. Biorąc pod uwagę to, jak sobie ostatnio radził na zajęciach z McGonagall, doszedł do wniosku, że to musiał być jakiś cud albo zbawienny wpływ pomocy Syriusza i Jamesa.
Do tego gwar w pokoju wspólnym jakoś nie ułatwiał mu pracy. Śmiechy, wrzaski i rozmowy Gryfonów, a także radio, z którego wydobywała się głośna muzyka, nie pozwalały mu się skupić na eseju.
– Jak ci idzie? – spytał Lunatyk, chyba zauważywszy, że od dobrych dziesięciu minut Peter jedynie drapał się po głowie i wpatrywał tępo w pergamin.
– Nie idzie – odpowiedział zgodnie z prawdą.
Wtedy portret Grubej Damy otworzył się, a do pokoju wspólnego wpadł Syriusz z Carlą na baranach.
– Syriusz, słyszysz? Mamma mia! – krzyknęła dziewczyna, wsłuchując się w muzykę i stukając przyjaciela po głowie.
Ooooooooooo! Mamma mia! Here I go again! My, my, how can I resist you! Mamma mia! Does it show again? My, my, just how much I’ve missed you! – zawyli razem, a większa część Gryfonów zwróciła na nich swoje spojrzenia. Co jak co, ale muzycznego talentu to oni raczej nie mieli.
Oni jednak nie przejęli się tym nagłym pojawieniem w centrum zainteresowania. Pettigrew trochę zazdrościł im tej swobody, bo gdyby na niego patrzyło tyle ludzi pewnie tylko by się zaczerwienił, mając ochotę ukryć się pod stołem.
Obserwował, jak jego przyjaciele ze śmiechem dosłownie się do nich przytaczają – Black musiał być bardzo zmęczony wędrówką na siódme piętro z Blue na plecach. Zrzucił ją z siebie na kanapę, po czym z westchnieniem opadł obok.
– Powinnaś schudnąć – oznajmił. – Ciasteczka ciasteczkami, ale tyłek rośnie.
– Spadaj, Black. – Dziewczyna zmierzyła go morderczym spojrzeniem. – Wcale nie kazałam ci mnie tutaj wnosić.
– Słucham? A kto na dole narzekał, że zjadł za dużo i nie da rady wejść po schodach?
– To wcale nie tak! – zaprzeczyła Carla, kręcąc głową z troską wymalowaną na twarzy. – Ja zrobiłam to dla twojego dobra. Widziałam, jak ci wywaliło brzuch po tych ciastkach i uznałam, że taki wysiłek dobrze ci zrobi, bo żadna by nawet na ciebie nie spojrzała!
Syriusz zrobił obrażoną minę, ale już po chwili śmiał się wniebogłosy. Carla dołączyła do niego po chwili udawania, że dla niej sprawa syriuszowego brzucha jest bardzo poważna. Peter zaczął chichotać pod nosem, a Remus tylko popatrzył na nich z uśmiechem na twarzy i pokręcił głową.
– Co to, Glizduś? Esej piszesz? Z czego? Czemu nic o tym nie wiem? Czyżbym musiał być jutro nieobecny na któryś zajęciach? – Black nachylił się po chwili nad ramieniem Petera, żeby zobaczyć, co to za wypracowanie.
Pettigrew dziękował Merlinowi, że jego relacje z Syriuszem wróciły do normalności. Od kłótni z Blue Black odnosił się do niego tak jak wcześniej. Z początku może było to trochę wymuszone, ale teraz zaakceptował fakt, że Peter żałuje tego, co zrobił, a raczej czego nie zrobił. I chyba nawet go zrozumiał.
– Nie, to na pojutrze, ale jakoś mi nie idzie. – Wzruszył ramionami.
Syriusz westchnął z ulgą.
– E, to jutro to napiszesz! Nie ma, co się przejmować takimi bzdetami dzisiaj, w taki piękny, wesoły wieczór! – Black odsunął pergamin jak najdalej od przyjaciela, po czym wyłożył nogi na stolik.
Peter zgodził się z tym pomysłem z wyjątkowym entuzjazmem, transmutacji już mając po dziurki w nosie.
– Gdzie Lily? – spytała Carla, rozglądając się po pokoju wspólnym. – Nie widziałam jej… od dawna.
– Z Jamesem się gdzieś włóczą. Ma dzisiaj patrol, to z nią poszedł. Uznał, że jeśli tak mają wyglądać moje obowiązki prefekta, to czasami może mnie zastąpić – wyjaśnił Remus.
Evans pewnie się ten pomysł mniej podoba – stwierdził Black ze złośliwym uśmieszkiem.
Naraz wszyscy trzej poczuli zimne powietrze, które wpadło do pokoju wspólnego i zakręciło ogniem w kominku. Któryś z Gryfonów otworzył okno, wpuszczając do środka sowę, która poleciała prosto w stronę Lupina i usiadła mu na książce.
Remus odwiązał list od nóżki ptaka i pokręcił głową, dając mu znak, że nie ma nic do jedzenia. Sówka ze złością zatrzepotała skrzydłami, uszczypnęła go lekko w dłoń, po czym wyleciała przez nadal otwarte okno.
– To od profesora Dumbledore’a – oznajmił Lunatyk.
Peter zauważył, że karteczka, którą właśnie Lupin odwinął, nie była duża – mogły się zmieścić na niej najwyżej dwa zdania i to niezbyt rozbudowane. Remus przeczytał jej treść z uniesionymi brwiami, po czym spojrzał na nich ze zmartwieniem.
Dobrze wiedzieli, o czym mówi wiadomość od dyrektora – nietrudno w końcu było się tego domyślić – ale i tak wszyscy mimowolnie wstrzymali oddech.
– Jutro opuszczamy Hogwart. Wyjeżdżamy z samego rana, mamy być już dzisiaj spakowani.
Peterowi od razu zrobiło się niedobrze, kiedy zdał sobie sprawę, że już jutro zostanie wciągnięty w niebezpieczną walkę. Mimo że zdawał sobie z tego faktu sprawę, od kiedy pogodził się z Carlą, jak nigdy uderzyła go bliskość tego zdarzenia.
A co gdyby nie dołączył do przyjaciół, gdyby nie opuścił z nimi Hogwartu?
Przełknął ślinę.
Nie, nie mógł tego zrobić, nie mógł znowu stchórzyć – nigdy by mu tego nie wybaczyli. Poza tym musi odzyskać rodziców, musi ich uwolnić. I choć szanse na to wydawały się być wyjątkowo małe – w końcu nawet Dumbledore’owi nie udało się nic zdziałać w tej sprawie – musiał spróbować, nie zważając na swój strach. I był gotów zrobić naprawdę wiele, żeby ich odzyskać, bo należeli do najważniejszych dla niego ludzi.
Przynajmniej znalazł jeden plus tak wczesnego wyjazdu.
Wstał z fotela, chwycił pergamin z częścią eseju na transmutację i cisnął nim do kominka, żeby płomienie ognia mogły się wokół niego owinąć i zamienić go w szary proch.


          
~~~~~~~~~~


Było już na pewno po północy, ale mimo tak późnej pory Syriuszowi udało się dostać do pokoju wspólnego Slytherinu. Przez dobre pół godziny czatował przed wejściem, aż wreszcie na końcu korytarza pojawił się jakiś zbłąkany Ślizgon. Black podsłuchał hasło, odczekał jeszcze dziesięć minut, żeby mieć więcej szans, iż salon będzie już pusty, po czym ukryty pod peleryną niewidką wsunął się do środka.
Pokój wspólny na pewno nie można było określić mianem przytulnego, przynajmniej nie w jego opinii. Kamienne, rzeźbione ściany tonęły w nikłej, zielonej poświacie wydobywającej się nie tylko z lamp, ale także z zewnątrz – umiejscowienie salonu pod jeziorem zdawało się pogłębiać zimny charakter pomieszczenia. Pod niskim sufitem powieszone były odrapane kotary, które gęstymi fałdami opadały na podłogę.
Na szczęście pokój był nie tylko nieprzyjemny, ale także całkiem wyludniony.
Black minął kominek z herbem Slytherinu, stwierdzając, że nawet ogień nie może ocieplić panującej tutaj atmosfery, po czym skierował się na schody prowadzące do dormitoriów chłopców. Nie musiał nawet używać mapy huncwotów – mimo że z Regulusem nie miał prawie żadnego kontaktu, dobrze wiedział gdzie mieszka. Po niecałej minucie już stał przed właściwymi drzwiami, szukając w kieszeni wcześniej przygotowanej kartki.
Długo zastanawiał się, co ma przekazać bratu w związku z faktem, że opuszczają Hogwart kolejnego dnia. Nie mógł zdradzić mu oczywiście okoliczności ich odejścia, ale chciał się z nim pożegnać na wypadek, gdyby miał już nie wrócić. W końcu będąc dziećmi, dogadywali się całkiem dobrze i dopiero kiedy Black wyjechał do szkoły, ich relacje się popsuły. Poza tym dla Regulusa została chyba jeszcze jakaś nadzieja, a nawet jeśli nie, to był jego młodszym bratem.
Wyciągnął list i rozprostował go, gdyż w kieszeni szaty trochę się pogiął. Zanim pociągnął za klamkę, jeszcze raz postanowił go przeczytać.


Drogi, Regulusie!
Od jutra nie będzie mnie w Hogwarcie i możliwe, że nigdy już do niego nie wrócę. Będę walczyć z niebezpieczeństwem zagrażającym społeczeństwu czarodziejów i nie tylko. Istnieje ryzyko, że nie wyjdę z tego cało.
Wiem, że nasze relacje nie układają się zbyt dobrze, ale chcę się pożegnać. I przeprosić za to, że tak to się potoczyło, bo to po części moja wina –  może wszystko wyglądałoby inaczej, gdybym próbował nasze stosunki jakkolwiek naprawić i zaakceptować to, jak się zmieniłeś. Teraz jednak jest już na to za późno, a ja mam do Ciebie jedną prośbę. Nie chcę, żeby moja ewentualna śmierć poszła na marne. Pamiętaj o tym, Regulusie, kiedy w przyszłości będziesz wybierał po jakiej stronie stanąć.
Nigdy nie uważałem, że jesteś zły.
Syriusz


Westchnął przeciągle, bo wszystkie sprawy związane z rodziną sprawiały mu niemały ból, mimo że rodzice Pottera swoją miłością i troską zastąpili mu Walburgę i Oriona. Nie dało się przecież ukryć, że był zakałą rodziny, prawda? Że plugawił ich szlachetny ród, sądząc, że czystokrwiści czarodzieje nie są z góry wyjątkowi. Że przynosił wstyd rodzicom, wypierając się ich poglądów. Że nie zasługuje, aby nosić nazwisko Black, bo robił wszystko, żeby pokazać Walburdze i Orionowi, jak bardzo się od nich różni i jak bardzo ma w poważaniu ich wszystkie przekonania o mugolach, mugolakach i czarodziejach półkrwi.
Ale mimo to, mimo iż wmawiał sobie, że taki Regulus już nie jest jego bratem, że jego rodzice nic się dla niego nie liczą, napisał ten list. Może to przez miłe wspomnienia z wczesnego dzieciństwa?
A może miał nadzieję, że dzięki wiadomości będzie mógł jeszcze jakoś nawrócić brata z drogi, którą póki co podąża? Bo na ten czas wszystko zapowiadało, że Reg przyłączy się do Voldemorta, z którym teraz Syriuszowi przyjdzie walczyć.
Black uchylił drzwi i wślizgnął się do dormitorium. Na szczęście łóżko Regulusa znajdowało się zaraz przy wejściu, a po podłodze nie walało się tyle rzeczy, co w pokoju huncwotów, więc mimo panującej tutaj ciemności, nie było aż takiego problemu z dostaniem się do brata. Kiedy oczy Syriusza przyzwyczaiły się do mroku, ruszył w kierunku szafki nocnej, żeby tam zostawić list. Chyba tylko cudem po drodze udało mu się o nic nie zahaczyć, nie potknąć się ani nie strącić niczego peleryną.
Złożył kartkę na cztery części tak, aby nie rzucała się w oczy – w końcu nie chciał, żeby zbyt kusiła współlokatorów Rega – i odłożył ją na szafkę. Obrzucił śpiącego brata krótkim spojrzeniem, stwierdzając, że mimo małych różnic z wyglądu byli niezaprzeczalnie podobni.
Może jest jeszcze dla niego szansa, pomyślał Black, po czym opuścił dormitorium, zostawiając czternastoletnich Ślizgonów w ciszy przerywanej jedynie sporadycznym chrapaniem.


~~~~~~~~~~


*nawiązanie do Asphodelusa

Hej, hej!
No, cóż, nie da się ukryć, że znowu okropnie długo mnie tu nie było. Ale to, co się ostatnio dzieje, ile ja mam rzeczy do zrobienia, to jakaś tragedia. A i weny przez długą chwilę nie było... I jakoś tak wyszło. Mogę na swoje usprawiedliwienie dodać, że jestem taka zabiegana, że nie udało mi się urządzić od dwóch miesięcy imprezy urodzinowej Xd Chyba jej w tym roku już nie zrobię...
Ale jest rozdział! Cieszmy się i radujmy! Niedługo już nie będziecie musieli tyle czekać na rozdziały, bo opowiadanie zmierza ku końcowi! Więc postaram się więcej i szybciej pisać (mówisz to za każdym razem Bianka...).
Ale postaram się.
Teraz ja trochę ponarzekam, bo mimo że odstęp między rozdziałami był tak długi, prawie nie ma komentarzy... :(
A na te, co się pojawiły, odpowiem jak najszybciej. Już przedwczoraj zaczęłam, więc jest dobrze.
Przepraszam też wszystkich, u których mam ogromne zaległości. Brak czasu nie tyczył się wyłącznie mojego bloga, niestety. Po 10 marca wszystko zamierzam rzetelnie pokomentować. Wtedy będę miała troszkę więcej luzu.
Zapraszam do czytania i komentowania!
Pozdrowionka, 
Bianka! <3

Obserwatorzy

Lydia Land of Grafic