niedziela, 26 czerwca 2016

Rozdział XIV

Czteroosobowa grupka szczelnie zawiniętych w puchowe kurtki i szale uczniów dzielnie brnęła przez grubą warstwę śniegu, która stopniowo tworzyła się na szkolnych błoniach Hogwartu przez ostatnie dwie noce. Ich miny były markotne – na pewno zazdrościli dwóm chłopakom i dziewczynom, którzy zamiast męczyć się odgarnianiem białego puchu na boki, szybowali nad nimi na miotłach.
Carla należała właśnie do tej nieszczęsnej grupki i teraz zastanawiała się, dlaczego, na brodę Merlina, odmówiła polecenia na miotle z Syriuszem i nakazała mu zaproponować to Scarlette. Wytłumaczyła wtedy, że młodsza Puchonka jest dużo mniejsza oraz drobniejsza i trudniej jej będzie przebrnąć przez ciężki śnieg, ale tak naprawdę była to tylko szybko wymyślona wymówka, aby nie musiała wysłuchiwać pytań Syriusza na temat sytuacji z wieży astronomicznej, na które nie potrafiłaby odpowiedzieć.
Powoli brnąc w stronę boiska, Blue zastanawiała się, co mogło nią wtedy kierować. Nie potrafiła jednak znaleźć ani jednej odpowiedzi, która by ją całkowicie usatysfakcjonowała, nie umiała wytłumaczyć, z jakiego powodu pochwaliła wtedy Blacka, a nie obdarowała go kolejnymi docinkami. W końcu jednak przestała zaprzątać sobie tym myśli – wchodząc na trybuny, uznała, że ta sprawa nie jest warta tak dużego zainteresowania, a miłe słowa w ich przyjaźni przecież już się niejednokrotnie zdarzały.
            Poczuła muśnięcie nitek miotły na swojej głowie, a zaraz jej włosy uniosły się i opadły prosto na oczy. Odrzuciła je mocnym ruchem głowy, żeby zobaczyć Syriusza i Scarlette, którzy ze śmiechem lecieli w stronę szatni, aby znaleźć dla dwójki Puchonów jakieś miotły nadające się do użytkowania.
Po chwili obok niej pojawiła się Lily. Zeskoczyła z miotły Jamesa, pozwalając mu tym samym podążyć za resztą, i z cichym westchnieniem klapnęła na drewnianą ławeczkę. Na jej ustach błądził mały uśmieszek, a Carla od razu spojrzała na nią z uniesionymi brwiami, zachęcając przyjaciółkę do wyjaśnień.
– Widoki były przepiękne – stwierdziła Evans, a Carla zaśmiała się głośno.
            Zaraz dołączyli do nich także Peter i Remus, którzy wcześniej zostali trochę w tyle, aby wykorzystać ścieżki zrobione w śniegu przez Carlę i ułatwić sobie przedzieranie się przez grube warstwy puchu. Pedro już nie było widać, ponieważ chłopak zniknął zaraz za Jamesem w szatni, z której teraz wypadała jasna smuga światła, uświadamiając im, że powoli zaczyna się ściemniać, a co za tym idzie, że pozostało już im niewiele czasu na mecz.
            Kilka dobiegających z szatni huków, trzasków, przestraszonych okrzyków i przekleństw później na boisko dumnie wkroczyli Gryfoni i Puchoni. Mieli grać podzieleni na domy, co wydawało się Blue trochę bez sensu ze względu na fakt, że znała bardzo dobrze zadziwiające umiejętności Pottera i Blacka i nie sądziła, aby Scarlette i Pedro byli w stanie im dorównać. Nie skomentowała jednak głośno tego faktu, czekając na rozpoczęcie gry.
            Wznieśli się w powietrze, wyrzucając do góry jedynie kafel. Żaden z nich nie ustawił się przy obręczach jako obrońca, co było dość logiczne przy tak małej ilości osób w każdej drużynie. Scarlette pomknęła w stronę piłki, od razu ją przechwytując – była mała oraz zwinna i miała naprawdę świetny refleks, co pozwoliło jej prześcignąć Jamesa i Syriusza, nawet mimo gorszej miotły. Udało jej się dotrzeć do obręczy, nie napotkawszy swoich przeciwników, i przerzucić przez nią piłkę.
            Ta akcja musiała chyba zrobić dość duże wrażenie na Potterze i Blacku, bo chwycili mocniej trzonki swoich mioteł gotowi do kolejnej akcji. Blue, Evans, Lupin i Pettigrew zaklaskali, a Scarlette ukłoniła się przed nimi.
            Okazało się jednak, że Carla miała rację – Black i Potter, którzy grali w jednej drużynie Quidditcha i trenowali wyjątkowo często, potrafili lepiej ze sobą współpracować, więc bardzo szybko nadrobili stracone dziesięć punktów, a nawet zdobyli kolejne dwadzieścia w wyjątkowo krótkim czasie, nie dając Puchonom nawet przejąć kafla.
Scarlette i Pedro nie poddawali się jednak tak łatwo. W końcu Hiszpanowi udało się przejąć kafla i z pomocą młodszej koleżanki przerzucić go przez obręcze. Widać było, że dopiero się rozkręcają i na pewno nie zamierzają poddać się tak łatwo.
Gra wydawała się wyrównana, więc Carla, Remus, Lily i Peter oglądali ją z niemałym zainteresowaniem. Blue bardzo cieszyła się, kiedy potrafiła nazwać dane akcje przeprowadzane przez Pottera i Blacka – kiedyś ta dwójka bardzo usilnie próbowała wtajemniczyć ją w najdrobniejsze szczegóły Quidditcha, tłumacząc jej, na czym polegają takie formacje taktyczne jak manewr Porskowej czy woollongong shimmy.
Mimo że Puchoni radzili sobie naprawdę dobrze, nikogo nie zdziwił fakt, iż Gryfoni zaczęli zdobywać coraz większą ilość punktów. W ostatnich minutach prowadzili sto sześćdziesiąt do stu dziesięciu, jednak ze względu na bardzo szybko zapadający zmrok musieli zakończyć mecz na takim wyniku.
Obydwie drużyny zleciały na ziemię i uścisnęły sobie ręce w bardzo oficjalny sposób, szczerze gratulując udanej gry i świetnych umiejętności. Od razu przybiegli do nich Remus, Peter, Carla i Lily, także wychwalając ich zdolności, które naprawdę były tego emocjonowania warte. Pomimo że każda drużyna grała bez szukającego, obrońcy i jednego ścigającego, James, Syriusz, Scarlette i Pedro zapewnili niemało wrażeń widzom, którzy oglądali mecz z zapartym tchem, co chwilę wznosząc okrzyki radości, zdziwienia lub zrezygnowania.
            – I ten manewr Porskowej! – Do uszu Carli dobiegły krzyki Scarlette, która wyjątkowo głośno zachwycała się akcją przeprowadzoną przez Gryfonów.
            – A wasza przerzutka? Też była świetna – odpowiedział James. – Wykonana wręcz idealnie.
– Oh, dziękuję, ale to zasługa Pedro. To on wszystkiego mnie nauczył – wyjaśniła, patrząc w stronę Hiszpana, który skłonił lekko głowę, dziękując za pełne uznania spojrzenia rzucone mu przez Syriusza, Jamesa, Remusa i Lily.
Skierowali się w stronę szatni, aby odnieść miotły, które pożyczyli Scarlette i Pedro. Carla spojrzała na zarys Zakazanego Lasu, który powoli pogrążał się w mroku nocy, sprawiając, że wyglądał jeszcze bardziej tajemniczo niż za dnia.
Blue już się nie mogła doczekać wieczornej wycieczki do tego pełnego grozy miejsca.

~~~~~~~~

            Stanęli na skraju Zakazanego Lasu. Drzewa, które tutaj i tak zwijały się niczym płomienie w kominku w pokoju wspólnym Gryfonów, były dużo bardziej rzadkie niż w głębi tej niezbadanej puszczy. Kiedy Carla sięgnęła wzrokiem dalej, nie widziała nic oprócz nieprzeniknionej czerni, ciemnych cieni, stale wydłużających się i kurczących, oraz gęstwiny drzew, przez którą nie przebijał się nawet blask księżyca. Pomimo że widok był zatrważający i u niejednego bardziej odważnego od Blue mógł wywołać strach, dziewczyna nie bała się. Miała okazję odwiedzać to miejsce już wiele razy, niekiedy nawet pod postacią zwierzęcia, co sprawiało, że czuła się wtedy, jakby była częścią tego mrocznego świata, a nie intruzem, który wkracza na obcy teren.  
            – I po co nam to? – spytała Evans, lekko zaniepokojona mrokiem i tajemniczością lasu. – Czerpiecie przyjemność z łamania regulaminu? Koniecznie musimy tam iść?
            – Spokojnie, Lily, przecież nic się nie stanie – odpowiedział James, któremu wcześniej w zadziwiający sposób udało się przekonać dziewczynę do ich świetnego pomysłu i nawet namówić, żeby poszła z nimi.
            – To na pewno nie jest dobry pomysł – rzuciła jeszcze, ale wchodząc między drzewa, nie odezwała się ani razu.
            Najpierw szli w ciszy. Chcieli, aby Scarlette i Pedro poczuli tę atmosferę panującą w Zakazanym Lesie. Co chwilę z oddali dobiegały wycia, jęki i inne przerażające odgłosy ewidentnie wydobywające się z paszcz krwiożerczych stworzeń – tak się przynajmniej wydawało Puchonce, która na każdy dźwięk reagowała nagłym zatrzymaniem się lub dreszczem przebiegającym po plecach.
            Wydawało się jej, że ciemność, która ją otacza, jeszcze nigdy nie była tak gęsta, a cienie, które pięły się do góry po drzewach i ostro przecinały ścieżkę, nie należały do gęsto rosnącej roślinności, a do wrogo nastawionych istot, które teraz ukrywały się gdzieś w gęstwinie i mroku, jednak gotowe były zaatakować ich w każdym momencie.
            – Czy tutaj na pewno jest bezpiecznie? – spytała trochę bardziej piskliwym głosem niż normalnie.
            Carla i huncwoci wymienili między sobą kpiące spojrzenia.
            – Oczywiście, że nie – stwierdził James. – Nie słyszysz tych odgłosów? Tutaj wszędzie mogą się czaić jakieś głodne stworzenia. Poza tym sama nazwa lasu mówi chyba sama za siebie. – Wzruszył ramionami, a Scarlette nie wiedziała, czy Potter sobie z niej kpi, czy wszystko, co mówił, to prawda. Poważne miny przyjaciół wskazywały jednak, że to druga opcja wydawała dziewczynie się bardziej realna.
            Spojrzała niepewnie w stronę Pedro, mając nadzieję, że na jego twarzy dojrzy choć trochę pewności siebie, która byłaby jakimś pocieszeniem, ale Hiszpan jak zawsze pozostawał nieprzenikniony.
            Niepewnie stawiała kroki, bojąc się, że zza któregoś z licznych zakrętów zawiłej ścieżki wyskoczy na nią potworne monstrum gotowe zaatakować ją z bestialską brutalnością.
            Była tak zajęta wypatrywaniem ewentualnego zagrożenia między drzewami, że nawet nie zauważyła, kiedy huncwoci i Carla, którzy do tej pory trzymali się tuż za nią, ubezpieczając tyły, na raz po prostu zniknęli.
            Zatrzymała się, przy okazji chwytając Lily i Pedro za łokcie, aby pokazać im nieobecność przyjaciół.
            – Nie ma ich – szepnęła, obawiając się wydać głośniejszy dźwięk. – Co jeśli coś ich porwało? – spytała całkiem poważnie, rozglądając się z trwogą na boki.
            – Nie bądź głupia – odezwała się Lily, ale w jej głosie słychać było nutkę niepewności. – Na pewno siedzą teraz gdzieś w krzakach i się z nas nabijają. James! Syriusz! Remus! Peter! Carla! Wyłaźcie wszyscy! Nie wystraszycie nas! – zaczęła nawoływać.
            – Cicho bądź! – syknęła Scarlette. – Jeszcze coś nas usłyszy.
            Zapadła całkowita cisza nieprzerwana nawet szumem liści czy suchych gałęzi. Ustały wycia oraz pojękiwania zwierząt i innych niezidentyfikowanych stworzeń. Nie słychać już było drapań pazurów małych wiewiórek o korę. Powietrze zgęstniało. Wiatr przestał wiać. Cienie nie wiły się. Las jakby został objęty trwogą.
            Scarlette chciała powiedzieć, że skrzek, który naraz przeszył ich ciała i poraził zastygłą w bezruchu naturę, dobiegł z oddali. Tymczasem, ku jej przerażeniu i wielkiej rozpaczy, jego źródło znajdowało się blisko, a jeśli przysłuchać się miarowemu dudnieniu o ziemię, można było stwierdzić, że zbliżało się w ich stronę z zadziwiającą prędkością.

~~~~~~~~     
           

            Od kiedy, nie wydając żadnego dźwięku, udało im się niespostrzeżenie wymknąć od Scarlette, Lily i Pedro, nie mogli powstrzymać się od śmiechów i cichych chichotów, które wzmocniły się zaraz po usłyszeniu nawoływań Evans. Chcieli zapewnić im wspaniałą wycieczkę po Zakazanym Lesie, podczas której mogliby poczuć tajemniczość i straszność tego miejsca – jak inaczej niby mieli to zrobić, niż pozostawiając ich samych, zdanych tylko na swoją orientację i odwagę? Oni sami właśnie w taki sam sposób poznali tę puszczę i uważali to za najlepszy wybór.
Nie spodziewali się jednak, że Zakazany Las aktualnie nie był aż tak bezpieczny, jak wtedy, kiedy oni po raz pierwszy zagłębili się w jego mrok w poszukiwaniu nietuzinkowych przygód i ekstremalnych wrażeń.
Zatrzymali się gwałtownie, kiedy powietrze przeszył przerażający skrzek. Po chwili zdumienia wyszarpali różdżki z kieszeni i wyciągając je przed siebie, zaczęli biec w stronę, z której właśnie przyszli. Dobrze zdawali sobie sprawę, że w Zakazanym Lesie można było spotkać stworzenia bardzo niebezpieczne, ale na ogół nie zapuszczały się one tak blisko zamku.
Poza tym, co mogło wydać odgłos tak okropny, że aż natura wydawała się nim zatrwożona?
Na szczęście nie oddalili się daleko. Ich szaleńczy bieg, podczas którego zahaczali nogami o krzaki i pędy, a liście i gałązki uderzały ich boleśnie w twarz, nie trwał więcej niż trzy minuty.
Już nigdy nie zgodzę się na tak idiotyczny pomysł, pomyślał Remus, wpadając na ścieżkę, na której stali Pedro, w bojowej pozie, oraz Scarlette i Lily, które wyglądały, jakby ktoś potraktował je zaklęciem paraliżującym.
            – Wyciągnijcie różdżki. I uciekajcie. Nie mamy dużo czasu – syknął Syriusz.
            Rzeczywiście, miarowe dudnienie o podłoże dochodziło już z bardzo bliska. Wszyscy jak na zawołanie rzucili się ścieżką w stronę Hogwartu. Niby nie odeszli daleko, ale teraz przez strach droga, którą pokonywali, dłużyła im się niemiłosiernie. Już po chwili brakowało im oddechu, ledwo potrafili stawiać kolejne kroki, pragnąc choćby przez sekundę odpocząć. Nie mogli sobie jednak na to pozwolić – dudnienie było coraz głośniejsze, a Remus doszedł do wniosku, że mają zaledwie paręnaście sekund, zanim to coś wyskoczy na nich z mroku.
            Teraz tylko adrenalina, która rozeszła się po ich organizmie, pozwalała im na dalszy bieg.
            Lunatyk doszedł do wniosku, że i tak nie ma on sensu. Nie zdążą uciec do zamku przed potworem. Muszą stawić mu czoło. Stanął, sprawiając jednocześnie, że i reszta się zatrzymała. Widział po ich twarzach, że zrozumieli w czym rzecz. Syriusz, James i Pedro ustawili się obok siebie w bojowych pozach, wyciągając przed siebie różdżki. Zaraz za nimi do ataku przygotowali się Carla i Peter. Ich twarze były poważne i jednocześnie przepełnione strachem. Remus stanął obok nich, gotowy w każdym momencie im pomóc. Lily i Scarlette ubezpieczały tyły.
            Usłyszeli szelest krzaków po swojej prawej. Wszyscy jednocześnie odwrócili głowy w tamtą stronę. Remus kątem oka zauważył, że Peterowi lekko drżały ręce ze strachu, a mimo to chłopak nie odszedł, nie skrył się nigdzie, został z nimi, aby ich wspierać.       
Starali się opanować lęk, który nimi zawładnął, próbowali jak najlepiej przygotować się psychicznie do spotkania ze stworzeniem.
            Dudnienie i szelesty były już na tyle głośne, że Remus zaczął odliczać w myślach sekundy do pojawienia się jego źródła.
Sześć, pięć...
            Unieśli wyżej różdżki.
            Cztery, trzy…
            Drgnęli nerwowo…
            Dwa...
            To, co wyskoczyło z zarośli, przeszło ich najśmielsze oczekiwania. 

~~~~~~~~~

Mimo że Lily była dość dobra z Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami, za nic nie potrafiła rozpoznać tego czegoś, co pojawiło się przed nimi. Co więcej, była pewna, że to stworzenie nie pojawiło się w podręcznikach i na pewno nie zostało sklasyfikowane jako konkretny gatunek. Zwierzę, które wyskoczyło z zarośli, rzucając się w ich stronę, rozbijając szereg i zmuszając ich do rzucenia się w krzaki, musiało być mutantem.
Rozpoznała w nim śladowe ilości wampira – ostre kły, które pokazał, skrzecząc tak głośno, że aż podłoże zadrżało, i blada cera mówiły same za siebie. Zamglone, białe oczy oraz wygląd ożywionego trupa upodabniały go do inferiusa. Był jednak znacznie większy i to przeraziło Lily stopniu naprawdę ogromnym.
Wyglądało na to, że nie tylko ją – Carla i Scarlette krzyknęły przerażone, Syriusz zaklął tak okropnie, że aż wstyd powtarzać, a James za nim powtórzył, dodając także trochę od siebie.
Remus jednak zachował głowę i całkowicie opanowanym głosem, który ani trochę nie pasował do wymykającej się spod kontroli sytuacji, wykrzyczał zaklęcie:
Incendio!
Drzewo zaraz obok stworzenia stanęło w płomieniach. Potwór odskoczył od niego, skrzecząc przeraźliwie.
No, tak, inferiusy bały się ognia, pomyślała Lily i od razu zabrała się za podpalanie kolejnych drzew wokół, zmuszając ich tym samym do cofania się wgłąb lasu. Reszta także zrozumiała, o co chodzi i zaczęła ciskać w potwora zaklęcia podpalające. Monstrum jednak nie pozostawało im dłużne. Rzuciło się na nich, rozszarpując swoimi pazurami rękę Petera, który z oszołomienia, jakie wywołał na nim widok rany, zemdlał. Scarlette od razu doskoczyła do chłopaka i trzymając go za obie ręce, odciągnęła od niebezpieczeństwa. Uklękła przy nim i od razu zabrała się za leczenie.
Pozostali w tym czasie za pomocą rzucanych naprzemiennie Incendio i Lacarnum Inflamari odciągnęło monstrum od Glizdogona. Nie było to łatwe zadanie, po chwili wszyscy byli wykończeni gorącem, unikaniem ataków mieszańca i niezbyt udanymi próbami pokonania go.
            Przez cały ten czas Lily skupiona była tylko na potworze. Dopiero teraz zwróciła uwagę na otoczenie. Wszystko wokół nich płonęło. Języki ognia prześlizgiwały się z jednego drzewa na drugie. Niczym wąż oplątywały się wokół konarów, cienkich gałęzi i krzewów, żeby zaraz rozgnieść je i zamienić w pył w uścisku czerwono-pomarańczowych paszcz.
            Nic nie było w stanie ich powstrzymać. Potęga żywiołu powoli pożerała wszystko, co stanęło na jej drodze. I nawet taki okropny mieszaniec nie miałby z nimi żadnych szans.
            Teraz jednak, póki płomienie nie staną zwartą ścianą wokół niego, będzie mógł przed nimi uciec.
            Lily olśniło. Trzeba schwytać go w zasadzkę, a nie rzucać zaklęcia, gdzie popadnie.
            Ciągnąc za sobą Jamesa, wskoczyła do lasu, zręcznie unikając języków ognia, które co chwilę wystrzeliwały w ich stronę.
            Płomienie wokół potwora mogłyby stworzyć koło. Były w nim jednak dwie luki, które należało od razu załatać. Evans za pomocą zaklęcia Wingardium Leviosa przeniosła w ich stronę kępę jakiś suchych patyków i liści, które następnie podpaliła. Ogień buchnął do góry tak nagle, że poparzył wyciągniętą dłoń Gryfonki. Dziewczyna syknęła, a jej źrenice poszerzyły się nienaturalnie. Potter od razu ją chwycił i potrząsnął, aby nie zemdlała. Pociągnął za sobą w stronę Scarlette, która teraz próbowała ocucić uleczonego już Petera. Przekazał rudowłosą Puchonce, która z zatroskaniem, a także profesjonalnym błyskiem w oku przyjrzała się dłoni Evans.
            Lily kręciło się w głowie od bólu. Powoli świat rozmywał się jej przed oczami i choć starała się nie zemdleć, dłoń piekła tak bardzo, że nie potrafiła odgonić ciemności, która pojawiała się przed jej oczami. Nawet nie chciała spoglądać na swoje poparzenie, bo spodziewała się, że nie będzie wyglądało dobrze.
            Potrząsnęła jeszcze raz głową, ale kiedy i to nie pomogło utrzymać przytomności, poddała się i zemdlała, pozostawiając załatanie ostatniej luki w rękach Jamesa. Teraz od tego zależało ich życie.
           

~~~~~~~~
           

            James od razu zrozumiał, jaki był plan Evans. Ostatnia luka znajdowała się tuż przy miejscu, w którym stała ich grupka. Ociekający potem popędził w tamtą stronę, w biegu szukając jakiegoś wystarczająco dużego i suchego krzaka, który byłby w stanie podpalić.
            Rzuciła mu się w oczy idealna sterta szczap, więc sposobem Lily przeniósł je zaraz pod nogi potwora. Stając przed przyjaciółmi, w odległości tak bliskiej do mutanta, aby zaklęcie padło celnie, ale nie za małej, żeby monstrum nie dorwało go od razu swoimi łapami. Wziął oddech, wymierzył i zdając sobie sprawę, że od tego jednego zaklęcia zależy życie jego przyjaciół, wykrzyknął:
            – Incendio!
            Snop iskier pomknął w stronę sterty, trafiając dokładni w jej środek. James wpatrywał się w to z przejęciem, a wydawało mu się, jakby to wszystko odbywało się w zwolnionym tempie. Po pięciu sekundach na wysokość przynajmniej trzech metrów buchnął ogień, uderzając potwora płomienną siłą. Monstrum cofnęło się, żeby natrafić na ogień rozciągający się idealnie wokół niego.
            Nie miał gdzie uciec.
            Płomienny krąg powoli zacisnął się, pożerając wcześniej tak bardzo niebezpiecznego mutanta. Patrzyli na to w milczeniu, ze strachem, ulgą i niedowierzaniem malującymi się na twarzy. Po chwili jednak rozbrzmiał skrzek, tak okropny i tak przerażający, że musieli zasłonić uszy, aby ochronić się przed jego siłą. Jeszcze długo dźwięk ten odbijał się echem między drzewami Zakazanego Lasu, a później już tylko cichy, naprawdę ledwo słyszalny pogłos straszył kolejne pokolenia Hogwartczyków.
            James odwrócił się w stronę przyjaciół, po części dumny z tego, co udało się mu dokonać. Uśmiechnął się do nich blado, całkowicie nie rozumiejąc dlaczego, na Melina, na ich twarzach widnieje aż taki szok i przerażenie, skoro wszystko się już skończyło, a potwór zginął.
            – Uważaj! – krzyknął Syriusz, celując różdżką nad głowę Pottera, ale nie udało mu się już osłonić go przed konarem, który w połowie zjedzony przez ogień oderwał się od drzewa i spadł prosto na Jamesa.


~~~~~~~~


– Znowu on… – James obudził się w skrzydle szpitalnym, całkowicie nie pamiętając, jak tutaj trafił.
Rozejrzał się dookoła, próbując przypomnieć sobie cokolwiek, a kiedy dostrzegł Lily leżącą na łóżku obok, przeraził się nie na żarty. Już chciał wstać, żeby obejrzeć dziewczynę, ale ktoś chwycił go za ramiona i pchnął mocno z powrotem na materac. Nie miał sił, aby się przeciwstawić, a ból, który naraz uderzył całe jego ciało, był na tyle nieznośny, że chłopak ograniczył się do rzucenia zaniepokojonego spojrzenia w stronę Evans i pytania:
– Wszystko z nią dobrze?
– Z nią? Jest tylko przemęczona. Nie wiem, co wy wyprawialiście, ale przyjaciele przyprowadzili was tu nieprzytomnych, całych umorusanych popiołem i ze zwęglonymi włosami. Nie mieliście żadnych poważnych obrażeń, choć nie wyglądaliście świetnie – pani Pomfrey odezwała się i przeszła obok jego łóżka, kierując się w stronę szafki zapełnionej kolorowymi czarkami i fiolkami z różnorodnymi miksturami. – Myślę, że jeszcze dzisiaj stąd wyjdziecie. – Odwróciła się w jego stronę, w ręce trzymając jakiś eliksir, który zaraz podała mu z uśmiechem.
Potter przyjrzał się podejrzliwie flakonikowi z eliksirem wzmacniającym z apteki pana Mulpeppera. Potrząsnął nim, przechylił w prawo, potem w lewo, za każdym razem z wielkim zainteresowaniem wpatrując się w jego zawartość.
– Potter, wypij to – rozkazała zniecierpliwiona młoda pielęgniarka. – Czy ja ciebie kiedykolwiek chciałam otruć, że musisz się teraz tak przyglądać?
– A owszem – krzyknął James, jednak zaraz ściszył głos, dostrzegając, że Lily na łóżku obok się poruszyła. – Od zawsze wciska pani we mnie jakieś niepotrzebne wywary, eliksiry i antidota! – zaśmiał się.
– Jakbyś bardziej o siebie dbał, to by ci nie były potrzebne. Ty i Black jakimś cudem przybywacie tutaj bardzo często – ucięła głosem nieznoszącym sprzeciwu, ale widząc, że James wcale nie bierze się za wypicie eliksiru, dodała: – Jeśli go nie wypijesz, nie wypuszczę cię dzisiaj. Jej też.
Potter zmrużył oczy, udając niezadowolonego, ale przechylił fiolkę tak, aby wywar spłynął do jego gardła. Pani Pomfrey pokiwała głową i mamrocząc jakieś narzekania, wyszła do swojego gabinetu.
James opadł na łóżko, wzdychając ciężko. Słowa pielęgniarki przypomniały mu, co stało się w Zakazanym Lesie i dlaczego się tutaj znalazł. Pamiętał jedynie, że przygniotło go coś bardzo ciężkiego, ale widocznie Scarlette już go trochę podleczyła, skoro mógł się poruszać. Nadal był potłuczony, ale na pewno znajdował się w dużo lepszym stanie niż wcześniej.
Usłyszał, że Lily poruszyła się gwałtownie. Kiedy spojrzał w bok okazało się, że dziewczyna siedzi na łóżku i przeciera dłońmi oczy. Chyba dopiero po chwili zorientowała się, że nie jest sama, bo kiedy go zobaczyła, podskoczyła na łóżku zaskoczona. Ze zmarszczonymi brwiami obejrzała się wokół siebie, a po chwili jej twarz rozjaśniło zrozumienie.
Ponownie odwróciła się w jego stronę, a w jej oczach James zauważył iskierki złości.
– Mogliśmy zginąć – wysyczała przez zaciśnięte zęby. – Mówiłam, żeby tam nie iść.
Potter uniósł brwi zdziwiony. Spodziewał się raczej pytań o zdrowie i okazania choć odrobiny zmartwienia i zatroskania, a nie ataku na jego osobę. Przynajmniej na to liczył i teraz musiał przyznać, że trochę go rozczarowało zachowanie Evans. W końcu ostatnio między nimi było coraz lepiej, udawało mu się nawiązać z nią nić porozumienia, wydawało mu się, że dziewczyna dobrze się czuje w jego towarzystwie.
– Może jakieś ,,Jak się czujesz?” albo ,,Czy nic się nie stało?” – prychnął niezadowolony.
– Jakbyś miał trochę rozumu, to byś nie poszedł do lasu i nie musiałbym takimi rzeczami w ogóle głowy zaprzątać – prychnęła, zakładając ręce na piersi. – Że też dałam się na to wszystko namówić. Mogliśmy zginąć!
– I co, to niby moja wina, że w lesie pojawił się jakiś mutant?! – warknął.
Miał całkowicie dość oskarżeń Evans. Przecież nie miał wpływu na fakt, że jakiś potwór przestał bać się terenów położonych bliżej zamku. To samo w sobie brzmi przecież absurdalnie.
– Mogłeś mnie przynajmniej do tego nie namawiać – syknęła, mrużąc oczy.
– Przecież nie musiałaś tam iść i mogłaś olać mnie tak, jak to robiłaś przez ostatnie kilka lat – wyparował, zanim zdążył się zastanowić nad konsekwencjami.
Lily miała minę, jakby ktoś ją spoliczkował. Jamesowi od razu zrobiło się głupio i natychmiast pożałował swoich słów. Widząc, jak w oczach dziewczyny powoli zbierają się łzy, zdał sobie sprawę, jak ją zranił. A przecież to była ostatnia rzecz, jaką chciał zrobić. Nigdy nie miał zamiaru sprawić jej przykrości, choć słowa wypowiedziane w złości wcale tego nie dowodziły.
Ale co miał poradzić, że Evans niekiedy zachowywała się nieznośnie?
Chciał coś powiedzieć, zrobić coś, aby naprawić swój błąd, ale do sali weszła pani Pomfrey, aby dać Lily ten sam eliksir co wcześniej Potterowi. Kiedy Gryfonka go wypiła, pielęgniarka poinformowała, że nic ich już tutaj nie trzyma i że mogą opuścić skrzydło szpitalne.
Dziewczyna podziękowała jej, odrzuciła kołdrę i w samej jasnoróżowej koszuli szpitalnej wyszła na korytarz, nie zaszczycając Jamesa nawet pogardliwym spojrzeniem.
– Ale sobie narobiłeś, Potter. – Pani Pomfrey pokręciła głową ze współczuciem i przechodząc do gabinetu, zostawiła go samego ze swoimi myślami.







~~~~~~~~~

Hej, hej!
24 dni minęły jak jeden dzień... I rozdział dodany!
Gdyby nie pośpieszania L, jeszcze by go nie było. Podziękujcie jej. Oczywiście jeśli cieszycie się, że post dodałam w tak wczesnym terminie!
Mniej Cariusa, dużo mniej, ale obiecuję trochę tej dwójki w kolejnym rozdziale. 
Za to była taka akcja, że aż szok, prawda? To zwiedzanie to była taka cisza przed burzą... 
Rozdział ma równo dziesięć stron, to nie za dużo, ale chciałam go już dodać, bo i tak się spóźniałam. 
Piszcie, czy wam się podobało, czy nie, jeśli ta druga opcja, to dlaczego i tak dalej, i tak dalej. Komentujcie, mówcie, co wam w duszy gra!
Pozdrowionka, 
Bianka!

czwartek, 2 czerwca 2016

Rozdział XIII

         – Pomyśl, w co ma się zamienić ten pokój i przejdź tędy trzy razy – nakazała Carla, wskazując na pustą ścianę znajdującą się przed nimi, a Scarlette spojrzała na Blue jak na wariatkę, ale gdy ta pokiwała zachęcająco głową, posłusznie wykonała jej polecenie. W skupieniu obserwowali blondynkę, maszerującą z zamkniętymi oczami wzdłuż ściany.
         Według Carli robiła to zbyt wolno. Aż dygotała ze zniecierpliwienia i ekscytacji, chcąc jak najszybciej pokazać Puchonom magię Pokoju Życzeń. Nie mogła wytrzymać ani minuty dłużej – było to zapewne spowodowane faktem, że tajemnica tego pomieszczenia ją samą także ciekawiła. W końcu była to jedna z nierozwiązanych przez nich zagadek Hogwartu – nie dość, że wystarczyło jedynie pomyśleć o swoich potrzebach, a Pokój już wiedział, co ma w sobie zawierać, to jeszcze nie dało się go nanieść na mapę huncwotów.
         Po chwili ku zdziwieniu Scarlette i Pedro w ścianie pojawiły się wielkie, złote drzwi zdobione tak bogato, że ich przepych aż raził w oczy. Dziewczyna spoglądała na to w osłupieniu, z lekko uchylonymi ustami.
         – Ale przecież jeszcze przed chwilą…
         – Otwórz – przerwał jej Syriusz, uznając, że należy pójść za ciosem we wprawianiu dziewczynę w zdumienie.
         Podeszła do drzwi i napierając z całej siły, pchnęła je. Nie uchyliły się mocno, ale wystarczająco, aby mogła wejść do pomieszczenia. Wsunęła się przez szczelinę i zniknęła im z oczu.
         Ciekawi, jaki pokój wymarzyła sobie Scarlette, skierowali się w stronę wejścia. Syriusz musiał otworzyć drzwi trochę mocniej, bo by się przez nie nie przecisnął. Przepuścił Carlę, Lily oraz Jamesa, który – wykorzystując okazję – wepchał się przed niego, i dopiero wtedy wszedł do Pokoju Życzeń.
         Pomieszczenie zamieniło się w nowoczesny salon. Na podłodze znajdował się duży, miękki dywan, na którym stały dwa jasne, skórzane fotele, jedna kanapa z tego samego kompletu i szklany stolik. Zaraz obok Black dostrzegł kominek, w którym brakowało jedynie ciepłych płomieni, które ociepliłyby zimny wystrój. Na pomalowanych na biało ścianach wisiały abstrakcyjne obrazy nie ukazujące nic konkretnego – tak się przynajmniej wydawało Syriuszowi, który do znawców sztuki jednak nie należał.
Pokoju nie można było nazwać przytulnym – szpitalna biel, która obejmowała każdy kąt pomieszczenia, sprawiała, że wydawał się zimny – ale na pewno nie to wprawiło Scarlette w taki stan.
Dziewczyna stała na środku pokoju i nieruchomym wzrokiem wpatrywała się w jakiś punkt przed sobą. Jej ciało było całe spięte i zdrętwiałe, jedynie dłonie, które zacisnęła w pięści, trzęsły się niemiłosiernie.
         – Scarlette? – spytał James zmartwionym głosem, kiedy tylko zobaczył dziewczynę. – Wszystko dobrze?
         Słysząc głos Pottera, blondynka drgnęła, jakby wyrwana z zamyślenia, i odwróciła się. Nie potrafiła ukryć uczuć, które malowały się na jej twarzy – ból i żal odbijały się w łzach gromadzących się w kącikach jej oczu.
         – Chodźmy stąd – powiedziała, a jej głos zadrżał i lekko się załamał. – Proszę. 
         Nie spojrzała w kierunku żadnego z nich, kiedy przechodziła obok. Głowę miała spuszczoną, jakby wstydziła się tego, co się przed chwilą stało. Przyglądali jej się z niepokojem, ale nikt nie wiedział, jakie wspomnienia mogły wiązać się z tym miejscem, że Scarlette tak na nie zareagowała. Oczywiste jednak było, iż nie należały do przyjemnych.
         Opuścili Pokój Życzeń, idąc za dziewczyną. Żadne z nich o nic nie pytało – skoro Scarlette nie opowiadała nic z własnej woli, woleli póki co nie naciskać. Spodziewali się co prawda, że kiedyś dziewczyna o wszystkim im powie – w końcu byli jej przyjaciółmi – ale teraz uznali, że warto dać jej trochę czasu i nie męczyć jej zbędnymi pytaniami.
Kiedy wyszli na korytarz i stanęli na przeciwko gobelinu z Barnabaszem Bzikiem i trollami, drzwi Pokoju Życzeń zniknęły, a ściana ponownie stała się pusta. Syriusz spojrzał na Scarlette – dziewczynie udało się już opanować, jej dłonie nie drżały, sylwetka trochę się rozluźniła, a na twarzy pojawił się nawet uśmiech, którym chciała ich uspokoić. Widać było co prawda, że został on wymuszony, a wykrzywienie ust w takim grymasie sprawiło jej niemało trudności, ale Black i tak poczuł się lepiej, zauważając, że już nie jest ze Scarlette tak źle.
Nie wiedział, czy to przez to, że jego przyjaciele byli dla niego jedyną rodziną, ale czuł się odpowiedzialny za całą ich grupę. W sumie to ta rola powinna przypadać Carli, bo to w końcu dla niej wszyscy pojawili się w kwaterze PWD, ale Black i tak chciał wszystkimi się opiekować. Dlatego teraz, kiedy Scarlette znalazła się w takim stanie, od razu bardzo się zmartwił. Traktował ją trochę jak młodszą kuzynkę – urodziła się w końcu trzy lata później niż oni – a w dodatku od kiedy uratowała mu życie, miał u niej wielki dług do spłacenia.
Nie chciał więc za żadne skarby, aby coś ja trapiło.
I chociaż teraz nie chciała im o powodach swoich zmartwień opowiedzieć, Syriusz już postanowił, że o wszystkim się dowie i postara się w jak największym stopniu dziewczynie pomóc.

~~~~~~~~

Carla w ogóle nie była zadowolona z atmosfery, która powoli tworzyła się między nimi. Syriusz i Peter byli pokłóceni. Black na każdym kroku starał się pokazać, że wcale nie wybaczył Pettigrew – dokuczał mu, rzucał kpiące spojrzenia, niekiedy popychał, udając, że niechcący lub ignorował sam fakt jego istnienia. Sama uważała, że Łapa przesadza z tą awersją do Glizdogona i trochę ją zachowanie przyjaciela denerwowało. Scarlette coś się stało zaraz po zobaczeniu Pokoju Życzeń – była podenerwowana i chociaż starała się zachowywać tak jak zawsze, nie potrafiła ukryć swoich emocji. To z kolei doprowadzało Syriusza i ją samą do szewskiej pasji – bardzo martwili się stanem dziewczyny. James i Lily też byli jacyś markotni. Carla nie wiedziała dlaczego, możliwe, że udzieliły im się nagłe zmiany nastrojów przyjaciół. Z twarzy Pedro nic nie mogła wyczytać. Humor Remusa zbytnio się nie zmienił, ale Blue doszła do wniosku, że musiał podejść do sprawy Scarlette po prostu w inny sposób – skoro na razie dziewczyna nie chce im nic powiedzieć, a jakoś sobie radzi, trzeba poczekać aż się otworzy, a póki co nie strzępić sobie nerwów.
Ale jak miała tego uniknąć, kiedy większość jej przyjaciół ponownie została opanowana przez ponury nastrój? Zwiedzanie zamku miało być miłą wycieczką, tymczasem odwiedzili dopiero pierwsze miejsce, a ich  humory zostały całkowicie popsute.
Może za chwilę o tym zapomną? Do Scarlette powróci dawna ekscytacja spowodowana perspektywą poznania najciekawszych zakątków Hogwartu, co uspokoi trochę Syriusza i ją samą? W końcu teraz zbliżali się już do biblioteki, którą Remus zaproponował zwiedzić zaraz po Pokoju Życzeń. Może to zaciekawi młodszą blondynkę i sprawi, że sytuacja, która zdarzyła się na siódmym piętrze, przynajmniej na chwilę odejdzie w niepamięć?
Minęli portret jakiegoś spasłego hrabiego i skręcili w lewo, wchodząc do biblioteki. Carla od razu rzuciła okiem w stronę Scarlette. Odetchnęła z ulgą, kiedy zobaczyła, że było już znacznie lepiej – na jej twarzy pojawił się niewymuszony uśmiech, kiedy zauważyła wszystkie zbiory książek znajdujące się w bibliotece Hogwartu. Prawda była taka, że nawet jeśli kogoś nie interesowały żadne opasłe tomiska, to pomieszczenie i tak robiło na tej osobie wielkie wrażenie. Obok sięgających sufitu, zapełnionych zakurzonymi książkami półek nie dało się przejść obojętnie. Dodatkowo w pomieszczeniu panowała magiczna atmosfera – w powietrzu złotem błyszczały drobinki pyłu, przez okno wpadały promienie słoneczne, w niektórych miejscach przebijając mrok, a do niektórych nie docierając i nie mogąc zakłócić trwającej tam ciemności oraz tajemniczości. Teraz, kiedy uczniowie wyjechali na święta, panowała tutaj cisza idealna – nie została przerywana nawet szelestem pergaminów lub szeptami, które zwykle wypełniały bibliotekę. Nigdzie nie słychać było także pani Pince; nikogo to jednak nie zdziwiło, bo od zawsze pozostawało wiadome, że bibliotekarka potrafi poruszać się bez wydawania choćby najcichszego odgłosu.
– Wow – wyszeptała Scarlette oszołomiona pięknem hogwarckiej biblioteki. – Ale tu pięknie.
Pedro tylko pokiwał głową, ale na jego twarzy, na której nigdy nic się nie malowało, także widać było podziw.
Carla zaśmiała się cicho. Pomimo że widok był naprawdę piękny, na nich nie robił już takiego wrażenia. Spędzali tutaj czas prawie codziennie, więc udało im się już do niego przyzwyczaić. Nadal doceniali wspaniały wygląd i atmosferę panującą w pomieszczeniu, ale nie zatrzymywali się przed wejściem jak wryci, a ich usta nie układały się mimowolnie w wielkie O, jak to się stało w przypadku Scarlette.
Młodsza blondynka powoli zagłębiła się między regały, delikatnie przejeżdżając opuszkami palców po grzbietach grubych ksiąg. Co chwilę wzdychała, kiedy zauważyła egzemplarz, który wydał jej się wyjątkowo ciekawy lub wzbudził jej zachwyt samym swoim wyglądem.
Pedro także podążył za dziewczyną, przyglądając się książkom. Widoczne było, że szukał czegoś konkretnego. Niekiedy zatrzymywał się przy regale i wyciągał któryś z egzemplarzy, ale za każdym razem odkładał go z powrotem na półkę, kręcąc przy tym nieznacznie głową.
– Macie coś o mugolskiej historii? – spytał po chwili.
         – Powinno coś się znaleźć. – Uśmiechnął się Remus i machnął ręką, tym samym dając Puchonowi znak, aby za nim podążył.
         Lily także skierowała się w stronę Lunatyka i już po chwili zniknęli w jednym z ciemniejszych zakątków biblioteki.
         Carla uważnie przyjrzała się Syriuszowi, który opierał się nonszalancko o ścianę. Po chwili doszła do zadowalających wniosków – Black, zaobserwowawszy poprawę nastroju młodszej Puchonki, trochę się rozweselił. Ona sama także znacznie się uspokoiła – wcześniej bardzo przejęła się nagłym wybuchem emocji dziewczyny.
         – O... A co to za miejsce? – spytała Scarlette, wpatrując się w wyraźnie odgrodzony sektor biblioteki, który wydawał się mroczniejszy i bardziej tajemniczy.
         – To Dział Ksiąg Zakazanych – wyjaśniła Carla.
         – I jak sama nazwa wskazuje, nie można wchodzić tam tak po prostu. – Lily nagle pojawiła się tuż przy nich. – Jeśli otrzymasz zgodę od nauczyciela, oczywiście możesz tam wejść, ale w innym wypadku wstęp jest wzbroniony – pośpieszyła z wyjaśnieniami.
         Syriusz uniósł brwi bardzo wysoko, ale nie kwestionował zdania Evans. Carla dobrze wiedziała, że mogłoby to grozić wielką kłótnią. Swojego czasu pod peleryną niewidką Black i Potter zaglądali do tej części biblioteki, aby znaleźć jakieś informacje o likantropii, która męczyła Remusa, ale oczywiście nie mogli o tym teraz wspomnieć.
         Swoją drogą pełnia już się zbliżała – kolejna wypadała za dwa dni, co oznaczało ponowne odwiedziny we Wrzeszczącej Chacie i Zakazanym Lesie.
         Po chwili pojawili się przy nich także Remus i Pedro. Ten drugi przybył do nich z nową zdobyczą – pod pachą trzymał książkę, na której grzbiecie widniał wykaligrafowany tytuł ,,Wojny i bitwy, czyli o destrukcyjnej waleczności mugoli”.
         – Obejrzeliście bibliotekę? – spytał James, na co Scarlette i Pedro pokiwali głowami. – No to ruszamy w dalszą drogę!

~~~~~~~~
                                                                                             
         Po pokazaniu Scarlette i Pedro lokalizacji różnych klas i łazienek, zgodnie uznali, że należy udać się do kuchni i coś przekąsić. Zanim się obejrzeli, na zwiedzaniu zleciały im trzy godziny, a że spędzili je dość produktywnie, ich żołądki zaczęły powoli domagać się jedzenia.
         Nie poprosili jednak skrzatów domowych o przyniesienie gotowego posiłku – Scarlette uznała, że ona sama przygotuje ciastka, jako że nie miała do tego okazji już od kilku tygodni, a zawsze sprawiało jej to przyjemność. Skrzaty przyniosły tylko potrzebne składniki i nawet znalazły jeden fartuszek.
         Pozostali, pogodzeni już, że niestety będą zmuszeni trochę poczekać, rozsiedli się na krzesłach przy wysokim stole, a raczej czymś w rodzaju barku.
         – Mam nadzieję, że to czekanie się opłaci – mruknął Syriusz cicho.
         Skrzaty jeszcze chwilę się przy nich kręciły, oferując im różnorodne przekąski, ale po chwili zniknęły w dalszej części kuchni niezadowolone z faktu, że nie mogły w niczym pomóc.
         – Na pewno – odparła optymistycznie Carla, przyglądając się Puchonce, która akurat wsypywała kakao do miski. – Może ci w czymś pomóc? – spytała trochę głośniej, aby dziewczyna ją usłyszała.
         Scarlette odwróciła się do niej powoli, marszcząc brwi w zamyśleniu. Widać było, że bije się z myślami i mocno się nad czymś zastanawia.
         – To mieszanie składników to trochę jak eliksiry... – westchnęła po chwili, chcąc podziękować za pomoc w delikatny sposób.
         – Carla, nie mieszaj się do pieczenia – nakazał stanowczo Syriusz, uśmiechając się złośliwie. – Nie chciałbym wylądować w skrzydle szpitalnym po zjedzeniu tych ciastek.
         – Nieśmieszne – rzuciła Blue, bo nie wpadła akurat na żadną błyskotliwą ripostę, ale oczy, w których tańczyły wesołe iskierki, zdawały się przeczyć jej wypowiedzi.
         Black zadowolony z wygranej rozpostarł się wygodniej na krześle, jednak mina mu zrzedła, kiedy spojrzał na Petera śmiejącego się z tej wymiany zdań. Musiał przyznać, że decyzja podjęta przez Carlę wcale go nie usatysfakcjonowała – sam nie potrafił wybaczyć Glizdogonowi i nie mógł zrozumieć, dlaczego Blue to zrobiła. Dla niego sprawa była prosta – Pettigrew nie przyszedł Carli z pomocą, opuścił ją w potrzebie, nie zachował się jak przyjaciel, więc z jakiej niby racji oni mieli się tak w stosunku do niego zachowywać?
         Musiał chyba zmierzyć Petera chłodnym i niechętnym wzrokiem, bo naraz chłopak umilkł i jakby trochę się skurczył. Black uśmiechnął się do siebie zadowolony.
         Dobrze wiedział, że byłby bardziej łaskawy w ocenie zachowania Pettigrew, gdyby ten opuścił inną osobę. Tymczasem była to Carla i właśnie ten fakt sprawił, że niechęć do Glizdogona wzrosła do tak wysokiego stopnia. Gdyby na miejscu Blue znalazła się choćby Lily, udałoby mu się jakoś tolerować jego towarzystwo – nie odnosiłby się w stosunku do niego z taką sympatią jak Evans czy Lupin, ale pewnie zachowałby rezerwę podobną do tej Jamesa. W zaistniałej sytuacji jednak nie potrafił.
         Poczuł, że ktoś przygląda mu się uporczywie. Podniósł wzrok, żeby spojrzeć prosto w oczy Carli. Gdyby teraz stwierdził, że jej spojrzenie było zimne, skłamałby. Lodowaty wzrok dziewczyny byłby w stanie zamrozić hogwarckie jezioro i to w środku lata, więc nic dziwnego, że po karku Syriusza przeszedł dreszcz.
         Chyba po raz pierwszy w życiu to on, a nie Blue, odwrócił wzrok wcześniej.

~~~~~~~~
        
         Nie minęło pół godziny, a Scarlette postawiła przed nimi talerz zapełniony babeczkami czekoladowymi z kawałkami pomarańczy. Musieli przyznać, że pachniało pięknie – aromat rozniósł się po całej kuchni już w trakcie pieczenia, skutecznie zaostrzając ich apetyty. Teraz więc, kiedy źródło tego wyśmienitego zapachu zostało podstawione im pod sam nos, rzucili się na nie, jakby nie jedli od co najmniej tygodnia.
         Scarlette patrzyła na to z uśmiechem, w duchu ciesząc się, że jej przyjaciołom tak smakuje. Dawno nie piekła, a dodatkowo tak mogła wynagrodzić im nieprzyjemności związane z Pokojem Życzeń. Na wspomnienie tamtego miejsca od razu dreszcz przeszedł po jej karku. Nie myśl o tym, nakazała sobie stanowczo w duchu, nie rozdrapuj starych ran.
         Spojrzała na rozweselone miny przyjaciół, żeby zapomnieć o tym, co zdarzyło się w białym salonie siedem lat temu. Żeby zapomnieć o swoich rodzicach, o stracie, jaką wtedy odniosła.
         Nie mogła o tym myśleć. Należało cieszyć się razem z przyjaciółmi i nie przejmować przeszłością. Nie powinna do niej wracać, skoro już raz udało się o niej zapomnieć.
         Czuła jednak, że rana została już na nowo otwarta, a jej samej nie starczy sił, żeby się ponownie zasklepiła. Zdawała sobie sprawę z faktu, że sama sobie z tym nie poradzi, że będzie musiała o wszystkim powiedzieć przyjaciołom.
         Ale nie teraz – w tym momencie byli zbyt szczęśliwi, nie chciała tego psuć. Nie chciała zniszczyć ich dobrych humorów opowieścią o białym salonie, który został oświetlony przez zielone promienie zaklęć.
        
~~~~~~~~

         Kiedy zjedli pyszne babeczki, wychwalili talent do pieczenia Scarlette, przemierzyli mroczne lochy wzdłuż i wszerz, przy okazji zahaczając o salę do eliksirów, i zwiedzili najróżniejsze dziedzińce, których pełno było w Hogwarcie, w końcu mogli wdrapać się krętymi schodami na Wieżę Astronomiczną i podziwiać z niej widoki, jakich nie dało się doświadczyć nigdzie indziej.
         Przed nimi rozciągały się zaśnieżone błonia, które teraz wyglądały, jakby osiadły na nich delikatne chmury – tymczasem była to gruba warstwa śniegu, w której mogliby zanurzyć się aż po kolana. Padało tylko dwie noce, ale biały puch już zdążył przykryć cały kraj, zamieniając wiecznie deszczową Anglię w krainę zimna i mrozu. Dalej widać było błyszczące, pokryte lodem jezioro, które teraz zachowało całkowitą ciszę, nie wprawiając ani jednej fali w ruch. Po ich lewej stronie rozpościerał się Zakazany Las, ciemna przestrzeń idealnie kontrastująca z bielą błoni. Teraz, w zimie, to miejsce wydawało się jeszcze bardziej mroczne i tajemnicze niż w lecie. Nie przeraziło to ani Carli, ani huncwotów, którzy przecież bywali tam przynajmniej raz na miesiąc, ale Blue zauważyła, że Scarlette nie mogła powstrzymać dreszczu, który przeszedł po jej plecach, kiedy tylko spojrzała na całkowicie czarną otchłań lasu.
         W sumie nie dziwiła się jej – Zakazany Las wyglądał na miejsce,  w którym w rzeczywistość mogły zamienić się wszystkie senne koszmary. Kiedy Blue była w jej wieku, właśnie tak o nim myślała – jej pogląd zmieniły dopiero wycieczki z huncwotami, podczas których uznała, że w sumie da się tam wytrzymać, o ile posiada się gryfońską odwagę i nie natknie się na żadne niebezpieczne i rządne krwi bestie.
         – Piękny widok, prawda? – spytała Scarlette i Pedro, odwracając się w ich stronę i opierając się plecami o barierkę.
         – Robi wrażenie – westchnęła dziewczyna, a Carla bardzo ucieszyła się, widząc, że humor dziewczyny się poprawił.
         – Niestety nie widać stąd boiska do Quidditcha, ale w sumie to nic straconego, bo zaraz tam pójdziemy – oświadczył James z uśmiechem. – Umiecie grać? – spytał, zwracając się do Puchonów.
         Pokiwali głowami na znak, że potrafią.
         – To będziecie mogli sobie pograć z Jamesem i Syriuszem! – wykrzyknęła Carla podekscytowana. – Oni też potrafią grać i to świetnie! To prawdziwe gwiazdy Quidditcha!
         – W końcu to przyznałaś! – Syriusz triumfująco wycelował palcem w Blue. Na jego ustach błądził uśmiech, a Carli przeszło przez myśl, że gdyby uśmiechnął się właśnie w taki sposób do niektórych swoich znajomych z żeńskiej części społeczeństwa Hogwartu, te pewnie zeszłyby z tego świata na zawał. Jej to na szczęście nie groziło. – Odkąd się poznaliśmy próbowałaś mi wmówić, że nie potrafię latać. W końcu powiedziałaś, co tak naprawdę myślisz!
         – Nie chciałam po prostu, żebyś się poczuł gorszy przy Scarlette i Pedro, ale skoro tak ci się to nie podoba, mogę powiedzieć całą prawdę. – Założyła ręce na piersi.
         Black już przygotowywał się do odpowiedzi, ale przerwał mu zimny wiatr, który wstrząsnął ich włosami. Zadrżeli – w końcu była zima, a oni wyszli na mróz bez żadnych kurtek czy szali.
         – Wracamy? – spytała Lily, która chyba jako jedyna przejęła się faktem, że mogli się przeziębić, i nie czekając na odpowiedź przeszła na schodki prowadzące do wnętrza zamku.
         Wzruszyli ramionami, podążając za nią.
         Zanim jednak Carla zdążyła się zanurzyć w ciepłym zamku, usłyszała przy swoim uchu szept Syriusza:
       – I tak wszyscy dobrze wiedzą, że podoba ci się moja gra.
       Był on tak niespodziewany, że aż zatrzymała z zaskoczenia.
       Chłopak pochylał się nad nią, zajmując całą przestrzeń wokół niej. Stał bardzo blisko – czuła jego ciepły oddech na swojej twarzy, a zadzierając głowę do góry, mogła bez problemu zajrzeć mu w oczy, z których bił wdzięk charakterystyczny dla arystokratów. Początkowo wydawało jej się, że przepełnia je tylko kpina, ale gdzieś za tą zasłoną pogardy dostrzegła też wesołe iskierki, które pojawiały się tylko w obecności przyjaciół. Dobrze znała to spojrzenie, widziała je już wiele razy, więc dlaczego dopiero teraz tak ją zafascynowało?
      Potrząsnęła głową, wyrzucając z niej niechciane myśli i założyła ręce na piersi.
     – Gdybym nie uważała, że świetnie grasz, raczej nie wrzeszczałabym na trybunach jak opętana za każdym razem, kiedy zdobywasz punkty, prawda? – Uśmiechnęła się do niego i pozostawiając go w osłupieniu, podążyła za resztą przyjaciół.
      Później jeszcze długo zastanawiała się, dlaczego z jej ust wypłynęły akurat takie słowa, skoro w głowie miała przygotowaną świetną ripostę, ale nawet po najbardziej rozpaczliwych próbach, nie udało jej się znaleźć żadnego satysfakcjonującego powodu.

~~~~~~~~




         Nadal stojąc w przejściu między schodami a wieżą astronomiczną, zastanawiał się, dlaczego Carla wypowiedziała właśnie takie słowa. Znał ją przecież już od ponad czterech lat, co więcej mianował się jej najlepszym przyjacielem, więc wiedział o niej wystarczająco dużo, aby stwierdzić, że Blue w trakcie droczenia się z nim nigdy nie oświadczyłaby, że mógłby być w czymkolwiek dobry. Tymczasem teraz przyznała, że w Quidditcha gra po prostu świetnie i do tego bardzo się jej to podoba.
         Musiał przyznać, że bardzo go to zadowoliło i dowartościowało, choć nie zmieniało faktu, że było to po prostu niewiarygodne i całkiem do Carli niepasujące.
         Do tej pory słyszał głosy swoich przyjaciół, którzy oddalali się w stronę dormitoriów, aby ubrać się w coś ciepłego i móc wyjść na boisko do Quidditcha – teraz jednak ich rozmowy i śmiechy całkiem ucichły, co wyrwało go z chwilowego zamyślenia. Chcąc ich dogonić, zszedł po schodach i szybkim krokiem zaczął przemierzać korytarz.
         Co mogło kierować wtedy Carlą? – to pytanie dręczyło go, kiedy mijał rozmawiające ze sobą obrazy, usilnie starając się znaleźć na nie odpowiedź, ale po odrzuceniu możliwości, że Blue ma po prostu okres, co prowadziłoby do wahań emocjonalnych i wyjątkowo dziwnych zachowań, przyznał, że jego starania spełzły na niczym.
         Przystanął na chwilę, ponieważ rozwidlenie dróg zmusiło go do poświęcenia odrobiny swojej uwagi na otoczenie. Prawie od razu poznał miejsce, w którym się aktualnie znajdował, i już chciał ruszyć korytarzem w prawo, kiedy ze swojej lewej strony usłyszał jakieś piskliwe głosy. Nie były one zbyt donośne, ale cisza, która panowała w zamku, pozwoliła mu stwierdzić, że głosiki nie należały do kilku osób – raczej należało liczyć je w dziesiątkach.
         Zaciekawiony, czym mogłoby być źródło tych tajemniczych dźwięków, udał się w stronę, z której pochodziły. Nie musiał długo maszerować – po chwili natrafił na odrapane drzwi jednej ze starych i nieużywanych już klas. Otworzył je na oścież, a jego oczom ukazało się małe pomieszczenie, w którym nie znajdowało się nic oprócz małego, drewnianego stolika i niezbyt dużej klatki pełnej małych, niebieskich stworzonek. Syriusz rozpoznał w nich chochliki kornwalijskie, które charakteryzowały się dość dużą tendencją do rozrabiania i irytowania ludzi.
         Założył ręce na piersi, przyglądając im się w zamyśleniu, a po chwili na jego twarzy pojawił się chytry uśmiech, który nie mógł zwiastować nic dobrego.

~~~~~~~~

         Witam wszystkich serdecznie w ten wyjątkowy dzień, jakim jest DZIEŃ DZIECKA...
         A nie... Spóźniłam się xd Planowałam ten rozdział dodać wczoraj, ale nie wyszło i jest dzisiaj. A to i tak rekord. W końcu między ostatnimi rozdziałami były miesięczne przerwy, tymczasem dzisiaj mija jedenasty albo dwunasty dzień od ostatniego posta!
         Jesteście ze mnie dumni, prawda?
         Mimo że Dzień Dziecka był wczoraj i tak życzę wszystkim niepełnoletnim i tym, którzy nadal się dziećmi czują, wszystkiego najlepszego :)
         Boże Ciało dało mi trochę wolnego, więc udało mi się uporać z rozdziałem w miarę szybko. Mam nadzieję, że wam się spodobał, bo trochę nad nim siedziałam i starałam się, aby był jak najlepszy. 
         Poza tym przekonaliście mnie, żeby było trochę cariusa, no to jest. Subtelny, owszem, ale takie lubię najbardziej :) Oby was także zadowolił :)
         Kolejny rozdział niestety nie pojawi się tak szybko, ponieważ wyjeżdżam i nie będę miała dostępu do laptopa i internetu. 
         To by chyba było wszystko... 
         Komentujcie, piszcie, co wam w głowach siedzi i oceniajcie!
         Pozdrowionka,

         Bianka!

Obserwatorzy

Lydia Land of Grafic