Czteroosobowa grupka szczelnie zawiniętych
w puchowe kurtki i szale uczniów dzielnie brnęła przez grubą warstwę śniegu,
która stopniowo tworzyła się na szkolnych błoniach Hogwartu przez ostatnie dwie
noce. Ich miny były markotne – na pewno zazdrościli dwóm chłopakom i
dziewczynom, którzy zamiast męczyć się odgarnianiem białego puchu na boki,
szybowali nad nimi na miotłach.
Carla należała właśnie do tej nieszczęsnej
grupki i teraz zastanawiała się, dlaczego, na brodę Merlina, odmówiła polecenia
na miotle z Syriuszem i nakazała mu zaproponować to Scarlette. Wytłumaczyła
wtedy, że młodsza Puchonka jest dużo mniejsza oraz drobniejsza i trudniej jej
będzie przebrnąć przez ciężki śnieg, ale tak naprawdę była to tylko szybko
wymyślona wymówka, aby nie musiała wysłuchiwać pytań Syriusza na temat sytuacji
z wieży astronomicznej, na które nie potrafiłaby odpowiedzieć.
Powoli brnąc w stronę boiska, Blue
zastanawiała się, co mogło nią wtedy kierować. Nie potrafiła jednak znaleźć ani
jednej odpowiedzi, która by ją całkowicie usatysfakcjonowała, nie umiała
wytłumaczyć, z jakiego powodu pochwaliła wtedy Blacka, a nie obdarowała go
kolejnymi docinkami. W końcu jednak przestała zaprzątać sobie tym myśli –
wchodząc na trybuny, uznała, że ta sprawa nie jest warta tak dużego
zainteresowania, a miłe słowa w ich przyjaźni przecież już się niejednokrotnie
zdarzały.
Poczuła muśnięcie nitek
miotły na swojej głowie, a zaraz jej włosy uniosły się i opadły prosto na oczy.
Odrzuciła je mocnym ruchem głowy, żeby zobaczyć Syriusza i Scarlette, którzy ze
śmiechem lecieli w stronę szatni, aby znaleźć dla dwójki Puchonów jakieś miotły
nadające się do użytkowania.
Po chwili obok niej pojawiła się Lily.
Zeskoczyła z miotły Jamesa, pozwalając mu tym samym podążyć za resztą, i z
cichym westchnieniem klapnęła na drewnianą ławeczkę. Na jej ustach błądził mały
uśmieszek, a Carla od razu spojrzała na nią z uniesionymi brwiami, zachęcając
przyjaciółkę do wyjaśnień.
– Widoki były przepiękne – stwierdziła
Evans, a Carla zaśmiała się głośno.
Zaraz dołączyli do nich
także Peter i Remus, którzy wcześniej zostali trochę w tyle, aby wykorzystać
ścieżki zrobione w śniegu przez Carlę i ułatwić sobie przedzieranie się przez
grube warstwy puchu. Pedro już nie było widać, ponieważ chłopak zniknął zaraz
za Jamesem w szatni, z której teraz wypadała jasna smuga światła, uświadamiając
im, że powoli zaczyna się ściemniać, a co za tym idzie, że pozostało już im
niewiele czasu na mecz.
Kilka dobiegających z
szatni huków, trzasków, przestraszonych okrzyków i przekleństw później na
boisko dumnie wkroczyli Gryfoni i Puchoni. Mieli grać podzieleni na domy, co
wydawało się Blue trochę bez sensu ze względu na fakt, że znała bardzo dobrze
zadziwiające umiejętności Pottera i Blacka i nie sądziła, aby Scarlette i Pedro
byli w stanie im dorównać. Nie skomentowała jednak głośno tego faktu, czekając
na rozpoczęcie gry.
Wznieśli się w powietrze, wyrzucając
do góry jedynie kafel. Żaden z nich nie ustawił się przy obręczach jako
obrońca, co było dość logiczne przy tak małej ilości osób w każdej drużynie.
Scarlette pomknęła w stronę piłki, od razu ją przechwytując – była mała oraz
zwinna i miała naprawdę świetny refleks, co pozwoliło jej prześcignąć Jamesa i
Syriusza, nawet mimo gorszej miotły. Udało jej się dotrzeć do obręczy, nie
napotkawszy swoich przeciwników, i przerzucić przez nią piłkę.
Ta akcja musiała chyba
zrobić dość duże wrażenie na Potterze i Blacku, bo chwycili mocniej trzonki
swoich mioteł gotowi do kolejnej akcji. Blue, Evans, Lupin i Pettigrew
zaklaskali, a Scarlette ukłoniła się przed nimi.
Okazało się jednak, że
Carla miała rację – Black i Potter, którzy grali w jednej drużynie Quidditcha i
trenowali wyjątkowo często, potrafili lepiej ze sobą współpracować, więc bardzo
szybko nadrobili stracone dziesięć punktów, a nawet zdobyli kolejne dwadzieścia
w wyjątkowo krótkim czasie, nie dając Puchonom nawet przejąć kafla.
Scarlette i Pedro nie poddawali się jednak
tak łatwo. W końcu Hiszpanowi udało się przejąć kafla i z pomocą młodszej
koleżanki przerzucić go przez obręcze. Widać było, że dopiero się rozkręcają i
na pewno nie zamierzają poddać się tak łatwo.
Gra wydawała się wyrównana, więc Carla,
Remus, Lily i Peter oglądali ją z niemałym zainteresowaniem. Blue bardzo
cieszyła się, kiedy potrafiła nazwać dane akcje przeprowadzane przez Pottera i
Blacka – kiedyś ta dwójka bardzo usilnie próbowała wtajemniczyć ją w
najdrobniejsze szczegóły Quidditcha, tłumacząc jej, na czym polegają takie
formacje taktyczne jak manewr Porskowej czy woollongong shimmy.
Mimo że Puchoni radzili sobie naprawdę
dobrze, nikogo nie zdziwił fakt, iż Gryfoni zaczęli zdobywać coraz większą
ilość punktów. W ostatnich minutach prowadzili sto sześćdziesiąt do stu
dziesięciu, jednak ze względu na bardzo szybko zapadający zmrok musieli
zakończyć mecz na takim wyniku.
Obydwie drużyny zleciały na ziemię i
uścisnęły sobie ręce w bardzo oficjalny sposób, szczerze gratulując udanej gry
i świetnych umiejętności. Od razu przybiegli do nich Remus, Peter, Carla i
Lily, także wychwalając ich zdolności, które naprawdę były tego emocjonowania
warte. Pomimo że każda drużyna grała bez szukającego, obrońcy i jednego
ścigającego, James, Syriusz, Scarlette i Pedro zapewnili niemało wrażeń widzom,
którzy oglądali mecz z zapartym tchem, co chwilę wznosząc okrzyki radości,
zdziwienia lub zrezygnowania.
– I ten manewr Porskowej!
– Do uszu Carli dobiegły krzyki Scarlette, która wyjątkowo głośno zachwycała
się akcją przeprowadzoną przez Gryfonów.
– A wasza przerzutka? Też
była świetna – odpowiedział James. – Wykonana wręcz idealnie.
– Oh, dziękuję, ale to zasługa Pedro. To
on wszystkiego mnie nauczył – wyjaśniła, patrząc w stronę Hiszpana, który
skłonił lekko głowę, dziękując za pełne uznania spojrzenia rzucone mu przez
Syriusza, Jamesa, Remusa i Lily.
Skierowali się w stronę szatni, aby
odnieść miotły, które pożyczyli Scarlette i Pedro. Carla spojrzała na zarys
Zakazanego Lasu, który powoli pogrążał się w mroku nocy, sprawiając, że
wyglądał jeszcze bardziej tajemniczo niż za dnia.
Blue już się nie mogła doczekać wieczornej
wycieczki do tego pełnego grozy miejsca.
~~~~~~~~
Stanęli na skraju
Zakazanego Lasu. Drzewa, które tutaj i tak zwijały się niczym płomienie w
kominku w pokoju wspólnym Gryfonów, były dużo bardziej rzadkie niż w głębi tej
niezbadanej puszczy. Kiedy Carla sięgnęła wzrokiem dalej, nie widziała nic
oprócz nieprzeniknionej czerni, ciemnych cieni, stale wydłużających się i
kurczących, oraz gęstwiny drzew, przez którą nie przebijał się nawet blask
księżyca. Pomimo że widok był zatrważający i u niejednego bardziej odważnego od
Blue mógł wywołać strach, dziewczyna nie bała się. Miała okazję odwiedzać to
miejsce już wiele razy, niekiedy nawet pod postacią zwierzęcia, co sprawiało,
że czuła się wtedy, jakby była częścią tego mrocznego świata, a nie intruzem,
który wkracza na obcy teren.
– I po co nam to? –
spytała Evans, lekko zaniepokojona mrokiem i tajemniczością lasu. – Czerpiecie
przyjemność z łamania regulaminu? Koniecznie musimy tam iść?
– Spokojnie, Lily,
przecież nic się nie stanie – odpowiedział James, któremu wcześniej w zadziwiający
sposób udało się przekonać dziewczynę do ich świetnego pomysłu i nawet namówić,
żeby poszła z nimi.
– To na pewno nie jest
dobry pomysł – rzuciła jeszcze, ale wchodząc między drzewa, nie odezwała się
ani razu.
Najpierw szli w ciszy.
Chcieli, aby Scarlette i Pedro poczuli tę atmosferę panującą w Zakazanym Lesie.
Co chwilę z oddali dobiegały wycia, jęki i inne przerażające odgłosy ewidentnie
wydobywające się z paszcz krwiożerczych stworzeń – tak się przynajmniej
wydawało Puchonce, która na każdy dźwięk reagowała nagłym zatrzymaniem się lub
dreszczem przebiegającym po plecach.
Wydawało się jej, że
ciemność, która ją otacza, jeszcze nigdy nie była tak gęsta, a cienie, które
pięły się do góry po drzewach i ostro przecinały ścieżkę, nie należały do gęsto
rosnącej roślinności, a do wrogo nastawionych istot, które teraz ukrywały się
gdzieś w gęstwinie i mroku, jednak gotowe były zaatakować ich w każdym
momencie.
– Czy tutaj na pewno jest
bezpiecznie? – spytała trochę bardziej piskliwym głosem niż normalnie.
Carla i huncwoci wymienili
między sobą kpiące spojrzenia.
– Oczywiście, że nie –
stwierdził James. – Nie słyszysz tych odgłosów? Tutaj wszędzie mogą się czaić
jakieś głodne stworzenia. Poza tym sama nazwa lasu mówi chyba sama za siebie. –
Wzruszył ramionami, a Scarlette nie wiedziała, czy Potter sobie z niej kpi, czy
wszystko, co mówił, to prawda. Poważne miny przyjaciół wskazywały jednak, że to
druga opcja wydawała dziewczynie się bardziej realna.
Spojrzała niepewnie w
stronę Pedro, mając nadzieję, że na jego twarzy dojrzy choć trochę pewności
siebie, która byłaby jakimś pocieszeniem, ale Hiszpan jak zawsze pozostawał
nieprzenikniony.
Niepewnie stawiała kroki,
bojąc się, że zza któregoś z licznych zakrętów zawiłej ścieżki wyskoczy na nią
potworne monstrum gotowe zaatakować ją z bestialską brutalnością.
Była tak zajęta
wypatrywaniem ewentualnego zagrożenia między drzewami, że nawet nie zauważyła,
kiedy huncwoci i Carla, którzy do tej pory trzymali się tuż za nią,
ubezpieczając tyły, na raz po prostu zniknęli.
Zatrzymała się, przy
okazji chwytając Lily i Pedro za łokcie, aby pokazać im nieobecność przyjaciół.
– Nie ma ich – szepnęła,
obawiając się wydać głośniejszy dźwięk. – Co jeśli coś ich porwało? – spytała
całkiem poważnie, rozglądając się z trwogą na boki.
– Nie bądź głupia –
odezwała się Lily, ale w jej głosie słychać było nutkę niepewności. – Na pewno siedzą
teraz gdzieś w krzakach i się z nas nabijają. James! Syriusz! Remus! Peter!
Carla! Wyłaźcie wszyscy! Nie wystraszycie nas! – zaczęła nawoływać.
– Cicho bądź! – syknęła
Scarlette. – Jeszcze coś nas usłyszy.
Zapadła całkowita cisza
nieprzerwana nawet szumem liści czy suchych gałęzi. Ustały wycia oraz
pojękiwania zwierząt i innych niezidentyfikowanych stworzeń. Nie słychać już
było drapań pazurów małych wiewiórek o korę. Powietrze zgęstniało. Wiatr
przestał wiać. Cienie nie wiły się. Las jakby został objęty trwogą.
Scarlette chciała
powiedzieć, że skrzek, który naraz przeszył ich ciała i poraził zastygłą w
bezruchu naturę, dobiegł z oddali. Tymczasem, ku jej przerażeniu i wielkiej
rozpaczy, jego źródło znajdowało się blisko, a jeśli przysłuchać się miarowemu
dudnieniu o ziemię, można było stwierdzić, że zbliżało się w ich stronę z
zadziwiającą prędkością.
~~~~~~~~
Od kiedy, nie wydając
żadnego dźwięku, udało im się niespostrzeżenie wymknąć od Scarlette, Lily i
Pedro, nie mogli powstrzymać się od śmiechów i cichych chichotów, które
wzmocniły się zaraz po usłyszeniu nawoływań Evans. Chcieli zapewnić im
wspaniałą wycieczkę po Zakazanym Lesie, podczas której mogliby poczuć
tajemniczość i straszność tego miejsca – jak inaczej niby mieli to zrobić, niż
pozostawiając ich samych, zdanych tylko na swoją orientację i odwagę? Oni sami
właśnie w taki sam sposób poznali tę puszczę i uważali to za najlepszy wybór.
Nie spodziewali się jednak, że Zakazany
Las aktualnie nie był aż tak bezpieczny, jak wtedy, kiedy oni po raz pierwszy
zagłębili się w jego mrok w poszukiwaniu nietuzinkowych przygód i ekstremalnych
wrażeń.
Zatrzymali się gwałtownie, kiedy powietrze
przeszył przerażający skrzek. Po chwili zdumienia wyszarpali różdżki z kieszeni
i wyciągając je przed siebie, zaczęli biec w stronę, z której właśnie przyszli.
Dobrze zdawali sobie sprawę, że w Zakazanym Lesie można było spotkać stworzenia
bardzo niebezpieczne, ale na ogół nie zapuszczały się one tak blisko zamku.
Poza tym, co mogło wydać odgłos tak
okropny, że aż natura wydawała się nim zatrwożona?
Na szczęście nie oddalili się daleko. Ich
szaleńczy bieg, podczas którego zahaczali nogami o krzaki i pędy, a liście i
gałązki uderzały ich boleśnie w twarz, nie trwał więcej niż trzy minuty.
Już nigdy nie zgodzę się na tak idiotyczny
pomysł, pomyślał Remus, wpadając na ścieżkę, na której stali Pedro, w bojowej
pozie, oraz Scarlette i Lily, które wyglądały, jakby ktoś potraktował je
zaklęciem paraliżującym.
– Wyciągnijcie różdżki. I
uciekajcie. Nie mamy dużo czasu – syknął Syriusz.
Rzeczywiście, miarowe
dudnienie o podłoże dochodziło już z bardzo bliska. Wszyscy jak na zawołanie
rzucili się ścieżką w stronę Hogwartu. Niby nie odeszli daleko, ale teraz przez
strach droga, którą pokonywali, dłużyła im się niemiłosiernie. Już po chwili
brakowało im oddechu, ledwo potrafili stawiać kolejne kroki, pragnąc choćby
przez sekundę odpocząć. Nie mogli sobie jednak na to pozwolić – dudnienie było
coraz głośniejsze, a Remus doszedł do wniosku, że mają zaledwie paręnaście
sekund, zanim to coś wyskoczy na nich z mroku.
Teraz tylko adrenalina,
która rozeszła się po ich organizmie, pozwalała im na dalszy bieg.
Lunatyk doszedł do
wniosku, że i tak nie ma on sensu. Nie zdążą uciec do zamku przed potworem.
Muszą stawić mu czoło. Stanął, sprawiając jednocześnie, że i reszta się
zatrzymała. Widział po ich twarzach, że zrozumieli w czym rzecz. Syriusz, James
i Pedro ustawili się obok siebie w bojowych pozach, wyciągając przed siebie różdżki.
Zaraz za nimi do ataku przygotowali się Carla i Peter. Ich twarze były poważne
i jednocześnie przepełnione strachem. Remus stanął obok nich, gotowy w każdym
momencie im pomóc. Lily i Scarlette ubezpieczały tyły.
Usłyszeli szelest krzaków
po swojej prawej. Wszyscy jednocześnie odwrócili głowy w tamtą stronę. Remus
kątem oka zauważył, że Peterowi lekko drżały ręce ze strachu, a mimo to chłopak
nie odszedł, nie skrył się nigdzie, został z nimi, aby ich wspierać.
Starali się opanować lęk,
który nimi zawładnął, próbowali jak najlepiej przygotować się psychicznie do
spotkania ze stworzeniem.
Dudnienie i szelesty były
już na tyle głośne, że Remus zaczął odliczać w myślach sekundy do pojawienia
się jego źródła.
Sześć, pięć...
Unieśli wyżej różdżki.
Cztery, trzy…
Drgnęli nerwowo…
Dwa...
To, co wyskoczyło z
zarośli, przeszło ich najśmielsze oczekiwania.
~~~~~~~~~
Mimo że Lily była dość dobra z Opieki Nad
Magicznymi Stworzeniami, za nic nie potrafiła rozpoznać tego czegoś, co
pojawiło się przed nimi. Co więcej, była pewna, że to stworzenie nie pojawiło
się w podręcznikach i na pewno nie zostało sklasyfikowane jako konkretny
gatunek. Zwierzę, które wyskoczyło z zarośli, rzucając się w ich stronę,
rozbijając szereg i zmuszając ich do rzucenia się w krzaki, musiało być
mutantem.
Rozpoznała w nim śladowe ilości wampira –
ostre kły, które pokazał, skrzecząc tak głośno, że aż podłoże zadrżało, i blada
cera mówiły same za siebie. Zamglone, białe oczy oraz wygląd ożywionego trupa
upodabniały go do inferiusa. Był jednak znacznie większy i to przeraziło Lily
stopniu naprawdę ogromnym.
Wyglądało na to, że nie tylko ją – Carla i
Scarlette krzyknęły przerażone, Syriusz zaklął tak okropnie, że aż wstyd
powtarzać, a James za nim powtórzył, dodając także trochę od siebie.
Remus jednak zachował głowę i całkowicie
opanowanym głosem, który ani trochę nie pasował do wymykającej się spod
kontroli sytuacji, wykrzyczał zaklęcie:
– Incendio!
Drzewo zaraz obok stworzenia stanęło w
płomieniach. Potwór odskoczył od niego, skrzecząc przeraźliwie.
No, tak, inferiusy bały się ognia,
pomyślała Lily i od razu zabrała się za podpalanie kolejnych drzew wokół,
zmuszając ich tym samym do cofania się wgłąb lasu. Reszta także zrozumiała, o
co chodzi i zaczęła ciskać w potwora zaklęcia podpalające. Monstrum jednak nie
pozostawało im dłużne. Rzuciło się na nich, rozszarpując swoimi pazurami rękę
Petera, który z oszołomienia, jakie wywołał na nim widok rany, zemdlał.
Scarlette od razu doskoczyła do chłopaka i trzymając go za obie ręce,
odciągnęła od niebezpieczeństwa. Uklękła przy nim i od razu zabrała się za
leczenie.
Pozostali w tym czasie za pomocą rzucanych
naprzemiennie Incendio i Lacarnum Inflamari odciągnęło monstrum
od Glizdogona. Nie było to łatwe zadanie, po chwili wszyscy byli wykończeni
gorącem, unikaniem ataków mieszańca i niezbyt udanymi próbami pokonania go.
Przez cały ten czas Lily
skupiona była tylko na potworze. Dopiero teraz zwróciła uwagę na otoczenie.
Wszystko wokół nich płonęło. Języki ognia prześlizgiwały się z jednego drzewa
na drugie. Niczym wąż oplątywały się wokół konarów, cienkich gałęzi i krzewów,
żeby zaraz rozgnieść je i zamienić w pył w uścisku czerwono-pomarańczowych
paszcz.
Nic nie było w stanie ich
powstrzymać. Potęga żywiołu powoli pożerała wszystko, co stanęło na jej drodze.
I nawet taki okropny mieszaniec nie miałby z nimi żadnych szans.
Teraz jednak, póki
płomienie nie staną zwartą ścianą wokół niego, będzie mógł przed nimi uciec.
Lily olśniło. Trzeba
schwytać go w zasadzkę, a nie rzucać zaklęcia, gdzie popadnie.
Ciągnąc za sobą Jamesa,
wskoczyła do lasu, zręcznie unikając języków ognia, które co chwilę
wystrzeliwały w ich stronę.
Płomienie wokół potwora
mogłyby stworzyć koło. Były w nim jednak dwie luki, które należało od razu
załatać. Evans za pomocą zaklęcia Wingardium Leviosa przeniosła w ich
stronę kępę jakiś suchych patyków i liści, które następnie podpaliła. Ogień
buchnął do góry tak nagle, że poparzył wyciągniętą dłoń Gryfonki. Dziewczyna
syknęła, a jej źrenice poszerzyły się nienaturalnie. Potter od razu ją chwycił
i potrząsnął, aby nie zemdlała. Pociągnął za sobą w stronę Scarlette, która
teraz próbowała ocucić uleczonego już Petera. Przekazał rudowłosą Puchonce,
która z zatroskaniem, a także profesjonalnym błyskiem w oku przyjrzała się
dłoni Evans.
Lily kręciło się w głowie
od bólu. Powoli świat rozmywał się jej przed oczami i choć starała się nie
zemdleć, dłoń piekła tak bardzo, że nie potrafiła odgonić ciemności, która
pojawiała się przed jej oczami. Nawet nie chciała spoglądać na swoje
poparzenie, bo spodziewała się, że nie będzie wyglądało dobrze.
Potrząsnęła jeszcze raz
głową, ale kiedy i to nie pomogło utrzymać przytomności, poddała się i
zemdlała, pozostawiając załatanie ostatniej luki w rękach Jamesa. Teraz od tego
zależało ich życie.
~~~~~~~~
James od razu zrozumiał,
jaki był plan Evans. Ostatnia luka znajdowała się tuż przy miejscu, w którym
stała ich grupka. Ociekający potem popędził w tamtą stronę, w biegu szukając
jakiegoś wystarczająco dużego i suchego krzaka, który byłby w stanie podpalić.
Rzuciła mu się w oczy
idealna sterta szczap, więc sposobem Lily przeniósł je zaraz pod nogi potwora.
Stając przed przyjaciółmi, w odległości tak bliskiej do mutanta, aby zaklęcie
padło celnie, ale nie za małej, żeby monstrum nie dorwało go od razu swoimi
łapami. Wziął oddech, wymierzył i zdając sobie sprawę, że od tego jednego
zaklęcia zależy życie jego przyjaciół, wykrzyknął:
– Incendio!
Snop iskier pomknął w
stronę sterty, trafiając dokładni w jej środek. James wpatrywał się w to z
przejęciem, a wydawało mu się, jakby to wszystko odbywało się w zwolnionym
tempie. Po pięciu sekundach na wysokość przynajmniej trzech metrów buchnął
ogień, uderzając potwora płomienną siłą. Monstrum cofnęło się, żeby natrafić na
ogień rozciągający się idealnie wokół niego.
Nie miał gdzie uciec.
Płomienny krąg powoli
zacisnął się, pożerając wcześniej tak bardzo niebezpiecznego mutanta. Patrzyli
na to w milczeniu, ze strachem, ulgą i niedowierzaniem malującymi się na
twarzy. Po chwili jednak rozbrzmiał skrzek, tak okropny i tak przerażający, że
musieli zasłonić uszy, aby ochronić się przed jego siłą. Jeszcze długo dźwięk
ten odbijał się echem między drzewami Zakazanego Lasu, a później już tylko
cichy, naprawdę ledwo słyszalny pogłos straszył kolejne pokolenia
Hogwartczyków.
James odwrócił się w
stronę przyjaciół, po części dumny z tego, co udało się mu dokonać. Uśmiechnął
się do nich blado, całkowicie nie rozumiejąc dlaczego, na Melina, na ich
twarzach widnieje aż taki szok i przerażenie, skoro wszystko się już skończyło,
a potwór zginął.
– Uważaj! – krzyknął
Syriusz, celując różdżką nad głowę Pottera, ale nie udało mu się już osłonić go
przed konarem, który w połowie zjedzony przez ogień oderwał się od drzewa i
spadł prosto na Jamesa.
~~~~~~~~
– Znowu on… – James obudził się w skrzydle
szpitalnym, całkowicie nie pamiętając, jak tutaj trafił.
Rozejrzał się dookoła, próbując
przypomnieć sobie cokolwiek, a kiedy dostrzegł Lily leżącą na łóżku obok,
przeraził się nie na żarty. Już chciał wstać, żeby obejrzeć dziewczynę, ale
ktoś chwycił go za ramiona i pchnął mocno z powrotem na materac. Nie miał sił,
aby się przeciwstawić, a ból, który naraz uderzył całe jego ciało, był na tyle
nieznośny, że chłopak ograniczył się do rzucenia zaniepokojonego spojrzenia w
stronę Evans i pytania:
– Wszystko z nią dobrze?
– Z nią? Jest tylko przemęczona. Nie wiem,
co wy wyprawialiście, ale przyjaciele przyprowadzili was tu nieprzytomnych,
całych umorusanych popiołem i ze zwęglonymi włosami. Nie mieliście żadnych
poważnych obrażeń, choć nie wyglądaliście świetnie – pani Pomfrey odezwała się
i przeszła obok jego łóżka, kierując się w stronę szafki zapełnionej kolorowymi
czarkami i fiolkami z różnorodnymi miksturami. – Myślę, że jeszcze dzisiaj stąd
wyjdziecie. – Odwróciła się w jego stronę, w ręce trzymając jakiś eliksir,
który zaraz podała mu z uśmiechem.
Potter przyjrzał się podejrzliwie
flakonikowi z eliksirem wzmacniającym z apteki pana Mulpeppera. Potrząsnął nim,
przechylił w prawo, potem w lewo, za każdym razem z wielkim zainteresowaniem
wpatrując się w jego zawartość.
– Potter, wypij to – rozkazała
zniecierpliwiona młoda pielęgniarka. – Czy ja ciebie kiedykolwiek chciałam
otruć, że musisz się teraz tak przyglądać?
– A owszem – krzyknął James, jednak zaraz
ściszył głos, dostrzegając, że Lily na łóżku obok się poruszyła. – Od zawsze
wciska pani we mnie jakieś niepotrzebne wywary, eliksiry i antidota! – zaśmiał
się.
– Jakbyś bardziej o siebie dbał, to by ci
nie były potrzebne. Ty i Black jakimś cudem przybywacie tutaj bardzo często –
ucięła głosem nieznoszącym sprzeciwu, ale widząc, że James wcale nie bierze się
za wypicie eliksiru, dodała: – Jeśli go nie wypijesz, nie wypuszczę cię
dzisiaj. Jej też.
Potter zmrużył oczy, udając
niezadowolonego, ale przechylił fiolkę tak, aby wywar spłynął do jego gardła.
Pani Pomfrey pokiwała głową i mamrocząc jakieś narzekania, wyszła do swojego
gabinetu.
James opadł na łóżko, wzdychając ciężko.
Słowa pielęgniarki przypomniały mu, co stało się w Zakazanym Lesie i dlaczego
się tutaj znalazł. Pamiętał jedynie, że przygniotło go coś bardzo ciężkiego,
ale widocznie Scarlette już go trochę podleczyła, skoro mógł się poruszać.
Nadal był potłuczony, ale na pewno znajdował się w dużo lepszym stanie niż
wcześniej.
Usłyszał, że Lily poruszyła się
gwałtownie. Kiedy spojrzał w bok okazało się, że dziewczyna siedzi na łóżku i
przeciera dłońmi oczy. Chyba dopiero po chwili zorientowała się, że nie jest
sama, bo kiedy go zobaczyła, podskoczyła na łóżku zaskoczona. Ze zmarszczonymi
brwiami obejrzała się wokół siebie, a po chwili jej twarz rozjaśniło zrozumienie.
Ponownie odwróciła się w jego stronę, a w
jej oczach James zauważył iskierki złości.
– Mogliśmy zginąć – wysyczała przez
zaciśnięte zęby. – Mówiłam, żeby tam nie iść.
Potter uniósł brwi zdziwiony. Spodziewał
się raczej pytań o zdrowie i okazania choć odrobiny zmartwienia i zatroskania,
a nie ataku na jego osobę. Przynajmniej na to liczył i teraz musiał przyznać,
że trochę go rozczarowało zachowanie Evans. W końcu ostatnio między nimi było
coraz lepiej, udawało mu się nawiązać z nią nić porozumienia, wydawało mu się,
że dziewczyna dobrze się czuje w jego towarzystwie.
– Może jakieś ,,Jak się czujesz?” albo
,,Czy nic się nie stało?” – prychnął niezadowolony.
– Jakbyś miał trochę rozumu, to byś nie
poszedł do lasu i nie musiałbym takimi rzeczami w ogóle głowy zaprzątać –
prychnęła, zakładając ręce na piersi. – Że też dałam się na to wszystko
namówić. Mogliśmy zginąć!
– I co, to niby moja wina, że w lesie
pojawił się jakiś mutant?! – warknął.
Miał całkowicie dość oskarżeń Evans.
Przecież nie miał wpływu na fakt, że jakiś potwór przestał bać się terenów
położonych bliżej zamku. To samo w sobie brzmi przecież absurdalnie.
– Mogłeś mnie przynajmniej do tego nie
namawiać – syknęła, mrużąc oczy.
– Przecież nie musiałaś tam iść i mogłaś
olać mnie tak, jak to robiłaś przez ostatnie kilka lat – wyparował, zanim
zdążył się zastanowić nad konsekwencjami.
Lily miała minę, jakby ktoś ją
spoliczkował. Jamesowi od razu zrobiło się głupio i natychmiast pożałował
swoich słów. Widząc, jak w oczach dziewczyny powoli zbierają się łzy, zdał
sobie sprawę, jak ją zranił. A przecież to była ostatnia rzecz, jaką chciał
zrobić. Nigdy nie miał zamiaru sprawić jej przykrości, choć słowa wypowiedziane
w złości wcale tego nie dowodziły.
Ale co miał poradzić, że Evans niekiedy
zachowywała się nieznośnie?
Chciał coś powiedzieć, zrobić coś, aby
naprawić swój błąd, ale do sali weszła pani Pomfrey, aby dać Lily ten sam
eliksir co wcześniej Potterowi. Kiedy Gryfonka go wypiła, pielęgniarka poinformowała,
że nic ich już tutaj nie trzyma i że mogą opuścić skrzydło szpitalne.
Dziewczyna podziękowała jej, odrzuciła
kołdrę i w samej jasnoróżowej koszuli szpitalnej wyszła na korytarz, nie
zaszczycając Jamesa nawet pogardliwym spojrzeniem.
– Ale sobie narobiłeś, Potter. – Pani
Pomfrey pokręciła głową ze współczuciem i przechodząc do gabinetu, zostawiła go
samego ze swoimi myślami.
~~~~~~~~~
Hej, hej!
24 dni minęły jak jeden dzień... I rozdział dodany!
Gdyby nie pośpieszania L, jeszcze by go nie było. Podziękujcie jej. Oczywiście jeśli cieszycie się, że post dodałam w tak wczesnym terminie!
Mniej Cariusa, dużo mniej, ale obiecuję trochę tej dwójki w kolejnym rozdziale.
Za to była taka akcja, że aż szok, prawda? To zwiedzanie to była taka cisza przed burzą...
Rozdział ma równo dziesięć stron, to nie za dużo, ale chciałam go już dodać, bo i tak się spóźniałam.
Piszcie, czy wam się podobało, czy nie, jeśli ta druga opcja, to dlaczego i tak dalej, i tak dalej. Komentujcie, mówcie, co wam w duszy gra!
Pozdrowionka,
Bianka!
Zaklepuje miejsce, ale napisze jutro! <3
OdpowiedzUsuńHej, jestem!
UsuńA zatem zacznijmy od początku, porządnie, tak jak należy. Chociaż raz, bo wyjątkowo udało mi się dorwać komputer i mogę napisać bez obawy, że nagle przełączy mi się rozdział i stracę całość komentarza xd
Przepiękne jest to, że Carla tak rozpamiętuje. Ot, głupota, ale czy to nie drobnostki są istotne w obliczu prawdziwej miłości?
I to, że Syriusz chciał, żeby Carla leciała z nim było dla mnie czymś absolutnie na miejscu. Już widzę, jak rozczarowany musiał być, ale doskonale to ukrył, wsiadając na miotłę ze Scarlett. Nie żeby to była tragedia, tylko po prostu... no, Carius. Że prawie wcale? Ja tu jednak wychwyciłam więcej!
I to, jak Syriusz nakierował miotłę, żeby zaczepić jej końcem o włosy Carli. Końskie zaloty 8D stęsknił się chłopak za jej obecnością i uwagą, no to coś musiał zrobić.
Na chwilę przejdę do Jily, bo trzeba skupić się tutaj na słowach Lily odnośnie "pięknych widoków". Co prawda z wysokości, na której leciał James widok na błonia musiał być wspaniały, to nie mam wątpliwości, że chodziło jej również o jego plecy.
Tak mi się przynajmniej wydaje, że siedziała za nim. Jak pasażer na motorze! Takie rude, pewnie z lękiem wysokości, wtulające się z całej siły w dżejmsowe plecy i zastanawiające się, czy zaraz umrze, zemdleje, czy może to najlepsza chwila w całym dniu xD
Mecz! No, ogólnie to krótko. Ja nie potrafiłabym się chyba zmieścić w takiej ilości słów, jeśli chodzi o mecz, chociaż może to wina narracji - w końcu moja może zajmować ciut więcej miejsca przez jakieś przemyślenia i syriuszowe gapienie się na włosy. W każdym razie pasuje mi to do formy tego meczu - mniej graczy, krótki, to i opis bardziej dynamiczny i zwarty. Podobało mi się, bo tak zgrabnie opisane, a przy tym bardzo... plastycznie. No, łatwo to sobie wyobrazić. W każdym razie Syriusz i James jak zwykle papużki nierozłączki, musieli zagrać w drużynie razem... No rzeczywiście dziwne, że wygrali, skoro na co dzień grają razem w drużynie xD gratuluję wygranej panowie, wszystko jak najbardziej fair.
Poza tym: manewry. Jak ja kocham manewry wzięte z Quidditcha przez wieki! To jest jedna z tych rzeczy, które jak dla mnie tuż obok "na gacie Merlina!" i fasolek wszystkich smaków tworzą cały ten magiczny klimat opowiadania. No, i jeszcze eliksiry. Tak.
I czekoladowe żaby i karty z nich.
Zakazany Las.
Po pierwsze: jego opis bardzo mi się podoba. Ot, równie plastyczny, co ten poprzedni, wprowadza właściwy dla siebie klimat, ogólnie jest naprawdę dobry xd
Lily jak zwykle musi marudzić, ale mi to bardzo pasuje do jej postaci. No ale mimo wszystko się zgodziła, to jak takie ciche przyzwolenie! A James jak zwykle pewny siebie, szkoda tylko, że delikatnie się pomylił. No ale jak zwykle musiało mu się przydarzyć coś takiego - kiedy Lily poszła z nimi i już był blisko udowodnienia, że wszystko jest super bezpieczne i wszyscy przesadzają, AKURAT JAKIŚ POTWÓR MUSIAŁ IM WYSKOCZYĆ Z LASU.
No nie miał lepszej okazji, serio?
" – Czy tutaj na pewno jest bezpiecznie? – spytała trochę bardziej piskliwym głosem niż normalnie.
UsuńCarla i huncwoci wymienili między sobą kpiące spojrzenia.
– Oczywiście, że nie – stwierdził James. "
Kocham ten fragment, jest absolutnie jamesowy, huncwocki i w ogóle cudny! <3 ale to już wiesz xd
Wracając do wcześniejszych wydarzeń (bo już zdążyłam zamotać): brak odpowiedzialności huncwotów również był idealny. A co tam, nastraszymy ich! Niech zejdą na zawał!
No ale trzeba ich usprawiedliwić, no bo skąd mieli wiedzieć? Normalnie pewnie i tak straszyli siebie nawzajem.
Cały opis tego wyczekiwania - odliczanie i natura, która zdawała się zupełnie ucichnąć - wspaniale trzyma w napięciu. Cudny.
Zastanawiam się tylko, do czego można by zaklasyfikować to coś? Wiemy z opisu, do czego jest podobny, ale to niewiele daje. Ktoś powinien się o tym dowiedzieć."
Wyglądało na to, że nie tylko ją – Carla i Scarlette krzyknęły przerażone, Syriusz zaklął tak okropnie, że aż wstyd powtarzać, a James za nim powtórzył, dodając także trochę od siebie.
Remus jednak zachował głowę i całkowicie opanowanym głosem, który ani trochę nie pasował do wymykającej się spod kontroli sytuacji, wykrzyczał zaklęcie:
– Incendio!"
Ten opis cudnie pokazuje ich charaktery, szczególnie ten o Syriuszu i Remusie mi przypadł do gustu. Kocham to stwierdzenie o Blacku, cholera xD
W ogóle Evans w stresie nie myślała chyba zbyt trzeźwo. To znaczy, może w wirze walki i strachu o dobrobyt własnego tyłka podpalanie drzew jest kuszące, ale normalna Lily na pewno by tego pomysłu nawet nie rozważyła. Kiedy jednak atakuje cię jakaś dziwna hybryda, takie rzeczy jak dbanie o naturę przestają się liczyć xd
W ogóle to, w jaki sposób współpracowali z Jamesem mnie urzekło. Po prostu się dopełniali, nawet w takiej ekstremalnej sytuacji się rozumieli bez słów. Albo jeśli chodzi o ten fragment w ich historii - tylko w tej sytuacji się bez słów rozumieli. Cóż, tak czy siak to dobry początek.
I mdlejący Peter nie jest niczym dziwnym jak dla mnie. W sensie, nie ma co uznawać go za jakiegoś niedorobionego z tego powodu - takie szarpnięcie, zapewne z kawałem mięsa wyrwanego z ręki, to na pewno nic przyjemnego i dalekie jest od ugryzienia komara. Naturalna reakcja i ja się tego nie czepiam, o!
No i zakończenie akcji w lesie, gdzie na Jamesa ostatecznie spadł konar. Huncwoci chyba są obciążeni jakąś paskudną klątwą, przez którą zawsze musi im się coś stać, jeśli jest najmniejszy procent szansy. James najwidoczniej zbyt długo wytrwał bez rozległych oparzeń, ran szarpanych i gniewu Evans - coś mu musiało spaść na głowę.
A propos gniewu Evans.
W takich chwilach przestaję ją lubić. No bo, kurczę, czemu ona zawsze musi zrzucić na kogoś innego winę, kiedy coś pójdzie nie tak? Z drugiej strony to piąty rok i gorąco liczę na to, że z tego wyrośnie. W końcu dobra, ani James, ani reszta nie wykazali się wielką odpowiedzialnością (albo może raczej talentem jasnowidzenia?), ale jej nikt nie zmuszał. Nawet jeśli szła tam po to, żeby ich przypilnować, to nie wszystko da się przecież przewidzieć, prawda? Niestety w jej osobie dość problematyczne jest to, że działa według planu i założeń przez siebie ustalonych - a gdy to się sypie, sypie się również jej cierpliwość i puszczają jej nerwy.
Ratuje ją jednak to, że niemal się popłakała. No bo hej, to znaczy, że jej jednak na Jamesie zależy! Tak przynajmniej to odbieram, więc ostatecznie mogę jej to wybaczyć, mimo że w tym konflikcie jestem za Potterem.
Poza tym... Pomfrey jak podsumowała xD
No i tak, moi drodzy, rozdział jest szybciej dzięki mnie! To ja, to o mnie chodzi!
Mam nadzieję, że komentarz będzie wystarczająco zadowalający jak na moją ogromną winę, jaką było zapomnienie o odpisaniu na komentarz u Ciebie. Wciąż mam wrażenie, że jest jakiś taki krótki i pobieżny*, ale wiedz, że się starałam!
<3
*myślałam, że jest krótki i pobieżny, a tu niespodzianka: właśnie dowiedziałam się, że komentarze na blogspocie mają limit znaków :') XDDD
Hej, hej!
UsuńAh, znam ten ból... Dlatego zawsze kopiuję co jednk zdanie cały komentarz xd Gorzej jak chcę coś zacytować. Wtedy się towrzą problemy, bo nie mg miec skopiowanego jednego i drugiego i wtedy najczesciej mi sie to usuwa. Dochodze wtedy do wniosku ze zycie nie jest sprawiedliwe i zauwazam jak wielka jest złośliwość rzeczy martwych.
Hmmmm, faktycznie w tym pierwszym fragmencie było trochę więcej cariusa xd Ale to takie subtelności, że niewiele osóbpotrafi wychwycić. Dobrze, że je znalazłaś, bo już sie bałam że nikt nie zwróci uwagi na włosy!!!! :O
Powiem ci, że ten opis oddał wszystko XDD Dokładnie tak sobie to wyobrażałam, choc nie dodalam takiego opisu xd widze po prostu, że ty w przeciwieństwie do Jamesa jesteś wielkim jasnowidzem i czytasz w moich myślach.
A to taki był dwuznaczny żarcik xd
Niedługo u mnie będą nowe mecze, więc możesz się spodziewać dłuższego :) Będą grali w pożadnym składzie, z pałkarzami, obrońcą trzema ścigającymi i szukającym, a nie tylko w dwójkę. No.
Cieszę się bardzo, że taki plastyczny opis wyszedł i że wszystko trzymało się kupy, bo kiedyś miałam małe problemy ze spójnoscią tekstu. Na przykład potrafiłam pisać charakterystyke: miał czerwone włosyz był miły, charakteryzował go wybuchowy temperament i jego włosy były proste xd
No tak to było xd
Oni po prostu nie mogli się nie rozłączyć, poza tym Syriusz chciał zainponować Carli jaki to on świetny w Quidditcha nie jest, zwłaszcza po tym komplemencie. Musiał dowieść, że wcale sie nie pomyliła, prawda?
Wymieniłaś elementy z Harry'ego, które są jednymi z najwazniejszych xd przynajmniej dla mnie. Tak samo jak gadające obrazy jeszcze. Bez nich nie widze tego swiata xd
Hm, hm, hm, uważaj, bo popadnę w samouwielbienie! A to źle wpływa na cerę... I mózg xd
Chyba się zarumieniłam. Jak Dumbledore, kiedy pani Pomfrey pochwaliła jego nauczniki i kiedy McGonagall stwierdziła, że jest jedynym czarodziejem, którego boi się Voldemort. Tak. Właśnie tak xd
James to ma pecha. Już wszystko było dobrze, wszystko idealnie, dogadywali się, a tutaj łup... Ale jest mi to bardzo potrzebne. Tak samo jak to co stanie się ze Cariusem w kolenym rozdziale. Także no.
Też go lubię <3 Jak go pisałam miałam taki jakiś duży napad weny i mi się udało wskrzesić coś wartego uwagi xd
Hahaha XD Oni przecież chcieli dobrze, tak? xD mieli dać czas Lily Scarlette i Pedro na pozwiedzanie, zeby lepiej poznali las, bo skad niby mieli wiedzieć, że cos nowego tutaj zamieszkalo? Przecież nie są jasnowidzami jak to pieknie i trafnie stwierdzilas.
Znowu się rumienię xd
Nie można tego zaklasyfikować do niczego, ale nie będę nic mówić, bo reszty dowiecie się w rozdziale kolejnym. Tak xd
Oh, oh, w takich fragmentach najłatwiej pokazać mi ich różnicę charakterów :) dlatego właśnie staram sie takie dodawać XD cieszę się, że to doceniasz :') az sie lezka w oku ze szczescia kreci xddd
Chyba nie mieli innego wyboru xd to cos przypominalo inferiusa a inferiusy reaguja tylko na ogien xd Trzeba bylo się jakoś ratować, a to było chyba jedyne wyjscie xd sam sie nie chcial podpalić xd
Na szczęście las został uratowany, ale o tym w rozdziale kolejnym xd
Uwielbiam takie fragmenty, w których widać, że do siebie pasują, a nie ma tego wprost o miłości i tak dalej xd wiesz o co mi chodzi? Xd ze w takich sytuacjach bojowych takze sie dogadują xd i dlatego postanowilam napisac cos w tym stylu i mam nadzieje ze mi sie udalo xd
Myśle, że nie jeden bardziej odwazny i wytrzymaly od petera tez by zemdlał od takiego szarpniecia xd ja pewnie zemdlalabym od samego widoku tego mutanta, ale to pominmy xd
Jakby huncwoci siedzieli spokojnie w zamku, przestrzegali regulaminu i sie nie mieszali w sprawy ratowania swiata to by im sie nic takiego nie dzialo xd tymczasem ich natura jest calkiem inna i nie pozwala na siedzenie na czterech literach kiedy mozna zrobic cos nieodpowiedzialnego i cos niezgodnego z regulaminem! Dlatego tez pozniej musza cierpiec xd
Pieknie ujęłaś całą Evans. Mi także nie podobało się jej zachowanie i także jestem za Jamesem (choc ostatnie zdanie nie bylo mile xd), ale korzystam z faktu, że Lily mogłaby się tak zachować, bo ich kłótnia jest potzrebna! Bardzo!
Usuńto czy jej zalezy czy nie, czyli miłosne rozterki Lily Evans (brzmi jak tytuł słabego bloga xd) bedzie w rozdziale kolejnym!
Tak, to dzięki tobie xd mysle ze teraz wszyscy cie kochają! Xd
Krótki... Ja takiego dlugiego koemtarza nigdy nie dostałam xd Wiesz ile mi zajelo odpisywanie? Xd ile ty go w takim wypadku musialas pisac?! Xd
Pozdrowionka,
Bianka! <3
*ja też przekroczyłam limit pisząc tą odpowiedź xd xzuję się dumna ze nie jest krotka xd
Druga :)
OdpowiedzUsuńHej, kochana!
UsuńWłaśnie przeczytałam rozdział i przychodzę po raz pierwszy od dawna niespóźniona :)
Zaczynając od początku i tego lotu na miotłach. Lily powiedziała coś w stylu "były piękne widoki". No, ja myślę, że z Jamesem na miotle miała wspaniałe widoki i nie tylko :D Cieszę się, że w ogóle zgodziła się z nim wsiąść i że ich relacje są (a właściwie były, ale to później) już lepsze.
Co do Carli i Syriusza, faktycznie, może trochę za bardzo roztrząsają ten jeden zwykły komplement, ale widać, że to już początek czegoś większego. Od komplementu do dzikiej miłości :D
A potem ta wizyta w Zakazanym Lesie. Miło, że Lily z nimi poszła, chociaż nie obyło się bez jej gderania pod tytułem "to nie jest dobry pomysł". No, w sumie miała rację, ale skoro się zgodziła nie powinna tak marudzić :D
Bardzo dynamicznie opisałaś tę całą sytuację z mutantem. Trochę to było nieodpowiedzialne, że zostawili Lily, Scarlette i Pedro samych, ale to w końcu Huncwoci. Dobrze, że nie stało się nic gorszego. I dobrze, że Lily wpadła na to, jak ich uratować. I dobrze, że James zrozumiał ją bez słów, bo to tylko świadczy o tym, że jest jej pisany ;)
Peter serio zemdlał? Ok, nie będę go krytykować, bo sama nie jestem lepsza i potrafi mi się zrobić słabo na widok SINIAKA. Hahah, ale jeszcze nigdy nie straciłam do końca przytomności, więc nie jest ze mną tak źle. Chociaż mdlałam na EDB, biologii i chemii. Wstyd ^^
No, a wracając już do rozdziału. James był taki kochany i uroczy, kiedy się obudził i najpierw zapytał o Lily. Ale musieli się pokłócić. No musieli. Mam nadzieję, że szybko się pogodzą :) Bo ich relacje były już naprawdę pozytywne.
To chyba tyle. Czekam na nowy rozdział (tym bardziej, że ma być w nim coś o Carli i Syriuszu, czego jestem ciekawa) i pozdrawiam gorąco.
Całusy,
Optimist
Hej, hej!
UsuńHa! Cieszę się, że to zauważyłaś, to było takie subtelnie dwuznaczne XDD
Powiedzmy, że tak będzie XD
Taki już charakter mojej Lily :) czasami lubi sobie ponarzekać xd
taki urok huncwotów XD Ich pomysły nie zawsze są dobre XD Ha też tak uważam! Jily na zawsze xd
Ja jak bylam mała to tez mdlalam xd a mogl zemdlec z bolu na przyklad. W koncu rozszarpalo mu rękę.
Chwilę potrwa zanim się pogodzą, bo w kolejnym rozdziale bd wiecej cariusa niż Jily, ale w koncu i do tego dojdzie xd W siodmej klasie przeciez juz byli razem, prawda?
Pozdrowionka,
Bianka!
Zaklepuję sobie miejsce ;*
OdpowiedzUsuńHej Bianko!
UsuńWyrobiłaś się w czasie krótszym niż miesiąc! Jestem z ciebie taka dumna! Aż łezka mi się w oczku kręci kiedy patrzę na twe postępy :')
Teraz przejdę do fabuły (oczywiście od tyłu, bo komentowanie w normalnej kolejności jest za bardzo majstrimowe)
Ja nie mogę...
Lily, lubię cię coraz mniej. Ty pączusiu z posypką, z tego co wiem Potter nie zmusił cię do pójścia do lasu. Mogłaś powiedzieć, że nie chcesz. Chyba to nie jest aż tak skomplikowane, co?
No chyba, że James groził ci zabiciem rodziny lub torturowaniem. Chociaż coś mi się nie wydaje żeby to tak wyglądało.
Co do samego lasu to czo to było? Ten dziwny wampir na sterydach sprawił, że już nigdy więcej nie spojrzę na las tak samo. W ogóle kiedy czytałam o tym bardzo odpowiedzialnym żarciku huncwotów to upuściłam telefon. No co? Nie da się fecepalmować dwoma rękami na raz i trzymać telefon.
Przecież Pedro i Scarlette byli tam po raz pierwszy i huncwoci mogli się domyśleć, że się będą bać. Chyba, że ich chytry plan miał na celu odstraszenie dwójki puchonów od lasu, żeby był tylko dla nich. Jeśli tak to propsy za oryginalny pomysł. Ale skoro tak po czo pomijali Lily? Przecież ona za pozytywnie do tego wyjścia nastawiona nie jest. Skoro Potter chciał ją przestraszyć to chyba mu się instynkt samozachowawczy zlagował.
W sumie dobrze dla niego, że to coś się pojawiło, bo Lily atakowała potwora zamiast Jamesa.
Co do meczu Quidditcha to cieszę się, że Pedro i Scarlette nie okazali się takimi nowicjuszami.
Mam do ciebie pewien żal:
GDZIE CARIUS JA SIĘ PYTAM???
Ogólnie Syriusz był dzisiaj jakiś taki pominięty. Z tego powodu odczuwam smuteczek. Przecież to najzarombistrzy Huncwot.
#LoveSyriusz4ever
#Carius4ever
#TeamSyriusz
#BorzeNieMaToJakKochaćSyriuszaKtóryNieDośćŻeFikcyjnyToJeszczeMógłbyByćMoimOjcem
W następnym rozdziale ma być Syriusz i Carius bo jak nie to poczujesz na własnej skórze gniew Kota z różczką.
Buahahahaha!!!
Bosh, właśnie sobie uświadomiłam, że to wygląda jakbym była drugą McGonagall.
Dobra kończę już moje skargi.
#Rzalibul
Nie no żartuję. Oczywiście twój rozdział jak zawsze jest świetniasty, a ja po prostu go przeżywam jak stonka opryski.
Pozdrawiam i wysyłam wenę (szczególnie na fragmenty z Syriuszem)
Koteł (Minerwa McGonagall)
Hej, hej, Kocie!
UsuńO jejuńku... Teraz to się czuję jeszcze bardziej doceniona :) A rozdział może byłby jeszcze szybciej, ale przez dziesięć dni nie było mnie w domu i tak wyszło :)
Oczywiście, że nikt jej do tego nie zmuszał. Lily jednak musiała o to zrobić awanturę xd
Wampir na sterydach XD to było połączenie wampira, inferiusa i czegoś jeszcze, ale nikt z nich nie wie jeszcze czego. Reszty dowiecie się w najbliższym czasie.
Taki urok huncwotów. W końcu niekiedy nie są bardzo odpowiedzialni XD a czasami są. Tak jak podczas walki. Odkupili swoje winy XD
Oj, oni nie chcieli ich przestraszyć. Oni po prostu uznali, że jeśli S, P i L będą chodzić sami, to lepiej poznają las i będą mieli super zabawę XD Robili to dla ich dobra xd
Tak, tutaj James zdecydowanie nie pomyślał o konsekwencjach w jego stosunkach z Lily XD biedny :/
Hahaha XD dobra uwaga XD
Był dzisiaj troszku pominięty, ponieważ reszta była pomijana przez ostatnie trzynaście no może dwanaście rozdziałów, a wszystko skupiało się na S, więc uznałam, że warto zrobić mini przerywnik. Ale obiecuję więcej Cariusa w kolejnym rozdziale!
Hahahahahhaha xdd dobre xdd ale faktycznie. Dlatego ja sobie wyobrażam, że żyję w czasach huncwotów. I wszystko robi się idealne xd
Koteł aka McGonagall. Tak.
Dziękuję bardzo za komentarz!
I za wenę! I za uśmiech, który towarzyszył mi podczas czytania :)
Pozdrowionka,
Bianka, która nie ma fajnego przezwiska :(
<3
Hej, Bianeczko!
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że przeczytałam najpierw adnotację od Ciebie i chciałabym od razu potępić Cię za małą liczbę wątków romansowych na linii Carla/Syriusz! Jestem wstrząśnięta i oburzona.
Ha, sam fakt, że Carla rozmyśla nad taką pierdołą jak powiedzenie niewinnego, małego komplementu Syriuszowi, dobitnie świadczy o tym, że wcale, ale to wcale nie traktuje go jak brata czy innego tam przyjaciela :p I bardzo dobrze!
Mecz, chociaż skromny i nieoficjalny, był bardzo dynamiczny i ciekawy. Dobrze się go czytało, chociaż ci dwaj oszuści, Black i Potter, powinni zostać rozdzieleni :p
Z całym szacunkiem dla Carli i Huncwotów, ale pomysł ze zwiedzaniem Zakazanego Lasu już sam w sobie nie był zbyt rezolutny, nie mówiąc już o chowaniu się i straszeniu nawzajem! No naprawdę, to NIE MOGŁO skończyć się dobrze. Bardzo podobał mi się pomysł z wampirzym mutantem, to było ciekawe. Urocza wycieczka krajoznawcza skończyła się na balansowaniu na granicy śmierci i spaleniu sporej części lasu, gratuluję... Może jednak to ich czegoś nauczy?
Podoba mi się też, że sporo czasu antenowego poświęcasz Scarlette - najpierw historia z Pokojem Życzeń, później Zakazany Las... Ta postać jest coraz bardzien intrygująca, a przy tym taka urocza.
Ech, ten James! Oboje z Lily mają swoje racje i wina jak zwykle leży pewnie gdzieś pośrodku, więc aż przykro patrzeć, że nie mogą się porozumieć. Smutna ta końcówka :( Żądam Carli i Syriusza na pocieszenie!
Z pozdrowieniami,
Eskaryna
Hej, hej!
UsuńNo przepraszam... Chciałam ich tutaj dać, ale by się nie zmieścili...
No, nie będę zaprzeczać... Xd
A dobrze, że się czytało przyjemnie, bo bałam się, że będzie bardzo nudno :)
XDDD Powszechnie wiadomo, że Carla i huncwoci właśnie takie pomysły uwielbiają najbardziej xd
pogratulowałam im od ciebie :) cieszą się bardzo. Chyba się niczego nie nauczyli... Bede jch musiala lepiej pilnowac xd
Chcę ją jak najbardziej rozwinąć :) Pedro też będzie miał swoje momenty :)
Będą Carla i Syriusz już w następnym rozdziale, ale czy na pocieszenie to wątpię :)
Pozdrowionka,
Bianka!
Ooo, czy jeśli piszesz, że Syriusz i Carla nie zmieściliby się w tym rozdziale, to czy to znaczy, że w kolejnym będzie ich całe mnóstwo? Nie odpowiadaj, nadzieja jest zawsze ze mną :D (chyba, że odpowiesz "tak, jak najbardziej, takie mnóstwo, że będziecie mówić 'Nieee, Bianko, dość!', ale przed wami będzie jeszcze dalsze mnóstwo" - to możesz napisać, śmiało.
UsuńBędzie ich dość dużo, myślę, że uda im się zdominować rozdział XD ale wątpię, żebyście się bardzo z tego powodu cieszyli w kolejnym rozdziale xd
UsuńJeju kocham! <3 Zaczynam już czytać od początku, bo nie mam pojęcia dlaczego tak późno tu trafiłam.
OdpowiedzUsuńMerlinie, dziękuję! <3 Tylko nie przeraź się pierwszych rozdziałów XD
UsuńA więc jestem, spóźniona, że hej :D no ale jestem, także nie ma tragedii :D
OdpowiedzUsuńMecz w Quidditcha w zimę… no way! Jest zdecydowanie za zimno xD ja bym wolała siedzieć w ciepłym Pokoju Wspólnym i jeść Czekoladowe Żaby xD
Skoro Scarlete i Pedro tak dobrze grają, to może zgłosiliby sie do drużyny? Mogliby zagrać prawdziwy mecz z Gryfonami ;)
Jedno mnie zastanawia - jak mocny eliksir Potter musiał dać Lily, żeby zgodziła sie pójść do Zakazanego Lasu (który przypomnę jest ZAKAZANY xD) pani Prefekt łamie regulamin - cudowna rzecz :D
Cóż, jestem bardzo ciekawa, jak nazwiesz swojego nowego mutanta. Bo sądzę, że sama stworzyłaś ten wytwór :D
Szczerze powiem, że ich wyprawa była naprawdę niebezpieczna. Nie dość, że spotkali jakies coś, potem podpalili część lasu, to jeszcze mało nie zginęli :D brawo! Przypał zaliczony xD
Ja sądziłam, że ten pokój na froncie Evans - Potter nie potrwa długo xD oni sie jeszcze zbyt nienawidzą xD musimy im jeszcze dać trochę czasu :D
Rozdział bardzo udanyc ciekawy, tylko KRÓTKI xD ja chce jeszcze :D jestem ciekawa, czy czekają ich jakies konsekwencje i jak długo Evans bedzie miała focha na Jamesa :D
Pozdrowienia :)
Buziaki :*
Natalia
Haha, ja zawsze przychodzę tak spóźniona...
UsuńJa też bym wolała, ale huncwocki pogląd na świat znacznie różni się od tego reszty społeczeństwa xd tylko oni wpadają na takie pomysły.
Pewnie się zgłoszą, ale wątpię, żeby nastąpiło to w tym roku szkolnym. Może za rok?
Ona poszła tam, żeby ich wszystkich przypilnować XD Poza tym w Lily chyba przez chwilę odezwała się jakaś żądza przygód czy coś w tym stylu.
jeszcze nie mam pomysłu jak go nazwę. Pewnie bedzie mutantem XD bo nie jest to zaden gatunek, a tylko jedno osobne stwotzenie. Tak przynajmniej na razie mi się wydaje xd
A dziękuję bardzo! Obiecuję, że kolejny będzie dłuższy! Już jest w sumie o dwie strony dłuższy XD
Pozdrowionka,
Bianka!
Piszę to już z mniejszym entuzjazmem, ale z ciągłym bananem na twarzy i satysfakcją w serduchu. Zaczynam pisać historię Zośki i Walci od początku! Także ten, wbijaj na bloga!
OdpowiedzUsuńZ poważaniem,
Zocha Kasterwil