piątek, 27 listopada 2015

Rozdział VI

      Carla szła korytarzem pociągu, szukając przedziału ze swoimi przyjaciółmi. Zgubiła ich gdzieś po drodze na stacje w Hogsmead. Była ubrana w ciepłą puchową kurtkę, bo na zewnątrz pojawił się już śnieg, tworząc wielkie zaspy i ubierając drzewa w grubą warstwę puchu. Wyjeżdżała z Hogwartu na Boże Narodzenie, które spędzała po raz kolejny u Jamesa Pottera. W tym roku podobno miała się u niego pojawić dosyć duża gromada, bo przyjeżdżał do niego także Syriusz, któremu święta z rodziną niezbyt się uśmiechały, a Remus chciał do nich dotrzeć od razu po obiedzie z rodzicami.
      W końcu udało jej się znaleźć przedział, w którym kotłowała się już reszta piątego rocznika. Carla zastanawiała się, jakim cudem w sześcioosobowym wagonie miało się zmieścić osiem osób, ale nie narzekała, kiedy wcisnęła się między Syriusza i Lily. W pomieszczeniu panował straszny bałagan, mimo że dopiero co do niego weszli. Wszędzie walały się zimowe kurtki, czapki, woreczki i inne śmieci nieznanego pochodzenia. Hałas wywoływany przez jej przyjaciół był porównywalny do tego w Wielkiej Sali podczas obiadu. James z Syriuszem, jak to często mieli w zwyczaju kłócili się, rzucając w siebie wyzwiskami. Carla i Keylie co chwilę wybuchały śmiechem, przysłuchując się ich rozmowie. Oburzony Peter wrzeszczał na Pottera, który mocno gestykulując, niechcący wyrzucił mu kanapkę z rąk. Niestety James nawet nie zwracał uwagi na krzyki Pettigrew, co powodowało jego coraz większy gniew. Remus i Lily rozmawiali podniesionymi głosami, narzekając na chłopców obok i nie zdając sobie sprawy, że robią podobny hałas. Wszyscy byli tak pochłonięci swoimi czynnościami, że nawet nie zauważyli, że w przedziale pojawiła się nowa osoba.
      A Carla jako jedyna zachowała się cicho i po prostu wyciągnęła ze swojej torebki książkę i zaczęła czytać. Nie przeszkadzał jej gwar, już dawno nauczyła się skutecznie ignorować otoczenie. Zdążyła przeczytać zaledwie kilka stron, gdy nagle, za sprawą nogi Syriusza jej książka wyleciała w powietrze. Kiedy podniosła zirytowany wzrok, jej oczom ukazali się okładający się pięściami Black i Potter, na których twarzach widniały uśmiechy. Po chwili, ku zdziwieniu wszystkich obecnych, na Jamesa rzucił się też Peter z okrzykiem ,,Giń potworze bez uczuć! Zabiłeś mojego przyjaciela!”
      Jamesa bardzo zaskoczył ten atak, co Syriusz oczywiście wykorzystał. Przygwoździł Pottera tak do ziemi, że ten nie mógł się ruszyć.
      –  Poddajesz się? –  spytał z uśmiechem pełnym satysfakcji.
      James tylko wysapał, że tak, więc Syriusz zadowolony wstał i ponownie usiadł na kanapie. James zrobił to samo rozcierając obolałe ręce. Mamrotał coś pod nosem, że się jeszcze z nim policzy i że istnieje coś takiego jak zasada ,,jeden na jednego”.
      –  Jak dzieci… –  westchnęła Carla.
      –  O! A kiedy ty tutaj przyszłaś? –  zdziwił się Black.
      –  Jakieś dwadzieścia stron temu – poinformowała go, podnosząc do góry książkę. – Miło, że zwracasz uwagę na koleżankę –  zarzuciła mu, pokazując na niego oskarżycielsko palcem.
      Reszta podróży minęła im na podobnych sprzeczkach. Na dworcu King’s Cross czekali już na nich rodzice Jamesa – Tobias i Agatha. Przywitali ich czule, wyściskując każdego z osobna – najpierw Carlę, a potem Syriusza i Jamesa. Udali się do auta, po drodze mijając jeszcze rodziców Lily, bliźniaczek i Remusa i z każdymi zamieniając kilka słów. Kiedy kufry były już załadowane do auta, a oni siedzieli na miękkich fotelach syreny, ruszyli do rezydencji Potterów.
      
~~~~~~~~~~

      Mimo, że Carla i Syriusz widzieli już ją nie raz, nadal robiła na nich ogromne wrażenie. Białe marmurowe ściany, czarny dach i zimowy ogród pokryty puchem sprawiały, że rezydencja wyglądała jak z bajki. Kiedy weszli do przedpokoju, powitał ich podmuch gorąca i nieco piskliwe szczekanie.
      –  Masz psa? –  spytał zdumiony Syriusz.
      –  Mamy psa? –  spytał tak samo zaskoczony James.
      Rodzice skinęli głową, uśmiechając się ciepło i otworzyli drzwi, zza których wybiegła mała żółta kulka. Pies podbiegł do Carli i zaczął łasić się do jej stóp. Dziewczyna kucnęła i pogłaskała go po brzuchu.
      –  Chyba cię lubi –  wesoło powiedziała Agatha. –  Ma na imię Tridy.
      James uśmiechnął się i także podszedł do pieska. Pod dotykiem jego dłoni Tridy zmrużył oczy z zadowolenia.
      –  To on? W jakim jest wieku? Jaka to rasa? –  zadał trzy pytania pod rząd.
      –  Tak, to samiec. Ma dwa miesiące. Golden retriever –  odpowiedział Tobias.
      –  Tridy –  ładne imię –  przyznał James.
      Spojrzał na swoich rodziców, którzy stali przytuleni na siebie i z zadowoleniem obserwowali swojego syna. James wstał i przytulił się do nich.
      –  Dziękuję. Bardzo chciałem takiego mieć.
      Carla, która nadal bawiła się z  Tridym, dopiero teraz zauważyła, że Syriusz nie podszedł do psa. Spoglądał tylko na niego niepewnie, nie wiedząc czego po nim oczekiwać.
      –  Chodź, pogłaszcz go.
      Black powoli podszedł do zwierzaka, leżącego na plecach i ostrożnie pogłaskał go po brzuchu. Nagle piesek podniósł się, obrzucił Syriusza inteligentnym spojrzeniem i wesoło rzucił się na jego twarz, żeby go polizać. Syriusz wywrócił się na plecy i śmiejąc się, zaczął tarzać się po podłodze, bo szorstki język pieska go łaskotał. Może jednak się zaprzyjaźnią? Po chwili Carla zlitowała się nad kolegą i wzięła Tridiego na ręce. Podała go Jamesowi, który przyglądał się temu z rozbawieniem.
      –  A pójdziemy na spacerek? A kto jest kochanym pieskiem? A kto jest śliczny? –  przemawiał do szczeniaka głosem, jakim często dorośli zwracają się do dziecka.
      –  Może wejdziemy do środka? – zaproponowała Agatha, przerywając tym samym wielkie czułości, okazywane Tridiemu i otworzyła drzwi prowadzące do kuchni.
      Carla, wchodząc do pomieszczenia, stanęła jak wryta. Zawsze zadbany i perfekcyjny dom Potterów już nie prezentował się tak dostojnie. Nogi drewnianego stołu były poobgryzane, a miękka poduszka z krzeseł została powyrywana. Na oknach wisiały postrzępione firanki, a po całym pokoju walały się szczątki kapci.
      –  Chyba Tridy narobił trochę szkód jak nas nie było –  wyjaśniła, lekko zdenerwowana Agatha, zakładając swoje długie, czarne, lśniące włosy za ucho. Carla po kilku wakacjach i świętach spędzonych z Potterami, wiedziała, że oznacza to, iż kobieta jest zła. –  Ale już się przyzwyczailiśmy. Jest jeszcze szczeniakiem, ma czas, żeby z tego wyrosnąć.
      Kobieta chwyciła zniszczony kapeć, a raczej jego szczątki i pokazała go Tridiemu, mówiąc karcącym głosem:
      –  Co to zrobiłeś?! Niegrzeczny pies! Nie dobry! Nie można tak!
      Kiedy Tridy usłyszał krzyk kobiety, przewrócił się skruszony na plecy i położył po sobie uszy. Agatha wyprostowała się i westchnęła, wiedząc, że i tak to nic nie da. Piesek ma po prostu zbyt dużo szczenięcej energii i pomimo, że teraz przybrał skruszoną pozę, za pięć minut znowu będzie niszczył wszystko, co mu do łap wpadnie.
      Chłopcy i Charlotte poszli się rozpakować do ich wspólnego pokoju. Jak co roku stały tam trzy łóżka. Początkowo Carla spała osobno, ale już w pierwsze święta spędzone z rodziną Potterów przeniosła się do Jamesa, gdyż nie chciała nocować sama. Potter, który traktował ją jak siostrę, przyjął ją, choć nie obyło się bez narzekania. Nie przeszkadzała mu jej obecność, bo i tak mówił Carli o wszystkim, co się w jego życiu działo. Niestety w drugą stronę to nie działało – dziewczyna do niedawna miała bardzo dużo swoich tajemnic, ale nie oznaczało to, że nie ufała chłopakom. Była po prostu osobą skrytą i swoimi problemami nie chciała martwić przyjaciół. Wolała zachować je dla siebie.
      Teraz Blue tylko pokręciła głową z niedowierzaniem, patrząc jak chłopcy ze swoich kufrów wyciągają sterty ubrań i wrzucają je niechlujnie do szafy. Potem na łóżko rzucone zostały wszystkie książki, a rzeczy osobiste znalazły się w komodzie. Carla uznała, że później ich zmusi, żeby to posprzątali. Właśnie na tą jedną rzecz chłopcy narzekali, dzieląc z nią pokój – musiał panować w nim względny porządek. Blue nie była osobą pedantyczną, ale nie miała zamiaru też tolerować starego jedzenia pod łóżkiem, ani ubrań walających się po podłodze.
      Nie zdążyła nawet otworzyć swojego kufra, a już Syriusz ciągnął ją za rękę, prowadząc na kolację. Kiedy zeszli do kuchni, mama Jamesa rzuciła im zdziwione spojrzenie, odrywając na chwilę wzrok od naleśników.
      – Już się rozpakowaliście?
      Carla mruknęła coś pod nosem na temat ekspresowego rozpakowywania się chłopaków.
      – Tak, mamo – westchnął James.
      Półokrągły stół, przylegający do ściany już był zastawiony, bo Agatha prawie całą kolację przygotowała, jeszcze zanim pojechali odebrać dzieci z dworca. Na jednym z najbardziej zniszczonych krzeseł siedział tata Jamesa, czytając gazetę i popijając czarną herbatę z cytryną. Blue przez myśl przemknęło, że biedny Tobias będzie miał Alzheimera na starość*.
      James, Syriusz i Carla usiedli na swoich ulubionych miejscach przy stole i nałożyli sobie jedzenie na talerze. Myśli Carli powędrowały w kierunku organizacji PWD. Już wcześniej zdecydowała, że zapyta się o nią jak najszybciej, ale teraz nie była w stanie się na to zdobyć. Nie chciała psuć tej miłej atmosfery, która panowała tego wieczoru w tym domu. Tak, zapyta dopiero pod koniec kolacji.
      Za nim się obejrzała, jedzenie się skończyło, a ona musiała poruszyć tę niezbyt przyjemną kwestię. Jeszcze przez chwilę walczyła ze sobą, wykręcając sobie palce ze zdenerwowania. Nie słuchała, co mówili inni obecni przy stole.
      – Coś się stało? –  spytał Syriusz, lekko szturchając ją w ramię.
      Kiedy Carla spojrzała na zaniepokojone twarze Agathy, Tobiasa, Syriusza i Jamesa, ciepło jej się na sercu zrobiło. Zdała sobie sprawę, że ma przy sobie osoby, na które może liczyć.
      –  Chodzi o PWD. Chciałabym się o nim więcej dowiedzieć  –  wyrzuciła z siebie.
      Tak jak przewidziała atmosfera od razu się napięła. Tobias i Agatha wymienili między sobą zaniepokojone spojrzenia.
      –  No tak, myśleliśmy, że o to zapytasz – zaczął Tobias. – To, że PWD jest organizacją chroniącą świat przed niebezpieczeństwem, to chyba już wiesz? Teraz PWD musi zwalczyć Voldemorta. Wiemy, że jest jednym z najpotężniejszych czarodziejów na świecie. Nawet Dumbledorowi nie udało się go pokonać. PWD sięgnęło więc po inne środki. Nadnaturalne, nadprzyrodzone. Znaleźli was – obdarzonych. Każdy z was jest odzwierciedleniem któregoś z celtyckich bogów. Ty – bogini Epony. Jest ona jedną z najstarszych bogiń. Pełni dwie funkcje – jedną związaną ze słońcem, a drugą ze śmiercią. To powiązanie z boginią powinno nieznacznie wpłynąć na twoje cechy charakteru. Z tego co wiemy obdarzonych wybiera bóstwo wiedzy Elatha. Nadaje on wam parę cech, które ujawniają się w sytuacjach, w których rozsadzają cię emocje. Dodatkowo posiadacie moce związane z funkcjami, jakie pełni wasz bóg. Niestety nie wiemy jak objawiają się twoje … – Tobias na chwilę przerwał, aby sprawdzić, czy wszyscy rozumieją. – Wiemy tylko, że jako jedyni możecie rozmawiać z bogami. Dlatego też waszym zadaniem będzie namówić celtyckich bogów do pomocy w zwalczeniu Voldemorta i przywrócenia pokoju na świecie.
      W głowie Carli kłębiło się mnóstwo pytań. Dlaczego akurat ona? Czy rozmowa z bogami jest niebezpieczna? Jak się do nich dostać? Kto jest jeszcze oprócz niej obdarzony? Jak nazywają się inni celtyccy bogowie? Co to znaczy, że tylko oni mogą rozmawiać z bogami? Jakie ona ma moce? Jakim cudem Epona pełni jednocześnie funkcję bogini słońca i śmierci? Przecież to ze sobą całkiem kontrastuje. Do głowy Carli wdarło się wspomnienie jej uczuć, kiedy stała nad Snapem, po tym jak nazwał Lily szlamą. Czuła wtedy, jakby w środku walczyły ze sobą dwie różne postacie. Jedna chciała zniszczyć Snapa, druga zostawić go w spokoju. Przynajmniej teraz wie, skąd wzięła się taka sprzeczność jej uczuć.
      Ale to wyjaśnia tylko jedną sprawę. Tyle miała pytań... Już chciała zadać je wszystkie, ale coś ścisnęło ją w gardle, tak że nie mogła wydobyć z siebie głosu. Zamiast tego pokręciła tylko przecząco głową, odpowiadając tym samym Tobiasowi.
      –  Voldemort dowiedział się o obdarzonych. Teraz chce ich zwerbować, dlatego jesteś w niebezpieczeństwie. Czarny Pan koniecznie chce cię mieć w swoich szeregach. W końcu bogini Epona jest jednym z najważniejszych bóstw. Albo się przyłączysz do niego, albo będzie chciał cię zabić.
      – Ciekawa wizja mojej przyszłości – zaśmiała się Carla ponuro, wręcz histerycznie.
      – Niestety nic nie mogę na to poradzić.
      – Jakim cudem się o mnie dowiedzieliście? Przecież znajdowałam się wtedy w równoległym świecie –  zadała pytanie, które było dla niej teraz najważniejsze.  Mogło pomóc jej dowiedzieć się czegoś na swój temat. Zwłaszcza, że nie wiedziała o sobie za dużo.
      – Twój dziadek pochodzi z tego świata. W jego ręce wpadła książka – ta sama, która cię tutaj przeniosła. Nauczył się z niej korzystać –  tłumaczył cierpliwie Tobias, jednocześnie odganiając od siebie Tridiego, który uparcie próbował zjeść jego kapeć –  Przeniósł się do równoległego świata. Tam poznał twoją babcię, więc został z nią na stałe. Czasami tylko odwiedzał swoich przyjaciół stąd. W tym mnie. –  Uśmiechnął się. –  Twój dziadek był moim bardzo dalekim kuzynem. Podczas każdej wizyty dowiadywał się, co się dzieje w tym świecie. Pewnego razu jeden z obdarzonych, znajdujący się w naszych szeregach, dowiedział się od swojego bóstwa Elathego, że masz moc. Dlatego też twój dziadek przed śmiercią zadbał, żebyś się tutaj pojawiła.
      Skoro dziadek poruszał się w oby dwie strony za pomocą książki, to ona też może! Może przenieść swoich rodziców tutaj! Może ich znowu spotkać, usłyszeć ich głosy, przytulić…
      – Jak dziadziu używał tej książki? –  wtrąciła szybko.
      – Niestety, ale nie mam pojęcia. Nigdy nie chciał nic mówić.
      Carla trochę posmutniała, ale teraz chociaż wiedziała, że jest to możliwe. Mogła znów mieć rodziców. Ta myśl wprawiła ją w taki dobry humor, że uleciały z niej wszystkie troski. Już nie przejmowała się Voldemortem, ani śmierciożercami. Była szczęśliwa jak nigdy dotąd.
      – Dziadziu był w PWD?
      – Tak. I nawet bardzo dużo się udzielał –  po raz pierwszy w tej rozmowie odezwała się Agatha. Teraz na jej twarzy pojawił się uśmiech. Carla domyśliła się, że kobieta musiała wspominać dawne, beztroskie czasy.
      – Jak Carla ma się dostać do tych bogów? –  spytał Syriusz, wymieniając z Jamesem porozumiewawcze spojrzenia.
      – To nie jest takie trudne. –  Uśmiechnął się Tobias. –  Wystarczy otworzyć portal. Gorzej będzie namówić bogów do współpracy.
      – Dlaczego tylko oni mogą rozmawiać z bogami? –  tym razem odezwał się James.
      – Po pierwsze: bogowie nie chcą rozmawiać z nikim innym. Po drugie: mówią dla reszty niezrozumiale. Istnieją zapiski, że ktoś kiedyś dostał się do któregoś z bogów, ale nie mógł go zrozumieć. Niestety nie wiemy zbytnio o co w tym chodzi. Czy nie mógł go zrozumieć ze względu na język, czy bóg mówił zagadkami? Niestety tego się nie dowiedzieliśmy…
      – A ten chłopak od bóstwa Elathego nie może wam tego powiedzieć?
      – Dla niego wszystko co mówi Elatha jest zrozumiałe. A nie mówi zbyt dużo...
      – Ilu jest jeszcze obdarzonych?
      – W naszych szeregach jest jeszcze trzech. Terry od Elathego ma dwadzieścia cztery lata, jest najstarszy. Scarlette od boga Teutatesa, który dba o jedność. Jest ona najmłodsza z całej grupy, ma tylko dwanaście lat. Trzecim i ostatnim obdarzonym jest szesnastoletni Pedro z Hiszpanii od boga wojny – Neta.
      – A czy przez portal mogą przechodzić tylko obdarzeni? –  spytał Syriusz, wracając do tego tematu.
      – Nie, a czemu pytasz? –  Agatha zaciekawiła się.
      – Bo zamierzam iść tam z Carlą –  oznajmił Syriusz tonem nieznoszącym sprzeciwu.
      – I ja – tak samo zaoferował się James.
      Rodzice Pottera, ku zdziwieniu dzieci, spojrzeli na siebie i wybuchli śmiechem.
      – Jacy wy jesteście przewidywali. Tego się po was spodziewaliśmy – powiedzieli uśmiechając się pod nosem. Zaraz jednak spoważnieli i dodali: – Nie my o tym będziemy niestety decydować. Zrobi to PWD. Pojedziemy do jego kwatery po świętach. Tak, żeby przynajmniej Boże Narodzenie spędzić w spokoju.
      Spojrzenia Blacka i Pottera, rzucone Carli, wyraźnie mówiły, że oni na pewno nie będą przejmować się opinią PWD na ten temat.

~~~~~~~~~~~

      Obietnica Syriusza i Jamesa dla Carli była jak gorąca czekolada z bitą śmietaną – najlepszy lek na wszystkie smutki i zmartwienia. Ewentualnie może porównać je jeszcze do czterech gałek lodów, trzech tabliczek czekolady orzechowej, słoika nutteli lub dużej paczki chipsów. We wszystkich przypadkach mamy takie same skutki – wywołują uśmiech na twarzy i poprawiają humor nawet w te najgorsze dni. Carla zdała sobie sprawę, że właśnie na te słowa czekała. Podświadomie chciała, żeby przyjaciele towarzyszyli jej w tej przygodzie.
      Teraz siedziała w czerwonym, miękkim fotelu w wielkiej bibliotece Potterów ze stosami książek na swoim stoliku. Zawsze przychodziła tutaj, kiedy chciała być sama. W swoim pokoju, jako że mieszkała z Syriuszem i Jamesem, nie mogła spędzić czasu w towarzystwie jedynie sowy Blacka. A tutaj, w tym jasnym i przytulnym pomieszczeniu pełnym starych i nowych książek, miała możliwość oderwania się od rzeczywistości lub pobycia sam na sam ze swoimi myślami.
      Przed nią leżały trzy kawałki starego, zakurzonego pergaminu. Znalazła je gdzieś w zakątkach tej ciemnej, ale przytulnej biblioteki i teraz pisała na nich trzy takie same listy. Jeden był do Remusa, drugi do Lily, a trzeci został zaadresowany do Petera. W każdym z nich opisywała zdarzenia dzisiejszego dnia i opowieść Tobiasa. Chciała, aby jej przyjaciele jak najszybciej się o wszystkim dowiedzieli i nie musieli czekać z wyjaśnieniami do ich kolejnej wizyty. Właśnie kończyła list do Petera, do którego miała największe wątpliwości. Nie była przekonana czy powinna pisać o tym do jej małego, pulchnego kolegi, ale wierzyła, że Pettigrew wcale nie był wierną kopią siebie z książki ,,Harry Potter”, którą czytała w dawnym świecie.
      Zbiegła do pokoju, w dłoni ściskając trzy koperty i minęła Syriusza oraz Jamesa, pogrążonych w rozmowie. Listy przywiązała do nóżki Brzydala - puszczyka Blacka, któremu imię Syriusz nadał na cześć wyglądu Jamesa. Wypuściła sowę przez okno i jeszcze chwilę patrzyła jak odlatuje, zanim odwróciła się do chłopców i rzuciła się na łóżko Syriusza.
      – Wpadliśmy z Syriuszem na świetny pomysł! – wykrzyknął James. –  Z okazji tego, że zostaliśmy nielegalnymi animagami nadaliśmy sobie nowe przezwiska. Ja będę Rogaczem, Syriusz Łapą, Remus Pełnikiem, Peter Glizdogonem, a ty Puszkiem –  oznajmił dumny ze swojego pomysłu.
      – Puszkiem?! –  krzyknęła Carla, lekko zdenerwowana potulną nazwą. –  A czemu niby Puszkiem?!
      – Bo masz puszyste futerko –  wzruszył ramionami Syriusz, uśmiechając się do dziewczyny.
      James lekko obruszony, że wytwory jego kreatywności nie zrobiły na Carli wielkiego wrażenia, mruknął coś pod nosem, co niebezpiecznie brzmiało jak ,,niedoczekanie”, ,,niedocenienie” i ,,całkowity brak gustu”.
      – Ostatecznie mogę zgodzić się na Puszka – ostatnie słowo wymówiła z lekką pogardą. –  Jednakże Remus będzie Lunatykiem – dokończyła, oczywiście nazwę czerpiąc z książki ,,Harry Potter”, którą czytała, kiedy była w swoim równoległym świecie.
      James wzruszył ramionami i lekko pokiwał głową, zastanawiając się nad propozycją Carli.
      – Taaak, masz rację. Tak brzmi lepiej. Dziwne, że na to nie wpadłem… - mruknął pod nosem, przejeżdżając ręką po swoich włosach i czochrając je.
   

~~~~~~~~~~~

      Carla obudziła się. Od razu poczuła ucisk w żołądku spowodowany szczęściem i podekscytowaniem. Dzisiaj Święta! Szybko poderwała się z łóżka i z okrzykiem ,,Wstawaj! Święta! Prezenty!” rzuciła się na Syriusza, który dalej słodko drzemał. Zanim wybiegła z pokoju powtórzyła całą operację ,,Rozbudzenie” na Jamesie. Szybko zbiegła po schodach do obszernego, staroświeckiego salonu i stanęła przed choinką, którą wszyscy razem w ciepłej rodzinnej atmosferze udekorowali. Pod drzewkiem już leżały prezenty, ale uznała, że poczeka na resztę domowników, zanim je rozpakuje. Usiadła na kanapie i jak na szpilkach wyczekiwała tupotu bosych stóp na schodach. Już po chwili na ich szczycie pojawiła się cała rodzina Potterów i Syriusz, rozbudzeni okrzykami Carli.
      –  Wesołych Świąt! – krzyknął Tobias i przytulił wszystkich po kolei.
      Po złożonych sobie życzeniach, uściskach i całusach, zabrali się za prezenty. Carla wyciągnęła spod choinki największe pudło jakie w życiu widziała, zapakowane w czerwony papier. ,,Od Syriusza, Jamesa, Remusa, Petera i Lily” głosił napis. Carla spojrzała na wyczekujące miny chłopców i rozpakowała prezent. Nie było to zbyt łatwe, bo po rozerwaniu papieru okazało się, że w środku znajduje się kolejne mniejsze pudełko. Wyciągnęła je, przy okazji zauważając, że na dnie jeszcze coś jest. Otworzyła swój pierwszy prezent i jej oczom ukazały się słodycze –zapas na cały rok.
      – Chcecie, żebym była gruba – zaśmiała się, wyciągając kolejną paczuszkę z pudła.
      Ta już nie była taka duża. Była to książka, a przynajmniej tak się Carli na pierwszy rzut oka wydawało. Dopiero po przeczytaniu tytułu ,,Hogwart 1971-1975” zdała sobie sprawę, że prezent wcale nią nie jest. Kiedy otworzyła tą grubą księgę, w jej twarz uderzył mocny zapach ziół - jej ulubiony. Kiedy była mała, zawsze otwierała szafkę w kuchni z przyprawami i napawała się ich aromatem.
      Carla uśmiechnęła się do siebie. W środku księgi, starannie ozdobione, widniały zdjęcia huncwotów, jej i Lily. Stylizowane na staro fotografie wyglądały niesamowicie i sprawiały, że wspomnienia powracały. Pierwsze zdjęcie przedstawiało scenę z dwunastych urodzin Carli. James z kawałkiem ciasta na twarzy, Lily, Cassie i Keylie śmiejąca się diabolicznie, ona wskakująca na plecy Syriusza i Remus z Peterem, siedzący na stoliku i wesoło wymachujący nogami. Pomyśleć, że wtedy nie przyjaźniły się z Evans, a dziewczyna została zaproszona tylko z grzeczności. Kolejna fotografia, tym razem z drugiego roku z Nocy Duchów. Ona i Lily w napadzie szału, bijące Jamesa, po tym jak poplamił ich nowe sukienki, Syriusz i Peter śmiejący się z biednego kolegi i Remus próbujący odciągnąć niebezpieczne dziewczyny od Pottera. To był jedyny moment przez całą drugą klasę, kiedy Blue i Evans w czymś się ze sobą zgadzały. Czwarta klasa, zwykły dzień w Hogwarcie. James, Syriusz, Peter i Remus śmiejący się z Carli, Lily, Cassie, Keylie i wielu innych gryfonów po obryzganiem ich fioletowym śluzem.
      Po policzku Carli spłynęła samotna łza szczęścia, kiedy oglądała kolejne zdjęcia. Była osobą sentymentalną. Wiedziała, że każdy z przyjaciół tchnął w tą księgę cząstkę siebie, nadając jej cudowny charakter. Rzuciła się chłopakom w ramiona, przytulając ich i szepcąc ciche ,,Dziękuję”. Po chwili namysłu każdemu z nich dała buziaka w policzek. Zaraz jednak przypomniało jej się, że Tobias i Agatha cały czas tutaj są. Odsunęła się lekko zarumieniona od chłopaków.
      Zauważyła, że rodzice Jamesa rozpakowali już niektóre ze swoich prezentów. Z paczki od niej wyjęli szaliki i apaszki – standardowy podarunek, kiedy ktoś nie ma w głowie żadnego pomysłu. James ze swojego pudełka wyciągnął własnoręcznie zrobiony przez Carlę kalendarz, a Syriusz budzik także ozdobiony przez dziewczynę. Może prezenty nie były idealne, ale na pewno bardziej ucieszyły chłopaków niż zwykły podarek, kupiony w pierwszym lepszym sklepie.
      Carla po raz kolejny spojrzała do swojego wielkiego pudła. Znalazła tam jeszcze parę bransoletek, nową pidżamę, która w magiczny sposób mieniła się niczym tafla jeziora w słońcu i książkę przygodową Arthura Mickensa. Od Keylie i Cassie dostała mini bomby, które po wypowiedzeniu specjalnego hasła wybuchały i sprawiały, że osoby znajdujące się w pobliżu dostawały swędzącej wysypki, a od rodziców Jamesa beżową zimową czapkę i długie, aż po łokcie rękawiczki.
      Zadowolona ze swoich prezentów, podziękowała wszystkim, a szczególnie Syriuszowi i Jamesowi.
      Razem w świątecznych nastrojach zjedli śniadanie. Nie było zbyt wykwintne, ponieważ to co najlepsze zostało na obiad, ale wszystkim i tak smakowało. Ale jak mogło nie smakować przy tak wyśmienitej kucharce, jaką jest Agatha?
      Po posiłku Carla stwierdziła, że to niedopuszczalne, że w tym roku nie zrobiła jeszcze bałwana. Uznała, że nic jej w tym nie przeszkodzi i idzie go ulepić w tym momencie. Gdyby nie Tobias, na zewnątrz wyszłaby w pidżamie, ale udało mu się namówić ją, żeby się przebrała w coś cieplejszego.
      Carla, cała podekscytowana wbiegła po schodach na pierwsze piętro, zarzuciła na siebie sweter, wciągnęła porządne spodnie i już po chwili w korytarzu zakładała czapkę, kurtkę i rękawiczki.
      Wybiegła z domu. Czuła się taka szczęśliwa, a nawet nie wiedziała dlaczego. Rzuciła się na śnieg, położyła się na plecach i śmiejąc się do siebie, zrobiła aniołka. Często tak miała, że bezpodstawna radość rozsadzała jej klatkę piersiową. Czuła wtedy, że nic więcej nie potrzebuje do szczęścia, bo wszystko już ma. Biegała w takich sytuacjach zazwyczaj przed siebie, nie wiedząc dokąd pędzi, ale nie czując potrzeby dowiedzenia się. Bo po co? Czy to jest w ogóle ważne?
      Chwyciła trochę śniegu w swoje błękitne rękawiczki i zrobiła z niego kulkę. Zaczęła turlać ją przed siebie, a ona w ekspresowym tempie się powiększała. Od ciągłego zginania się Carlę zaczęły boleć plecy. Kiedy się wyprostowała, usłyszała ciche skrzypienie śniegu za sobą. Zaciekawiona chciała się obrócić, ale jakaś ogromna masa, śmiejąc się, uderzyła w nią i niedelikatnie przewróciła na mokry śnieg.
      Carla mruknęła coś pod nosem na temat ,,grubych cielsk chłopaków”, ale kiedy stawała na proste nogi, na jej twarzy widniał szeroki uśmiech.
      –  A więc jednak przyszliście mi pomóc?
      – Ulitowaliśmy się. Kiedy widzieliśmy, jak próbujesz przeturlać tą wielką kulę, żal nam się ciebie zrobiło. – Syriusz uśmiechnął się, chcąc sprowokować Carlę do przekomarzanki. Dobrze wiedział, że spokojnie poradziła sobie z tą pracą, bo nie jest jedną z tych dziewczyn, które potrafią podnieść jedynie własną torebkę.
      – Ha! Spokojnie poradziłabym sobie i bez was! – krzyknęła, posyłając śnieżkę w stronę, leżących na ziemi kolegów. Trafiła w środek czoła Jamesa, który nie zamierzał pozostać jej dłużny. Udało jej się uchylić przed atakiem Pottera, ale już następna śnieżka leciała w jej stronę.
      Po chwili Carla nie wiedziała, w którą stronę rzuca śnieżki i z której strony do niej lecą. Trafiały ją we wszystkie części ciała, więc jej ubrania po chwili całe przemokły. Mimo to było jej do śmiechu. Kiedy zaczęła przegrywać, uznała, że tak nie może być, więc zawarła sojusz z Jamesem. Teraz to Syriusz był na straconej pozycji, a szala zwycięstwa powoli zaczęła przechylać się na stronę Blue i Pottera. W końcu Black, cofając się, potknął się o zaspę śniegu i wyłożył pod nogami kolegów.
      Oczywiście Carla i James musieli wykorzystać okazję, żeby ponabijać się z biednego Syriusza. Ci śmiali się do rozpuku, a Blackowi raczej do śmiechu nie było. Nagle jednak jego twarz się rozjaśniła.
      – Zadowolona jesteś z siebie, Puszku? Puszeczku? Puszuniu? – spytał ze złośliwym uśmiechem, wiedząc, że Carla niezbyt przepada za tym przezwiskiem. Kiedy zgadzała się je przyjąć, miała nadzieję, że chłopcy nie będą go zbyt często używać. Niestety pomyliła się, a triumfujący uśmiech na twarzy kolegi jeszcze bardziej wyprowadził ją z równowagi.
      Jak to miała w zwyczaju, rzuciła się na Syriusza, sprawiając, że po raz kolejny znalazł się w zaspie śniegu. Zaraz jednak tego pożałowała, gdyż po prostu nie wiedziała co ma robić, znajdując się tak blisko przyjaciela. Lekko zarumieniona próbowała wstać, jednak niezbyt jej się to udawało, bo nogi ślizgały jej się na lodzie, który kapryśnie musiał pojawić się akurat w tym miejscu.
      – Jak chcecie zostać sami to wystarczy powiedzieć – zaśmiał się James, jednak zaraz zamilkł, widząc mordercze spojrzenia przyjaciół.
      Carla po raz pierwszy czuła się zawstydzona przy Syriuszu. Zawsze traktowała go jak brata i robiła przy nim prawie wszystko. Od opychania się hamburgerami, z których wylatywał sos, przez śpiewanie (myślę, że przez beztalencie Carli można zakwalifikować to jednak do kategorii ,,wycie”), po przytulanie się w ciężkich chwilach. Więc dlaczego teraz po prostu się wstydziła, a jej policzki były bordowe?
      W końcu udało im się stanąć na nogi. Roześmiali się serdecznie, a Carla zapomniała o wcześniejszym zmieszaniu.
      – Skoro się już pozbieraliście – powiedział James, tonem znudzonej, wszechwiedzącej osoby – to możemy w końcu skończyć tego bałwana!
      Carla i Syriusz przyjęli ten pomysł z entuzjazmem i już po chwili na śniegu stał piękny bałwan, ubrany w srebrny garnek i szalik Gryffindoru. Chwilę mu się przyglądali, oceniając jak im wyszedł. Zgodnie uznali, że był to na tyle wspaniały bałwan, że powinien mieć imię. Po dość długich sprzeczkach, Carla, tonem nieznoszącym sprzeciwu, stwierdziła, że będzie to dziewczyna i będzie miała na imię Ksenia. Nie czekając na reakcję chłopców, odwróciła się i udała się w stronę domu. Już po chwili dołączyli do niej i wszyscy razem zniknęli za białymi drzwiami, chowając się w ciepłym przedpokoju.

*Uwaga, uwaga! Ostrzeżenie! Czarna herbata z cytryną wywołuje Alzheimera. Podziękujcie mi, bo możliwe, że właśnie uratowałam wasze zdrowie :)

~~~~~~~~~~~~~~

      Cześć! Jestem! Przepraszam, że tak długo nie były z rozdziałem, ale robiłam zakładkę LBA i Bohaterowie. Możecie zerknąć, czy wam się podoba :)
      W tym rozdziale Carla dowiedziała się więcej o PWD :) Napiszcie co myślicie :) W kolejnym będzie już świąteczny obiad i wizyta w kwaterze PWD :)

      A! Jeszcze jedno! Miałam wam podziękować za 1000 wyświetleń, a tu się zrobiło 1500! Naprawdę, dziękuję wam z całego serducha! Cieszę się, że czytacie rozdziały, że poprawiacie i pomagacie mi się rozwijać. Jesteście świetni <3

Obserwatorzy

Lydia Land of Grafic