poniedziałek, 21 września 2015

Rozdział III



4 lata później,
Hogwart,
pokój wspólny Gryfindoru

         Carla siedziała z Jamesem przy kominku w pokoju wspólnym Gryfonów. Czerwony wystrój  i ciepło palącego się ognia sprawiały, że pomieszczenie było przytulne. Na jasnych ścianach wisiały szkarłatne gobeliny i obrazy. Carla z błogością zapadła się w miękki fotel. Czuła się wyśmienicie. W swoim dawnym świecie nie miała przyjaciół. Jedynymi  osobami, które się liczyły byli rodzice, babcia i dziadek. Tyle, że dziadek zmarł. Teraz ma wspaniałych kolegów i koleżanki. Popatrzyła na Jamesa. Zmierzwione ciemno-brązowe włosy, piwne oczy, arogancki uśmiech - nic dziwnego, że inne dziewczyny uważały go za przystojnego. Nawet okrągłe okulary, których tak nie cierpiał, dodawały mu uroku. Teraz ze zmarszczonymi brwiami wpatrywał się w tańczące płomienie w kominku.
         – O czym tak myślisz? – spytała Carla z zaciekawieniem przekrzywiając głowę.
         – Hmmmm, nic ważnego... – odmruknął.
         – Czyli coś bardzo ważnego.
         – Jak ty dobrze mnie znasz....
         – Czyli o co chodzi? – spytała ze zniecierpliwieniem.
         James zamyślił się. Carla była najlepszą przyjaciółką huncwotów. Na pewno można było jej zaufać w ważnych sprawach, ale czy akurat w tej?
         – Chodzi o Remusa i jego chorą mamę – powiedział.
         – Oh... Chyba wiem o co ci chodzi...
         – Tak? – James uniósł brwi. No tak mógł się tego spodziewać. Przecież Carla wie o nich więcej niż oni sami.
         – Chodzi ci o to, że jego mama wcale nie jest chora, prawda? Że Remus zawsze znika podczas pełni.
         – Tak, on chyba jest wilkołakiem – wyszeptał.
         – Tak, to prawda.
         – Od kiedy wiesz?
         – Od początku.
         James tylko westchnął. Oczywiście wiedział, że Carla nie była z tego świata, ale od czterech lat nie potrafił się do tego przyzwyczaić.
– Czemu nam nie powiedziałaś? - spytał, chociaż i tak znał już
odpowiedź, która tak często padała.
– Bo wiedziałam, że i tak sami do tego dojdziecie. Nie mogę wam ułatwiać życia. – Uśmiechnęła się słabo.
Chociaż w tym świecie przebywała od wielu lat, nie wyjawiła huncwotom za dużo na temat ich przyszłości. Bo przecież nie mogła powiedzieć Jamesowi, jak młodo zginie, Syriuszowi, że trafi do Azkabanu, Peterowi, że będzie służył Czarnemu Panu, a Remusowi, że umrze podczas I wojny o Hogwart wraz ze swoją żoną i tym samym osieroci swoje dziecko. Wiedziała, że nie może za bardzo zmieniać biegu historii. Ale czy da się go zmienić? Póki co los starał się, aby nie wyjawiła za dużo szczegółów.  
– A tak w ogóle to gdzie jest Syriusz? – spytała Carla, uznając,
że warto zmienić temat.
– A jak myślisz? – zapytał z rozbawieniem James.
– Dziewczyny? – Pokiwała z niedowierzaniem głową. – Dziwne, że mu się jeszcze nie skończyły.
– Wiesz, z tobą jeszcze nie byłem na randce. – Carla usłyszała głos
za sobą.
Dziewczyna odwróciła się i zobaczyła nonszalancko opierającego się o ścianę chłopaka, który akurat swoim zwyczajem odgarniał swoje długie, lśniące, czarne włosy za ucho.
– Syriusz! – Carla rzuciła mu się na szyję. Traktowała go jak brata. Z Blackiem spędzała całe dnie, więc nawet tak krótka nieobecność przyjaciela była dla niej co najmniej nieprzyjemna.
– Nie widziałaś mnie przecież tylko od rana! – uśmiechnął się, podnosząc dziewczynę z ziemi.
– A wiesz jaka już pora? – spytała, wskazując palcem na okno, za którym widniało już nocne niebo. – Poza tym nie było cię na zajęciach. – Zmrużyła oczy.
– A czy to coś nadzwyczajnego? – zaśmiał się James.
Syriusz postawił Carlę z powrotem na ziemię i udał obrażonego.
– Przecież chodzę na zajęcia! W tym roku bardzo się staram. Nie było mnie tylko dzisiaj!
– Widzisz, już w pierwszym tygodniu szkoły zrobiłeś sobie wagary! Nie ładnie Syriusz! – skarcił go James.
– James, ty się nie wtrącaj, bo gdyby nie ty, to byłbym bardzo grzecznym i ułożonym dzieckiem.
Na to stwierdzenie James wybuchnął tak głośnym śmiechem, że wszyscy pozostali Gryfoni, znajdujący się w pokoju wspólnym odwrócili się w jego stronę, wytrzeszczając na niego oczy. Spadł z fotela i tarzał się po podłodze.
– James, spokojnie – szeptała uspokajająco Carla, która uklękła przed chłopakiem.
Kiedy ten jednak się nie opanował, chwyciła go za ramię i mocno pociągnęła. Tak się złożyło, że James właśnie chciał wstać, a przez pociągnięcie stracił równowagę i upadł prosto na Carlę. Ich twarze znalazły się bardzo blisko siebie. Carla czuła mącący zmysły zapach męskich perfum. Naraz zdała sobie sprawę, że James bardzo jej się podoba. Zawsze jej koleżanki wzdychały jaki to on jest przystojny, ale nigdy tak o nim nie myślała. Zrobiła się czerwona jak burak.
– Chyba James na ciebie leci – Syriusz rzucił standardowy w takich sytuacjach żarcik.
– Mała, nie przy ludziach – szepnął Carli  na ucho James.
Rozzłoszczona dziewczyna tylko gniewnie zrzuciła chłopaka z siebie, wstała i otrzepała swoją szkolną, czarną szatę z pyłu.
– Nie wyobrażaj sobie za dużo, Potter – posłała mu mordercze spojrzenie, na co chłopak tylko się wyszczerzył, pokazując swoje perłowo białe zęby.

~~~~~~~~~~~~~~~

Carla po cichu wemknęła się do swojego dormitorium, stąpając na palcach, żeby nie obudzić koleżanek, które już od dawna spały. Rzuciła się na łóżko, które pod jej ciężarem zaskrzypiało. Była wyczerpana dzisiejszym dniem. Nie lubiła piątków ze względu na zajęcia, które się w ten dzień odbywały. Z samego rana miała dwie godziny eliksirów ze Slughornem, których po prostu nie cierpiała, później zielarstwo, następnie dwie godziny transmutacji, które ratowały ten dzień przed kompletną katastrofą, a na koniec wróżbiarstwo i numerologia, które nie ma pojęcia czemu, będąc na trzecim roku wybrała. Może było to spowodowane ciekawością świata czarodziejskiego, ale teraz już wiedziała, że to był najgorszy pomysł w jej nie za długim życiu.
Zapatrzyła się w czerwone, aksamitne zasłony, swobodnie opadające na jej łóżko. Już prawie zasnęła, jednak do jej głowy wtargnął cichutki głosik Lily Evans.
– Carla? To ty? – spytała rudowłosa dziewczyna.
– Tak, śpij, to tylko ja.
Z Lily, Carla zaprzyjaźniła się dopiero przed rokiem. Wcześniej nie pałała do niej zbyt wielką sympatią, bo Gryfonka była zarozumiała i trochę egoistyczna. Teraz Lily zmieniła się w sympatyczną osobę. Zaczęła tolerować nawet huncwotów, których towarzystwa wcześniej nie mogła znieść. Pomimo, że chłopcy dalej znęcali się nad jej najlepszym przyjacielem – Snapem, nie opuszcza już pokoju, w którym akurat zawitają. Po swojej przemianie, zdała sobie sprawę, że każdy może się zmienić. Nawet huncwoci , tylko trzeba dać im szansę.
– Carla? - rudowłosa znów się odezwała.
– Tak?
– Dziękuję, że dałaś mi szansę. Wiem, że byłam dla ciebie kiedyś okropna. - Lily ciągle powtarzała to samo od roku. Czuła się winna, z powodu złego traktowania Carli przez pierwsze trzy lata ich znajomości. Wcześniej była arogancka, wyśmiewała się z dziewczyny.
– Lily, przestań już mnie w kółko przepraszać. Naprawdę.
– Dobranoc. - Carla usłyszała tylko jak Lily przewraca się na drugi bok i sama zasnęła.

~~~~~~~~~~~~~~

Carla obudziła się wcześnie rano, promyki słońca jeszcze nie wpadały do pokoju. Spojrzała na łóżka dziewczyn. Kaylie i Lily jeszcze spały, a łóżko Cassie było puste. Dopiero teraz usłyszała szum wody, dochodzący z łazienki. Spuściła swoje bose stopy na zimną podłogę. Wzdrygnęła się i szybko je podniosła. Ze swojego kufra wyciągnęła skarpetki i dopiero teraz zeszła na ziemię. Przeciągnęła się, była zmęczona, ale wiedziała, że i tak nie zaśnie. Podeszła do drzwi łazienki i zapukała cicho.
– Cassie, pośpiesz się!
Odpowiedziało jej gniewne mruknięcie. Wiedząc, że i tak nie uda jej się wyciągnąć koleżanki z toalety, wróciła na swoje łóżko. Chwyciła pierwszą lepszą książkę ze swojego stosu, który przyniosła z biblioteki i zaczęła czytać.
Po chwili przyłapała się, że jej wzrok tylko przesuwa się po literach, a tak naprawdę myślami jest całkiem gdzie indziej. Dokładnie to przy Jamesie Potterze i wydarzeniach z dnia wczorajszego. Zawsze kochała tego chłopaka, bo zastępował jej rodzinę, ale nie w taki sposób. Coś się w niej obudziło. Całkiem nowe uczucie, pojawiły się motyle w brzuchu, kiedy tylko przebywała w jego towarzystwie. Zdała sobie sprawę, że bardzo jej się to podoba. Tylko jest jedno ale. Ona wie, że z tego wszystkiego i tak nic nie będzie. Przecież Potter kocha Lily i w przyszłości będzie jej mężem. Więc po co dawać sobie jakąkolwiek nadzieję?
Jej przemyślenia przerwał dźwięk cichutkiego stukania w szybę. Spojrzała na okno obok niej i zobaczyła małą, szarą sówkę, która wpatrując się w Carlę, z zaciekawieniem przekrzywiała łepek. Raczej nie przyleciała do niej. Przecież do niej nikt nie pisał listów. Tylko na święta dostawała paczki i życzenia od rodziców Jamesa.  Więc jakże wielkie było jej zdziwienie, kiedy wpuszczając sowę, zwierzątko nie poleciało do żadnej z jej koleżanek, a zaczęło dziobać, ją po ramieniu.
Od nóżki sówki odwiązała beżową, zniszczoną kopertę. Widniał na niej tylko dane adresata. Kiedy je przeczytała, serce podskoczyło jej do gardła.

Pani Charlotte Blue,
ul. Frimond 14,
Nestorville
lub
Hogwart

Ktoś znał jej wcześniejszy adres. Jej adres z poprzedniego świata. Jak to możliwe?
Szybkim ruchem otworzyła kopertę i wyjęła list. Zaczęła go pośpiesznie czytać. Z każdym słowem serce zaczynało jej bić szybciej, a w głowie coraz bardziej kręcić. Nieprzytomna opadła na łóżko.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Obudziły ją rozmowy koleżanek z dormitorium. Wszystkie trzy krzątały się po pokoju. Keylie jeszcze nieprzebrana szukała swojej czarnej skórzanej kurtki, którą poprzedniego wieczoru gdzieś rzuciła. Jej siostra bliźniaczka Cassie była już ubrana w malinową koszulę i granatowe legginsy. Dziewczyny poza wyglądem i tendencją do wspólnych kłótni różniły się właściwie wszystkim - charakterem, stylem ubierania się, upodobaniami, talentami. Carlę zawsze dziwiło jak można być jednocześnie tak do siebie podobnym i tak różnym. Teraz wzrok dziewczyny padł na Lily, która gotowa na śniadanie wylegiwała się na swoim łóżku i o czymś intensywnie rozmyślała. Wyglądało to jak zwyczajny poranek.
Carla nie zwracając uwagi na krzyki bliźniaczek, w pośpiechu zaczęła rozglądać się wokół siebie, szukając listu. Nigdzie nie było go widać, a pamiętała, że gdy zemdlała trzymała go w ręce. Czyli to musiał być tylko koszmar. Odetchnęła z ulgą i ze spokojnym sercem, niezauważona przez współlokatorki zebrała swoje rzeczy i poszła się przebrać.
Stanęła przed lutrem i spojrzała na odbicie swojej brzoskwiniowej  twarzy. Nie była zadowolona z tego co zobaczyła. Jej buzia była nadal tak samo pucata jak dnia poprzedniego. Codziennie budziła się z nadzieją, że w przyszłości jej twarz będzie bardziej podłużna, ale do tej pory nic się nie zmieniło. Westchnęła zdając sobie sprawę, że nic i tak z tym nie zrobi i zaczęła rozczesywać swoje długie, proste, blond włosy. Kiedy była już usatysfakcjonowana z wyniku swojej pracy, ubrała jeansy i czarną, obcisłą koszulkę z krótkim rękawkiem, w pasie przewiązała koszulę w czerwoną kratę, a na nogi założyła trampki - jej standardowy strój na zwyczajne soboty. Umyła jeszcze zęby i w podskokach wyszła z łazienki.
W pokoju oprócz dziewczyn, zastała huncwotów. James Potter siedział na jej łóżku i o czymś zawzięcie dyskutował z Remusem. Peter usiadł na oknie i wesoło machał nogami. A Syriusz rozmawiał z Lily. LILY EVANS. Rozmawiał z Evans. Z dziewczyną, która tak nie lubiła tych chłopców.  Carla gapiła się na nich chwilę, gdy z odrętwienia wyrwał ją głos Jamesa.
– Carla! Charlotte Blue mówię do ciebie!
– Tak?
– O w końcu się obudziłaś. Chciałem cię tylko poinformować, że musimy już iść na śniadanie.
– Ah, tak, oczywiście.
Carla zdała sprawę, że już długo musiała być nieobecna, bo wszyscy już czekali na nią przy drzwiach.
– Od czterech lat, nic się pod tym względem nie zmieniłaś. – Wyszczerzył się Syriusz i wyszedł z pokoju, a za nim reszta gromady.

~~~~~~~~~~~~~~

Podniesione głosy uczniów stawały się coraz głośniejsze, wraz z każdym krokiem zrobionym w stronę Wielkiej Sali. Kiedy przekroczyli jej próg, skierowali się do ławy gryfonów i zajęli ostatnie wolne miejsca. Syriusz usiadł obok Carli i Petera, na przeciwko niego znalazł się Remus otoczony bliźniaczkami. Obok Jamesa także siedziały same dziewczyny - po prawej Evans, a po lewej Blue.
Black nałożył sobie na talerz ostatniego naleśnika z szynką i serem żółtym i zaczął go powoli jeść. Stwierdził, że jest przepyszny, więc rzucił się na niego z wielką zapalczywością.
– Smakuje Syriusz? – spytała go Carla. – Jesz jak świnka, jesteś cały z sera.  Poza tym jak można jeść takie naleśniki? – zdziwiła się dziewczyna.
– Właśnie Syriusz, przecież to świństwo! – krzyknął James, wychylając się zza Carli, żeby móc zobaczyć przyjaciela. On także uwielbiał tak przyrządzone naleśniki, lecz dla niego porcji już zabrakło - Zabierz sobie coś innego! Nie musisz się martwić, że jedzenie się zmarnuje! Zrobię to dla ciebie i go dojem.
– James, nie musisz się tak poświęcać! – wybuchnął śmiechem Black, lekko odsuwając swoje danie od kolegi.
– Oh, ależ oczywiście, że muszę! W końcu jestem twoim przyjacielem, a czego się dla nich nie robi! – Potter kładąc się na stole próbował dosięgnąć talerza. Przy okazji przewrócił sok dyniowy Lily, która o dziwo się za to na niego nie zdenerwowała, a na Carlę zrzucił resztki tostów.
Reszta Gryfonów nie próbowała uspokoić chłopaków, bo i tak wiedziała, że to nic nie da, a mogą tylko zostać ubrudzeni jedzeniem. Przypatrywali się tylko tej wojnie, a Peter jako jedyny dopingował Pottera ciesząc się, że James i Syriusz  znowu zapewnili im trochę rozrywki. Ale nie Lily Evans. Kiedy Black  puścił swój talerz i rzucił się na Pottera, żeby go odciągnąć od swojego jedzenia, ona cicho zabrała naleśnika  i zauważona tylko przez Carle, wróciła na swoje miejsce chichocząc po cichu.
– Gdzie jest mój naleśnik?! – ryknął Syriusz po wygranej bitwie z Jamesem i rzucił się na ławę z rozpaczą. – Gdzie się podział mój skarb?
– Zjadłam go – oznajmiła tak dumnie Lily, jakby właśnie ogłaszała im, że wygrała turniej trójmagiczny.
Syriusz rzucił tylko dziewczynie mordercze spojrzenie i obrażony na cały świat nałożył sobie na talerz zwykłego tosta z serem.
– Brawo Lily! – wykrzyknął James i objął ją ramieniem, jednak ta jak oparzona się od niego odsunęła. Pomimo, że polubiła Remusa, Petera i Syriusza, Jamesa nie zaakceptowała jeszcze całkowicie. Zaczęła go już tolerować, czasem nawet z nim rozmawiała, ale nic poza tym. Miała dość jak Potter próbował się jej przypodobać, jak rzucał jej głupie teksy na podryw, jak próbował ją od czterech lat zaprosić na kremowe piwo. Pomimo, że już nie był tak zadufany w sobie, dalej była do niego zrażona. A może jest dla niego za bardzo niemiła? Może powinna dać mu szansę, tak jak  kiedyś dano jej? Spojrzała na chłopaka. Lily zdała sobie sprawę, że ta sytuacja musiała go naprawdę zaboleć. Zobaczyła jego zaciśnięte usta i spojrzenie pełne bólu i coś w jej sercu zmiękło.
– James… – zaczęła mówić, jednak chłopak już zdążył wstać.
– Nie jestem głodny. Pójdę już – rzucił i szybkim krokiem się oddalił.
– James… – wyszeptała jeszcze raz Lily, ale ten już jej nie słyszał.
 Patrzyła jeszcze za oddalającą się spiętą sylwetką chłopaka, a kiedy zniknął za drzwiami Wielkiej Sali odwróciła wzrok i spojrzała na swój pusty talerz. Pomimo, że nie przepadała za Jamesem, sprawiało jej ból, kiedy go raniła.
– Co mu odbiło? – spytał Syriusz, lecz nikt oprócz Carli i Lily nie wiedział co się stało, a dziewczyny nie kwapiły się do wyjaśnień.
Nagle do sali wleciało mnóstwo różnobarwnych sów, roznoszących pocztę. Każda podlatywała do któregoś z uczniów i dziobała po rękach domagając się pieszczot. Carla spojrzała w górę, żeby sprawdzić czy jakiś ptak nie kieruje się czasem do niej, chociaż bardzo w to wątpiła. Jednak jej serce zamarło, kiedy w jej stronę leciała mała, szara sówka, identyczna jak w jej śnie. A może to nie był sen. Jak w transie od nóżki zwierzątka odwiązała list i spojrzała na dane adresata. Nie musiała ich nawet czytać, bo i tak rozpoznała to pochyłe pismo. Ręce zaczęły jej się trząść i zakręcił się jej w głowie, więc szybko wybiegła z wielkiej sali, nie zwracając uwagi na wołania jej przyjaciół.

~~~~~~~~~~


Oto i trzeci rozdział. Mam nadzieję, że się wam spodoba. Coś mi się wydaje, że opisy uczuć postaci są niespójne i poplątane, ale tak jakoś wyszło. Proszę was o komentarze!!!

piątek, 11 września 2015

Rozdział II



      Ostatni rozdział o pierwszorocznych! Jak zawsze proszę o komentarze!!! Nie proszę - błagam!
Buziaki! :**

~~~~~~~~~~~~~

      Charlotte chwyciła rękę Jamesa Pottera, wyciągniętą do pomocy i wstała. Spojrzała na zdziwionych chłopców,  jakby byli zjawami. Czy to sen? Co ona tu robi? Przecież osoby, które przed nią stoją, są bohaterami książki, którą przed chwilą czytała! No właśnie! Oni nie mogą tu stać, wpatrywać się w nią z niedowierzaniem i kręcić głowami, bo istnieją tylko w książce. Ale jednak przed chwilą jeden z nich podał jej rękę. Czyli to musi być prawda. Uszczypnęła się w ramię, sprawdzając czy na pewno nie śni. Poczuła ból, co było najlepszą oznaką tego, że to jednak była jawa.
      Naraz przypomniała sobie ostatnie słowa rozdziału ,,W tym momencie Tobias uśmiechnął się pod nosem”.
      – Gdzie jest twój tata James?! – wykrzyknęła. Chłopaka nie zdziwiło nawet, że znała jego imię, chociaż nie widział jej nigdy w życiu. Powoli pokazał kciukiem na korytarz za sobą, dalej wpatrując się w nią szeroko otwartymi oczami.
      Carla puściła się pędem w tamtą stronę. Musiała zdążyć. Tylko Tobias mógł wiedzieć co tu się dzieje. Dopadła do drzwi.
      – Panie Potter! – Pociąg powoli ruszył. – Panie Tobiasie! – wołała.      Gdzie on jest? Zaraz pociąg odjedzie i nie dowie się niczego o całej tej paradoksalnej sytuacji. I w tym momencie go zobaczyła. Wpatrywał się w nią intensywnie, więc podchwyciła jego spojrzenie.
      – Zobaczymy się na Boże Narodzenie! – krzyknął i wraz z żoną zniknął w tłumie machających dzieciom rodziców.

~~~~~~~~~~

      Charlotte wróciła do kolegów, czekających na nią w korytarzu.
      – Mogę usiąść z wami w przedziale? – spytała.
      – Oh, zastanówmy się… – Uśmiechnął się nonszalancko Syriusz, który już zdążył oprzytomnieć. Carli ten uśmiech wydawał się naprawdę bardzo ładny i czarujący. – Nasza sytuacja wygląda następująco. Idziemy sobie spokojnie korytarzem i nagle trzęsie nam się ziemia pod stopami. Robi się ciemno, a z mroku i mgły, z wielkim hukiem wyskakujesz ty ze swoim bagażami. - Na chwilę przerwał swoją wypowiedź dla zwiększenia efektu – Oh, pewnie, że możesz! Co to w ogóle za pytanie? Jak ty to zrobiłaś dziewczyno?! Na takie niesamowite wejście to nawet my byśmy nie wpadli! Chodź!
      Chłopcy chwycili bagaże dziewczyny i weszli do przedziału. Syriusz postękując, włożył kufer na półkę. Naprawdę był zdziwiony jakim cudem można ze sobą zabrać tyle rzeczy. Przecież kilka koszulek, dwie pary spodni, trzy bluzy i bielizna nie mogą tyle ważyć!
      – Co ty tam masz, kobieto?
      – Szczerze? Nie wiem.
      Młody Black tylko westchnął i ciężko opadł na fotel. Obok niego usiadł James, a Charlotte usadowiła się na przeciwko chłopców. Spojrzała na swoje bagaże. Ktoś lub coś zadbało, żeby wyposażyć ją we wszystkie potrzebne rzeczy do szkoły. Ze swojej torby podręcznej, wyciągnęła sakiewkę z pieniędzmi. Znalazła tam też szaty i różdżkę. O ile się nie myliła była to jodła, rdzeń pióra feniksa, dwanaście i pół cala, giętka – identyczną wybrał jej portal pottermore.com w jej świecie.
      – Jak się nazywasz? – spytał James.
      – A, no tak, nie przedstawiłam się. Jestem Charlotte Blue, ale mówcie mi Carla. To zdrobnienie.
      – Nas to już chyba znasz, prawda?
      – Aha – odpowiedziała niepewnie. Nadal nie wiedziała, czy może zaufać chłopcom. Niby byli w jej książce, ale to jeszcze o niczym nie świadczy… Właśnie! A gdzie ona jest? Gdzie ją zostawiła? Obejrzała się dookoła, ale nie było jej nigdzie widać. Znalazła ją dopiero po dłuższej chwili, w kieszeni płaszcza. Odetchnęła. Otworzyła magiczny przedmiot na stronie, na której skończyła czytać. ,,Rozdział II” - głosił wielki napis. Przewróciła kartkę i zaczęła czytać. Opisane były dokładnie zdarzenia sprzed piętnastu minut. Dotarła do końca strony, ta jednak zapisana była tylko w połowie. Przeczytała ostatnie zdanie – ,,Potrząsnęła głową z niedowierzaniem i opowiedziała chłopcom całą historię”.
      Dopiero teraz Carla zdała sobie sprawę, że od dobrych pięciu minut nie odezwała się ani słowem do swoich nowych kolegów. Spojrzała na nich. Śmiali się do rozpuku, tarzając się po fotelach. Ich włosy były potargane, jakby dopiero wyszli z łóżek.
      – Ekhm, ekhm! – odchrząknęła, żeby chłopcy zwrócili na nią uwagę, a kiedy dźwięki nie odniosły pożądanego skutku, zawołała – Słuchajcie mnie!
      Chłopcy spojrzeli na jej zdenerwowane oblicze i znów wybuchli śmiechem.
      – Widzę, że powróciłaś do żywych – powiedział między kolejnymi napadami śmiechu Syriusz.
      – No, przepraszam! Chyba was nie słuchałam - odparła już trochę znudzona i zirytowana zaistniałą sytuacją. Ale ona już tak ma często się wyłącza ze świata żywych. Czasami sprawiało jej to problemy, choćby w szkole na lekcjach, ale niekiedy było bardzo pomocne. Dzięki tej umiejętności mogła zignorować otoczenie i szarą rzeczywistość, a myślami przebywać we wspaniałych miejscach. To sprawiało, że nudne i dotychczas niezbyt udane życie Charlotte nabierało trochę więcej barw.
      – Ależ oczywiście, że nas nie słuchałaś. Wygadywaliśmy brednie o tym, że rok temu zostaliśmy nielegalnymi animagami – wydyszał James, kiedy już się troszkę uspokoił.
      – Doprawdy? – Carla uniosła brwi. Oczywiście wiedziała, że chłopcy naprawdę nimi zostaną. – W każdym razie muszę wam coś opowiedzieć. Pewnie mi nie uwierzycie, ale jesteście jedynymi osobami w tym świecie, które znam.
      Dziewczyna z przejęciem wytłumaczyła chłopcom, co się stało. Ci tylko popatrzyli na nią z rozbawieniem i ponownie wybuchli śmiechem.
      – Ale ty masz bujną wyobraźnię! – rechotali.
      – Tak myślałam…. – westchnęła.
      Syriusz spojrzał na szczerze zmartwioną twarz Carli i od razu zamilkł. Od razu zrozumiał, że to wszystko jest prawdą. Lekko szturchnął Jamesa, a kiedy ten dalej się śmiał, uderzył go mocniej.
      – Auć! – jęknął – To bolało!
      – Bo miało boleć – uświadomił kolegę i zwrócił się do Carli - Poważnie?
      Dziewczyna tylko pokiwała głową i podała chłopcom książkę. Ci ze zdumieniem przewracali kolejne strony.
      – Patrz Syriusz! Jeszcze nic nie zrobiliśmy, a już o nas książkę piszą! – zaśmiał się James.
      – W moim świecie jesteście sławni. Przygody twojego syna… – zwróciła się do Jamesa, lecz szybko przerwała, żeby nie powiedzieć za dużo.
      – Mojego syna? – spytał z zaciekawieniem James. – Co jeszcze o nas wiesz?
      – Nie za dużo.... – powiedziała ostrożnie.
      – A co dokładnie? – ciągnął Syriusz.
      Od niewygodnego pytania Carlę wyswobodził dźwięk otwieranych drzwi. Wystawały z nich dwie identyczne, roześmiane twarze bliźniaczek. Dziewczyny miały rozczochrane jasne włosy i brązowe oczy.
      – Cześć! Możemy tu usiąść? – zachichotały patrząc na Jamesa i Syriusza i nie czekając na odpowiedź weszły do przedziału.
      – Pewnie, wchodźcie! – Black podniósł się, żeby pomóc im wnieść kufry.
      Zapanowała chwila zamieszania, więc Carla ukryła swoją książkę w kieszeni płaszcza. Kiedy wszyscy usadowili się na miejscach i powrócił spokój, dziewczyny odezwały się.
      – Jestem Cassie.
      – A ja Kaylie.
      – James.
      – Syriusz.
      – Carla.
      – Do jakiego domu traficie?
      – Na pewno Gryffindor! – wykrzyknął z przekonaniem James, dumnie wypinając pierś do przodu.
      Carla zwróciła uwagę, że na to pytanie Syriusz zwiesił głowę, i jakby sposępniał.
      – Co jest? – spytała.
      – Wszyscy z mojej rodziny byli w Slytherinie. A ja chce iść do Gryffindoru! – poskarżył się.
      – Spokojnie, jestem pewna, że tiara cię tam przydzieli. – Puściła do Blacka oczko, na co chłopak od razu się rozweselił.
      – A ty gdzie trafisz?
      – Chciałabym tam gdzie wy. Ale znasz mój problem...
      – Jaki problem? – zapytała od razu ciekawska Cassie.
      – Nieważne. Może kiedyś wam powiem...
      – Dobra, nie chcesz to nie mów – Cassie była troszkę naburmuszona, ale Charlotte zbytnio się tym nie przejęła.
      Drzwi przedziału znowu otworzyły się i pojawił się w nich niewysoki chłopak. Jego rozczochrane brązowe włosy spadały mu na podkrążone, miodowe oczy. Na wychudzonej twarzy miał pełno blizn.
      – Cześć, wolne?
      – Tak, siadaj, ale robisz to na własną odpowiedzialność. – Wyszczerzył się James, wskazując miejsce koło siebie.
      – Jestem Remus – powiedział chłopak, kiedy już wsadził swój kufer na półkę i usiadł obok Pottera.
      Wszyscy po kolei się przedstawili.
      – Na czym my to skończyliśmy? – zastanowiła się Keylie – Aha, na domach! Ja też chciałabym być Gryfonką, ale Puchoni też nie są źli - stwierdziła.
      – Ja natomiast nie pogardziłabym Ravenclawem – odezwała się Cassie. – A ty Remus? – zagadała do nowo przybyłego chłopaka.
      – Ja.. Nie mam pojęcia, gdzie trafię. Wszystko mi jedno. Cieszę się, że w ogóle tutaj jestem - powiedział nieśmiało i nie kwapił się do dalszych wyjaśnień.
      Carla zapatrzyła się na krajobraz, przesuwający się za oknem. Zielone wzgórza, srebrzyste jeziora i stare lasy wprawiały ją w wielki zachwyt. Pomimo tego nie była w najlepszym humorze. Nie była smutna, ani zła, po prostu zdezorientowana. Zżerało ją poczucie bezsilności. Nie wiedziała co tutaj robi. Niby zawsze chciała trafić do tego magicznego świata, jako mugolka zostać czarownicą, poznać tych wspaniałych ludzi, ale nie w takiej sytuacji! Śmierć dziadka, niezapisana książka, nierozwiązane tajemnice... To  wszystko przyprawiało ją o mdłości. Popatrzyła na nowych przyjaciół. Roześmiane dziewczyny żartowały z Syriuszem i Jamesem. Remus, ten tajemniczy chłopak, wydawał się posępny. Podchwyciła jego spojrzenie i uśmiechnęła się pocieszająco do niego. Zwróciła uwagę na jego błękitne blizny. Domyśliła się, że były spowodowane atakiem wilkołaka. Nagle poczuła lekkie ukłucie na żebrach.
      – Ej, Carla. Mówię do ciebie! – usłyszała głos Jamesa.
      – Hmmm, co?
      – Słodycze przyszły! Chcesz coś kupić?
      Dopiero teraz Carla zauważyła siwą staruszkę, stojącą w drzwiach przedziału. Uśmiechała się do nich, zupełnie jak babcia Carli.
– Chcesz coś kupić, dziecinko?
      – Aha, tak, tak. Trzy czekoladowe żaby i pudełko fasolek wszystkich smaków.
      Kiedy staruszka wyszła, przedział wyglądał jak sklep ze słodyczami. Wszyscy oprócz Carli kupili przynajmniej po dziesięć różnych rodzajów słodkości. Różnokolorowe papierki walały się po całym pomieszczeniu. Dziewczyna ten syf skomentowała tylko swoim ulubionym mugolskim powiedzonkiem
      – Hej, James? Nie uważasz, że troszkę za spokojna jest ta podróż? – powiedział z chytrym uśmiechem na twarzy Syriusz.
      – Hmmm, tak właśnie sobie myślę, że troszkę rozrywki byłoby wskazane. Masz jakiś pomysł?
      – A masz jeszcze to kieszonkowe bagno?
      James uśmiechnął się łobuzersko.
      – Ależ oczywiście.
      – Chłopcy, nie naróbcie kłopotów – wtrąciła Kaylie.
      – Spokojnie. Nikt nas nie złapie.
      I wybiegli z przedziału.

~~~~~~~~~~

      – Trzeba znaleźć przedział ze Snapem.
      – Kto to?
      – Taki chłopak, którego nie lubię.
      Już mieli pobiec w głąb korytarza, kiedy usłyszeli głos Carli.
      – Stójcie! Idę z wami!
      Chłopcy popatrzyli na siebie ze zdziwieniem. Tego się po niej nie spodziewali. Wzruszyli ramionami.
      – No to co tak sterczysz, zamiast się pośpieszyć – wyszczerzył się James. Carla przewróciła oczami i pobiegła za chłopcami.
      Mijali kolejne przedziały z wesołymi uczniami. Dobiegli do tego, którego szukali. Stanęli trochę przed nim, kryjąc się za ścianą. Siedziało w nim czterech chłopców i dwie dziewczyny. Najbliżej drzwi siedział chłopak o długich, prostych, blond włosach. Rozmawiał o czymś żywo z niemiło wyglądającą dziewczyną. Oboje uśmiechali się zimno. Za nimi, cicho siedział jedenastolatek o długich, tłustych, czarnych włosach, haczykowatym nosie i porowatej cerze.
      – To on – szepnął James.
      Uchylili lekko drzwi, nie wydając przy tym żadnego dźwięku. Na szczęście nikt ich nie zauważył. Do przedziału wrzucili małe pomarańczowe pudełeczko i podpalili je zaklęciem Incendio, którego James się nie dawno nauczył. Spojrzenia wszystkich pasażerów przedziału pobiegły w stronę kieszonkowego bagna, a kiedy obrócili się do sprawców psikusa, ich już nie było. Zniknęli w przedziale obok, rechocząc ze śmiechu.
      – Nas tu nie ma – szepnął James do dziewczyn z przedziału, do którego akurat weszli. One  tylko pokiwały głowami i ze zdumieniem i podziwem zapatrzyły się w trzech przybyszów. Chłopcy i Carla w ciszy odczekali parę minut i wyszli z przedziału. Gorszego momentu nie mogli sobie wybrać, bo stanęli oko w oko z długowłosym blondynem, Snapem i jeszcze jednym chłopakiem z ich przedziału. Chłopcy nie prezentowali się dobrze. Ich twarze były umorusane brązowo-zieloną mazią, a we włosach mieli wodne rośliny.
      – Co tu się stało? – spytał  Syriusz i nieszczerze uśmiechnął się do nich. Kieszonkowe bagno wybuchło i zalało cały przedział nieszczęśliwców. Teraz wylewało się strumieniami na korytarz
      – Chyba ciebie powinienem się o to zapytać – warknął Snape do Pottera.
      – Oh, jakże się cieszę, że znowu się spotykamy, Smarku. – Udał miłego James, wychylając się zza pleców Syriusza. – Widzę, że znalazłeś sobie nowych kolegów. To naprawdę dla mnie wielkie szczęście, widzieć cię w tak dobrym humorze!
      – A ja widzę, że zaprzyjaźniłeś się ze szlamą. Jak nazywa się twoja nowa koleżanka, Potter?
      – Zamknij się, Malfoy – powiedziała spokojnie Carla, która domyśliła się kim jest ten blondyn i chwyciła Jamesa i Syriusza za ramiona, którzy już wyciągali różdżki, żeby zaatakować bezczelnego chłopaka. - Jak wy się zachowujecie? Nie uczyli was w domu, że nie bije się słabszych? - udała, że karci chłopców.
      Pewnie i tak sytuacja skończyła by się walką, gdyby nie prefekt, który wkroczył między nich z wrzaskiem.
      – Co tu się dzieje?! Kto to zrobił?! Jakim cudem?! Co wy sobie myślicie małolaty?! – krzyczał na zaskoczonych przyszłych ślizgonów. – Kiedy dojedziemy do szkoły od razu dostaniecie szlaban od opiekunów waszych domów, a ja o to osobiście zadbam!
      Kiedy prefekt wydzierał się wniebogłosy, James, Syriusz i Carla niepostrzeżenie ulotnili się z miejsca wypadku.    

~~~~~~~~~~~~
 
      Wpadli do swojego przedziału, zataczając się od śmiechu i opowiedzieli wszystko Remusowi, Cassie i Kaylie. Teraz wszyscy rechotali i tarzali się po kanapach.
      – I te ich miny! A brudne ubrania! I jeszcze szlaban! – co chwilę ktoś wykrzykiwał.
      Po około dziesięciu minutach wszyscy się w miarę uspokoili i nie wybuchali niekontrolowanym śmiechem. Tylko Cassie co chwilę chichotała pod nosem. Nawet Remus się rozweselił i nie zachowywał się tak niepewnie.
      – Nie powinniśmy się przebrać w szaty? Coś już długo jedziemy – stwierdziła trzeźwo myśląca Kaylie.
      – Rzeczywiście – przytaknęła reszta.
      Dziewczyny wyszły do łazienki się przebrać, a chłopcy zostali w przedziale i tutaj zmienili swoje zwykłe ubrania na szkolne szaty.
   
~~~~~~~~~~~~~~


      Okazało się, że Kaylie miała rację i już zbliżali się do celu. Po niecałych dziesięciu minutach dojechali na stację w Hogsmead. Z pociągu wysypały się hordy uczniów w różnym wieku, przepychających się, wrzeszczących, szepczących i śmiejących się. W skrócie robiących niesamowity hałas i gwar.
– Pirszoroczni! Pirszoroczni! Tutaj! Pirszoroczni do mnie! – słychać było donośny głos Hagrida - gajowego i klucznika Hogwartu. Młody, przerośnięty mężczyzna uśmiechał się szeroko, jednak nie było tego widać w bujnej brodzie.
      Pierwszoroczni niepewnie przepchnęli się przez tłum do tak ogromnej i strasznie wyglądającej postaci. Hagrid poprowadził ich nad jezioro do małych łódek. Do pierwszej weszła Carla, James, Syriusz i Remus.
Teraz z jeziora mogli podziwiać swoją szkołę, w której mieli mieszkać przez następne dwa miesiące. Zamek tonął w ciemności, przez co wyglądał jeszcze bardziej tajemniczo niż w dzień. Grube, kamienne mury, wysokie wieże, długie schody robiły naprawdę wielkie wrażenie na wszystkich pierwszorocznych. Sunęli powoli, po jeziorze w stronę zamku. Otaczała ich głęboka cisza, przerywana jedynie cichym szumem wody, lekko wzburzonej przez łódki.
      – Wow - szepnął James.
      – Wow to mało powiedziane – poprawił go Syriusz, a Carla z otwartą buzią nawet nie oderwała wzroku od tego cudownego widoku.      

~~~~~~~~~~~~

      Mijali kamienne korytarze Hogwartu. Co chwilę któryś obraz pozdrawiał profesor McGonagall, na co pierwszoroczni podskakiwali, wzdychali lub cicho piszczeli. Dotarli do ogromnych, rzeźbionych drzwi Wielkiej Sali. Profesor McGonagall pchnęła je i weszła do sali, a za nią stado przerażonych uczniów. Przemaszerowali między stołami i stanęli na samym końcu sali.
      Carla rozejrzała się. Większość Wielkiej Sali zajmowały cztery długie ławy. Nad każdym stołem wisiały ozdoby, w kolorze każdego domu. Od lewej - szkarłatne Gryffindoru, niebieskie Ravenclawu, żółte Hufflepuffu i srebrne Slytherinu. Spojrzała w górę. Było tam nocne bezgwiezdne niebo. Zaczarowany sufit wyglądał tak jak go opisała Rowling - po prostu niesamowicie.
      – Teraz będę was po kolei wywoływać, a wy będziecie siadać na tym stołku i wkładać tiarę na głowę. Następnie przemaszerujecie do stołu tego domu, do którego was przydzieli. Rozpocznijmy Ceremonię Przydziału!
      Carla dopiero teraz mogła zobaczyć tiarę, gdyż bardzo wysoki chłopak już nie zasłaniał jej widoku. Był to stary, poniszczony kapelusz, który na pierwszy rzut oka, nie różnił się niczym od innych nakryć głowy. Jednak kiedy długi szew się rozchylił, a tiara zaczęła śpiewać, wszyscy stwierdzili, że jest ona jednak magiczna i niesamowita.

   Może i jestem stara.
   Może i szwów mam pełno.
   Może podarta i pokiereszowana,
   Jak łachman wyglądam,
   Ale musicie się z tym pogodzić,
   I na głowę mnie wkładać,
   Żeby dowiedzieć się,
   Do jakiego domu traficie.
   Czy to będzie Gryffindor,
   Gdzie ceni się męstwo i odwagę,
   Prawość i uczciwość?
   Czy Ravenclaw,
   Gdzie żądni wiedzy trafiają,
   I bystrość się tam bardzo liczy?
   Czy Hufflepuff,
   Gdzie lojalność i pracowitość,
   Są najważniejsze?
   Czy może Slytherin,
   Gdzie cnotami pożądanymi,
   Są spryt i ambitność?
   Do jakiego domu traficie?
   Ja to wam powiem!
   Nigdy się nie mylę,
   Mądra jestem niesłychanie,
   Więc śmiało, śmiało,
   na głowy mnie wkładajcie!

      – Abbott, Helena! – rozległ się głos profesor McGonagall, kiedy tiara skończyła śpiewać swoją pieśń.
      Z grupki uczniów wystąpiła niska, pulchna dziewczynka o długich brązowych włosach i dużych oczach. Kiedy siadała na stołek, zachwiała się lekko i prawie upadła. Włożyła tiarę na głowę.
      – Hufflepuff! – rozległ się po krótkiej chwili ochrypły głos tiary.
Helena chwiejnym krokiem, uśmiechnięta skierowała się w stronę stołu Puchonów.
      Następnie profesor McGonagal wywołała chłopca o nazwisku Avery, który trafił do Slytherinu.
      – Black, Syriusz!
      Syriusz pewnym krokiem podszedł do tiary i założył ją sobie na głowę.
      – Gryffindor!
      Rozległy się wiwaty Gryfonów.
      – Blue, Charlotte!
      Carli serce zabiło nienaturalnie szybko. Przepchnęła się przez grupę uczniów i ruszyła ku tiarze. Ostatnią rzeczą, jaką zobaczyła przed osunięciem się jej na oczy, była uśmiechnięta twarz Jamesa.
      – Hmmm, może Hufflepuff, a może Gryffindor... Coż cieżki wybór, a ty co o tym myślisz? – w głowie Carli pojawił się głos tiary.
      – Ja chciałabym Gryffindor, ale nie wiem, czy się nadaję... Ja chyba nie jestem zbyt odważna... – wyszeptała prawie bezgłośnie.
      – Ty? Jesteś bardzo odważna... Tylko mało wiary w siebie jest twoim problemem... A to uda się skorygować w ... Dobrze. Już wiem.
      – Gryffindor!
      Przy stole Gryfonów rozległy się oklaski i wiwaty. Carla nie zwracała uwagi na świat, który ją otaczał, tylko z wielkim uśmiechem na twarzy przeszła do ławy Gryffindoru. Usiadła na przeciwko Syriusza i obok dużo starszego, rudego chłopaka.
       – Brawo! Jestem Artemis, prefekt Gryffindoru! – pogratulował jej.
      Carla popatrzyła na Blacka.
      – Wiedziałaś?
      – Nie! Nie miałam pojęcia, gdzie tiara mnie przydzieli!
      Syriusz pokazał palcem na tiarę. Carla obróciła się w tamtą stronę, żeby zobaczyć tego szatyna, kolegę Snapa i Malfoya, idącego w stronę stołu Ślizgonów.
      – Jak on się nazywa?
      – Crabbe.
      – Warto zapamiętać – uśmiechnęła się złowieszczo.
      Teraz ku tiarze szła Cassie Collins. Niepewnie stawiała kroki. Po drodze zdążyła się potknąć i zachwiać.
      – Gryffindor! – wykrzyknęła tiara przydziału.
      Później zostali wywołani Keylie Collins z Gryffindoru, Aaron Dolen ze Slytherinu i Natalie Dobe z Hufflepuffu.
      – Evans, Lily!
      Rudowłosa dziewczyna niepewnie podążyła ku tiarze. Ona także została przedzielona do Gryffindoru.
      Później do tiary podchodzili Clara Garlitec ze Slytherinu, Eva Foley z Ravenclawu, Emily Gray  z Hufflepuffu, Remus Lupin z Gryffindoru, Luciusz Malfoy ze Slytherinu i wielu innych.
      Carla przypatrywała się ceremonii. Była już głodna, więc ze zniecierpliwieniem czekała aż się skończy. Przy stoliku siedziało już sześciu pierwszorocznych. Po chwili dosiadł się do nich jakiś pulchny chłopczyk Peter. Zaraz po nim obok Carli usiadł James.
      – Zadowolona? – spytał
      – Że muszę być z tobą w jednym domu? Nie! – pokazała koledze język i zaśmiała się.
      – Nie? Jesteś tego pewna? – udał, że obraża się James.
      – Całkowicie.
      – W takim razie popatrz na mnie i powiedz mi to prosto w oczy.
      Carla spojrzała na przystojną twarz Jamesa.
      – Żałuję, że tu trafiłam – powiedziała siląc się na spokój, jednak po chwili wybuchnęła śmiechem, widząc jak patrzy się na nią z udawanym politowaniem.
      – Niestety, ale muszę ci uświadomić, że będziesz musiała ze mną wytrzymywać codziennie przez następne kilka lat. – Uśmiechnął się.
      Ich rozmowę przerwał dyrektor Hogwartu profesor Dumbledore.
      – Mam wam trochę do powiedzenia, ale widzę, że nie chce się wam mnie teraz słuchać, więc poinformuję was o tym po uczcie! Wcinajcie!
      Dotychczas puste ławy, teraz zapełniły się wyszukanymi potrawami. Na widok tych wszystkich dań Carli z ust ślinka pociekła. Dosłownie rzuciła się na soczystą, pieczoną jagnięcinę.
      – Chyba byłaś bardzo głodna – zaśmiał się Syriusz, widząc zachowanie swojej koleżanki.
      Ta nie odpowiedziała tylko wyprostowała się, dostojnie uniosła głowę i wytarła usta chusteczką.
      – Czy raczyłby mi pan podać ten wyśmienity sok dyniowy, panie Black? – spytała, siląc się na powagę.
      – Teraz to przesadziłaś w drugą stronę – wybuchnął śmiechem Syriusz, a zaraz po nim James, przysłuchujący się tej wymianie zdań.
      Uczta powitalna minęła bardzo prędko, ale tak to już jest, że na przyjemnościach czas płynie szybciej. Na koniec głos zabrał profesor Dumbledore.
      – Mam wam do powiedzenia kilka słów na koniec tego dnia. Po pierwsze pod żadnym pozorem nie można wchodzić do Zakazanego Lasu. – Po tych słowach Potter i Black wymienili szybko znaczące spojrzenia. – Woźny Filch prosił mnie, żebym poinformował was o zakazie korzystania z łajnobomb i innych przedmiotów zabronionych, których listę możecie znaleźć w jego gabinecie. – Chłopcy unieśli wysoko brwi. – Tylko tyle mam wam do powiedzenia. Pierwszoroczni skierują się z prefektami do swoich pokoi wspólnych i dormitoriów.

Obserwatorzy

Lydia Land of Grafic