czwartek, 17 listopada 2016

Rozdział XIX

Reszta stycznia i początek lutego minęły im w tempie błyskawicznym. Większość czasu spędzali w pokoju wspólnym, odrabiając prace domowe przy akompaniamencie szelestu przewracanych kartek w książkach i skrobania piór o pergaminy. SUMY straszyły coraz bliższym terminem, co oczywiście przejęło nauczycieli do tego stopnia, że przed uczniami piątego roku piętrzyły się góry esejów i innych zadań.
Przez te kilka tygodni nie zdarzyło się wiele ciekawego – no, może oprócz drugiej lekcji eliksirów po urodzinach Lily. Już na pierwszej wywar, który przygotowała Evans wybuchł, przyprawiając Syriusza o napady niekontrolowanego śmiechu, ale to ten drugi raz warty był zapamiętania, bo dopiero wtedy dziewczyna domyśliła się, że to sprawka huncwotów. Carla świetnie pamiętała jej twarz ociekającą gniewem i niedoszłym świetnie przygotowanym eliksirem, nadal miała przed oczami stojące na wszystkie strony, rude włosy, które tak mocno kontrastowały z zielonymi oparami, znajdującymi się w sali.
– Kretyni, myślicie, że możecie sobie pozwalać na takie idiotyczne żarty?! Do śmiechu wam, co?! – wrzeszczała, a z jej oczu strzelały błyskawice prosto w tarzającego się ze śmiechu na podłodze Blacka. Dziewczyna dodawała do swoich wrzasków coraz to gorsze słowa, które wcale nie pasowały do jej miana prefekta, ale przynajmniej spowodowały, że Syriusz trochę się opanował, a może nawet zaniepokoił.
Mimo że Lily do teraz nie odzywała się do huncwotów, łącznie z biednym Jamesem, który z tym wszystkim nie miał nic wspólnego, ale i tak oberwał, Blue była przekonana, że po całym zajściu i uspokojeniu się ruda w duchu śmiała się z kawału. W końcu w mniemaniu Carli był fantastyczny, a fakt, że kociołek nie trafił do kosza na śmieci, a nadal dumnie stał przy łóżku Evans, jedynie potwierdzał jej przypuszczenia.
Od momentu zobaczenia w Hogsmeade kruka Gryfonka nie zauważyła niczego, co by mogło mieć jakiekolwiek powiązanie z Voldemortem i Śmierciożercami. Po pewnym czasie zaczęła nawet wątpić, czy to rzeczywiście była ta sama czarownica, z którą walczyli podczas bitwy pod kwaterą PWD. Bardzo możliwe, że na dachu stał po prostu zwykły ptak, a nie kobieta w swojej animagicznej postaci, choć kiedy Blue tylko przypominała sobie to świdrujące, inteligentne spojrzenie, jak najbardziej w nią wlepione, od razu odrzucała tezę, iż po prostu uroiła sobie niebezpieczeństwo.
Ale przez prawie miesiąc nikt ani nic ją nie niepokoiło, więc Carla znowu poczuła się całkiem bezpiecznie, prawie zapominając o tamtym incydencie. Miała na głowie inne sprawy – nauka prawie całkiem pochłonęła jej czas, a jakieś ostatnie resztki wolnego poświęcała na spotkania z Tyrsem, rozmowy z przyjaciółmi lub odrabianie szlabanów za spalenie znacznej części Zakazanego Lasu. I tak miała mniej pracy niż inni, a to dzięki Jamesowi, który właśnie w tym momencie, pochylając się nad jednym ze stolików w pokoju wspólnym, pisał jej esej z eliksirów. Przyglądała się temu z rosnącą satysfakcją. Nie musiała martwić się, że Potter nie postara się, a ona dostanie złą ocenę – nawet jeśli, i tak będzie wyższa niż ta, którą otrzymałaby normalnie.
Sama już skończyła swoje zadania, które miała do wykonania na jutro, więc teraz z zadowoleniem położyła się na kanapie przy kominku. Chwilę wpatrywała się w płomienie, rozkoszując się momentem odpoczynku. Po niecałej minucie przeniosła wzrok na Lily, która nadal pisała swoje wypracowania, widocznie poświęcając więcej czasu od niej na wyszukiwanie informacji na temat zadany w eseju. Przejechała spojrzeniem po całym pokoju, nie dostrzegając nigdzie Remusa i Petera, którzy zapewne uczyli się w bibliotece. Po chwili zdała sobie sprawę, że nie może uleżeć w jednej pozie i cały czas się wierciła.
Nudziła się. Chciała coś zrobić, bo ostatni tydzień nie obfitował zbytnio w fascynujące wydarzenia. Chęć działania nie pozwalała jej siedzieć w jednym miejscu i tak po prostu nie zajmować się niczym.
Problem jednak tkwił w tym, że wszyscy byli zajęci. Wszyscy oprócz Syriusza, który zapewne olał niektóre prace domowe, a teraz ze znudzeniem celował różdżką w młodszych uczniów, posyłając w ich stronę jakieś śmieszne zaklęcia w stylu Tarantallegra lub Oppungo. Co prawda jej relacje z chłopakiem ostatnio nieco się poprawiły – doszło do tego, że nawet ze sobą czasami rozmawiali, ale tylko w większej grupie osób – lecz i tak nie chciała do niego teraz podchodzić i zagadywać z własnej woli. Wiedziała, że Scarlette pewnie poparłaby taki pomysł, ale ona była jak najbardziej na nie.
Co więc miała, na Merlina, robić?
Musiała wymyślić coś sama. Ale przecież w pojedynkę nigdy nie było tak zabawnie, jak w większej grupie. Dlaczego oni wszyscy muszą być zajęci?
Podeszła do Pottera i zerknęła mu przez ramię, aby upewnić się, czy to jej esej właśnie pisze, po czym wyrwała mu go z ręki.
– Nie kończ tego – powiedziała, mimo że wypracowanie zrobione było dopiero do połowy. – Sama to napiszę. A teraz idziemy zrobić coś ciekawszego, bo cały czas nic tylko się uczymy. Zaczyna mi się to, na bryle Merlina, nudzić!
James popatrzył na nią z mieszanką niedowierzania (w końcu nie musiał pisać jej eseju, o który wcześniej tak bardzo się licytowała!) i zrozumienia. Uśmiechnął się szeroko i oznajmił:
– I to mi się podoba!
Po czym wstał i razem podeszli do Blacka, aby namówić go do jakiejkolwiek rozrywkowej czynności. Nie musieli długo czekać na reakcję, bo już po chwili jego twarz rozjaśnił szatański uśmiech, który zwiastował nowy plan, rodzący się w jego głowie.


~~~~~~~~


Kiedy w końcu postanowili zrealizować swój kolejny atak na niczego nieświadomych Hogwartczyków, pora zrobiła się już na tyle późna, że musieli ukrywać swoją obecność poza pokojem wspólnym lub dormitorium. Wcisnęli się pod pelerynę niewidkę, a mimo że była ich tylko trójka, mieli małe problemy ze zmieszczeniem się pod materiałem. Musieli kulić się i garbić, aby nikt nie zobaczył ich samotnych butów wędrujących nocą przez korytarze Hogwartu.
Syriusz trzymał w ręce mapę huncwotów, uważnie studiując, gdzie znajduje się w tym momencie woźny. Natknięcie się na niego było ostatnią rzeczą, na jaką mieli ochotę, więc Black wykonywał swoje zadanie z należnym skupieniem i zaangażowaniem – przez to kilka razy nadepnął Carli na stopę, na co dziewczyna reagowała tłumionym sykiem, a niekiedy cichym wyzwiskiem. James za każdym razem tylko kręcił głową, uśmiechając się pod nosem idiotycznie.
Właśnie w takiej sytuacji mijali cicho pochrapujące postacie z obrazów, skąpane w nikłym blasku księżyca, lekko falujące gobeliny, poruszane wiatrem wywołanym przez przeszywające przeciągi, i głucho skrzypiące zbroje, które co chwilę całkiem niespodziewanie wykonywały jakiś gwałtowny ruch. Wszystko to, otulone ciemnością nocy, wywołałoby dreszcz przerażenia na plecach niejednego z Hogwartczyków – tymczasem Carla, James i Syriusz czuli się tutaj jak ryba w wodzie. Przyzwyczajeni do nocnych przechadzek i – dla niektórych niepokojących – dźwięków wywoływanych przez zamek odnosili wrażenie, jakby byli całkiem na miejscu, jakby tworzyli jedną całość z tą nieco zatrważającą atmosferą.
Stanęli przed drzwiami do magazynu Slughorna. Syriusz jeszcze raz sprawdził na mapie, czy Filch nie znajduje się w pobliżu, po czym zrzucił z nich pelerynę i pchnął drzwi. Uchyliły się z głośnym skrzypieniem, które echem rozniosło się po korytarzu. Krzywiąc się i rozglądając wokół siebie, przepuścił Carlę, po czym sam zagłębił się w pomieszczenie. W jego nozdrza uderzył zapach podobny do tego, który zawsze roznosił się po sali do eliksirów –  był jednak bardziej duszący i mącący zmysły. Mimo że wszystkie fiolki z różnorodnymi wywarami zostały zakręcone, i tak wydobywały się z nich kolorowe opary, które mieszały się ze sobą, sprawiając, że z trudem się tutaj oddychało.
Black przekazał mapę Jamesowi, który wszedł zaraz za nim i oparł się wygodnie o framugę, starając się przyjąć odpowiednią pozę do pilnowania ich bezpieczeństwa.
– Który to był regał? – mruknęła Blue, rozglądając się po rzędach szaf, zapełnionych mnóstwem flakoników z eliksirami. – Drugi czy trzeci od prawej?
– Czwarty – odpowiedział Syriusz, posyłając jej pobłażliwy uśmiech i podchodząc do regału, aby wyjąć z niego odpowiedni eliksir. Stał do niej plecami, więc nie mógł zobaczyć gniewnego grymasu, który pojawił się na jej twarzy zaraz po wypowiedzeniu tych słów.
Po chwili zauważył, że dziewczyna stanęła obok niego i ze skupieniem porównywalnym do tego Lily na większości lekcji zaczęła szukać właściwego wywaru. Naraz Black poczuł okropną chęć znalezienia go jako pierwszy – zwiększył więc swoje wysiłki i coraz szybciej przeglądał szafę. Na marne – po chwili Carla wyciągnęła z kieszeni różdżkę i mruknęła pod nosem Wingardium Leviosa, a flakonik z zielonym płynem poszybował do jej ręki. Pomachała nim z szerokim uśmiechem, po czym przybliżyła mu go do twarzy tak, jakby miała wątpliwości, czy na pewno odczytał karteczkę, która informowała, że Blue trzymała w ręce eliksir postarzający.
– Hej, kwiatuszki, chyba czas się zbierać – James oznajmił z szerokim uśmiechem na twarzy, jakby coś bardzo go cieszyło. – Filch idzie w naszą stronę, a my musimy to jeszcze do czegoś dolać.
Potter zwinął mapę i podszedł do Syriusza, który zarzucił na ich trójkę pelerynę niewidkę. Rozglądając się dookoła, wyszli z magazynu Slughorna i od razu ruszyli w stronę jednego z gobelinów, za którym znajdowało się tajne przejście, pozwalające w krótkim czasie przedostać się na parter.
Korytarz, w który się zagłębili, był ciasny i ciemny, więc kilka razy potknęli się o swoje stopy, szturchnęli lub pchnęli nawzajem. Starali się jednak zachować przy tym absolutną ciszę, bo wiedzieli, że woźny przechadzał się gdzieś w pobliżu. Musieli iść bardzo stłoczeni, a Blue co chwilę uderzała nosem w ramię Blacka lub Pottera, kiedy ci wykonywali jakieś mniej skoordynowane ruchy. Oczywiście bardzo uważała przy tym, aby nie stłuc flakonika z eliksirem, bo nie miała ochoty wypróbować na sobie jego działania.
Wydając jak najmniej dźwięków, które mogłyby przyciągnąć uwagę Filcha, odsunęli zasłonę znajdującą się na końcu przejścia i ruszyli w stronę schodów, aby zejść do piwnicy, gdzie znajdowała się kuchnia.
Nie napotkawszy żadnych przeszkód, znaleźli się przed obrazem z półmiskiem owoców, będącym jednocześnie tajnym przejściem. Carla połaskotała gruszkę, która następnie zamieniła się w klamkę. Otwierając drzwi i powoli wchodząc do pomieszczenia, poczuli piękny zapach unoszący się w powietrzu, który zachęcał do spróbowania przygotowywanych w tej kuchni potraw. Od razu oddziałała na nich błoga atmosfera tutaj panująca – mogli już odetchnąć, najtrudniejsza część planu była za nimi, teraz wystarczyło tylko wlać eliksir do soku dyniowego, a dnia kolejnego cieszyć się tego skutkami, które zapowiadały się wprost wspaniale.


~~~~~~~~


Carla stała oparta o ścianę przy wejściu do Wielkiej Sali, uważnie wypatrując w tłumie Tyrsa. Nie chciała, żeby chłopak wypił sok dyniowy z domieszką eliksiru postarzającego – wolała go przed tym przestrzec. Jej znajomi już od dawna siedzieli przy stole i spożywali śniadanie, tymczasem ona od dziesięciu minut czekała na niego, co chwilę wspinając się na palce, żeby móc odnaleźć go w tłumie wyższych od niej uczniów. A po Tyrsie ani śladu.
W końcu zrezygnowała. Dość już miała wyginania się na wszystkie strony, żeby tylko nie przegapić przyjścia chłopaka. Pyszne śniadanie czekało, z Wielkiej Sali dochodził kuszący zapach, a ona była okropnie głodna. Małe postarzenie nic mu nie zaszkodzi, przejdzie mu po dniu, a chłopaczyna trochę się rozerwie, doszła do wniosku Carla i, wcisnąwszy ręce do kieszeni szaty, skierowała się w stronę swoich przyjaciół.
Siadając obok Lily i Cassie, ziewnęła przeciągle. Nocne przechadzki do magazynu Slughorna i kuchni niezbyt dobrze wpłynęły na jej wyspanie się. Miała nieco zgarbione plecy i była prawie pewna, że jej oczy zrobiły się małe ze zmęczenia.
Mimo to po jedzenie sięgnęła z należytą energią.
– Chyba się trochę rozmazałaś – poinformował ją James, po którym w ogóle nie było widać, że pół nocy spędził pod peleryną niewidką, wałęsając się po zamku, i pokazał na swoje oko. – Masz tu trochę granatowe.
Carla spojrzałą na niego nieco nieprzytomnie, zbyt zajęta wyborem jedzenia, przejechała ręką po miejscu, które pokazał Potter, i wróciła do sprawy swojego śniadania. W ogóle nie zwróciła uwagi na fakt, że przecież nie miało jej się co rozmazać, bo jedynym, co dzisiaj rano zrobiła, było umycie zębów, ubranie się, uczesanie oraz spakowanie na lekcje.
Nie zdążyła jednak choćby ugryźć tosta, którego nałożyła sobie na talerz, bo James ponownie odezwał się, nadal uważnie przypatrując się jej twarzy:
– A nie, czekaj. Pomyliłem się. To fioletowe, to jednak wory.
Syriusz od razu wybuchnął śmiechem, przez co opluł wodą siedzącego naprzeciwko Remusa. Lily z trudem powstrzymywała drżenie kącików ust, starając się jednocześnie zmierzyć Pottera potępiającym spojrzeniem, a Cassie, rozbawiona, zakrztusiła się kanapką. Po chwili i Blue się roześmiała.
– Jesteś okropny, Potter – poinformowała go, ale uśmiech błąkający się na jej ustach zdradził, że wcale nie mówiła na poważnie.
Kiedy w kilku dużych kęsach pochłonęła śniadanie, zaczęła się cała akcja. Przy stole Puchonów wybuchł gromki śmiech, a jakaś dziewczyna z krzykiem zaczęła dotykać swojej twarzy, pokrytej głębokimi bruzdami. Po chwili z chłopakiem, który najbardziej śmiał się z koleżanki, stało się to samo. Minęło kilka minut i w Wielkiej Sali pojawiło się kilkadziesiąt bujnych bród, siwizn i jeszcze więcej zmarszczek. James, Syriusz i Carla przyglądali się temu z dumą, a śmiechy rozbawienia, krzyki oburzenia i piski zawstydzonych dziewczyn, które brały wszystko zbyt serio, sprawiły, że poczuli, iż te pół nocy poza dormitorium nie poszło na marne.
Jednakże krótkie spojrzenie, rzucone w stronę stołu nauczycielskiego, zmusiło ich do opuszczenia Wielkiej Sali i zaprzestania topienia się w dumie nad świetnością swoich czynów. Mimo że bardzo chcieli jeszcze zostać, żeby nacieszyć się widokiem przyjaciół, którzy także zmienili się w staruszków i wszyscy, co do jednego zaśmiewali się z ich żartu (nawet Evans nie mogła powstrzymać się od śmiechu!), musieli odmówić sobie tej przyjemności, bo McGonagall już podnosiła się z krzesła, nie odrywając od nich zdenerwowanego, ale także nieco rozbawionego wzroku. Na szczęście do wyjścia nie mieli daleko – szybko wyskoczyli z ław i, udając, że nie słyszą nawoływania nauczycielki, wtopili się w tłum wychodzących z Wielkiej Sali uczniów.


~~~~~~~~~


RaRo81
Oczywiście, mimo tej chwilowej ucieczki, kary nie uniknęli. McGonagall, która po wypiciu soku dyniowego wyglądała, jakby była już jedną nogą w grobie, spokojnie, acz z bijącymi od niej irytacją i rozbawieniem jednocześnie, weszła do klasy. Usiadła przy swoim biurku, omiotła uczniów nieodgadnionym spojrzeniem, po czym opanowanym głosem oznajmiła, że winowajcy mają zostać chwilę po lekcji. Zajęcia prowadziła tak jak zwykle – ani nie spoglądała na nich potępiająco, ani nie ignorowała ich. Kiedy transmutacja się skończyła, a przy jej biurku stanęła trójka uczniów, będących sprawcami kawału, a dwóch z nich również poszkodowanymi (Syriusz i Carla wypili trzy szklanki soku dyniowego dla zabawy, przez co teraz Black potykał się o swoją długą do ziemi brodę, a siwa Blue obserwowała to z narastającym rozbawieniem) nie wyglądała na zaskoczoną – w końcu nietrudno było się domyślić, że to właśnie oni wszystko uknuli.
Nie zamierzali wymigiwać się od szlabanu. Zawsze, kiedy planowali jakiś wybryk, zdawali sobie sprawę, że spotka ich kara – i raczej im to nie przeszkadzało. Zdążyli się przyzwyczaić.
Nie mogli powstrzymać się od uśmiechów samozadowolenia, kiedy spoglądali na postarzoną McGonagall, która ciągnęła swój wywód na temat dziecinności tego kawału. W końcu kiedy skończyła, okazało się, że szlaban wcale nie będzie taki długi – nauczycielka bowiem stwierdziła, że w gruncie rzeczy ich wybryk wcale nie należał do niebezpiecznych, a jako że dotknął wszystkich Hogwartczyków, nikt nie został wyjątkowo poszkodowany, więc na pewno ten atak nie został przeprowadzony z czystej złośliwości.
Słysząc ten werdykt, uśmiechnęli się do McGonagall szeroko, na co kobieta tylko pokręciła głową ze zrezygnowaniem.
– Co ja z wami mam? – spytała samą siebie, ale kąciki jej ust podniosły się do góry, co zdradziło, że wcale nie była na nich zła.
– Same problemy – odparła Carla pełnym zrozumienia głosem, wznosząc oczy ku niebu, jakby już dość miała tych wszystkich sytuacji, w których wspólnie łamali regulamin.
– Spokój, Blue. Idźcie na kolejną lekcję. I żeby mi to był ostatni raz – rozkazała, i tak dobrze wiedząc, że na tym wybryki huncwotów i Carli na pewno się nie skończą.
– Oczywiście, pani profesor! – powiedzieli chórem i, chwyciwszy swoje torby, wyszli z klasy.
– Co teraz mamy? – spytała Carla, kiedy tylko na korytarzu tłum staruszków porwał ją i zaczął przemieszczać w stronę głównych schodów.
– Eliksiry. Jak się cieszę, że już nie muszę pisać ci tych wypracowań! – wykrzyknął James.
Carla od razu trochę sposępniała. Jej oceny z eliksirów nic dobrego nie wróżyły – gdyby nie eseje przygotowywane przez Pottera, na jej koncie znajdowałyby się same Okropne. Postanowiła, że w końcu weźmie się porządnie do pracy, bo jeśli tak dalej pójdzie, to jej sytuacja na koniec roku może nie malować się zbyt kolorowo.
Ta lekcja nie dała jednak zaplanowanych efektów – co prawda eliksir, który przygotowała, nie wybuchł, a takie szczęśliwe zakończenie nie zdarzało się zbyt często, ale jego barwa znacznie różniła się od tej wymaganej. Zniechęcona, wyszła z ostatniej tego dnia lekcji, skierowała się do dormitorium i od razu zmęczona padła na łóżko.
Nie udało jej się jednak zasnąć tak, jak to sobie zaplanowała. Chwilę wierciła się, przewracała z boku na bok, po czym nagle, zirytowana całą tą sytuacją, podniosła się szybko i podeszła do swojego kufra. Wyciągnęła z niego książkę od dziadka, na której stronach została zapisana jej historia od przybycia do tego świata. Dziwnie się czuła, przypominając sobie szczegóły ze swojego życia, o których już prawie nie pamiętała. Znalazła stronę, na której opisana została sytuacja jej ostatniej kłótni z Syriuszem i mimo że raczej wolałaby o tym zapomnieć, zaczęła czytać.
Naprawdę, to uczucie było niezwykłe. Wydawało jej się, jakby nie czytała o sobie, mogła na tę sytuację spojrzeć jeszcze raz, na świeżo. Miała możliwość z perspektywy czasu spokojnie ocenić, co zrobiła nie tak, na co Black sobie zasłużył i kiedy powiedziała za dużo.
I już któryś raz od jakiegoś czasu doszła do wniosku, że wina nie leżała tylko po stronie Syriusza, ale i jej. Mimo że to on rozpoczął całą tą aferę, miał prawo obrazić się na nią po tym, co powiedziała o jego dobrowolnie ofiarowanej pomocy.
Zatrzasnęła książkę z irytacją, zła na siebie, że znowu roztrząsa tę sprawę. W końcu obydwoje już prawie o tym zapomnieli. Ich relacje powoli się poprawiały, więc nie istniał powód, dla którego miałaby wracać do tamtej kłótni.
Zamiast tego jej myśli ponownie zajęły rozważania na temat sposobu na użycie tej książki. Czy kiedykolwiek uda jej się z niej skorzystać i wrócić do tamtego świata? Czy będzie miała znowu możliwość zobaczenia się ze swoimi rodzicami? I czy jeśli się tam przeniesie, to czy w razie wypadku będzie znowu potrafiła z powrotem przybyć do swoich przyjaciół?
Tutaj właśnie miała okropny dylemat. Poprzednie życie wiązało się tylko z jej rodzicami, nie miała kolegów, koleżanek ani żadnej osoby w jej wieku, która by ją choćby tolerowała. Tutaj znalazła wspaniałych przyjaciół, z którymi związała się tak mocno, że ostatnią rzeczą byłaby chęć opuszczenia ich na zawsze. Poza tym nie mogłaby ich tutaj zostawić, nie w takiej trudnej sytuacji, nie wtedy, kiedy po Anglii grasuje Voldemort, nie po tym, co dla niej zrobili.
Z drugiej strony bardzo tęskniła za mamą i tatą. Mimo że w jej pamięci nieco się już rozmyli i pozostało po nich jedynie mgliste wspomnienie, nadal ich kochała. Nadal słyszała śmiech swojej mamy, czasami widziała, jak tata pocieszał ją po kolejnym nieudanym dniu w szkole. Z nich też nie miała zamiaru rezygnować.
Była pewna, że woli ten świat, ten pełen magii i czarodziejów – to do niego należała, to w nim czuła się pewnie. Dlatego za najlepsze rozwiązanie uważała przeniesienie rodziców tutaj, do jej miejsca na świecie.
Ale czy to w ogóle było możliwe? Co gdyby nie potrafiła znowu tutaj wrócić? Co jeśli utknęłaby tam na kilka lat? Co jeśli okazałoby się, że przeniesienie się na drugą stronę nie było właściwym wyborem? – te pytania, jak wiele innych, zawsze pozostawały bez odpowiedzi i zasiewały w jej sercu niepokój, który teraz ukołysał ją do snu.


~~~~~~~~~~


Witaj, kochanie, usłyszała miękki głos, a ona od razu poznała, do kogo należał.
– Babcia?
Przed jej oczami powoli zaczął formować się obraz uśmiechającej się łagodnie kobiety.
– Dziadek? – spytała, bo obok staruszki pojawił się Daniel. Chwycił swoją żonę za rękę i pokiwał głową twierdząco.
Znowu się spotykamy.
Babcia miała na sobie czerwono-pomarańczową bluzkę we wzory, którą Blue najbardziej zapamiętała z wszelkich jej ubrań. Dziadek nosił szelki – na nic innego Carla nie zwróciła uwagi, bo to ten element garderoby najbardziej jej do Daniela pasował. Obydwaj spowici byli białą mgłą i trzymając się za ręce, unosili się w powietrzu. Wyglądali, jakby już nic nie mogło ich rozłączyć. Może rzeczywiście tak było?
Musisz uważać, kochanie, oznajmiła babcia Eliza poważnym tonem.
Zbliża się niebezpieczeństwo, dodał jej mąż, a dziewczyna zaczęła zaskoczona wodzić od jednego do drugiego wzrokiem. Odnosiła wrażenie, że dzięki obecności babci i dziadka nic nie może jej się stać. Jakby tutaj była całkiem bezpieczna – przecież czuła się z nimi tak dobrze, na jej umysł zesłano taki spokój, ta pustka, ta biel, w których się znajdowała, działały na nią tak kojąco, że nie mogła uwierzyć w żadne zagrażające niebezpieczeństwo.
Czasy nie są spokojne, ciągnął Daniel, ani trochę niezrażony jej niedowierzaniem, a ty znajdujesz się w wyjątkowo groźnym położeniu. Już niedługo…


~~~~~~~~~~


Ktoś obudził ją, potrząsając za ramiona. Szeroko otworzyła oczy przerażona i zareagowała nagle i instynktownie. Nie dostrzegając twarzy osoby, która stała przed nią i nawet nie zastanawiając się, kto to mógł być, rzuciła się na nią, będąc przekonaną, że musi się bronić. W końcu zagrażało jej niebezpieczeństwo – tak mówił przynajmniej… Kto, kto tak mówił? – zastanowiła się i dopiero po chwili szczegóły ze snu zaczęły pojawiać się w jej głowie. Dziadek i babcia. Niespokojny okres, niebezpieczeństwo, niedługo… Niedługo co?
W tym czasie zdążyła już powalić na ziemię Lily, której twarz dostrzegła dopiero po tym, jak boleśnie uderzyła ją w ramie, i uspokoić się na tyle, żeby zauważyć, że jest w swoim dormitorium i przed nikim ani niczym nie musi się bronić. 
Ciężko dyszała – tak jak człowiek po wyczerpującym wysiłku fizycznym.
– O, matko, przepraszam – powiedziała do Evans i pomogła podnieść jej się z podłogi. Usiadła na łóżku i pochyliła głowę do przodu, aby wszystko sobie uporządkować i przypomnieć.
Miała sen. Byli w nim jej dziadkowie i mówili o niebezpieczeństwie, które się na nią czaiło. Już niedługo… Co się miało zdarzyć? Dlaczego Lily musiała ją obudzić? A jeśli to było bardzo ważne? Jeśli to miało przesądzić o jej życiu? W końcu mowa była o jakimś zagrożeniu.
Dopiero kiedy podniosła wzrok na rudą, zauważyła, że ta przypatruje jej się spod przymrużonych powiek.
– Wszystko dobrze? – spytała podejrzliwie. – Obudziłam cię, bo strasznie się na tym łóżku rzucałaś i nie wyglądało to normalnie. Poza tym jest już strasznie późno i wypadałoby zrobić lekcje.
Carla dziękowała Merlinowi, że Lily poruszyła na raz dwie kwestie, bo dzięki temu mogła póki co nic Evans nie mówić na temat snu. Wolała najpierw przemyśleć to sama i porozmawiać z dyrektorem na ten temat, a przyjaciołom podać pewne informacje – tak, żeby nie musieli się niepotrzebnie martwić.
– A która jest godzina? Przecież my mamy na jutro esej z eliksirów!
– Wpół do dziesiątej.
Carla westchnęła głośno ze zrezygnowaniem. Właśnie w taki sposób plany na zdobycie dobrej oceny z lekcji Slughorna i poprawienie swoich umiejętności ponownie zostały zniszczone, a do jej problemów doszły kolejne, i to bardzo poważne.


~~~~~~~~~~


Bumbumbum… Tuturutututurututuuuu!
Ale sobie wejście świetne zrobiłam, co nie?
Cieszycie się, że przyszłam? Bo ja tak! Co prawda przerwa była okropnie długa, ale potrzebowałam jej, bo wcześniej nie potrafiłam nic napisać. NIC. A do tego miałam i nadal mam mnóstwo konkursów i nauki, tu kuratoryjny, tu olimpus, tu sprawdzian, tu kartkówka…
W każdym razie mam nadzieję, że jeszcze cokolwiek pamiętacie z tej historii i nie zapomnieliście, o co tutaj w ogóle chodzi.
Przepraszam za zaległości na waszych blogach, wszystko oczywiście nadrobię, bo tak nie może być!
Widzicie jaka chęć działania mnie bierze?
Piszcie, co tam sądzicie o tym rozdziale. Co wam się podoba, a co nie? Co irytuje, co rozbawia… I tak dalej, i tak dalej…
Ogarnęłam akapity w końcu! Są RÓWNIUTEŃKIE! Jestem z siebie wyjątkowo dumna xD
Tak w ogóle to chyba zaczynam żyć już świętami xD Zaczynają się reklamy, śnieg spadł, w górach już drogi nieprzejezdne, niedługo będę mogła pośmigać na nartach… Achh, życie jak w Madrycie…
A wiecie co mnie śmieszy? Bo kiedy opisywałam w Zakręconych Boże Narodzenie, to idealnie wpisałam się w czas, bo było akurat po świętach. A teraz mamy listopad, a czas w opowiadaniu to luty. Takie śmieszne, że prawie przez rok minęły trzy miesiące xD Rozmumiecie?
Mam dość specyficzne poczucie humoru…
Dobra. W takim razie ja się żegnam, bo chyba przynudzam dzisiaj.
Pozdrowionka,
Bianka!

Obserwatorzy

Lydia Land of Grafic