piątek, 26 sierpnia 2016

Rozdział XVI

Reszta ferii minęła im w ekspresowym tempie, nawet się nie obejrzeli, a już nadszedł ostatni dzień.  Do szkoły niedługo mieli napłynąć uczniowie, zapełniając jej wszystkie zakamarki gwarą i hałasem.
Scarlette i Pedro zmierzali do Wielkiej Sali na śniadanie, ciesząc się ostatnimi chwilami spokoju. W głowie chłopaka już zaczęły pojawiać się wizje zatłoczonych korytarzy, przez które nie będzie w stanie przebrnąć nawet z użyciem swojej siły łokci. Pokręcił głową ze zrezygnowaniem, to na pewno nie okaże się wygodne.
Dziewczyna z przejęciem opowiadała mu o nowościach, które wyczytała w kolejnej książce o mitologii celtyckiej. Twierdziła, że była to lektura wyjątkowa, bo jako jedyna wspominała o powiązaniu człowieka z danym bogiem. Co prawda, nie rozwijała tego tematu w takim stopniu, na jaki Puchonka liczyła, ale nie zmniejszało to jej podekscytowania, ponieważ był to pierwszy egzemplarz, w którym znalazła choć najmniejsze wzmianki o ich beznadziejnym przypadku.
Tak, Pedro uważał go za beznadziejny.
O ile Scarlette zawsze cieszyła się ze swoich mocy, którymi mogła służyć i pomagać innym, Hiszpan wcale nie radował się ze swojego powiązania z bogiem wojny Netem. Co więcej, bał się go. Przerażał go fakt, że wojna łączyła się z morderstwami, śmiercią niewinnych ludzi, niezgodą i kłamstwem. Lękał się cech, które zostały mu przekazane wraz z nadzwyczajną umiejętnością walki. Czuł trwogę, kiedy doprowadzał do kłótni swoich przyjaciół, kiedy w jego głowie pojawiały się myśli o morderstwach.
Bał się siebie samego i czynów, których mógłby dokonać.
Na szczęście miał Scarlette, dziewczynę, która w jakiś dziwny sposób potrafiła go uspokoić. Tylko przy niej nie myślał o takich rzeczach, nie miał problemów ze swoim drugim ja.
Tak, był pewien, że to o to chodziło. W jego umyśle musiały walczyć dwie sprzeczne osobowości. Jak inaczej miałby wytłumaczyć przyjęcie go do Hufflepuffu, domu osób pomocnych, lojalnych i przyjaznych?
         – Pedro, czy ty mnie w ogóle słuchasz? – Blondynka stanęła przed nim, ręce kładąc na biodra. Gdyby była trochę wyższa, a jej rysy twarzy mniej dziecięce, może wyglądałaby tak groźnie, jak chciała.
        Mruknął coś pod nosem. Odebrała to chyba jako zaprzeczenie, bo po chwili krzyknęła, kręcąc głową ze zrezygnowaniem:
       – To w końcu zacznij! To są bardzo ważne informacje, powinieneś wiedzieć o naszych bogach jak najwięcej!
      Na szczęście znaleźli się już w Wielkiej Sali i Puchonka nie kontynuowała swojego wykładu. Dosiedli się do stołu Gryffindoru, gdzie przebywali już Carla, Lily i huncwoci. 
         Atmosfera od kilku dni była dość napięta. James i Syriusz rozmawiali między sobą, nie wymieniając zabawnych uwag z resztą grupy, jak na ogół mieli w zwyczaju to robić. Carla i Lily siedziały nieruchomo, wpatrując się w swoje tosty, a Peter, podparłszy głowę na ręce, bezcelowo mieszał łyżką w swojej zupie. Remus jako jedyny starał się zachęcić do rozmowy swoich przyjaciół, ale z marnym skutkiem. Ani Potter i Black, ani Evans, Blue i Pettigrew nie byli zainteresowani rozmową z mającym dobre intencje kolegą.
Pedro, jak zawsze milczący, usiadł obok nich i nie zwracając uwagi na atmosferę, zabrał się za swoje śniadanie.
– Nic się nie zmieniło? – spytała, dosiadając się do Lunatyka.
– Nic, a nic. Nadal się nie pogodzili, nadal są w parszywych humorach, nadal nie chcą ze mną rozmawiać.
Lupin westchnął, zmęczony przygnębiającymi nastrojami reszty. Scarlette trochę się zmartwiła. Jeśli przyjaciele nie pogodzą się w najbliższym czasie, kolejne dni mogą okazać się nie najszczęśliwsze dla nich wszystkich. Widziała, że humor reszty udzielał się powoli i Remusowi, a niedługo jedyną osobą, z którą będzie mogła normalnie porozmawiać, pozostanie Pedro. Chociaż czy można to było także nazwać normalną rozmową? Raczej prowadzeniem monologu.
Nie żeby narzekała. Przy niej chłopak i tak częściej się odzywał niż przy innych. Co prawda nadal był skryty i na ogół nie mówił o sobie, a rzucał tylko pojedyncze komentarze na temat jej problemów, ale kochała go takiego, jakim jest. Czasami żałowała tylko, że nie zwierza jej się tak samo, jak ona mu. Robiło jej się naprawdę przykro, kiedy widziała, że coś go dręczy, a ona nie potrafiła mu pomóc, bo nie chciał jej nic powiedzieć.
Westchnęła głęboko, odrzucając od siebie nieprzyjemne myśli. Nie przewidziała jednak, że rzeczywistość, do której naraz powróciła, będzie równie beznadziejna. Pokłóceni przyjaciele na pewno nie poprawili jej humoru.
Zmarszczyła brwi, postanawiając coś z tym zrobić. W końcu była powiązana z bogiem jedności, prawda? To była jej działka. Kto nadawałby się  do tej sprawy lepiej? 

~~~~~~~~

O godzinie siedemnastej tego samego dnia ponownie musieli stawić się w gabinecie profesor McGonagall. Już dawno przestali liczyć szlabany, i tak nie było widać ich końca. Po prostu przychodzili, w ponurych nastrojach robili, co mieli do zrobienia, i ponownie zajmowali się swoimi sprawami. Lily zazwyczaj uczyła się do zbliżających się lekcji, Carla przypatrywała się koleżance, nie mając nic lepszego do roboty, Scarlette i Pedro spędzali czas w pokoju wspólnym Puchonów, Syriusz i James gdzieś znikali, Remus pałętał się między ich pokłóconą grupą, a Peter siadywał przed kominkiem, dołączał się do Evans i Blue lub odwiedzał kuchnię.
Tym razem nic nie zapowiadało, że cokolwiek miałoby zmienić ich ponurą rzeczywistość.
Nauczycielka transmutacji rozdzieliła między nich zadania. Tym razem Carla wylądowała wraz z Syriuszem i Jamesem w jakiejś starej, zakurzonej klasie. Gdyby nie kłótnia z chłopakami, pewnie nawet ucieszyłaby się z takiego przydziału. Potter i Black pewnie stale by żartowali, a brud znajdujący się na regałach okazałby się dużo mniej straszny. Także klimat pomieszczenia znacznie umiliłby szlaban. Promyki słońca wpadały przez w połowie przysłonięte starą zasłoną okna, oświetlając migoczące złotym pyłem książki, dzienniki, instrumenty, wazony i innego rodzaju magiczne przedmioty, które uzbierały się przez kilka lat nieużywania sali.
Teraz jednak jedyne, o czym była w stanie myśleć, to ilość tych wszystkich drobiazgów, które będzie musiała własnoręcznie wyczyścić. I to jeszcze w towarzystwie Blacka i Pottera. Po prostu świetnie, pomyślała i aż prychnęła ze złości.
– Czy ona oszalała? – narzekał James na McGonagall, stanąwszy w drzwiach. – Czy ty, Syriusz, widzisz, ile tutaj tego jest?
Carla od razu zabrała się do roboty, chcąc zająć czymś swoje myśli, aby nie popłynęły na niebezpieczne tory związane z kłótnią z Blackiem. Nie chciała się znowu denerwować. Smutek minął już kilka dni temu, teraz tylko wściekała się, kiedy wracała do słów, które wypowiedział.
Spojrzała na Jamesa i Syriusza, którzy stali w wejściu, nonszalancko opierając się o framugę, i wciąż rozglądali się po pomieszczeniu.
        – Może byście wzięli się do roboty? – spytała, chcąc jak najszybciej sobie stąd iść. Szlabany u McGonagall nie były czasowe. Mieli do posprzątania jedną salę na dzień, a w tym wypadku wydawało jej się mało możliwe, aby uwinęli się z tym tak szybko, jak to było z poprzednimi klasami.
Rozejrzała się dookoła. Z regałów zaczęła wyciągać ich zawartość i ustawiać po kolei na biurku, aby później móc wytrzeć szafki. Kolejno chwytała w dłoń talerz, pudełko pełne starej i na pewno wartościowej biżuterii, zwoje pergaminów, zdobioną azjatyckimi wzorami filiżankę, wazon, w którym coś niebezpiecznie się poruszyło, uderzając o ścianki, i w końcu małą skrzynkę, która szczególnie przyciągnęła jej uwagę.
         W gruncie rzeczy nie wiedziała dlaczego. Wygląd szkatułki nie był nadzwyczajny, niczym się nie wyróżniał. Nie miała żadnych ozdób, zdobień czy wyrytych wzorów, ot proste drewniane pudełko z metalowym zamknięciem.
Coś jednak pchnęło Carlę, aby je otworzyć, jakaś silna moc ją do tego przyciągała.
Włożyła paznokcie pod pokrywkę i pociągnęła mocno, lecz skrzyneczka nie uchyliła się – musiała być zamknięta na klucz. Wzruszyła ramionami i odłożyła drewnianą szkatułkę na biurko, aby wrócić do niej później.
Szybko rzuciła okiem do tyłu, żeby sprawdzić, co robią James i Syriusz, i poczuła się naprawdę głupio. Nie odezwali się do siebie od początku szlabanu, a przecież z Potterem tak naprawdę nie była pokłócona i mogła z nim bez żadnych przeszkód porozmawiać. Postanawiając urozmaicić sobie jakoś ten czas, chwyciła pierwszy lepszy talerz i wycierając go, podeszła do Rogacza z zamiarem zagadania go. Na szczęście nie stał teraz z Syriuszem, który po drugiej stronie pokoju otworzył jakiś kufer i zaczął przeszukiwać jego zawartość.
– Jak tam idzie? – spytała, usilnie wpatrując się w swoje naczynie, które swoją drogą było już prawie czyste. Nie wiedziała, jak zareaguje chłopak. W końcu przez kilka ostatnich dni nie była dla niego zbyt miła, co wynikało z faktu, że zawsze kiedy na siebie wpadali, Jamesowi towarzyszyć musiał oczywiście Black, którego obecność wprawiała ją w niemałe poirytowanie.
Spojrzał na nią nieco zdziwiony, ale uśmiechnął się do niej przyjaźnie. Chyba rozumiał, że nie chodziło o niego, a o jego kompana. Odetchnęła z ulgą. Czyli nie miał jej tego za złe i chciał pozostać poza ich konfliktem, choć Carla dobrze wiedziała, że w razie większej sprzeczki stanąłby murem za Syriuszem. Ale to się teraz niezbyt dla niej liczyło. W duchu podziękowała Merlinowi.
– Odkopałem trochę gratów, ale nic nadzwyczajnego. Szukam czegoś, co by się nam mogło w przyszłości przydać do kawałów.
Pokiwała ze zrozumieniem głową. Trudno przychodziła jej teraz rozmowa z Potterem. Czuła się trochę niezręcznie po tym, jak nie zachowywała się w stosunku do niego sprawiedliwie.
– Przepraszam – wyszeptała, zdając sobie sprawę, że w tym wypadku cała wina leżała po jej stronie.  
– Słucham?
– No, bo ostatnio nie byłam zbyt miła dla ciebie – wytłumaczyła.
– Ah, to. Daj spokój. Miałaś ciężkie dni. – Uśmiechnął się i ponownie zanurkował w czeluściach regałów.      
Carli kamień spadł z serca. Bała się, że Potter będzie chował do niej urazę i wcale by mu się nie dziwiła. Sama pewnie na jego miejscu by się zdenerwowała. Tymczasem Rogacz był dla niej tak wyrozumiały.
Zdała sobie sprawę z faktu, że jej talerz od dłuższego czasu jest już czysty, więc odłożyła go na wytarty wcześniej regał i chwyciła kolejne naczynie z tego samego zestawu. Kiedy wróciła do Jamesa, ten z poważną miną wyłonił się zza szafy.
– Czy Evans wspominała coś o naszej kłótni?
Carla spojrzała na niego zdziwiona, bo wcale nie spodziewała się takiego pytania.
– Jest jej przykro – oznajmiła. – I jest zła. Z dwóch powodów.
– Jakich? – dopytywał się Potter.
Blue założyła ręce na klatce piersiowej, a jej usta wykrzywił chytry uśmieszek.
– A co ja będę z tego miała? Czy będą jakieś zyski? Chyba wypadałoby dać mi coś w zamian za tak cenne informacje?
James pokręcił głową z niedowierzaniem – widocznie wróciła do nich ta stara Carla. Potterowi brakowało tych sprzeczek z dziewczyną, mimo że minęło zaledwie pięć dni, od kiedy całkiem straciła humor i chęci do żartowania.
– A czego sobie szanowna pani życzy w zamian?
Uśmiech Blue poszerzył się jeszcze bardziej.
         – Niewiele. Od jutra zaczynają się zajęcia, więc wystarczy mi, że napiszesz za mnie dziesięć pierwszych esejów z eliksirów.
Potter skrzywił się nieznacznie. Dziesięć?!
– Trzy.
– Siedem.
– Cztery.
– Nie zejdę poniżej sześciu.
– Pięć.
– W takim razie sam sobie zgaduj, dlaczego Lily jest na ciebie zła.
– Dobrze, napiszę sześć.
Na twarzy Blue pojawiła się satysfakcja.
– W takim razie przejdźmy do rzeczy. Jest jej przykro i jest wściekła, ponieważ ją zraniłeś. Od jakiegoś czasu starała się naprawić to, jak się kiedyś zachowywała, a teraz ty jej to wypomniałeś.
      Potter zmarszczył brwi, wyraźnie zakłopotany. Carla domyśliła się, że jest na siebie zły. Na pewno nie chciał zranić Evans, w końcu był w niej zakochany aż po uszy.
– Co tam porabiacie, gołąbeczki? – wtrącił się Black, podchodząc do nich. Oparł się plecami o regał, niedbale wcisnąwszy ręce do kieszeni.
Oczy Blue zwęziły się do małych szparek, kiedy pogardliwie zlustrowała go wzrokiem.
– Rozmawiamy. Stałeś od nas cztery kroki. Myślę więc, że to pytanie było zbędne – odparła i od razu odwróciła głowę od chłopaka, wracając do wcześniej obranego tematu i okazując mu całkowity brak zainteresowania. – Drugi powód jednak jest dla ciebie dużo lepszy, James – zaczęła łagodnym tonem. – Lily  jest zła na siebie, ponieważ to ona niepotrzebnie wywołała tę kłótnię, niesłusznie oskarżając cię o namówienie jej na wyjście do Zakazanego Lasu. W końcu nie jesteś w tej sprawie niczemu winien, a ona to zrozumiała. I teraz jest jej też z tego powodu przykro.
– Aha.
– Elokwencja i umiejętność wyrażania myśli od zawsze były twoją mocną stroną – zauważyła Carla.
James roześmiał się głośno, ale już nie skomentował wcześniejszych słów Blue. Zastanawiała się, czy nadal był bardzo zły na Evans. Ona sama na jego miejscu nadal by się wściekała, ale Potter odznaczał się znacznie większą wyrozumiałością, o czym przekonała się zaledwie kilka minut wcześniej.
Porzuciła ten temat, dochodząc do wniosku, że ta dwójka i tak w najbliższym czasie się pogodzi, i ponownie zajęła się sprzątaniem.
Naraz drzwi otworzyły się, a do pomieszczenia wpadł jakiś chłopak. Całkowicie nie zwracając na nich uwagi, dał nura między regały tak, że nie było go w ogóle widać. 
– Mnie tu nie ma – rozległ się szept.
Blue uśmiechnęła się i udając, że nic się nie stało powróciła do swoich czynności. To samo zrobili James i Syriusz, więc kiedy drzwi klasy ponownie się otworzyły i stanął w nich czerwony z wściekłości Filch, nic nie wskazywało na to, że jakiś uczeń się tutaj chowa.
Woźny rozejrzał się wokół, mrużąc oczy, ale nic nie dostrzegłszy, spojrzał na nich.
– Czy ktoś tutaj był? – warknął.
            – A kto tutaj miałby być? – spytała Carla.
– Parszywe chłopisko, wysmarowało pół korytarza klejącą mazią, nie da się tego umyć – mamrotał rozgniewany.
Blue pokręciła głową, jakby była co najmniej zdegustowana zachowaniem śmiałka, który zadarł z Filchem.
– Niemożliwe! Tutaj w każdym razie go nie ma, ale mam nadzieję, że uda się panu go złapać! – wykrzyknęła, a w jej głosie było słychać tak duże oburzenie, że człowiek jej nieznający naprawdę uwierzyłby w fakt, iż potępia wybryk chłopaka.
Woźny jednak znał ją, Syriusza i Jamesa, a ich kawały dawały mu mocno w kość przez ostatnie pięć lat, więc nie nabrał się na świetne aktorstwo Carli.
A fakt, że właśnie sprzątali klasę, odrabiając szlaban, także nie przemawiał za  wiarygodnością słów dziewczyny.
– Jeszcze się doigracie – mruknął. – Jeszcze będziecie wisieć za ręce na ścianie.
Jeszcze raz rozejrzał się dookoła, po czym odwrócił się do nich tyłem i wyszedł z pomieszczenia, złorzecząc i klnąc pod nosem po cichu.
Cała ich trójka roześmiała się głośno, zginając się wpół. Carla musiała się złapać za brzuch, bo po kolejnych salwach zaczął ją boleć. Przez chwilę nawet zapomniała o Syriuszu, czuła się tak jak wcześniej, przed kłótnią. Zaraz jednak zatoczyła się ze śmiechu i wpadła niechcący na Blacka, co skutecznie przypomniało jej o jego obecności i słowach, które ją zraniły. Od razu się wyprostowała, a jej wesołość natychmiast ustała.
Nawet nie zauważyli, kiedy  nieznajomy chłopak wyszedł ze swojej kryjówki i zaczął przypatrywać im się z zaciekawieniem i uśmiechem na ustach.
        Blue odwróciła się w jego stronę, dopiero kiedy znacząco chrząknął. Musiała przyznać, że chłopak był przystojny. Jego zmierzwione, brązowe włosy opadały mu na intensywnie zielone oczy. Miał ciemną karnację i lekki zarost na mocno zarysowanej szczęce. Wysoki, wydawał się być wprost idealny.
I nagrabił sobie u Filcha – to musiało po prostu coś znaczyć.
Uśmiechnął się do niej promiennie, ukazując rząd równych, białych zębów. Była pewna, że jej policzki teraz płonęły czerwienią.
– Charlotte Blue, jeśli się nie mylę.
– Znamy się? – spytała zaskoczona, a chłopak pokręcił głową.
– Ty mnie nie. Nazywam się Tyrs.
– Tyrs? A co to za imię? – zdziwiła się Carla.
– Jestem w połowie Grekiem – odparł. – Przyjechałem do Hogwartu dopiero kilka dni temu.
– I już zdążyłeś poznać moje imię? Muszę być bardzo sławna.
– Uczepiła się mnie jakaś plotkara. W jeden wieczór streściła mi informacje chyba o połowie uczniów z tej szkoły. Zapewne nie wszystkie prawdziwe – roześmiał się.
– Tak? A co powiedziała o mnie? – Carla uniosła jedną brew.
– Dobra, dobra – przerwał Syriusz nieco oschłym tonem. – Nie ma czasu na pogaduszki. Mamy robotę do wykonania.
Blue rzuciła mu mordercze spojrzenie. Tak dobrze rozmawiało jej się z Tyrsem, ale Black musiał oczywiście wszystko zepsuć. Czy ten facet już całkowicie zapomniał, co to znaczy takt? Już chciała mu powiedzieć, co o tym myśli, ale zdała sobie sprawę, że w gruncie rzeczy Łapa ma rację, co jeszcze bardziej ją zdenerwowało.
Mocniej zacisnęła palce na szmatce, żeby powstrzymać się od wybuchu, ale kolejne słowa Tyrsa ją uspokoiły.
– Może się jeszcze spotkamy? Na przykład jutro, kiedy skończysz zajęcia.
Nie spodziewała się od razu takiego pytania, ale po krótkim zastanowieniu się zgodziła. Tyrs był przystojny i zabawny, dlaczego więc nie miałaby poznać go lepiej?
– Pod Wielką Salą? – spytał, a kiedy przytaknęła skierował się w stronę wyjścia. Przechodząc obok, lekko otarł się o jej ramię i zostawił za sobą silny zapach greckich oliwek, którego intensywność sprawiła, że aż zakręciło jej się w głowie. – To do jutra. – Uśmiechnął się promiennie i opuścił klasę.
Odwróciła się w stronę chłopaków. Syriusz patrzył na nią chłodno i starał się wyglądać na opanowanego, ale znała go dobrze, więc wiedziała, że w środku rozsadza go złość. James natomiast, przyglądając się przyjacielowi, chichotał cicho pod nosem prawie jak zakochana małolata.
Blue zarzuciła sobie szmatkę na ramię, posłała im najbardziej niewinny uśmiech, na jaki było ją stać, odwróciła się tyłem i w o wiele lepszym humorze ponownie zabrała się za sprzątnie. Pod nosem podśpiewywała sobie refren piosenki jakiegoś mugolskiego zespołu.




~~~~~~~~
  
       
Syriusz był wściekły z wielu powodów. Irytowała go McGonagall, dlatego że dała im tak zagraconą salę do posprzątania. Zdenerwował go James, bo rozmawiał z Carlą tak swobodnie. Drażniły go wesołe postacie z portretów, które mijał, idąc korytarzem. Do szewskiej pasji doprowadziła go Blue. Na nią był zły za wszystko. Za to, że nazwała go idiotą i palantem. Za to, że nie rozumiała, dlaczego zachowywał się tak w stosunku do Petera. Za to, że będąc z nim pokłócona, umawiała się z jakimś obcym Grekiem. Za to, że miała czelność się do niego uśmiechnąć, jakby i on powinien się z tego wszystkiego cieszyć. Za to, że nie rozumiała, co czuje.
Uderzył otwartą dłonią o kamienną ścianę tak mocno, że echo huku, który się przy tym wydobył, słyszał jeszcze przez całą drogę do Pokoju Życzeń. Chciał tam odpocząć, na chwilę się odizolować i uspokoić.
Kiedy dotarł jednak na siódme piętro i stanął przed gobelinem przedstawiającym Barnabasza Bzika i trolle rozzłościł się jeszcze bardziej. Powróciło do niego wspomnienie Scarlette i białego salonu, więc teraz czuł wzburzenie także w jej kierunku. Dlaczego jeszcze nie powiedziała im, co wiąże się z tym pomieszczeniem? Co takiego skrywa? Blacka bardzo ta sprawa zaniepokoiła i już miał dość tej niewiedzy, która towarzyszyła mu od dnia zwiedzania Hogwartu. Dziewczyna mogłaby przynajmniej choć trochę go uspokoić. Czy nie rozumiała, że się martwi?
Przeszedł trzy razy pod pustą ścianą, myśląc o pokoju, w którym mógłby poukładać sobie wszystko w głowie.
Po chwili pojawiły się dobrze znane mu drzwi, które otworzył szeroko, wkładając w tą czynność całą swoją siłę i gniew, który odczuwał. Drzwi zatrzasnęły się za nim z hukiem.
Pomieszczenie było prawie puste. Na jasnozielonych ścianach nie wisiały obrazy, a jedynym meblem okazało się szerokie, stojące zaraz naprzeciw wejścia łóżko z mnóstwem poduszek. Widocznie Pokój Życzeń uznał, że nic nie powinno rozpraszać Blacka podczas rozmyślania na temat jego aktualnych problemów.
          Łapa rzucił się na stertę jaśków, ułożył wygodnie i spojrzał na biały sufit, uznając to za najciekawszą czynność, jaką mógłby teraz wykonać. Po chwili jednak zamknął oczy, stwierdziwszy, że tak będzie mu łatwiej opanować swój gniew.
Przychodziło mu to z trudem, bo do jego głowy cały czas powracał obraz niewinnie uśmiechającej się Carli. Teraz już rozumiał, dlaczego w pomieszczeniu nie znajdowały się żadne inne meble. Miał wielką ochotę rozbić jakiś wazon, lampę, cokolwiek, byleby tylko się wyżyć. Zamiast tego musiał zadowolić się zwykłą poduszką, która ze świstem poszybowała w stronę pustej ściany.
Obrócił się na lewy bok na łóżku, nie mogąc znieść ciągłego bezruchu. Dlaczego to wszystko się tak pokomplikowało? Dlaczego nie mógł zostawić Petera w spokoju i nie narażać się na kłótnie z Carlą? Ale przecież to nie była wyłącznie jego wina. Blue nie powinna od razu wyzywać go od palantów i wpadać w taki gniew. Zwłaszcza że robił to wszystko głównie z jej powodu.
Black wstał z łóżka i nerwowo zaczął chodzić po pokoju. I jeszcze ten  idiotyczny Grek musiał się nawinąć. Akurat w takim momencie. Niby nic nie zrobił, w sumie zaprosił tylko jego przyjaciółkę, z którą był aktualnie pokłócony, na zwykłe spotkanie. Chcą poznać się lepiej, porozmawiać, to przecież normalne wśród młodych ludzi. Ile to on razy wychodził do Hogsmeade z różnymi dziewczynami, ile razy zabierał je na spacer po błoniach? Dlaczego więc teraz tak bardzo go to zirytowało?
Syriusz znał odpowiedź, choć nie do końca chciał dopuścić jej do swojej świadomości, zwłaszcza kiedy na myśl o Blue rozsadzał go gniew.
Był po prostu o tę dziewczynę piekielnie zazdrosny.
  
     
~~~~~~~~~


Carla i Lily siedziały na kanapie przy kominku, obserwując jak do pokoju wspólnego powoli napływają powracający z przerwy świątecznej Gryfoni. Wyczekiwały, aż w pomieszczeniu pojawią się znajome twarze bliźniaczek, żeby mogły je uściskać i wypytać o święta. Wydawało im się, jakby od ostatniego momentu, w którym się widziały minął rok albo i więcej. Tymczasem było to zaledwie trochę ponad dwa tygodnie.
Przez portret Grubej Damy przeciskali się w pośpiechu uczniowie, jakby ta minuta lub dwie mniej czekania na korytarzu mogła ich w jakiś sposób zbawić. W końcu dziewczyny dostrzegły dwie głowy, z których na wszystkie strony sterczały krótkie, blond włosy.
Lily uniosła brwi wysoko, jakby nie dowierzała, że Cassie i Keylie mogły się podczas świąt obciąć. Swoją drogą Blue także zdziwiła ta metamorfoza – dziewczyny zawsze lubiły swoje długie, lśniące włosy, a decyzja, że w najbliższej przyszłości ich nie zetną, była jedyną, w której się zgadzały. Widocznie najbliższa przyszłość już się skończyła.
– Cassie, Keylie! – zawołała Blue i jak szalona zaczęła machać ręką. – Tutaj jesteśmy!
Po chwili poczuła uderzenie w okolicy żołądka. To Cassie wpadła na nią i opatuliła się rękami wokoł jej tali.
– Carla! Lily! – krzyknęła i przytuliła się do Evans.
       Także Keylie nie mogła sobie odmówić tej przyjemności, mimo że widząc tak wylewny entuzjazm siostry, pokręciła z politowaniem głową.
Razem rozsiadły się na kanapach i fotelach przed kominkiem, które tylko cudem pozostały jeszcze wolne.
– Jak minęły święta? Opowiadajcie – zarządziła Blue, przypatrując im się z ciekawością.
Z ust Cassie wypłynął słowotok. Przez kolejne pół godziny opowiadała im o zabawnych kuzynach, którzy ich odwiedzili, o pysznych potrawach, jakie miały okazję zjeść, o prezentach znalezionych pod choinką, o wspólnym bożonarodzeniowym spacerze, o irytującej, rozpuszczonej do granic możliwości, młodszej kuzynce i o dziwnym wujku, który przez całe dwa tygodnie nie odezwał się do nich ani razu, mimo że próbowały zachęcić go do rozmowy. Keylie czasami dodawała coś od siebie, ale nie miała ku temu za dużo okazji, bo jej siostra mówiła i mówiła, prawie w ogóle, nie robiąc przerw na oddech.
– Chyba musicie być głodne – stwierdziła Blue, kiedy Cassie skończyła. – Może pójdziemy już na kolację? Pewnie będą tam też huncwoci.
Wstały, a Carla pomyślała, że nie doceniała wcześniej uroków pustego pokoju wspólnego, póki go jej nie odebrano. Salon Gryffindoru był wypełniony po brzegi, naprawdę ledwo dało się przez niego przecisnąć. Pomyśleć, że jeszcze godzinę temu panowały tu cisza i spokój, a spotkanie choćby jednego ucznia graniczyło z cudem. Blue westchnęła głęboko i zaczęła się przeciskać przez tłum podekscytowanych powrotem do Hogwartu uczniów, a dziewczyny ruszyły za nią, korzystając z utorowanej łokciami Carli ścieżki.
Przez chwilę nie słychać było głosu Cassie, po chwili jednak dziewczyna znowu się odezwała, zaczynając opowiadać o ich przebojowej cioci z Kanady. Carla pokręciła głową z niedowierzaniem, nie mogąc zrozumieć, jak to jest możliwe, że ta blondynka nie potrafi choćby przez minutę być cicho. W duchu jednak stwierdziła, że brakowało jej tego wiecznie radosnego głosu.

      
~~~~~~~~

Carla obudziła się w nocy, nękana koszmarami. Oddychała głęboko, miała szeroko otwarte oczy, ale chyba nie krzyczała, bo Lily, Cassie i Keylie jak zabite spały na łóżkach obok. Jej dłonie lekko drżały.
Podeszła do okna i uchyliła je. Do pomieszczenia wpadło zimne powietrze nocy, które orzeźwiło ją nieco i całkiem wyrwało z objęć koszmarów sennych.
Znowu śnił jej się dzień bitwy pod kwaterą PWD. Ponownie przed jej oczami pojawił się obraz Terry’ego leżącego bez życia na ziemi i Scarlette, która pochylała się nad nim, łkając cicho. Kolejny raz już zobaczyła  nieruchomego Syriusza, który nieświadomie stał na krawędzi między życiem a śmiercią. Znowu poczuła tą bezgraniczną rozpacz, jakby ponownie przeżywała te straszliwe chwile. Widziała zadowoloną twarz Śmierciożercy, przygotowującego się do wypowiedzenia ostatecznego zaklęcia uśmiercającego.
A najgorsze w tym wszystkim było to, że ten sen nie był tylko wytworem jej wyobraźni, bezsensownym zlepkiem obrazów zachowanych w jej podświadomości. To wszystko były jej dokładne wspomnienia, które ponownie pojawiły się w jej głowie, a ona musiała ten koszmar przeżywać jeszcze raz.
Wróciła do swojego łóżka, zapominając zamknąć okno i zostawiając je lekko uchylone. Przykryła się szczelnie kołdrą, ponieważ poczuła lodowaty podmuch wiatru, który wdarł się do pokoju przez zostawioną przez nią szczelinę. Nie miała siły jednak wstać i dokładnie zamknąć okna.
Wbrew swoim oczekiwaniom nie zasnęła od razu. Przewracała się z boku na bok, a zimne powietrze, które co chwilę ją otaczało, nie dawało jej spokoju. W końcu wstała, uznając, że i tak w najbliższym czasie nie zaśnie. Zamknęła okno, ale nie wróciła już do swojego łóżka.
Chwyciła pierwszą lepszą książkę leżącą na półce Evans, opatuliła się kocem, który leżał zmięty w rogu jej łóżka, i zeszła po schodach do salonu Gryffindoru.
  Na szczęście był całkiem opustoszały. Żaden inny uczeń nie wpadł na świetny pomysł błąkania się po nocy po pokoju wspólnym, co bardzo ją usatysfakcjonowało. Wolała być sama, usiąść sobie przy dogasającym ogniu i poczekać aż ponownie zmorzy ją sen.
Rzuciła się na czerwoną kanapę, nogi przewieszając przez podłokietnik, bo była za duża, żeby w całości się zmieścić, otworzyła książkę i zaczęła czytać.
Jej myśli jednak nie popłynęły w kierunku zagadki, którą miał do rozwiązania Herkules Poirot, bohater książkiCały czas wracała do wizji ze snu, przed jej oczami pojawiały się twarze śmiertelnie przerażonych przyjaciół i zadowolonych z bliskiej wygranej Śmierciożerców. I to wszystko z jej powodu. Przypomniała sobie rozmowę z Syriuszem, która odbyła się zaraz przed bitwą. Mówił wtedy, że to nie jej wina, iż Śmierciożercy zaatakowali, że cała ich grupa i tak w końcu sprzeciwiłaby Voldemortowi, czy Carla byłaby Obdarzoną, czy nie. Sama Blue wiedziała najlepiej, że huncwoci i Lily wstąpiliby do Zakonu Feniksa. Jednak wszystkie te pocieszania straciły na wartości po słowach, które wypowiedział Black podczas ich kłótni, a ona znowu poczuła się winna, że zabrała huncwotom i Evans kilka beztroskich lat, podczas których żyliby sobie w Hogwracie, nie martwiąc się o żadne niebezpieczeństwo.
Naraz portret Grubej Damy uchylił się, a do salonu Gryffindoru ktoś wszedł. Początkowo osoba ta stała ukryta w cieniu, lecz kiedy się wyłoniła, Blue od razu ją poznała. Syriusz Black zaszczycił ją swoją obecnością.
Zmierzyła go obojętnym spojrzeniem, choć w środku cała wrzała z rozgoryczenia i złości. Chwyciła książkę, która nadal leżała otwarta na jej brzuchu, i podnosząc ją sobie przed twarz, zaczęła czytać. A raczej udawać, że to robi, bo Black, który stał cały czas bez ruchu i się jej przypatrywał, skutecznie ją rozpraszał. Przymknęła oczy z irytacji.
– Czegoś potrzebujesz? – spytała, siląc się na beznamiętny ton. – Czy może jakiegoś niedowładu dostałeś, że tak stoisz jak wryty?
– Co tu robisz? – spytał, przyglądając jej się podejrzliwie.
– Czytam, ślepy jesteś?
– O tej porze? – Nie dawał za wygraną.
– Tak, właśnie o tej porze – odparła i powróciła do przejeżdżania wzrokiem po stronach książki, bo czytaniem nie można było tego nazwać.
Syriusz jednak nie odszedł, na co z całego serca liczyła Blue, i nie spuszczał z niej wzroku.
– Będziesz tutaj tak stał?
– Tak, będę. Tak bardzo przeszkadza ci moja obecność?
Carla podniosła wzrok i wzięła głęboki wdech, aby się opanować i nie wybuchnąć gniewem.
– Owszem, przeszkadza mi – syknęła, a jej głos zadrżał ze złości, mimo że bardzo starała się zachować zrównoważenie. – Po tym jak uświadomiłeś mi, że jestem winna temu, że się narażasz na niebezpieczeństwo, ataki Śmierciożerców i gniew Voldemorta, kiedy ciebie widzę, to trochę się denerwuję. Więc jeśli zechciałbyś oddać mi małą przysługę, to rusz swoje cztery litery i opuść to pomieszczenie, z łaski swojej. 
Syriusz skrzywił się nieznacznie, za chwilę na nowo się opanowując, ale Blue zdążyła zauważyć tę chwilę załamania. O dziwo, poczuła się trochę lżej, kiedy powiedziała to wszystko Blackowi w twarz, a nawet ogarnął ją pewien rodzaj satysfakcji. Reakcja Łapy upewniła ją w przekonaniu, że Lily miała rację – Syriusz przynajmniej trochę żałował swoich słów. Może nawet tak nie myślał.
Black spojrzał na nią jeszcze raz – teraz jednak nie nic potrafiła z jego oczu wyczytać, ponieważ chłopak schował się w cieniu – po czym odwrócił się i wcisnąwszy dłonie do kieszeni, wyszedł z pokoju wspólnego.

          
~~~~~~~~

Kiedy rankiem pierwszego dnia nauki Blue zeszła na śniadanie do Wielkiej Sali, nie miała zbyt dobrego humoru. Została obudzona zdecydowanie zbyt wcześnie. Brutalni Gryfoni, którzy o nienormalnej porze zeszli do pokoju wspólnego, nie mogli po prostu zachowywać się cicho. Bo przecież całkiem naturalnym jest, żeby o szóstej trzydzieści wrzeszczeć na siebie, zamiast spać pod ciepłą, miłą kołdrą.
Dlatego też Carla ze złością zgarnęła swoje rzeczy z kanapy i udała się do dormitorium. Tam jednak emocje w niej buzujące od samego przebudzenia nie pozwoliły jej ponownie zapaść w sen. Nie chcąc więc tracić czasu na niepotrzebne gapienie się w sufit, zeszła do Wielkiej Sali na śniadanie. W końcu im więcej czasu tam spędzi, tym więcej uda jej się zjeść, prawda?
Teraz usiadła sobie na jednym z mnóstwa wolnych miejsc przy ławie Gryffindoru, nałożyła na talerz jajko sadzone oraz dwie bułki, jedną z pasztetem, a drugą z dżemem i nalała do szklanki trochę soku dyniowego.
Przez chwilę nawet była bardzo zadowolona. Jej śniadanie wyglądało smakowicie, więc z zapałem zabrała się za jego jedzenie. Później jednak przypomniała sobie wczorajszą rozmowę z Blackiem, co skutecznie popsuło jej humor.
Jego bezczelność osiągnęła po prostu szczyt. Zachowywał się, jakby nic takiego nie zrobił, jakby to ona była wszystkiemu winna. Przynajmniej powiedziała mu wprost, co o tym wszystkim sądzi. Przyniosło jej to trochę ulgi, jakby w końcu pozbyła się jakiegoś ciężkiego brzemienia, i satysfakcję. Mogąc obserwować, jak Syriusz krzywi się, jakby powiedziała mu coś bardzo niemiłego, a nie przytoczyła jego słowa z ich kłótni, czuła się po prostu wniebowzięta.
– Cześć, Carla! – Usłyszała wesoły i beztroski głos Scarlette, która pędziła w jej stronę, lawirując między kręcącymi się po Wielkiej Sali uczniami.
Po chwili już siedziała przy niej z talerzem pełnym jedzenia.
– Jak tam dzień? Dlaczego wstałaś tak wcześnie? – spytała.
– Źle. Zostałam brutalnie obudzona.
– Czyżby Syriusz znowu coś zrobił? – spytała bezpośrednio.
– Słucham?
– No, czy Black coś znowu narobił? – powtórzyła, nie przejmując się zdziwieniem przyjaciółki. – Bo ostatnio to przez niego jesteś ciągle zła.
Carla uniosła brew z niedowierzaniem. Czy to było aż tak oczywiste, że znowu Łapa jej się naraził? Widocznie tak, skoro Puchonka potrafiła odgadnąć to po zaledwie trzydziestu sekundach rozmowy. Pokręciła głową. Była zbyt przewidywalna.
– Tak, to znowu on – przyznała, uznając, że warto porozmawiać o tym z młodszą blondynką. – Zachowuje się okropnie! Jakby nic nie zrobił! Jest bezczelny! Nie mogę po prostu w to uwierzyć!
– Chcesz się z nim pogodzić? – Scarlette spytała z całkowitą powagą.
– Słucham? – Blue ponownie była zdziwiona taką szybką zmianą, a po chwili zastanowienia dodała: – No, chciałabym. W końcu to mój przyjaciel i trochę mnie boli, że jesteśmy pokłóceni i jeśli się do siebie odzywamy, to z odpowiednią porcją jadu, ale to, co mi wtedy powiedział, było po prostu… – spuściwszy głowę, przyznała ze smutkiem. Nie potrafiła dokończyć. Zabrakło jej słów.
Puchonka pokiwała głową powoli, marszcząc czoło, jakby mocno zastanawiała się nad swoimi kolejnymi słowami.
       – Jeśli tak, to musisz mu dać szansę, żeby to wszystko naprawił. Zawinił i to mocno, ale póki będziesz cały czas mu dogryzać, on nie zbierze się w sobie i nie przeprosi cię.
          – A jeśli on nie chce? Jeśli to, co wtedy powiedział, to prawda? Jeśli naprawdę uważa, że zabrałam im kilka lat, podczas których mogliby spokojnie żyć?
– Zastanów się. Nie traktowałby w taki sposób Petera, gdyby żałował, że poszedł wraz z tobą walczyć z Voldemortem, nie uważasz? I jestem pewna, że chce to wszystko naprawić, mimo że teraz, podobnie jak ty, jest wściekły. W końcu jest twoim przyjacielem. Na pewno boli go, że jesteście pokłóceni i jeśli się do siebie odzywacie, to z odpowiednią porcją jadu – wytłumaczyła, używając słów Blue i uśmiechając się do niej pocieszająco.
Carla westchnęła głośno.
– Pewnie masz rację. Lily też twierdziła, że żałuje tych słów i wcale tak nie myśli. Dziękuję ci.
Scarlette jeszcze raz posłała jej szczery uśmiech, po czym chwyciła swój talerz i wstała od ławy.
– Przesiądę się do reszty Puchonów. Chcę poznać kogoś z naszego domu.
Blue pokiwała głową ze zrozumieniem i jeszcze raz jej podziękowała.
Młodsza blondynka oddaliła się; zanim dosiadła się do uczniów z Hufflepuffu, pomyślała tylko, że poszło łatwiej niż myślała. Teraz jeszcze tylko rozmowa z Blackiem, a reszta między tą dwójką potoczy się już sama.


~~~~~~~~


            Hej, hej!
           Pamiętacie, jak mówiłam wam, że rozdział dodam od razu po moich wczasach? Znowu w życiu mi nie wyszło... A wszystko przez to, że jestem leniem. Znowu dodaję po miesiącu. Przepraszam :( A najlepsze jest to, że on był napisany już jakiś miesiąc temu! Miałam go tylko sprawdzić i dodać od razu, kiedy złapię wifi. A ja wróciłam do domu, internet był, ale jakoś tak wyszło, że nie miałam czasu na sprawdzanie. Przez dwa tygodnie. Tak, tak, nie miałam czasu przez dwa tygodnie. Wcale nie leżałam na łóżku i nie gapiłam się w sufit, kiedy mogłam robić coś bardziej kreatywnego i produktywnego. Wcale nie.
        Jak obiecałam, jest trochę Pedro. Jego postać będzie się powoli rozwijać, dostanie nieco swoich wątków. Mam nadzieję, że będzie ciekawie :) 
         No i standardowo Carla i Syriusz. I Tyrs! Obiecuję go więcej w kolejnym rozdziale! Czy tego chcecie, czy też nie!
           Przepraszam za okropne zaległości u was. Już powoli się biorę za nadrabianie waszych rozdziałów. U niektórych jeszcze w ogóle nie zdążyłam skomentować, ale obiecuję, że się poprawię. Zaczyna się w końcu szkoła, co ja będę tam robiła? XD
           Zachęcam do komentowania!
           Pozdrowionka, 
           Bianka!

środa, 17 sierpnia 2016

Rozdział XV

Carlę obudził dźwięk otwieranych drzwi. Gwałtownie zeskoczyła na podłogę, żeby zobaczyć wściekłą postawę swojej rudej przyjaciółki, która stanowczym i trochę spiętym krokiem wpadła do ich dormitorium i rzuciła się na swoje łóżko.
– Coś się stało? – spytała Blue, unosząc do góry jedną brew.
W odpowiedzi usłyszała tylko jęk stłumiony jaśkiem, który Lily przycisnęła sobie do twarzy.
Usiadła na skraju łóżka Evans i mocnym szarpnięciem odebrała jej poduszkę. Dziewczyna w ogóle nie zareagowała, a jej głowa opadła bezwładnie na materac.
– Teraz mów, bo cię wcześniej w ogóle nie rozumiałam – rozkazała blondynka, nie zwracając uwagi na fakt, że przyjaciółka jeszcze nie powiedziała do niej nic konkretnego.
– Pokłóciłam się z Potterem – odparła, przekręcając głowę w jej stronę, tak aby mogła ją dobrze widzieć.  – Trochę przesadziłam, bo to w końcu nie jego wina, że w Zakazanym Lesie był ten potwór, ale nakrzyczałam na niego, że mnie do tej wycieczki namówił, choć dobrze wiedział, że ja za takimi rzeczami nie przepadam, a on na to, że przecież mogłam mu odmówić i olać go tak jak kiedyś – powiedziała na jednym wdechu, a w jej oczach pojawiły się łzy.
Carla pokiwała ze zrozumieniem głową. Zauważyła, że Lily zaczęło zależeć na przyjaźni z Potterem i że teraz żałowała, iż w przeszłości nie dopuszczała do siebie chłopaka i olewała go, za każdym razem go raniąc.
– Mógł mi tego nie wypominać… – jęknęła. – Przecież ja się staram, żeby to wszystko naprawić…
Blue bardzo żałowała, że nie potrafi pocieszać ludzi. Chciała powiedzieć coś, aby Evans poczuła się trochę lepiej, ale nie umiała dobrać odpowiednich słów. ,,Będzie dobrze” wydawało jej się takie banalne i oklepane, więc postanowiła nie mówić nic. Po chwili zastanowienia położyła się obok przyjaciółki i wpakowując się pod kołdrę, przytuliła się do niej.
Ciche łkanie, które do tej pory wydobywało się z ust Lily, ustało, a rudowłosa uniosła głowę, spoglądając na Carlę z determinacją w oczach. Blue bardzo ucieszyła się, bo wyglądało na to, że mimo jej braku umiejętności w pocieszaniu ludzi, jednym gestem od serca udało jej się polepszyć stan przyjaciółki.
– Już dobrze. Nie ma leżenia, jest piękny dzień – stwierdziła Evans, kiedy wygramoliła się z łóżka i spojrzała przez okno, za którym słońce oświetlało białe błonia. – Nie będziemy rozpaczać – rozkazała i, chwytając pierwsze lepsze ubrania z kufra, udała się do łazienki doprowadzić się do względnego porządku.
Carla jednak nie poszła w jej ślady. Żal było jej Lily, ale dobrze wiedziała, że dziewczyna sama zawiniła. Nie powinna oskarżać o ten atak Jamesa, który akurat w tej sprawie miał rację. Mimo że to on ją namówił do pójścia do lasu, to była tylko i wyłącznie jej decyzja, za którą poniosła odpowiedzialność. Poza tym Evans musiała się nieźle namęczyć, żeby wyprowadzić Pottera z równowagi do takiego stopnia, że ten z całą miłością, jaką darzył dziewczynę, przypomniał jej o starych przewinieniach.
Lily przynajmniej zrozumie, jak Potter czuł się przez ostatnie kilka lat, będąc odrzucanym i olewanym. Może im to nawet wyjdzie na dobre?


~~~~~~~


Można by z ogromną pewnością stwierdzić, że osoba, która odważyłaby się postawić stopę w dormitorium Gryfonów z piątej klasy, byłaby narażona na wielkie niebezpieczeństwo. Po podłodze walało się dosłownie wszystko – począwszy od ubrań w pośpiechu wyrzuconych z kufrów przez dwójkę chłopaków, którzy tego dnia wstali wyjątkowo wcześnie, przez szczoteczki, pasty do zębów i karty z Czekoladowych Żab, po wygenerowane podczas codziennych czynności śmieci, takie jak zakrętki, papierki czy opakowania po jedzeniu.
Mimo że niejedni bardzo odważni i pewni siebie wycofaliby się stamtąd przerażeni chaosem, Peter, który właśnie się obudził, miał na twarzy uśmiech. Dopiero po chwili jego usta wykrzywiło zdumienie, ponieważ zauważył puste łóżka pozostałych kolegów. Na ogół nie wstawali przed nim, więc co takiego mogło się stać, że dzisiaj zrobili wyjątek? Zmarszczył brwi zaniepokojony, postanawiając ich poszukać.
Zerwał się z łóżka, rozmyślając o swoich aktualnych problemach. Miał ich dość sporo, ale największym było porwanie rodziców. Rozmawiał już o tej sprawie z Dumbledorem, który obiecał mu, że zrobi co w jego mocy, aby ich odnaleźć, ale poszukiwania trwały już bardzo długo, a wieści o zaginionych nie było. Pettigrew martwił się o nich okropnie, ponieważ wiedział, że porwali ich Śmierciożercy, którzy zdolni byli do różnych, naprawdę okropnych rzeczy. Nie mieliby litości dla dwójki starszych ludzi, więc Peter bał się, że już nigdy ich nie zobaczy. Starał się jednak wyrzucić te niezbyt pozytywne myśli z głowy, wierząc, że starania dyrektora nie pójdą na marne.
Obiecał sobie jednak, że jeśli Dumbledorowi nie uda się odnaleźć rodziców, zrobi to sam z pomocą przyjaciół czy bez.
A jakby tego wszystkiego było mało, do jego problemów dochodził także Syriusz Black. Mimo że fakt, iż przyjaciele mu wybaczyli, sprawił, że poczuł się trochę lepiej, nie wszystko wróciło do normy. Nie dało się nie zauważyć, że jako jedyny z ich grupy nie miał zamiaru odpuścić mu popełnionego błędu. O ile Carla, Lily i Remus zachowywali się w stosunku do niego tak jak wcześniej, a James odnosił się z tylko lekką rezerwą, to Syriusz ostentacyjnie pokazywał, że on Peterowi już nigdy nie wybaczy. Cały czas mu docinał – to się wyśmiewał, to popychał go, udając, że niechcący, to ignorował sam fakt jego bytu, to rzucał mu złośliwe i kpiące spojrzenia. Krótko mówiąc – starał się pokazać, że już nigdy nie będzie tak jak dawniej. I wyjątkowo dobrze mu szło – Pettigrew już miał dość, a przecież od powrotu nie minęło wiele dni.
Podszedł do kufra i zrezygnowany usiadł na nim. Nie miał pojęcia, co powinien robić. Bardzo chciał, aby wszystko wróciło do normy, ale wiedział, że jest to niemożliwe – pomimo że Blue, Lupin i Evans zachowywali się w stosunku do niego lepiej niż mógłby sobie wymarzyć, nie wspominali o tym, co działo się przed kwaterą organizacji. Przez to wrażenie, że jego przyjaciele ukrywają przed nim istotne tajemnice, czuł się trochę wykluczony z towarzystwa, ale zdawał sobie sprawę, że to i tak duża poprawa, w tym momencie nic z tym nie zrobi. Jego koledzy mogli mu zaufać ponownie, ale na pewno nie w najbliższym czasie. W przyszłości – owszem, istniała taka możliwość – teraz – niekoniecznie.
A docinki Syriusza na pewno nie poprawiały mu humoru. Już wystarczająco dużo przebolał, jego wyrzuty sumienia były naprawdę ogromne, a teraz Black jeszcze musiał mu przypominać popełniony błąd.
Poczuł jakieś głuche uderzenie, jakby coś znajdowało się w jego kufrze i obijało się o jego ściankę, ale zignorował je, będąc zbyt pogrążonym w swoich myślach.
Z jednej strony nie dziwił się Blackowi. Nie zachował się przecież odpowiednio, zawiódł ich, nie przychodząc im z pomocą. Z drugiej – jego kara była i tak już wystarczająco duża, żeby znosić jeszcze pokpiwania Syriusza.
Musiał zrobić coś, aby to wszystko zakończyć. Musiał w jakiś sposób udowodnić im, że jest wart ich zaufania. Musiał przekonać, że tamta sytuacja była tylko jednorazowym błędem, którego żałował od samego początku. Musiał pokazać, że bez względu na strach stanie u ich boku do walki ze Śmierciożercami i Voldemortem.
Podczas walki z mutantem pozostał z nimi, choć nie udało mu się zbytnio wykazać odwagą, ponieważ prawie od razu zemdlał, co było dla niego dodatkowym upokorzeniem i powodem do kolejnych pokpiwań Syriusza. A byłaby to idealna okazja to naprawienia błędu!  Wątpił, aby takie wyrażenie lojalności wystarczyło, aby z powrotem całkiem przekonać do siebie przyjaciół i zdobyć ich dawne zaufanie.
Kręcąc głową ze zrezygnowaniem, ponownie stanął na podłodze i postanowił poszukać przyjaciół. Otworzył kufer i krzyknął przeraźliwie, kiedy wyleciały z niego małe, niebieskie stworzonka, które zaczęły dźgać go i szczypać, chichocząc złośliwie. Po chwili kilka z nich uczepiło się jego ubrań i uniosło wysoko, aż pod sufit. Przerażony krzyknął jeszcze raz, a w jego głowie huczała tylko jedna myśl.
Syriusz Black.

~~~~~~~~

Kiedy Carla i Lily doprowadziły się do porządku, zeszły po schodach do pokoju wspólnego Gryfonów. Od razu rzucił im się w oczy Syriusz, który, siedząc na kanapie przy kominku, z chytrym uśmiechem na twarzy szeptał coś do Jamesa i Remusa. Evans zmrużyła oczy, zauważając Pottera.  W pomieszczeniu nie przebywał nikt inny, więc dziewczyny podeszły do nich, choć rudowłosa zrobiła to bardzo niechętnie i z ociąganiem.
– Jak się czujesz, James? – rzuciła Carla na samym początku. – Co kombinujecie? – spytała, wykrzywiając usta w przebiegłym grymasie. – Jakiś nowy żart?
Black podrapał się po głowie niezdecydowany. Spojrzał na Blue jakby ze zdenerwowaniem, a dziewczyna uniosła brwi. Dlaczego Syriusz zachowywał się tak dziwnie?
– Co jest? – Zmarszczyła czoło, jednak odpowiedź nadeszła bardzo szybko – krzyk, który dobiegł ze strony dormitoriów chłopaków, był na pewno powodem niezdecydowania Gryfona.
Evans od razu odwróciła się i pobiegła w kierunku, z której dochodził. Carla rzuciła się za nią, naprawdę obawiając się, co może tam ujrzeć. Normalnie nic takiego by jej nie przejęło – w końcu nie raz i nie dwa pomagała huncwotom w ich kawałach, a takie krzyki były normalnymi reakcjami osób, które padały ich ofiarą, jednak nietypowe zachowanie Blacka wywołało u niej niemały niepokój i sprawiło, że zareagowała właśnie w taki sposób.
Jak się miało zaraz okazać, słusznie.
Wpadła do dormitorium piątoklasistów, to tam spodziewając się znaleźć źródło zamieszania. Drzwi, które pchnęła, wkładając w to siłę całego rozpędu, uderzyły w ścianę z ogromnym hukiem. Od razu w jej stronę poleciała chmara niebieskich stworzonek, ale udało jej się przed nią uchylić. Lily, która znalazła się w pomieszczeniu chwilę przed nią, wytrzeszczyła na to oczy, wyciągając z kieszeni szaty różdżkę. Blue rzuciła się w stronę Pettigrew, który, wijąc się, wisiał w powietrzu, i chwyciwszy go za nogi, spróbowała ściągnąć na ziemię.
Lily chyba udało się w końcu zatrzymać chochliki, ponieważ wszystkie zastygły w bezruchu. Peter upadł na ziemię, przygniatając przy okazji Carlę, ale dziewczyna nie przejęła się tym całkowicie – była zbyt zaślepiona furią, jaka ogarnęła ją w tym momencie. Momentalnie zrzuciła z siebie biednego Petera i wypadła z dormitorium tak szybko, jak przed chwilą do niego wbiegła.
– Black, coś ty narobił? – Usłyszała jeszcze zmartwiony głos Remusa, zanim wpadła do pokoju wspólnego.
Zaciskając pięści, stanęła przed Syriuszem i pchnęła go w klatkę piersiową tak, że zaskoczony chłopak cofnął się kilka kroków do tyłu.
Zadarła głowę do góry, czując, jak cała czerwieni się z wściekłości, która się w niej gotowała. Black spoglądał na nią z obojętną miną, ręce wcisnąwszy w kieszenie, jakby to nie on podłożył chochliki Peterowi. O ile to możliwe, ignorancja Syriusza sprawiła, że zagotowało się w niej jeszcze bardziej, a Blue miała ochotę zedrzeć z twarzy chłopaka ten beznamiętny uśmieszek.
– Black, ty skończony idioto – syknęła cicho, widząc, że twarz Blacka przez chwilę wykrzywił grymas złości. – Dlaczego mu to robisz?! Nie możesz zrozumieć, że Peter żałuje tego, co zrobił?!
Syriusz spojrzał na nią z góry. Jego wargi były zaciśnięte, jakby starał się przed czymś powstrzymać, próbował zatrzymać słowa, które cisnęły mu się na usta. Carla wiedziała, że jest zły. Widziała, że w kieszeni jego dłonie zacisnęły się w pięści, a w oczach niebezpiecznie tlił się ogień gniewu.
– Masz coś do powiedzenia? – warknęła. – Może powinieneś go przeprosić?
Przez chwilę przez twarz Blacka przemknęło niedowierzanie. Już nie mógł się opanować i nadal utrzymywać swojego obojętnego uśmieszku. Usta wykrzywił grymas oburzenia, a Carla od razu wiedziała, że to zdanie przelało czarę, do końca uraziło dumę Syriusza i wywołało między nimi konflikt, który naprawdę trudno będzie rozwiązać.
Każde z nich przecież miało swoje racje i nie będzie chciało przyznać się do żadnych swoich błędów.


~~~~~~~~


Syriusz nie mógł znieść ostatnich słów Carli. Przeprosić tego małego tchórza? Nigdy w życiu! Nie potrafił  ich przetrawić, nie mógł zrozumieć, dlaczego je wypowiedziała. Musiał przyznać, że trochę go to dotknęło, zwłaszcza, że nie potrafił wybaczyć Peterowi właśnie przez uczucia, którymi darzył Blue. Coś zawrzało w nim z wzburzenia i już chciał to wszystko wygarnąć dziewczynie, kiedy odezwał się James.
– Hej, spokojnie, Blue. Przecież nic się nie stało, a ty jesteś tak czerwona, że wyglądasz jak Snape, kiedy nasłaliśmy na niego ożywione zbroje dwa lata temu – zaśmiał się Potter, przeczesując ręką włosy, a Black w duchu podziękował mu za tą szybką interwencję, bo uchroniła go od słów, które pogorszyłyby jeszcze sytuację między nim a Carlą.
Blue momentalnie odwróciła głowę, kierując pioruny strzelające w jej oczach w stronę Pottera. Chłopakowi przeszło przez myśl, że wygląda teraz jak jego mama, Agatha, kiedy jest zła, co go trochę przeraziło i uciszyło.
– Nie wtrącaj się, Potter! – wykrzyknęła, całkiem nie panując nad swoimi emocjami. – Masz może coś do powiedzenia na swoją obronę?! – zwróciła się ponownie do Syriusza. – Czy może dalej będziesz męczył Petera, zachowując się jak skończony palant?
O tak, miał dużo na swoją obronę. Problemem była jedynie jego dumna, już mocno urażona, która nie pozwoliła mu na przyznanie się do pobudek, które kierowały nim podczas dokuczania Pettigrew. Przecież w takim momencie nie powie Carli, że się o nią martwi, że boi się, iż może ponownie zostać opuszczona i nie poradzi sobie z takim ciosem. Nie było takiej opcji.
– Nie rozumiesz, że mu wybaczyłam i dałam drugą szansę, bo na nią zasługuje? – ciągnęła głosem pełnym rozdrażnienia. – Nie możesz pojąć, że po prostu popełnił błąd jak każdy normalny człowiek? Nigdy nie popełniłeś błędu? Może jesteś taki nieomylny?
Syriusz zacisnął pięści tak mocno, że aż zaczęły boleć go palce. Nie powstrzymało go to jednak przed wypowiedzeniem kolejnych słów, które rozpętały między nimi okropną burzę.
– Świetnie. Po prostu świetnie. Pomagam ci, walczę dla ciebie przeciwko Śmierciożercom, narażam się na śmierć i jedyne co otrzymuję w ramach wdzięczności to krzyki i nazywanie palantem?! Świetnie! – wykrzyknął, nie mogąc powstrzymać buzującego w nim gniewu.
            – Nie musiałeś tego robić – wypaliła, a jej oczy lekko się zaszkliły. – Nikt cię o to nie prosił.
            Spojrzała w jego oczy, a on dojrzał na jej twarzy złość wymieszaną z bólem i żalem. Zdał sobie sprawę, jak bardzo ją zranił ostatnimi słowami, i nawet przez jedną krótką chwilę chciał coś zrobić, żeby to wszystko obrócić w żart, ale zaraz to uczucie zostało stłumione przez kolejną falę gniewu, która na niego spłynęła.
            Carla jeszcze przez chwilę spoglądała na niego, zapewne czekając, czy nie doda jeszcze czegoś, co zmieniłoby obecną sytuację, ale nie słysząc niczego z ust Syriusza, odwróciła się i szybkim krokiem, jakby powstrzymując się od biegu, wyszła z pokoju wspólnego. Trzasnęła za sobą portretem Grubej Damy, która zaczęła przeklinać jej zachowanie, a huk echem rozniósł się po pomieszczeniu.
            – Chyba, stary, trochę przesadziłeś – James przerwał ciszę, która zapadła  w pokoju zaraz po wyjściu dziewczyny, i położył rękę na ramieniu nieruchomego Syriusza, chcąc pokazać, że będzie przy nim w tych niezbyt przyjemnych chwilach, które miały nadejść.

~~~~~~~~

       Nie obracała się za siebie, chcąc jak najszybciej wydostać się na świeże powietrze. Odprowadzona podnieconymi rozmowami postaci z portretów, wypadła na błonia i wzięła głęboki oddech, ciesząc się mroźnym zapachem śniegu i odległym szumem drzew w Zakazanym Lesie. Mimo że nie założyła kurtki, nie przejmowała się zimnem, które otoczyło całe jej ciało, piekąc jej ramiona i szczypiąc policzki – w tym momencie pragnęła tylko znaleźć się na chwilę sama, odpocząć i uciec jakoś od myśli, które kłębiły się w jej głowie.
Ostatnimi czasy problemy spadały na nią niczym grad, a ona przestała sobie z nimi radzić. Dopiero co stoczyli bitwę ze Śmierciożercami, a już zaatakował ich jakiś mutant, który na pewno z Voldemortem miał wiele wspólnego. Remus mówił, że takie monstrum musiało być stworzone przez czarodzieja, co tylko potwierdzało jego powiązanie z Czarnym Panem. Przez cały czas czuła się winna, że wciągnęła w takie bagno swoich przyjaciół, zamęczała się tym bezustannie, a teraz dodatkowo na jej plecach osiadł ciężar kłótni z Syriuszem. Jego słowa, w których jej to wszystko wytyka, odbijały się w jej głowie, tworząc swojego rodzaju echo.
Ze złością kopnęła śnieg, który wzleciał w powietrze, żeby po chwili, migocząc i obracając się w chaotycznym tańcu, opaść z powrotem na ziemię.
Nie rozumiała, jak mógł jej to zrobić. Jak mógł być tak okropny, żeby wspominać o ryzyku, które ponoszą, towarzysząc jej, skoro dobrze wiedział, że zamęczała się tą sprawą przez kilka ostatnich tygodni. Swoją drogą, prawdą było, że nigdy go nie prosiła o pomoc. Sam ją oferował i mimo że nie protestowała i bardzo się z niej ucieszyła, nie zmuszała go do niczego. Mógł zostać bezpiecznie w domu jak Peter, a ona by to zrozumiała. W końcu nie wszyscy chcieli ponosić aż tak wielkie ryzyko, prawda? To było całkiem naturalne, że ludzie bali się o swoje życie.
Po jej policzkach popłynęły łzy, które po chwili zatrzymały się na brodzie i zamarzły. Zdała sobie sprawę, jak bardzo jest jej zimno, więc nie chcąc się przeziębić, ponownie weszła do zamku i zamknęła za sobą wrota.
Nie będę przez niego płakać, postanowiła, ocierając dłonią wilgotne oczy, ale nawet te silne słowa nie powstrzymały jej przed uronieniem jeszcze jednej małej łzy.
Teraz miała ochotę jedynie na zakopanie się pod ciepłą kołdrą w swoim łóżku i spędzenie w nim całej zimny. Tam by jej nikt nie dorwał. Ani Black, ani Voldemort, ani jej przyjaciele, z którymi nie chciała teraz w ogóle rozmawiać. Jedynym zagrożeniem byłaby Lily, ale przecież mogłaby ją zbyć kilkoma mruknięciami i niemiłymi odzywkami.
Była tak pochłonięta swoimi myślami i planami na chwilowe odizolowanie się, że nie zauważyła młodszego chłopaka, który wyrósł przed nią jak spod ziemi, potrącając ją nieznacznie. Zachwiała się lekko, ale zaraz udało jej się złapać równowagę.
– Przepraszam – mruknęła i już miała zamiar wyminąć chłopca, ale ten zastąpił jej drogę.
Podniosła wzrok. Młody Krukon nie wyglądał na więcej niż dwanaście lat. Miał potargane brązowe włosy, krzywy nos, który został złamany przynajmniej w dwóch miejscach, i duże, niebieskie oczy, które teraz przypatrywały jej się z  zainteresowaniem.
– Charlotte Blue? – spytał, a kiedy pokiwała głową, wcisnął jej zrulowany kawałek pergaminu do ręki. – Coś się stało?
No tak, musiała wyglądać jak kupka nieszczęść. Na pewno miała rozpaczliwy wyraz twarzy, zaczerwienione oczy i sine od zimna usta. Nic dziwnego, że chłopak pytał się o jej stan.
– Timothy Tross – przedstawił się, wyciągając w jej stronę rękę, a ona uścisnęła ją, pociągając nosem.
I nagle zachciała się zwierzyć temu ufnie spoglądającemu w jej oczy chłopakowi. Normalnie by pewnie przeszła obok, nie zwracając na niego najmniejszej uwagi, ale w tym momencie miała mu ochotę powiedzieć o wszystkich swoich problemach.
Przysiadła na kamiennej posadzce, oparła się plecami o zimną ścianę i włożywszy głowę między kolana, powiedziała:
– Pokłóciłam się z przyjacielem.
Chłopiec przykucnął obok niej,  i nadal nie odwracając wzroku od jej twarzy, spytał:
– Tak? A o co?
– Powiedział mi coś bardzo niemiłego – odparła, zdając sobie sprawę, że przecież nie mogła powiedzieć mu, co takiego wytknął jej Syriusz.
Timothy zmarszczył brwi.
– A wiesz, dlaczego tak powiedział? Bo na ogół przyjaciołom nie mówi się niemiłych rzeczy bez powodu.
Carla spojrzała na niego, zastanawiając się nad przyczyną takiego zachowania Blacka. Czy to przez to, że nazwała go palantem? Czy może zdenerwował się tak, bo miał już inne problemy na głowie? Przecież jemu także musiało być bardzo ciężko po wydarzeniach ostatnich dni.
Ale to go przecież nie tłumaczyło. Nie zmieniło tego, jak bardzo ją zranił. Nawet stres i presja wywołana atakiem Śmierciożerców, i spotkaniem z mutantem nie usprawiedliwiały go w oczach Blue. Co prawda poczuła się może trochę lepiej,  trochę bardziej spokojna, kiedy uświadomiła sobie ten fakt, ale w środku nadal bolały ją słowa Blacka.
– Dziękuję ci – powiedziała, kiwając głową. – Trochę mi pomogłeś.
Timothy uśmiechnął się do niej dumny z siebie.
– Poradzisz sobie? – spytał, podając jej rękę i pomagając wstać.
Przytaknęła, a chłopiec odwrócił się i rzuciwszy krótkie ,,Powodzenia”, poszedł w swoją stronę.
Carla jeszcze jakiś czas stała w miejscu, pogrążona w swoich myślach wpatrując się w pusty korytarz. Po chwili otrząsnęła się i spojrzała na rulonik obwiązany bordową wstążką, który dostała na samym początku od Alberta. Uniosła jedną brew, nie wiedząc, co może tam znaleźć. Nie spodziewała się przecież żadnej wiadomości od profesorów.
Dopiero po chwili przyszło jej do głowy, że może być to związane z walką z mutantem i podpaleniem znacznej części lasu.
Rozwiązała wstążkę, rozwinęła pergamin i zaczęła czytać list napisany lekko pochyłym pismem.
Westchnęła głośno. Nie pomyliła się. Wyglądało na to, że czeka ich kolejna wizyta w gabinecie dyrektora w przeciągu zaledwie kilku dni.

~~~~~~~~~

Scarlette Unimyth zapadła się w brązowy fotel i przykryła żóltym pledem. Mogła spokojnie przyznać, że pokój wspólny Puchonów był bardzo przytulnym miejscem, a po chwili zastanowienia stwierdziła nawet, że wolała go od tego Gryfonów. Wszystko tutaj było takie spokojne i przyjazne. Krzesła przykryte cienkimi, beżowymi narzutami zachęcały, żeby na chwilę na nich przysiąść i porozmawiać z pozostałymi Puchonami, ciepłe płomienie aż prosiły, żeby wystawić do nich ręce, a draperie okalające okna przyciągały do siebie, chcąc pokazać, jakiego pięknego widoku strzegą. To wszystko wydawało się dziewczynie tak swojskie i tak przyjazne, że mogłaby spędzić tutaj resztę swojego życia.
Otworzyła książkę, którą wypożyczyła z biblioteki i zaczęła czytać. Świat mitologii celtyckiej pochłonął jej myśli i odciął od zewnętrznego świata. Od kiedy dowiedziała się prawdy o pochodzeniu swoich mocy i powiązaniu z bogiem Teutatesem, zaczęła zgłębiać swoją wiedzę na ten temat. Początkowo wypytywała Terry’ego o wszystko, co wiedział, a później sama zaczęła czytać księgi poświęcone mitologii celtyckiej. Przez kilka lat jej pobytu w kwaterze PWD udało jej się przestudiować naprawdę wiele lektur, lecz w hogwarckiej bibliotece znalazła jeden egzemplarz, który wcześniej nie wpadł w jej ręce. Dlatego teraz nie chciała tracić czasu i wykorzystała pierwszą chwilę samotności, aby ponownie odwiedzić świat panteonu celtyckiego.
            Panteonu bóstw celtyckich nie można jednoznacznie usystematyzować. Zajęcie przez Rzymian u progu naszej ery terenów celtyckich (Galia, Iberia oraz część wyspy Brytanii) zaowocowało pewnymi zmianami w tej mitologii. Bóstwa celtyckie powoli utożsamiano z rzymskimi, ich role, funkcje oraz cechy zmieniały się wraz z postępem romanizacji. Jedynie w Irlandii mitologia celtycka nie zmieniła się w takim stopniu, ponieważ Rzymianie nie dotarli na ich tereny.
            Scarlette przerzuciła kilka stron, stwierdzając, że bardziej ciekawią ją bóstwa niż historia mitologii celtyckiej. Rozejrzała się po pokoju wspólnym leniwym wzrokiem, ale nie dostrzegła niczego nadzwyczajnego. Paru starszych Puchonów rozmawiało ze sobą, siedząc na szerokim parapecie okna, Layla, nieśmiała dziewczyna, która mieszkała z nią w dormitorium, skrobała coś na pergaminie, ale oprócz tego nie działo się nic ciekawego. Dziewczyna powróciła do swojej lektury, zaczynając od części zatytułowanej Stare bóstwa żeńskie.
            Riannon – czczona w Brytanii bogini śmierci.
            Epona – bogini uosabiająca zarówno cechy solarne jak i chroniczne. Imię Epony pochodzi od celtyckiego słowa ,,klacz” i to właśnie na koniu najczęściej ją przedstawiano. Niekiedy trzymała w ręce także róg obfitości, niemowlę lub owoc.
            Danu – iryjska bogini obfitości i płodności, ale jednocześnie podziemna bogini śmierci.
            Czytała dalej, aż natknęła się na boga Teutatesa, z którym to była związana. Objaśnienia jego funkcji w książkach zawsze napawały ją dumą. Podobnie było i w tym wypadku – dbanie o jedność uważała za bardzo ważną i odpowiedzialną funkcję. Cieszyła się, że została przywiązana do właśnie tego boga, a nie jakiegoś boga niezgody lub kłamstwa. Kim by wtedy była? Czy zachowywałaby się tak samo jak teraz? Czy wpłynęłoby to na jej charakter w takim stopniu, że byłaby całkiem inną osobą? Nie wiedziała tego, nigdy nie poznała odpowiedzi na takie pytania, mimo że te napadały ją bardzo często.
            Naraz poczuła, że kanapa, na której siedziała, zapadła się trochę pod wpływem dodatkowego ciężaru, który się na nim znalazł. Oderwała wzrok od książki i spojrzała w bok; to Pedro usiadł obok niej.
            – Cześć – rzucił krótko, a ona uśmiechnęła się.
            Hiszpan był dla niej jak starszy brat. Od kiedy jej rodzice zginęli, a ona trafiła do kwatery PWD, opiekował się nią, jakby była jego prawdziwą siostrą. Mimo że początkowo nie sprawiał przyjaznego wrażenia, ponieważ jego twarz zawsze pozostawała nieporuszona i niewyrażająca żadnych emocji, okazał się bardzo troskliwym przyjacielem. To on pomagał jej, kiedy nie potrafiła zapanować nad swoimi mocami, to on pocieszał ją w trudnych chwilach, kiedy tęskniła za rodzicami. Oczywiście był jeszcze Terry, który także zawsze starał się być dla niej miły i okazać jej zainteresowanie, ale to z Pedro związała się bardziej.
      Podciągnęła nogi pod brodę i wtuliła się w chłopaka, zastanawiając się nad sprawą, która zajmowała jej myśli przez większość czasu. Nie wiedziała, jak powiedzieć o swoich rodzicach przyjaciołom. Ten temat był dla niej bardzo bolesny i nie rozmawiała o nim z nikim innym oprócz Pedro. Wiedziała, że musi o nich w końcu im powiedzieć. Już i tak martwili się po aferze w Pokoju Życzeń, więc zasługiwali na jakiekolwiek wyjaśnienia. Nie lubiła jednak o tym rozmawiać, więc spodziewała się, że będzie czekała ją trudna rozmowa.
            Westchnęła głęboko.
         Va a estar bien. Będzie dobrze – stwierdził Pedro, jakby czytał w jej myślach. Z kamienną twarzą wpatrywał się w płomienie tańczące w kominku, a Scarlette nie wiedziała, czy czasem nie powiedział tego do siebie. – Na pewno – dodał i, o dziwo, uśmiechnął się z nadzieją.

~~~~~~~~


            Carli niestety nie udało się zbyć Lily półsłówkami, na co bardzo liczyła. Evans chyba nie rozumiała, że Blue chciała być sama i nie zamierzała wychodzić ze swojego łóżka przez kolejne kilka dni, wszystkie czynności łącznie z jedzeniem wykonując pod kołdrą. Rudowłosa stała nad nią, kiedy ta próbowała spełnić swoje pragnienia, i wpatrywała się w nią tak intensywnie, że Carla, mimo grubej warstwy pościeli, która miała ochronić ją przed światem, czuła na swoich plecach jej wzrok. Chyba czekała, aż podniesie się, spojrzy na nią i pogada.
            Jeszcze chwilę odczekała, licząc, że Lily odechce się torturowania jej, ale kiedy doszła do wniosku, że dziewczyna nie odejdzie, póki Blue nie pozwoli sobie pomóc, poruszyła się nieznacznie i wysunęła głowę spod kołdry.
            Od razu zmrużyła oczy, ponieważ poraziła ją jasność, jaka panowała w pokoju. Ponownie zachciało jej się schować w ciemnościach, ale Evans jej na to nie pozwoliła. Zdarła z niej kołdrę w wyjątkowo bestialski sposób i usiadła na skraju łóżka.
        Położyła dłoń na jej ramieniu, zapewne zastanawiając się, jak odpowiednio dobrać słowa, żeby Carla poczuła się jak najlepiej.
            – Cóż, powiem ci tylko, że wpakowaliście się w niezłe bagno – stwierdziła, nie przejmując się dosadnością tych słów. – I po dzisiejszej akcji z Potterem całkiem cię rozumiem. Wiem, że czujesz się zraniona, że jest ci okropnie smutno, ale coś mi się wydaje, że Syriusz tak wcale nie myślał. Że on tak naprawdę wcale nie żałuje tego, że ci pomaga.
            Blue odwróciła się na plecy i spojrzała z bólem na przyjaciółkę.
        – A skąd to niby wiesz? Przecież on powiedział coś całkiem innego – powiedziała głosem pełnym żalu i rezygnacji.
       Evans popatrzyła na nią, jak na wariatkę, jakby jej przyjaciółka właśnie stwierdziła, że jest parującą kupą smoczego łajna.
            – Przecież jest twoim przyjacielem, prawda? Widać, że jesteś dla niego bardzo ważną osobą i że naprawdę cię lubi.
           Carla zmarszczyła czoło w zamyśleniu, analizując w myślach słowa przyjaciółki.
          – Co nie oznacza oczywiście, że masz mu tak o przebaczyć – Lily dodała prędko. – Wiem, że dodatkowo jesteś na niego wściekła i to jest całkiem normalne, ja też jestem zła na Pottera. Ale nie możesz przez to wszystko siedzieć w dormitorium, tracić swoją codzienną radość i izolować się od reszty przyjaciół. Przecież świat się nie kończy na jednej kłótni, tak? – spytała, a Carla pokiwała niepewnie głową. – Uwierz mi, lepiej ci będzie, kiedy zajmiesz się czymś bardziej twórczym i kreatywnym od leżenia i wylewania smutków w poduszkę.
            Carla westchnęła głośno, ale posłusznie podniosła się. Lily miała rację – nie powinna zamykać się w sobie, to jej nic nie da. Przecież dalej może cieszyć się życiem, może pożartować ze Scarlette, zmusić do rozmowy Pedro, podyskutować z Remusem czy choćby usiąść przy kominku i spędzić czas na czytaniu książki. Każda z tych opcji dzięki Lily wydała jej się dużo lepsza od użalania się nad swoim losem, choć jeszcze przed chwilą miała ochotę tylko na zrobienie prowizorycznej nory z kołdry i zakopanie się w niej na kilka dni.
Nie mogła ukryć, że i Timothy, chłopiec pełen ufności i bezpośredniości, bardzo jej pomógł. W dwóch zdaniach zawarł tyle, że poczuła się trochę lepiej i pewniej.
Dlatego teraz, spoglądając na pełną nadziei twarz Evans i przypominając sobie dumę i szczęście na twarzy młodego Krukona, kiedy oznajmiła mu, że jest lepiej, postanowiła zrobić to dla nich.
         – Masz rację – stwierdziła, wstając z łóżka i spoglądając na Lily. Co ona by zrobiła bez pomocy przyjaciółki? – Nie będę się przez niego izolować – dodała i z nowym zapasem energii dziarskim krokiem opuściła dormitorium.


~~~~~~~~

        Jeszcze tego samego dnia Lily, Carla, Remus i Peter w pośpiechu przemierzali hogwarckie korytarze, aby na czas dotrzeć na spotkanie z Dumbledorem. Cały czas nerwowo poprawiała torbę, mimo że ta wcale nie zsuwała się z jej ramienia, przygryzała wargę i wyginała sobie palce. Była zestresowana. Denerwowała się wizytą, obawiała się konsekwencji, jakie dyrektor wyciągnie z ich wyprawy. W końcu przebywanie w Zakazanym Lesie było surowo zabronione, a coś podpowiadało Evans, że spalenie znacznej części lasu wcale nie poprawi ich sytuacji. Spodziewała się także, że walka z mutantem zainteresuje profesora, ale na pewno nie będzie brana pod uwagę jako okoliczności łagodzące.
          Zerknęła na swoich przyjaciół, którzy raczej nie wydawali się tak spięci jak ona. No tak, zdążyli się już przyzwyczaić do szlabanów, które w ich życiu były na porządku dziennym. W tym momencie Carla śmiała się z jakiegoś żartu Remusa, a Peter wesoło podskakiwał obok nich, całkowicie nie przejmując się zbliżającym się spotkaniem.
         W tym momencie żałowała, że nie może być tak beztroska jak jej przyjaciele. Może nie mogła zachować przynajmniej względnego spokoju, bo bardziej zależało jej na opinii poukładanej i zorganizowanej uczennicy?
      Zanim dotarli do gabinetu dyrektora, w głowie miała ułożonych już kilka przebiegów rozmowy, a każda kolejna kończyła się dla niej gorszymi konsekwencjami i coraz większym wyrzutem w oczach Dumbledora.
      Nie byli pierwsi. Przed biurkiem dyrektora siedzieli już Scarlette i Pedro. Dziewczyna lekko gawędziła z siwym profesorem, wychwalając atmosferę, wygląd i jedzenie Hogwartu. Dyrektor machnięciem ręki zaprosił ich, aby także usiedli. Lily rozejrzała się niepewnie po gabinecie. Nie bywała tutaj często, a na pewno nie w takich okolicznościach. Pomieszczenie miało kształt owalny. Regały z książkami i różnymi magicznymi przedmiotami sięgały aż do wysokiego sufitu. Na ścianach wywieszone zostały portrety dawnych dyrektorów Hogwartu, którzy teraz przyglądali im się z zaciekawieniem lub nieskrywaną satysfakcją. Lily odszukała wzrokiem Tiarę Przydziału, teraz spokojnie leżącą na szafce za biurkiem. Wróciła pamięcią do pierwszego dnia, kiedy została przydzielona do Gryffindoru, i uśmiechnęła się na samą myśl o tamtym doświadczeniu.
       – W takim razie czekamy jeszcze tylko na Jamesa i Syriusza – oznajmił Dumbledore, po czym w pomieszczeniu zapadła całkowita cisza.
            Naraz przyszedł jej do głowy okropny i przeraźliwy pomysł. A co jeśli zostaną wydaleni ze szkoły? W końcu spalenie części Zakazanego Lasu to nie byle jakie przewinienie.
            Ale co by wtedy z nimi poczęli? Co by było z ich bezpieczeństwem? Wiadome było, że na Carlę, Scarlette i Pedro polował Voldemort, nigdzie przecież nie byli tak bezpieczni jak w Hogwarcie.
          Wyrzuciła ten pomysł z głowy. Nie, Dumbledore by tego nie zrobił. Nie zrobili przecież nic aż tak złego, żeby od razu zostać wyrzuconym ze szkoły. Poza tym poinformowaliby ich o tym wcześniej, a nie dopiero następnego dnia, prawda?
           Mimo że w głowie Lily pojawiało się wiele argumentów, udowadniających, że jednak nie opuszczą Hogwartu, nie mogła całkiem wyrzucić z głowy tej paraliżującej myśli.
             Ponownie spojrzała na twarze swoich przyjaciół. Trochę się uspokoiła, widząc, że reszta była całkowicie opanowana, a Carla wręcz rozluźniona.
         Nagle drzwi otworzyły się, a do gabinetu wpadli zdyszani James i Syriusz. Musieli biec, żeby nie spóźnić się na spotkanie. Lily zauważyła, że Black powiódł wzrokiem po zebranych, na chwilę zatrzymując się na Carli, ale dziewczyna nawet nie zwróciła na niego uwagi – była zbyt zajęta cichą rozmową z Pettigrew.
            – Usiądźcie, proszę – powiedział dyrektor, wskazując ręką na wolne krzesła. – Zapewne wiecie, dlaczego się tutaj zebraliśmy. Wyjście do Zakazanego Lasu i podpalenie jego części będzie surowo ukarane. Szlabany rozdzieli między was profesor McGonagall i profesor Sprout, opiekunki waszych domów.
          Spojrzał na ich zrezygnowane twarze, pewnie każdy już sobie wyobrażał, ile klas będzie musiał wyczyścić, w ilu szafkach przetrzeć kurze i ile płytek przejechać mokrą szmatką.
         – Przejdźmy jednak do meritum – ciągnął. – Oczywiste jest dla mnie, że nie podpaliliście tych drzew z własnego widzimisię. Chciałbym wiedzieć, co stało się w Zakazanym Lesie.
            Wymienili między sobą spojrzenia i nieznacznie wzruszyli ramionami. Nie mieli nic do ukrycia.
           – Zaatakował nas jakiś mutant – oznajmił Remus w prostych słowach, aby nie skomplikować sprawy. – Wydaje nam się, że był połączeniem inferiusa i hmmmm... wampira, ale przewyższał te stworzenia wielkością. Inferiusy boją się ognia, więc użyliśmy go, aby się obronić – wytłumaczył i zamilkł na chwilę. Po chwili dodał jeszcze: – A spalenie kawałka lasu było tylko skutkiem ubocznym naszej obrony.
     Dumbledore uśmiechnął się blado, ale na jego twarzy widoczne było zaniepokojenie spowodowane słowami Lupina. Pewnie dyrektor doszedł do podobnego wniosku co oni. Mutant został stworzony i przysłany przez jakiegoś czarodzieja, a pierwszą osobą, jaka nasuwała się na myśl, był oczywiście Voldemort.
           Dumbledore podrapał się po brodzie. Inferiusy zawsze wykonywały zadanie, które zadał im twórca. Miały znaleźć i zabić. Albo złapać. Nie był przekonany, która opcja była lepsza dla jego podopiecznych. Ale wiedział jedno. Teraz miał już pewność, a obawiał się tego od samego początku ich pobytu w szkole.
          Choć dyrektor nic nie powiedział, nie wyraził głośno swoich myśli, Lily wyczytała je z jego objętej obawą twarzy. Była pewna, co tak zmartwiło Dumbledora, choć jednocześnie wolałaby tego nie wiedzieć. Zbyt bała przyznać słuszność tej myśli, za bardzo lękała się konsekwencji, które się z nią wiązały.
Hogwart przestawał być dla nich bezpieczny.           
           

~~~~~~~~

           Witam wszystkich!
           Jak mijają wam wakacje? Wiem, że jestem spóźniona, przepraszam was za to bardzo, ale wyjechałam i nie miałam jak opublikować rozdziału. Już mam większą część kolejnego, więc nie musicie się martwić, następny post będzie znacznie szybciej. A dokładnie za dwa tygodnie, kiedy znowu będę miała internety!
            Pocieszeniem jest to, że rozdział jest dłuższy niż ostatnie :)
       Obiecałam trochę sytuacji z Carlą i Syriuszem na czele, no to macie, proszę bardzo. Mam nadzieję, że się z nich cieszycie :)
       Co ja gadam. Obawiam się, że naślecie na mnie jakieś inferiusy czy inne potwory, które mogłyby mnie zlikwidować. Ja chcę jeszcze trochę żyć.
            Było za to trochę przyjaźni Carli i Lily. I trochę Petera martwiącego się o swoich rodziców i męczącego się z Syriuszem. I chochliki się wyjaśniły. No i Scarlette. Wiem, że ta część mogła być trochę nuda, ale warto wiedzieć więcej na temat mitologii, z którą mamy do czynienia. Będzie więcej takich fragmentów. Aha, te pisane kursywą fragmenty o mitologii celtyckiej zostały zainspirowane tekstem ze strony http://fronsac.republika.pl/mitologie/celtycka.htm. Za poprawność zdania po hiszpańsku nie odpowiadam! Mam jednak nadzieję, że ta nauka nie poszła na marne, i dobrze skleciłam proste zdanie w czasie przyszłym XD
            Mam nadzieję, że się spodobał rozdział. Piszcie w komentarzach, co myślicie. Z każdego będę się ogromnie cieszyć, bo, przyznaję, mam głód komentarzowy. W kolejnym rozdziale więcej Pedro! Możliwe, że powstały jakieś problemy z formatowaniem, ale rozdział dodaję w ekstremalnych warunkach z komórki, więc wybaczcie. 
            Pozdrowionka,
            Bianka!

Obserwatorzy

Lydia Land of Grafic