wtorek, 27 września 2016

Rozdział XVIII

– Ponownie nam się nie udało, Terio – oznajmił Albert, patrząc prosto w jej oczy. Nie odwróciła wzroku, mimo że bardzo tego pragnęła, bo spojrzenie mężczyzny wywoływało w niej dziwne uczucia, których nie potrafiła nazwać, ale na pewno nie pasowały do jej natury.
Już wcześniej zorientowała się, że ten blondyn jest nietypowy. Od dawna wiedziała, że działa na nią inaczej niż reszta ludzi. Sprawiał, że w jej nieczułym sercu gościły emocje różne od obojętności i pogardy, które były jej jedynymi towarzyszkami przez tyle lat. Kiedy mężczyzna się odzywał, pojawiała się irytacja, bo robił to w tak protekcjonalny sposób. Kiedy natrafiała na spojrzenie jego ciemnych oczu, doskwierała jej dziwna niezręczność, z którą nie spotykała się nawet w rozmowie z Lordem Voldemortem. Ale i tak najgorsza była przychylność, którą poczuła tylko raz, ale to wystarczyło, aby Teria znienawidziła tego mężczyznę jeszcze bardziej. Ona nie żywiła sympatii wobec nikogo, bo takie niepotrzebne emocje robiły człowieka słabszym, a fakt, że Albert wywoływał w niej jakiekolwiek uczucia, już był nie do przejścia.
Nikt nie powinien działać na nią w taki sposób. Nikt nie miał do tego prawa.
A jeszcze teraz musiała z nim współpracować. I do tego tak długo przygotowywany wytwór ich współpracy zawiódł.
– Zabili mutanta – powiedział, jakby sama tego nie wiedziała. Stanął przed otwartym oknem i, obracając w palcach różdżkę, wpatrzył się w ciemność, która zdominowała świat. – Tym razem nie możemy sobie pozwolić na porażkę. Jeśli nam się nie uda, zginiemy.
Pod sufitem zatańczył kurz, pchnięty podmuchem wiatru, który ze świstem wpadł do pomieszczenia. Zalśniła poręcz metalowego krzesła, oświetlona blaskiem księżyca. W kominku mocniej buchnęły zimne płomienie, rzucając na twarz Śmierciożercy zieloną poświatę, jakby przygotowując się na to, co teraz miał powiedzieć. W oku Alberta kobieta zauważyła błysk, który na pewno nie był zwykłym refleksem, a niemą groźbą skierowaną do wszystkich, którzy odważyliby mu się przeciwstawić.
– Dlatego tym razem odwiedzimy ich osobiście – rzekł, a jego głos potoczył się echem wśród drzew, jakby przerażone nadchodzącymi wydarzeniami, szeptem przekazywały sobie tak niebezpieczną informację.

~~~~~~~~

Grupowe podniecenie, które zapanowało w Hogwarcie po ogłoszeniu wycieczki do Hogsmeade, trwało dobre kilka dni. W piątek, kiedy to długo wyczekiwane wydarzenie miało się odbyć, ożywienie osiągnęło punkt krytyczny. Uczniowie zachowywali się dość… nietypowo. Minerwa McGonagall nazwałaby to innym słowem, ale jako że była osobą kulturalną, użyła właśnie tego określenia, kiedy powstrzymując niekontrolowany wybuch gniewu, próbowała doprowadzić piętnastolatków z Gryffindoru i Hufflepuffu do względnego porządku.
Sala transmutacji zamieniła się po prostu w jeden wielki bezład.
            Zwykle na jej zajęciach panował względny spokój. Cieszyła się szacunkiem wśród dzieciaków, więc żaden uczeń nie naprzykrzał jej się zbytnio. Ale to, co się teraz działo… Chaos. Po prostu chaos. Wszędzie latały kartki i liściki z – jak się kobieta domyślała – ostatnimi zaproszeniami na spacer do miasteczka. Uczniowie nie rozmawiali już szeptem, starając się ukryć przed gniewem nauczycielki – dyskutowali podniesionymi głosami, w ogóle nie zwracając uwagi na jej uciszenia i dodatkowe zadania, które im obiecywała. Dziewczyny wymachiwały rękami na wszystkie strony, wspólnie z koleżankami ekscytując się wizją spotkania w Hogsmeade ze swoim ukochanym. Na ławkach i po podłodze walały się najróżniejsze rzeczy, w które na początku lekcji, kiedy jeszcze uczniowie zajmowali się czymś bardziej pożytecznym niż głupie rozmowy, trasmutowali szpilkę. Minerwa mogła dostrzec tam dosłownie wszystko oprócz wymaganego pudełka – począwszy od skaczących myszożab i latających ptakokotów, przez wielkie róże i balony w kształcie serc, po talerze z jedzeniem (w większości zepsutym, bo transmutacja jedzenia jest bardzo trudną sztuką) – czyli wszystko o czym akurat myśleli rozkojarzeni piętnastolatkowie.
            A do tego ten okropny hałas. Do głośnych rozmów i krzyków dochodziły miauknięcia, piski, ćwierkanie i rechotanie, a także ciągłe tupanie w podłogę, wywoływane przez uczniów z jakimś zespołem niespokojnych nóg. A raczej zespołem niespokojnego ciała, jak doszła do wniosku kobieta, przyglądając się dzieciakom, wyginającym się pod przedziwnymi kątami, co chwilę mocno wyrzucającym ręce do góry lub stale kręcącym nimi nad swoją głową.
            Dlatego też doszła do wniosku, że nie ma żadnego sensu w uspakajaniu klasy – z renomą i dobrą sławą Hogsmeade i tak nie wygra. Usiadła na krześle przy biurku, postanawiając, że wyciągnie przynajmniej z tej lekcji jakieś wnioski. W końcu była opiekunką Gryffindoru, musiała zbierać jak najwięcej informacji na temat zachowań, zwyczajów i emocji wychowanków. Bo mimo że wiele lat już z nimi przeżyła, nadal ją zadziwialo. Choćby w taki dzień jak ten.
            –  I tak sobie stałam na tym korytarzu i on do mnie podszedł, normalnie, rozumiesz to? I spytał, czy pójdę z nim do Hogsmeade! – mówiła Emily Tress, Puchonka.
            – I wtedy ja się zgodziłam. A on posłał mi taki piękny uśmiech, ma takie białe zęby – emocjonowała się Cassie Collins, wyrzucając słowa z prędkością światła. Jej siostra kiwała głową co chwilę, ale nie wtrącała od siebie nic, jakby trochę zamyślona.
            – Czyli idziesz z Tyrsem? – Do uszu Minerwy dotarło pytanie Lily Evans skierowane do Blue. Blondynka przytaknęła, posyłając jej promienny uśmiech i podekscytowane spojrzenie.
            – Tak! Od razu się zgodziłam, bo kiedy byłam z nim na spacerze, wydawał się być naprawdę miły, zabawny i świetnie się z nim bawiłam – wyjaśniła Carla, a nauczycielce nie umknęło ciche prychnięcie i zniesmaczona mina Syriusza, który siedział w ławce za dziewczyną. James Potter opowiadał mu z przejęciem o tym, że Lily w końcu zgodziła się gdzieś z nim wyjść, ale Black najwyraźniej go nie słuchał, skupiony na słowach Blue.
            McGonagall pokiwała głową, ale na jej ustach błąkał się nikły uśmieszek. Ech, jakie te dzieciaki mają problemy, pomyślała, mimo że całkiem dobrze pamiętała,  że kiedyś przeżywała podobne sprawy.
A do tego będą mieli tych komplikacji jeszcze więcej, choć całkiem innego rodzaju niż rozterki sercowe. Bowiem McGonagall zapisywała sobie na kartce nazwiska wszystkich osób, którym na tej lekcji dała dodatkowe wypracowania, i nie miała zamiaru im odpuszczać bez względu na to, czy dnia dzisiejszego uczniowie odwiedzali Hogsmeade, czy też nie. Przynajmniej coś z tej lekcji wyniosą.
A mimo że zachowanie całej klasy na tych zajęciach było wyjątkowo nietypowe i zaskakujące, i tak najbardziej zdziwił ją fakt, że to Black jako jedyny uniknął kary, bo to on w przeciwieństwie do reszty zachowywał się spokojnie i cicho. Chyba po raz pierwszy i ostatni w życiu.
           

~~~~~~~~~~~

Pub pod Trzema Miotłami był niesamowicie zatłoczony, więc nawet jeśli Carla i Tyrs chcieli usiąść w jakimś ustronnym kącie, nie było to po prostu możliwe. Co gorsza, znalezienie jakiegokolwiek wolnego stolika graniczyło z cudem, ale na szczęście oni mieli wielkiego farta. A może to dzięki intuicji Greka udało im się usiąść przy stoliku, znajdującym się zaraz przy oknie? W każdym razie teraz popijali kremowe piwo, które zaserwowała im madame Rosmerta, z satysfakcją przyglądając się Hogwartczykom, nadal czekającym na jakikolwiek skrawek niezajętego miejsca.
Mimo że temperatura na zewnątrz stale krążyła wokół zera, w środku było naprawdę ciepło. Stłoczeni klienci sprawiali, że momentami robiło się nawet duszno, a Carla przez chwilę poczuła się jak w schronisku, które bardzo dawno temu, jeszcze w poprzednim życiu, odwiedziła z rodzicami w przerwie między kolejnymi zjazdami na nartach.
Przyjemne wspomnienie od razu wywołało w niej ciepłe uczucia, mimo że z tatą i mamą nie widziała się aż pięć lat. Brakowało jej rodziców. Agatha i Tobias częściowo starali się ich jej zastąpić, ale mimo że byli naprawdę sympatyczni i naprawdę ich kochała, nigdy się im to w pełni nie udało. Ale Blue już od dawna nie wpadała w rozpacz z tego powodu. Wiedziała, że kiedyś jeszcze do nich wróci, będzie odwiedzać ich w tamtym świecie – wystarczy tylko rozpracować tę tajemnicę książki. Co prawda nie udało jej się tego dokonać, od kiedy się tutaj pojawiła, ale nadal wierzyła, że w przyszłości coś z tego wyjdzie. Bo skoro jej dziadkowi się udało, to czemu jej by nie miało? Nie mogła tracić nadziei, a  na pewno nie należało się załamywać z tego powodu. Tata i mama by przecież tego nie chcieli.
– Zawsze tutaj jest tak tłoczno? – spytał Tyrs, rozglądając się po pubie.
– Jest zawsze dużo ludzi, ale dzisiaj to jakiś koszmar. – Dziewczyna uśmiechnęła się do niego. – Tyle jeszcze osób nie widziałam. Jest gorzej niż na peronie 9 i ¾ w dniu wyjazdu do Hogwartu.
Carla zauważyła rudą czuprynę Lily po drugiej stronie pubu. Dziewczyna opowiadała o czymś z zapałem Jamesowi, który wpatrywał się w nią wręcz z nabożeństwem. Po chwili oboje zaśmiali się tak głośno, że nawet mimo gwaru, panującego w lokalu, słyszała ich tutaj bardzo wyraźnie. Szczęśliwa, że ta dwójka wreszcie zachowuje się wobec siebie normalnie, odwróciła głowę w drugą stronę, tracąc zainteresowanie przyjaciółmi.
Za szybą zaczął padać śnieg – drobne płatki osadziły się na szybkie, tylko aby zaraz się stopić i już w postaci kropel spłynąć na dół i zniknąć za ramą okna. Z dachów zwisały sople, błyszcząc się i mieniąc w świetle wieczornego słońca.  Uczniowie przechadzali się po miasteczku, ciesząc się ostatnimi chwilami pięknej zimy, bo – jak Blue się spodziewała – niedługo temperatura się zwiększy, a co za tym idzie, śnieg zamieni się w deszcz i błoto. Miała jedynie nadzieję, że urodziny Lily, które powoli się zbliżały, spędzą jeszcze w zimowej atmosferze. Swoją drogą, nie miała na razie prezentu dla dziewczyny. Będzie musiała to załatwić dzisiaj, aby nie wymykać się później do miasteczka tajnymi przejściami.
Ale to później – teraz przecież może rozkoszować się czasem spędzanym z Tyrsem.
– Hej, Carla. – Grek pomachał jej ręką przed nosem. – Obudź się!
Potrząsnęła głową, zaskoczona takim nagłym wyrwaniem z zamyślenia. Musiał coś do niej mówić – a ona dumała w obłokach, całkiem odcięta od świata rzeczywistego.
– Przepraszam, czasem tak mam, że się odłączam – oznajmiła, nieco zmieszana, a chłopak roześmiał się szczerze. – Możesz powtórzyć, co mówiłeś?
– Po prostu stwierdziłem, że bardzo tutaj przyjemnie – odparł, wzruszając ramionami, ale coś w jego głosie kazało Blue stwierdzić, że to jednak nie było prawdą. W końcu wydawało jej się, że zamyśliła się na trochę dłuższy czas.
– Tak? – spytała z powątpiewaniem, ale twarz Tyrsa pozostawała niewzruszona. Postanowiła nie ciągnąć tego tematu. – Wiesz co? Przypomniała mi się taka historia… – zaczęła i opowiedziała mu o tym, jak na pierwszym roku została przyłapana przez Filcha na szperaniu w jego gabinecie i jak bardzo była przerażona, kiedy groził, że powiesi ją za nadgarstki na ścianie w lochu. Grek za to zrewanżował się dokładną relacją z kawału, który wywinął woźnemu już piątego dnia pobytu w Hogwarcie.
Naraz przez okno Carla dostrzegła roześmianych Remusa, Petera i Syriusza. Szli w stronę pubu, a kiedy zauważyli, że obdarza ich szerokim uśmiechem, wszyscy pomachali jej wesoło. No, wszyscy oprócz Blacka. Ten ograniczył się do niechętnego spojrzenia, posłanego w stronę Tyrsa. Kiedy spojrzał w jej oczy, dostrzegła na jego twarzy jakby rozczarowanie, ale w gruncie rzeczy nie była tego pewna – w końcu jak dużo detali mogła zobaczyć z takiej odległości? Łapa odwrócił się do kolegów i zaczął coś im zawzięcie tłumaczyć. W pewnym momencie wszyscy skierowali się w przeciwną stronę, najwyraźniej rezygnując z wizyty w pubie.
Carla uniosła wysoko brwi, ale pytanie, które zadał jej Tyrs, sprawiło, że całkowicie zapomniała o całym zdarzeniu.
– Masz już kogoś?
Drgnęła, zaskoczona, ale wyszczerzyła się szeroko, czerpiąc przyjemność z pytania. Mogła się założyć, że wcześniej także poruszył ten temat, tylko musiał się przygotować mentalnie do kolejnej próby.
– Nie mam – stwierdziła, zauważając przy okazji, że nerwowy uśmiech zniknął z twarzy chłopaka, zastąpiony tym szczerym i naprawdę sympatycznym, a jego mięśnie ramion trochę się rozluźniły. – Nikogo – dodała, mając nadzieję, że niedługo się to zmieni.

~~~~~~~~

Peter wraz z Remusem i Syriuszem wstąpili do sklepu Zonka, aby zakupić akcesoria potrzebne do ich kawałów. Kolorowe półki przyciągały wzrok różnorodnością swojej zawartości, a oni ulegli ich urokowi, wręcz z czcią oglądając łajnobomby, kubki gryzące w nos, fałszywe różdżki, cukrowe pióra, wykrzykujące obelgi bransoletki (Syriusz raz kupił taką niczego nieświadomej Carli na urodziny; dziewczyna prawie zapadła się pod ziemię, kiedy ozdoba nazwała profesor McGonagall śmierdzącą sklątką tylnowybuchową) oraz cukierki wywołujące czkawkę. Dopiero po chwili dostrzegli oznaczone tabliczką edycja limitowana cukierki, które postarzały człowieka, i na raz wszystkie inne produkty odeszły w niepamięć, a cała ich uwaga skupiła się na najnowszym wynalazku.
– Ile bierzemy, Remusie? – spytał Syriusz, zwracając się bezpośrednio do Lunatyka i całkiem ignorując Pettigrew. Chłopak poczuł się nieco urażony, ale nie mógł narzekać – jego relacja z Blackiem i tak znacznie się poprawiła. Od kłótni z Carlą Łapa łagodniej znosił jego towarzystwo i nawet przestał go gnębić. Co prawda Peter wiedział, że Syriusz uważa go za przyczynę sprzeczki z dziewczyną, ale i tak sytuacja znacznie się poprawiła. Widocznie chłopak nie chciał już narażać się Blue.
– Kilogram – ocenił Lunatyk, mrużąc oczy w zamyśleniu. – Myślę, że tyle wystarczy.
– Szalejcie, chłopaki – powiedział pan Zonko, podając im reklamówkę z cukierkami, kiedy wręczyli mu pieniądze. – Zróbcie z nich dobry użytek.
– A czy kiedykolwiek było inaczej? – spytał Black, uśmiechając się łobuzersko.
Właściciel pokiwał przecząco głową. Pożegnawszy się z nim, wyszli ze sklepu na mroźne, świeże powietrze.
Po Hogsmeade spacerowało mnóstwo uczniów. Wszystkim dopisywał wyśmienity humor, co można było stwierdzić po ożywionych rozmowach, jakie roznosiły się po ośnieżonych uliczkach, i szerokich uśmiechach, widniejących na twarzach przechodniów. Słońce powoli zmierzało w stronę horyzontu, ale jeszcze nie zaczęło się nawet zmierzchać, co oznaczało, że zostało im jeszcze mnóstwo czasu.
Uznali, że czas najwyższy, aby wybrać prezent dla Lily. Problem jednak polegał na tym, że pojęcia nie mieli, co jej kupić. Nic nie przychodziło im do głowy, więc postanowili, że rozejrzą się po sklepach i może coś oryginalnego wpadnie im w oko.
Przeszli główną uliczką prowadzącą przez wioskę, rozglądając się po witrynach w poszukiwaniach czegoś ciekawego, aż w końcu ich uwagę przyciągnął sklep z różnego rodzaju pierdółkami, jak najbardziej nadającymi się na prezent urodzinowy.
Zgodnie kiwnęli głowami, wchodząc do ciepłego i lekko dusznego pomieszczenia. Sklepik nie był duży, ale znajdowało się w nim dosłownie wszystko – począwszy od kubków ze śmiesznymi napisami i plakatów z zespołami muzycznymi, przez pluszaki i innego rodzaju zabawki dla dzieci, a kończąc na resztkach świątecznych ozdób, które jeszcze miesiąc temu sprzedawały się jak świeże bułeczki. A wszystko to, ściśnięte na tak małej powierzchni, dawało efekt przepychu.
– O Melinie – mruknął Syriusz. – Tego jest zdecydowanie za dużo.
Nie dane było im jednak przerzucić tych stert kolorowych drobiazgów w poszukiwaniu tego jedynego, bo zza regału wyłoniła się sprzedawczyni. Powitali ją westchnieniem ulgi, ponieważ grzebanie w tym wszystkim pozostawało ostatnią rzeczą, na jaką mieli teraz ochotę.
Sprzedawczyni była starszą kobietą o siwych włosach i pomarszczonej twarzy. Jej usta rozciągały się w szerokim uśmiechu, a zręczność, z jaką omijała przeszkody (wiszące z sufitu pluszaki, leżące na podłodze książki i wystające z regałów zabawki), pozwalała im sądzić, że staruszka jest w lepszej formie, niż sugerowałby to jej wiek.
Kiedy się odezwała, okazało się, że jej głos aż ociekał troską, typową dla większości babć. Wytłumaczyli jej, czego poszukują, a ona po wypytaniu ich o zainteresowania i upodobania Lily zanurkowała między regały.
Peter sądził, że będą czekali całą wieczność, aż kobieta znajdzie coś w tym bałaganie. Tymczasem chyba musiała znać położenie każdego pojedynczego przedmiotu, bo pojawiała się obok nich po zaledwie dwóch minutach z ramionami wypełnionymi sugerowanymi prezentami dla Evans. Rzuciła rzeczy na, o dziwo, puste biurko i kazała im je przejrzeć, a sama ponownie ukryła się w głębi sklepu, znikając im całkiem z oczu.
Peter wyciągnął rękę w stronę sterty, chwytając pierwszy lepszy przedmiot, który okazał się być zestawem najrzadszych składników do tworzenia eliksirów. Remus przyglądał się jakiemuś kubkowi, a Syriusz z miną znawcy przejechał palcem po kociołku, który także znalazł się na biurku.
– To nie jest, moi mili, zwykły kociołek – oznajmiła staruszka, która niespodziewanie pojawiła się tuż obok nich, sprawiając, że drgnęli zaskoczeni. – To jest kociołek, który sprawia, że mikstura, choćby dobrze uwarzona, zawsze na koniec wybucha.
Chłopcy spojrzeli na siebie porozumiewawczo i uśmiechnęli się szatańsko. Już wiedzieli, że będzie to świetny prezent, który dostarczy im mnóstwo śmiechu i zabawy.

~~~~~~~~

Carla chwyciła Tyrsa za rękę i ze śmiechem pociągnęła go w stronę choinki, którą widać było na samym końcu głównej uliczki, prowadzącej przez Hogsmeade. Był dopiero styczeń, więc na wszystkich budynkach nadal wisiały ozdoby świąteczne, sprawiając, że miasteczko wydawało się być jeszcze bardziej kolorowe i wesołe niż zazwyczaj. Z dachów migotały czerwone, żółte, niebieskie, zielone i białe lampki, a w oknach huśtały się plastikowe aniołki, renifery i bałwany. Napisy ,,Wesołych Świąt”, wiszące na drzwiach każdego domu, witały gości, a drzewka, obwiązane długimi, błyszczącymi łańcuchami, przyciągały uwagę przechodniów.
O ile Hogwart został już obrany ze wszelkich bożonarodzeniowych ozdób, to wioska i jej mieszkańcy nie zostali jeszcze opuszczeni przez świąteczną atmosferę, więc Carla mogła ponownie poczuć się tak wspaniale jak w domu Potterów podczas rozpakowywania prezentów czy spożywania wspólnej, rodzinnej kolacji.
Choinka była naprawdę ogromna – mogła przewyższać tą, spod której sama wyciągała swoje paczki, nawet pięć razy. Została naprawdę cudnie oświetlona. Czerwonożółte światełka migotały raz szybciej, raz wolniej, niektóre ani na chwilę nie gasły, a ich blask odbijał się w wielkich bombkach i łańcuchach. Dookoła latały małe aniołki, a na szczycie błyszczała się złota gwiazda, będąca jednocześnie zwieńczeniem piękna utrzymanego w ciepłych barwach drzewka.
Blue aż westchnęła z zachwytu, mimo że nie był to pierwszy raz w tym roku, kiedy doznała okazji, aby podziwiać choinkę. Ścisnęła mocniej dłoń chłopaka, ciesząc się, że może być tu razem z nim, że to właśnie w jego towarzystwie jeszcze raz przeżywa świąteczną atmosferę.
– Piękna, prawda?
– Cóż… Mogli sobie odpuścić te aniołki, są trochę kiczowate – odparł Tyrs, przyglądając się choince okiem znawcy.
– Daj spokój – zaśmiała się Carla, chociaż i ona odniosła takie wrażenie. – Cassie, moja koleżanka z dormitorium, uznałaby to za wielce romantyczne.
Grek zaśmiał się szczerze. Po chwili zamarł, a na jego twarzy pojawiło się udawane przerażenie.
– O nie! Lecą tu – wyszeptał i pociągnął Blue jak najdalej od zbliżających się w ich stronę aniołków.
Biegli, pękając ze śmiechu i mijając tłumy uczniów, przechadzających się główną uliczką Hogsmeade. Carli wydawało się, że zauważyła bliźniaczki, przyglądające jej się ciekawie. Nie poświęciła jednak temu zbytniej uwagi, zbyt zajęta Tyrsem. Zatrzymali się dopiero, kiedy przebyli całą wioskę, ciesząc się przy tym jak małe dzieci, jakby ten bieg był najlepszym, co teraz mogli zrobić. Tutaj, na skraju Hogsmeade nie było już tak dużo ludzi, wioska wydawała się bardziej wyludniona i spokojniejsza. Domy znajdowały się w nieco większych odstępach od siebie, a ich oczy mogły trochę odpocząć od ciągłego migotania lampek, wcześniej tak gęsto rozwieszonych na dachach.
W pewnym momencie Carla zatrzymała się, jednocześnie ciągnąc mocno rękę Tyrsa. Uczucie, że ktoś się ją obserwuje, uderzyło ją tak nagle, że chwilę rozglądała się w okół siebie zdumiona. Nie odpowiadając na zaniepokojone spojrzenia Greka, lustrowała otoczenie wzrokiem, spodziewając się ujrzeć jakiegoś człowieka, schowanego w cieniu bocznej uliczki czy kryjącego się za jednym z domów – nie dostrzegła jednak nikogo ani niczego niepokojącego. Po uliczce przechadzały się zakochane pary i samotni uczniowie, ale nikt nie wydawał się być zainteresowany jej osobą. Wypuściła powietrze z płuc, zdając sobie sprawę, że wcześniej wstrzymywała oddech.
– Coś się stało? – spytał Tyrs, przyglądając jej się z troską.
– Nie, nic. Wydawało mi się, że zobaczyłam Jamesa i Lily, ale mi się przewidziało – skłamała. Chłopak zmarszczył brwi, zapewne wychwytując nienaturalną nerwowość w jej głosie, ale nic nie powiedział, a i ona nie zamierzała mu nic tłumaczyć.
Jednak dziwne uczucie bycia obserwowaną wcale nie zniknęło. Carla jeszcze raz odwróciła się za siebie, aby upewnić się, że wszystko znajduje się w jak najlepszym porządku, i nogi się pod nią ugięły.
Nie, nie, to niemożliwe, myślała, to nie może się dziać.
Z czerwonego dachu domu, trzepocząc hałaśliwie skrzydłami, odlatywał czarny kruk.


~~~~~~~~

Pedro spojrzał na Scarlette, która z błogością rozpływającą się po jej ciele włożyła sobie kawałek ciasta do ust. Jej twarz była zamyślona – pewnie zastanawiała się, jak sama mogłaby takie przyrządzić i jakie składniki byłyby jej do tego potrzebne. Uśmiechnął się lekko, prawie niezauważalnie dostrzegając jej szczęście i zadowolenie.
Ostatnio zdał sobie sprawę, jak bardzo się od niej różnił. Ponownie opowiedziana historia o przeszłości Unimyth przypomniała mu, że dla dziewczyny organizacja PWD była wybawicielem i opiekunem. Tymczasem on na ten temat miał całkiem inne zdanie.
Kiedy na jaw wyszły jego nadprzyrodzone zdolności walki, ludzie PWD pojawili się prawie od razu. Siłą wyciągnęli go z domu, od zrozpaczonych rodziców, którzy nic nie mogli na to poradzić, tłumacząc im jedynie, że tak będzie bezpieczniej. I może mieli rację. Może jeśli nie wywieźliby go wtedy z kraju i nie ukryli w kwaterze PWD, jego historia okazałaby się bardzo podobna do tej Scarlette. Może w jego domu pojawiliby się Śmierciożercy. Może. A co jeśli nie?
Żyłby teraz z kochającymi rodzicami, nie przejmowałby Voldemortem ani żadną wojną, nie zostałby wmieszany w tą całą aferę. Bardzo prawdopodobne, że miałby psa, z którym bawiłby się podczas wakacyjnej przerwy od szkoły. Odwiedzałby babcię, u której jadłby pyszne obiady, i chodziłby ze znajomymi nad morze, na słoneczne plaże Hiszpanii.
Mimo to bez protestów współpracował z organizacją. Powodem był między innymi szlachetny cel, który jak najbardziej popierał, i Scarlette. Kochał ją jak siostrę i dlatego nienawidził Śmierciożerców całym sercem, tak, jakby to jego rodzina została przez nich zamordowana. PWD walczyło z Voldemortem i jego poplecznikami, więc postanowił, że skoro póki co i tak nie powróci do rodziców, może zrobić coś dobrego dla świata i Puchonki.
Bo w gruncie rzeczy założenia organizacji nie były złe. Obrona ludzi przed Voldemortem i innymi niebezpieczeństwami, które akurat zagroziłyby światu – to wszystko wydawało się być szlachetne. Gdyby tylko potrafili dojść do tego bez wyrządzania innych, równie bolesnych szkód. Gdyby nie odcięli mu kontaktu od rodziców, gdyby pozwalali pisać do nich listy, gdyby zgodzili się na choćby jedno spotkanie…
Wtedy jego poglądy wyglądałyby całkiem inaczej.
– Coś się stało, Pedro? – spytała Scarlette, widocznie dostrzegając, że nie myśli o najprzyjemniejszych rzeczach.
– Nie, Scar – odpowiedział, biorąc łyk kremowego piwa, które zamówił. – Wszystko w porządku.
Dziewczyna pokręciła głową ze smutkiem i jakby niedowierzaniem, po czym wpatrzyła się w swój kawałek ciasta. Na chwilę zapadła cisza, ale Pedro wyczuwał, że dziewczyna jeszcze nie skończyła tego tematu i będzie chciała przekonać go do mówienia.
– Dlaczego mnie okłamujesz, Pedro? Przecież widzę, że nie wszystko jest w porządku.
Spojrzał prosto w jej oczy, zauważając w nich jednocześnie troskę i poirytowanie, ale nie odezwał się.
– Dobrze, rozumiem, że nie chcesz mówić – ciągnęła z przejęciem. – Ale byłoby ci znacznie łatwiej nieść ten ciężar problemów i zmartwień, gdybyś mi się zwierzył. Sama się o tym przekonałam, kiedy opowiedziałam o rodzicach reszcie. Ich wsparcie naprawdę bardzo mi pomogło, więc dlaczego nie możesz choć trochę o tym opowiedzieć?
To nie tak, że nie chciał. Już wiele razy miał ochotę zwierzyć się z tego dziewczynie, ale nie mógł zepsuć jej wizji o organizacji, która została jej jedynym domem, odkąd Unimyth straciła rodziców. Po prostu nie był w stanie jej tego zrobić, wiedząc jednocześnie, że zadałby jej raniący cios.
A jak miał powiedzieć jej o swojej drugiej naturze? O przebiegających po jego głowie myślach, które wcale nie powinny się tam znaleźć? O cechach, które otrzymał wraz ze swoimi zdolnościami? O wpływie boga wojny na jego zachowania? Co jeśli Scarlette by się go przestraszyła? Co jeśli straciłby najważniejszą osobę w swoim życiu? Bał się zaryzykować. Cena byłaby zbyt wielka.
– Nie mogę ci powiedzieć, Scar. Po prostu nie mogę.
Dziewczyna już nabrała powietrza, ale nie zdążyła się odezwać, bo niespodziewanie pojawili się przy nich Syriusz, Remus i Peter, jednocześnie przerywając ich rozmowę.
– Możemy się przysiąść? – spytał uprzejmie Lupin.
– Pewnie – odpowiedziała Unimyth, posyłając jeszcze Puchonowi spojrzenie, mówiące, że tym razem tak łatwo mu nie odpuści.
Hiszpan westchnął ze zrezygnowaniem, spodziewając się, że jeśli stale będzie ukrywał swoje zmartwienia przed Scarlette, może nie wyjść mu to na dobre.


~~~~~~~~


Hej, hej!
Jak tam szkoła? Uczycie się? Oceny już jakieś są?
Bo ja mam okropnie dużo nauki. Na szczęście i nieszczęście zachorowałam, co oznacza dużo czasu na pisanie. Dlatego rozdział pojawił się już teraz, a nie dopiero w weekend. Cieszycie się?
Bardzo lubię fragment z perspektywy McGonagall. To jest chyba mój ulubiony. Męczyłam go długo, chyba z dwie godziny, mimo że ma ze stronę. Mam nadzieję, że widać efekty.
Znowu trochę Pedro, trochę o jego historii i gorszej stronie PWD.
Jak wam się podoba relacja Tyrsa i Carli? Dzisiaj ich trochę więcej, następnym razem może nawet napiszę coś z perspektywy chłopaka?
Albert i Teria szykują się do kolejnej próby ataku. Zbyt długo nic się nie działo...
Cóż, nie będę już przedłużać, zapraszam do komentowania, wyrażania opinii i wszystkich innych sposobów interakcji ze mną, jakie wam do głowy wpadną :)
Pozdrowionka,
Bianka!

czwartek, 8 września 2016

Rozdział XVII + rok bloga

            Carla opuściła salon Gryfonów i skierowała się do Wielkiej Sali, gdzie czekać miał na nią Tyrs. Po pierwszych lekcjach czuła się po prostu fatalnie. Cały dzień była rozkojarzona, więc nic jej na zajęciach nie wyszło. Na eliksirach udało jej się zniszczyć Wywar Dekompresyjny, mimo że Lily bardzo starała się jej pomóc. Na zielarstwie została podrapana i pogryziona przez jakąś okropnie złośliwą roślinę, którą mieli przesadzać, a na transmutacji ze zdenerwowania zamieniła żabę w nogę od szkatułki zamiast w całą skrzyneczkę. Miała przynajmniej nadzieję, że na Obronie Przed Czarną Magią pójdzie jej lepiej. W końcu był to przedmiot, z którym radziła sobie bardzo dobrze, wręcz znakomicie. Niestety na zajęciach profesor stwierdził, że tego dnia będą się pojedynkować. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że jej partnerem został Black. Przez to podczas walki rozsadzała ją złość, więc nie mogła się skupić i przegrała z kretesem, co Syriusz skomentował złośliwym uśmiechem.
     On nie pomógł jej wstać z podłogi, na której wylądowała po ostatnim, przesądzającym wynik pojedynku zaklęciu. Ona nie pogratulowała mu wygranej. Nie potrafiła znieść tego pełnego satysfakcji uśmieszku, nie umiała się zastosować do rad Scarlette, która kazała jej zachowywać się w stosunku do Blacka neutralnie. Blue wiedziała, że nie polepszyła tym ich relacji, ale po prostu nie dała rady się na to zdobyć.
         Tak więc tej części dnia na pewno nie mogła zaliczyć do całkiem udanych, ale była pewna, że czas spędzony z Tyrsem wynagrodzi jej dotychczasowe nieprzyjemności z zajęć.
        Chłopak stał zaraz przy wejściu do Wielkiej Sali, opierając się o ścianę. Kiedy tylko ją zobaczył, uśmiechnął się promiennie i pomachał. Ostatnią odległość przebyła dwa razy szybszym krokiem, dzięki czemu w mig znalazła się u boku Greka. Objął ją na przywitanie.
            – To gdzie idziemy? – spytała Carla z nieukrywanym entuzjazmem w głosie.
            – Wiem, że to niezbyt oryginalne, ale jedynym miejscem, które zdążyłem poznać w Hogwarcie i nadaje się na spacer, to błonia, więc może… – Podrapał się po karku.
       – Pewnie! To świetne miejsce – od razu potwierdziła, bo mimo że błonia nie należały do najbardziej kreatywnych pomysłów, to idealnie nadawały się na takie okazje i można było na nich świetnie spędzić czas.
            Tyrs wyraźnie się rozpromienił. Włożyli kurtki, które wcześniej ze sobą zabrali, i wyszli z zamku.
        Od razu uderzył w nich mroźny podmuch wiatru, wdzierając się przez małe szczeliny w ubraniach i owijając ich ciała lodowatym powietrzem. Warstwa śniegu leżąca na błoniach przez ostatni czas znacznie się zmniejszyła, więc bez większych problemów mogli się poruszać. Carla od razu wcisnęła ręce do kieszeni, bo nie zabrała ze sobą rękawiczek. Nie było to zbyt mądrym posunięciem, ale przecież nie będzie się teraz wracać do dormitorium. Najwyżej będą ją szczypały palce od zimna.
            – Jak ci się podobały pierwsze lekcje? – zagadała Carla i spojrzała na Greka.
Chłopak opowiadał jej o swoich zajęciach, a ona przypatrywała się mu uważnie. Jego oczy już nie były tak nienaturalnie zielone, jak dnia poprzedniego. Widocznie to półmrok i magiczna atmosfera nieużywanej klasy sprawiły, że ich barwa wydawała się być tak intensywna. Zauważyła także, że na twarzy i szyi miał małe brunatne przebarwienia, których nie zauważyła ostatnio. Przeszło jej przez myśl, że w gruncie rzeczy wcale nie odejmują mu uroku.
         – Skąd to masz? – wyrwało jej się. Nie zdążyła dokończyć nawet pytania, a jej policzki już płonęły czerwienią, bo zdała sobie sprawę, że przerwała Tyrsowi opowieść. W sumie… I tak jej nie słuchała, była zbyt zajęta przypatrywaniem się mu.
      – Te plamy? – Na szczęście chłopak uśmiechnął się do niej, co na pewno znaczyło, że się nie obraził. – To od słońca. W Grecji nie jest tak ponuro i deszczowo jak tutaj. Trochę brakuje mi tamtejszego klimatu, ale nie mam wyjścia.
            – Dlaczego się przeprowadziłeś?
            Tyrs jakby sposępniał, a jego zielone oczy pociemniały.
            – Tata dostał tutaj pracę.
           Dostrzegła zmianę nastroju chłopaka, więc nie drążyła tego tematu. Postanowiła opowiedzieć mu raczej, jak to jest u nich w Hogwarcie, mówiła o swoich koleżankach z dormitorium, wspomniała o kawałach, jakie przeprowadzili z huncwotami, napomknęła o Hogsmeade, o sklepie Zonka, którego była częstą klientką. Tyrs opowiedział trochę o swojej starej szkole, o tamtejszych zwyczajach, o Greckich świętach, ale jak Carla  zauważyła, nie wspominał nic o swojej rodzinie.
            Czas zleciał im szybko, nawet się nie obejrzeli, a mrok spowił błonia, nadając im atmosfery tajemniczości. Na drzewach, w świetle leniwie wkraczającego na niebo księżyca połyskiwały ostre sople. Nieśmiało zaczęły błyszczeć także pierwsze gwiazdy, upodobniając się do złotej biżuterii lśniącej na straganach.
       Powoli skierowali się w stronę zamku. Czuli się w swoim towarzystwie swobodnie, ciągle wybuchając śmiechem i żartując. Carla miała wrażenie, jakby znała chłopaka od bardzo długiego czasu, tak dobrze jej się z nim rozmawiało, tak znakomicie ona rozumiała jego, a on ją.
         Tyrs odprowadził ją, aż pod samą wieżę Gryffindoru. Patrzył, jak uśmiecha się do niego szeroko, jak rumieni się, napotykając jego spojrzenie, jak szybko spuszcza wzrok.
          – Widzimy się w weekend?
          – Pewnie. Pokażę ci parę ciekawych miejsc w Hogwarcie – obiecała i zniknęła za portretem Grubej Damy.
        Jeszcze przez kilka sekund stał tam i uśmiechał się do siebie głupkowato, po czym wesoło pogwizdując, skierował się do Wieży Ravenclawu.
           

~~~~~~~~

        W pokoju wspólnym Gryffindoru Lily Evans pisała esej z transmutacji, który McGonagall zdążyła już im zadać.  Zastanawiała się, kiedy Carla się za niego zabierze, skoro przez cały dzień była na spacerze z tym Tyrsem, a teraz, rozsiadłszy się w fotelu, nieprzytomnym wzrokiem wpatrywała się w jakąś ozdobną kopertę. Po chwili doszła do wniosku, że pewnie po prostu to oleje albo naskrobie coś na szybko z samego rana, na śniadaniu. Pokiwała głową ze zrezygnowaniem i zamoczyła pióro w atramencie, aby napisać kolejne zdanie.
            Zamarła jednak z dłonią nad pergaminem, zdając sobie sprawę, że nie wie, co zawrzeć w następnym akapicie. Z westchnieniem schowała swoje rzeczy do torby i wyszła z pokoju wspólnego, aby w bibliotece wypożyczyć odpowiednią książkę, która pomogłaby jej z esejem.
            Zamek nie był już pusty. Korytarze wypełniali rozentuzjazmowani uczniowie, zewsząd dobiegały śmiechy, chichoty i przejęte rozmowy znajomych, mających sobie tyle do opowiedzenia po świętach. Od każdej grupki osób można było wyczuć emanujący zapał, typowy dla pierwszego dnia nauki po dłuższej przerwie. Każdy kąt, każdy najmniejszy fragment Hogwartu tętnił życiem i emocjami.
            – Lily! – krzyknął ktoś z jej prawej strony. Zanim zdążyła się choćby odwrócić w kierunku, z którego dochodził głos, Scarlette już ciągnęła ją przez tłumy uczniów.
            – Lubisz Jamesa, prawda? – spytała blondynka w biegu.
            – Co? Co to za pytanie?
            – Masz rację, zbyt oczywiste, nie musiałam nawet pytać. Ale słuchaj. Musisz zacząć z nim rozmowę, bo to ty niepotrzebnie zaczęłaś kłótnię i nikt tego za ciebie nie zrobi – mówiła na jednym tchu, nawet nie zatrzymawszy się, aby spojrzeć Evans w twarz.
        – Gdzie ty mnie ciągniesz, dziewczyno? – Lily krzyknęła, zaniepokojona tak bezpośrednim podejściem do tematu kłótni z Potterem, ale nie oponowała.
           – Nie mogę po prostu patrzeć, jak się do siebie nie odzywacie. Normalnie jak dzieci. Unikają się, zamiast wyjaśnić sprawę i porozmawiać.
            Ruda miała złe przeczucia. Co chciała zrobić Scarlette, żeby ich pogodzić? Po co dziewczyna ciągnęła ją przez cały zamek, przy okazji potrącając biednych uczniów? Lily co chwilę wykrzykiwała przeprosiny, kiedy przewracała jakiegoś młodszego dzieciaka lub ocierała się o przypadkowego przechodnia. Czy Scarlette zamierzała pokazać jej coś, co ułatwiłoby sprawę rozmowy z Potterem? A jeśli chciała zaprowadzić ją do samego Jamesa, zmuszając ją tym samym do jakiegokolwiek kontaktu z chłopakiem?
Ta myśl tak ją przeraziła, że zaparła się nogami, aby przystanąć. Problemem pozostawała jednak siła młodszej dziewczyny, która teraz okazała się się po prostu niewyobrażalnie wielka. Możliwe, że zostało to spowodowane determinacją Puchonki – tego Lily nie była pewna, ale wiedziała, że i tak nie da rady się wyrwać z jej uścisku i uciec.
            Podejrzenia Evans okazały się słuszne – kiedy zbiegły po schodach na czwarte piętro i skręciły kilkakrotnie, Lily go zobaczyła. Stał na balkonie zaraz przy Skrzekliwym Złym Gargulcu i nie zwracając uwagi na jego kpiny i złośliwości, wpatrywał się w przestrzeń.
            Mimo że widok na kamienne wieże Hogwartu i część błoni był naprawdę oszałamiający, Lily od razu nabrała ochoty, aby stąd zniknąć. Scarlette i jej mocny chwyt jej to jednak uniemożliwiły. Dziewczyna wypchnęła ją na balkon, szepnęła ,,powodzenia” i zniknęła w takim tempie, jakby się aportowała.
            Evans została sama z Jamesem, wpatrującym się w nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Z ulgą stwierdziła, że nie widzi w jego oczach złości. Dodało jej to trochę odwagi, ale i tak wolałaby mieć już ułożony jakiś plan rozmowy, jakieś ładne słowa, którymi mogłaby przeprosić Pottera.
            – Hej – szepnęła, szukając na jego twarzy czegoś, co ułatwiłoby jej całą sprawę. Nie odpowiedział, więc od razu przeszła do sedna. – Ja chciałabym… cię przeprosić, bo wiem, że to moja wina. I… nie powinnam cię wtedy oskarżać, bo… poszłam przecież do Zakazanego Lasu z własnej woli… – mówiła, ze zdenerwowania wyginając palce. Czekała na jakiś znak od Pottera, na cokolwiek, co pozwoliłoby jej choćby się domyślać, co sądzi o tym James. – Nie powinnam tak na ciebie nawrzeszczeć. Przecież wiem, że nie miałeś złych zamiarów, a to, że ten mutant się tam pojawił, przecież nie było twoją winą.
            Gryfon w milczeniu zrobił krok do przodu i stanął zaraz przed dziewczyną. Przez chwilę patrzył na nią z góry, a ona ze zdenerwowania przygryzła wargę.
 – Przepraszam. Głupio się zachowałam – szepnęła jeszcze raz, na chwilę zamykając oczy, bo bała się patrzeć prosto w twarz chłopaka.
            Kiedy je ponownie otworzyła, odetchnęła z ulgą. James, uśmiechając się, wyciągał przed siebie ręce tak, żeby mogła się do niego przytulić. Szybko objęła go ramionami, jakby miał jej za chwilę uciec, i położyła swoją głowę na jego klatce piersiowej, słuchając rytmicznego bicia serca.
            – Ja też przepraszam, Lily. Nie powinienem był tego mówić. Nie powinienem był wracać do tamtych lat – wyszeptał w jej rude włosy.
            Nie odpowiedziała. Mocniej się do niego przytuliła, myśląc o tym, jak bardzo James musi być wyrozumiały, żeby bez żadnych skarg i dyskusji jej wszystko wybaczyć.
            – Dobra, kończcie już tą scenkę i sobie stąd idźcie, bo zaraz zwymiotuję z tej słodkości – mruknął Skrzekliwy Zły Gargulec, który wcześniej chyba tylko jakimś cudem znalazł w sobie tyle przyzwoitości, żeby nie przerywać im rozmowy.
            Popatrzyli na siebie zdezorientowali, po czym zaśmiali się szczerze, szczęśliwi, że nie dzieli już ich żadna bariera.



~~~~~~~~

Kolejnego dnia po lekcjach Carla zamarła z dłonią nad klamką drzwi gabinetu Rasuna i wzięła głęboki wdech. Zaraz miały się zacząć jej pierwsze zajęcia z tym profesorem, o których została poinformowana przez sowią pocztę. Naprawdę nie lubiła tego człowieka. Był odpychający, niemiły i po prostu przerażający. Nigdy nie mogła powstrzymać dreszczu, który mimowolnie przebiegał po jej plecach, kiedy tylko napotykała spojrzenie jego czarnych oczu.
Policzyła do trzech i nakazawszy sobie się uspokoić, położyła rękę na klamce. Zdała sobie sprawę, że ze zdenerwowania zapomniałaby zapukać, więc od razu się poprawiła. Kiedy z wnętrza pomieszczenia dobiegło ją mrukliwe, lecz stanowcze ,,Wejść”, wyprostowana, z głową uniesioną wysoko do góry wmaszerowała do pokoju. Starała się wyglądać pewnie.
Po jej lewej stronie znajdowały się regały, a kiedy przechodziła obok nich, aby usiąść na krześle przed biurkiem Rasuna, zauważyła, że nie było na nich nawet najmniejszej drobinki kurzu. Cała zawartość szafek została poustawiana w idealnych rządkach, a książki od najmniejszego do największego.
            – Dzień dobry – powiedziała niezbyt zdecydowanym głosem, siadając na krześle.
            Nie odpowiedział, nawet nie odrywając wzroku od doskonale równej kupki papierów, które akurat przeglądał. Spojrzał na nią dopiero po czasie, w którym Carla zdążyła się dokładnie przyjrzeć pedantycznie zagospodarowanemu biurku. Znowu nie mogła powstrzymać dreszczu, który przebiegł jej całe ciało, co bardzo ją zirytowało. Nie chciała, aby znienawidzony przez nią nauczyciel budził w niej takie uczucia.
            – Przejdźmy od razu do sedna – zaczął bardzo rzeczowym tonem, całkowicie ignorując jej reakcje. – Ostatnio dużo przeżyłaś. Atak Śmierciożerców, śmierć Terry’ego, zły stan Syriusza. – Carla skrzywiła się nieznacznie przy imieniu przyjaciela. – Tym wydarzeniom towarzyszyło wiele różnych i na pewno silnych emocji, co mogłoby nam pomóc w odkryciu twoich mocy. Czy zdarzyło się ostatnio coś nienaturalnego nawet jak na świat czarodziejów? – spytał.
            Carla zastanowiła się na chwilę. Wspomnienia z bitwy pod kwaterą PWD przemykały jej szybko przed oczami, a połowa znajdowała się jakby za mgłą. Emocje, które jej wtedy towarzyszyły, były tak silne, że na niektóre z wydarzeń po prostu nie zwróciła większej uwagi zbyt przejęta stanem przyjaciół.
            Choćby taka rozmowa z dziadkiem. Z dziadkiem, który już od dawna przecież nie żyje.

            ~~~~~~~~
           

            – Za półtora tygodnia mamy mecz towarzyski z Hufflepuffem – oznajmił James, a większa część drużyny Gryfonów uśmiechnęła się kpiąco. Potter zauważył to i aż zaklął. Sarah Greybrick, jedyna dziewczyna w naszym składzie, posłała mu karcące spojrzenie. – Nigdy nie lekceważcie przeciwnika. Nigdy – nakazał poważnym tonem. – Lekceważenie może doprowadzić was tylko do przegranej. Przed meczem uda nam się spotkać jeszcze trzy razy. To bardzo mało, ale musimy sobie poradzić. Dlatego treningi będą długie i intensywne – oznajmił i chwytając miotłę do ręki, wyszedł z szatni. Odprowadziły go pełne rezygnacji westchnienia.
            Syriusz podniósł się z ławki i z męczeńskim wyrazem twarzy udał się za Potterem. Warunki atmosferyczne nie sprzyjały grze. Wiał mocny wiatr, z nieba padał śnieg, no i było piekielnie zimno. Blacka od razu zaczęły szczypać policzki, ale nie zwrócił na to uwagi, bo już wzbił się w powietrze, już znalazł się w swoim żywiole. Kochał latać. Czuł się wtedy lekko i beztrosko, jakby wraz ze zwiększającym się pędem spadał z niego cały ciężar problemów.
            – Syriusz! – Usłyszał wołanie Jamesa z ziemi. Od razu ostro zanurkował w dół i w mgnieniu oka znalazł się przy drużynie. Potter rzucił mu karcące spojrzenie i pokręcił głową ze zrezygnowaniem, ale nic nie powiedział.
            Porozdzielał ich na mniejsze grupki, po czym każdej wytłumaczył, co mają ćwiczyć. Sarah, ścigająca, miała trenować z Brianem Orlenem, obrońcą. Rick Stevens i Syriusz szlifowali najróżniejsze manewry, które mogliby wykorzystać podczas gry. Pałkarze jak zwykle odbijali tłuczki, a James podlatywał po kolei do każdej grupki, tłumacząc taktyki i wytykając im błędy. Kiedy pojawił się obok Syriusza i Ricka, komentując ich – jak twierdził niedopuszczalny – manewr Porskowej, Black miał ochotę mu rozwalić łeb. Przecież wykonali go idealnie, ale Potter oczywiście musiał się przyczepić. Stevens natomiast słuchał go w napięciu, jakby jego słowa były jakąś prawdą objawioną.
W dodatku co chwilę z ust kapitana wydobywał się przeciągły gwizd, który oznaczał przerwę na kilka ćwiczeń. Podciąganie się na miotle i te sprawy… Tę część Black najchętniej wyciąłby z ich treningu.
Wykonywali akurat przerzutkę, kiedy usłyszał, że ktoś go woła. Spojrzał w stronę trybun i zauważył Scarlette i Carlę, zapakowane w kurtki puchowe i szaliki. Zmarszczył brwi, zastanawiając się, co Blue tutaj robi. Przecież nigdy nie oglądała ich treningów… A obecna sytuacja na pewno wykluczała możliwość, że przyszła tutaj, aby mu pokibicować.
Kiedy Puchonka zauważyła, że je dostrzegł, energicznie pomachała do niego i szturchnęła Blue łokciem w żebra. Gryfonka uśmiechnęła się nieśmiało… A może mu się wydawało? W końcu odległość, która ich dzieliła, była dość duża, więc jak niby miałby dostrzec dokładną mimikę twarzy Carli?
I tak ważnym pozostawało tylko to, że podniosła rękę i także do niego pomachała. Co prawda nie zrobiła tego chętnie, zapewne została przymuszona przez młodszą koleżankę, ale i tak Syriusz poczuł coś na kształt satysfakcji.
            – Black, skup się, nie złapałeś kafla! – krzyknął Rick, a Black potrząsnął głową, całkiem skupiając się na grze.
           
~~~~~~~~



           – Idziemy – zarządziła Carla stanowczym głosem i podniosła się z ławeczki. Otrzepała swoje spodnie z malutkich płatków śniegu, które pokryły część materiału, i nie zwracając uwagi na reakcję Scarlette, ruszyła w stronę wyjścia z trybun. Nie odwróciła się już, żeby spojrzeć na grającą drużynę, w tym Blacka. – I co tym wszystkim osiągnęłaś? – spytała, kiedy młodsza koleżanka się z nią zrównała. – Tak bardzo zależało ci, żebym mu pomachała?
            – Pamiętasz, jak mówiłam ci, żebyś zachowywała się w stosunku do niego neutralnie? Musisz zakopać topór wojenny – odparła Puchonka z wyrazem gigantycznego zadowolenia na twarzy.
            Blue pokręciła głową i prychnęła.
            Dlaczego to ona musiała zaczynać doprowadzanie ich stosunku do normalności? Scarlette powinna zmusić Syriusza do zrobienia kolejnego kroku, a nie znęcać się nad nią. Poza tym póki Black nie odpowie na jej pokojowe wezwanie, ona nie posłucha więcej rad Puchonki. Nie będzie się o nic prosiła.
            – Rozmawiałaś w ogóle z Syriuszem na ten temat, co ze mną? – spytała zirytowana swoim przejawem dobrej woli, prowadzącej do początków ugody, i zachowaniem młodszej blondynki.
            – Tak, rozmawiałam – odparła wesoło, jakby spotkała ją najlepsza rzecz pod słońcem.
                – I co?
            – Wszystko idzie po mojej myśli – oznajmiła, a Carla uniosła prawą brew do góry, zastanawiając się, jak bardzo Scarlette chciała ich pogodzić.
            Pokręciła głową z niedowierzaniem, postanawiając nie drążyć już tematu i nie przystawać na głupie pomysły koleżanki.
            Ciepło, które owinęło ich po wejściu do zamku, przywitały z przyjemnością. Mimo że ubrały się naprawdę grubo, na zewnątrz panowało tak dojmujące zimno, że i tak zmarzły.
            – Scarlette? – odezwała się nagle Carla po długiej chwili milczenia, które między nimi zapadło. – Co się stało wtedy w Pokoju Życzeń?
            Puchonka spojrzała na nią zdziwiona i przerażona jednocześnie. Co mogło spowodować strach blondynki, spytała Blue siebie w myślach, co mogło być tak okropne, że wzbudziło w dziewczynie tak silne uczucia?
            Wydawało im się, że postacie z portretów naraz umilkły, a wszystkie szmery, które zwykle wypełniały Hogwart, ustały. Cisza, która teraz zawisła nad nimi niczym brzytwa, była tak uciążliwa i ostra, że mogłaby mierzyć się z najlepszym mieczem. Mimo tak nagłej zmiany atmosfery Gryfonka nie spuszczała wzroku z koleżanki, tym samym domagając się odpowiedzi na wcześniej zadane pytanie. Nie chciała odpuścić. Scarlette zasługiwała na to, żeby jej pomóc, i powinna im na to pozwolić.
            Może dziewczyna i tak miała zamiar im o tym wcześniej opowiedzieć, a może to pytanie Carli wpłynęło na taką decyzję, w każdym razie Puchonka kiwnęła głową, jakby potwierdzała, że zgadza się z wszystkiego im się zwierzyć.
       – Znajdźmy resztę – westchnęła głęboko, smutna, i odwróciła wzrok od niebieskich oczu Blue.

~~~~~~~~
           

            Aury salonu państwa Unimyth nie można było nazwać pogodną. Zimna biel, która obejmowała każdy kąt tego pokoju, sprawiała, że czuło się do tego miejsca niechęć. Nawet promienie słoneczne, wpadając przez uchylone okno, traciły na swoim cieple i radości, którymi jeszcze przed chwilą emanowały, tańcząc wśród nowoczesnych budynków Sunny Street i wirując między idealnie przystrzyżonymi żywopłotami.
            Państwu Unimyth jednak nie przeszkadzała taka atmosfera salonu, którego w gruncie rzeczy nigdy nie używali. Obydwoje pracowali w Ministerstwie Magii i byli zbyt zajęci, aby spędzać dużo czasu w swoim domu. Na ogół przebywali w pracy do późna, a kiedy już pojawiali się w swojej eleganckiej, białej willi, zamykali się we wspólnej pracowni lub szli spać. Salon więc pozostawał nietknięty przez kilka lat.
            Aż do czasu, kiedy w życie poukładanych państwa Unimyth wtargnął mały, pełen energii brzdąc. Scarlette urodziła się dwudziestego siódmego maja, sprawiając, że żywot i salon Elizabeth oraz Aarona Unimyth nabrały kolorów. Od tego czasu młodych rodziców spotykały zarówno te przyjemne, jak i mniej satysfakcjonujące niespodzianki.
            Biały salon się nieco ożywił. Przez dzień walały się po nim zabawki, które mała Scarlette uwielbiała rozrzucać po całym pomieszczeniu. Jego dawna atmosfera powracała tylko, kiedy dziewczynka szła spać, a jej szczery uśmiech nie odbijał się już echem między białymi meblami.
            I tak właśnie przez kilka lat państwo Unimyth trwali w wielkim szczęściu. Swoją córkę starali się wychować jak najlepiej, mimo że praca nadal zabierała im bardzo dużo czasu. Nie rozpieszczali Scarlette. Byli dla niej surowi i wymagający, ale jednocześnie na każdym kroku okazywali jej ogromną miłość. Kochali ją całym sercem, a ona kochała ich.
            Oczywiście, taki stan beztroski nie mógł trwać wiecznie. Wszystko zmieniło się pewnej letniej soboty.
            Pani Unimyth siedziała na leżaku, wystawiając twarz do słońca. Cieszyła się ciepłem promyków, kątem oka obserwując pięcioletnią Scarlette, biegającą na boska po idealnie przystrzyżonej, zielonej trawie. Bawiła się w ratowanie świata. Kobieta poczuła, że Aaron kładzie rękę na jej ramieniu. Podał jej szklankę z wodą i cytryną. Uśmiechnęła się do niego w podziękowaniu.
            – Patrz, jak się ładnie się bawi – zachwyciła się, spoglądając na Scarlette, która akurat skakała z kamienia, udając superbohatera. Była już cała brudna, a jej włosy okropnie się poplątały.
            Naraz dziewczynka upadła i uderzyła się w rękę. Ze śmiechem położyła dłoń na ranie, a z jej palców wypłynęło niebieskie światło. Nie był to pierwszy raz, kiedy Scarlette użyła swoich mocy, jednak Elizabeth nadal napawało to trwogą.
            Wzdrygnęła się, a jej mąż posłał jej pocieszający uśmiech. Musiała przyznać, że bała się nadzwyczajności córki, lękała się konsekwencji i odpowiedzialności, które mogły się z tym wiązać. Jej życie zawsze było idealnie poukładane, nie działo się w nim nic niespodziewanego. Nic więc dziwnego, że obawiała się rewelacji związanych z niecodziennymi umiejętnościami córki, które były nadzwyczajne nawet jak na świat czarodziejów.
            Jak się niedługo miało okazać, jej wątpliwości były całkiem uzasadnione.
            – Mamo, mamo, ktoś tu idzie! – Scarlette pociągnęła ją za koszulkę i wskazała palcem na mężczyzn podążających szybkim krokiem w ich kierunku.
            Było ich trzech. Czarne szaty powiewały za nimi złowrogo, a fakt, że wkroczyli na teren ich domu bez pozwolenia, i różdżki, które trzymali w dłoniach, świadczyły o tym, że nie mieli dobrych intencji.
            – Do domu i po różdżkę – syknął Aaron i pociągnął za sobą oniemiałą żonę i przerażoną córkę.
            Elizabeth chwyciła Scarlette na ręce i biegiem wpadła do domu. Zdążyła tylko jeszcze wypchać dziewczynkę z białego salonu i krzyknąć, aby gdzieś się schowała, kiedy do pomieszczenia wpadli mężczyźni i zaczęli szybko ciskać w nich zaklęciami. Na szczęście chybili.
            Elizabeth nie wiedziała, kim są ci zakapturzeni ludzie. Voldemort i jego poplecznicy nie zdążyli jeszcze w tych czasach zdobyć rozgłosu. To były początki morderczej działalności potężnego czarodzieja. Mimo to pani Unimyth domyśliła się, po co przyszli. Przyczyną była oczywiście Scarlette ze swoimi mocami.
            Elizabeth uniknęła zielonego światła, które poleciało w jej stronę, i rzuciła w przeciwnika kilkoma klątwami, jednak żadna z nich nie trafiła.
            Naraz zobaczyła promień zaklęcia uśmiercającego, który znajdował się bardzo blisko niej. Wiedziała, że już nie uda jej się odskoczyć. Nie uniknie śmierci. Nie bała się jednak o siebie. Martwiła się o Scarlette. Chciała, aby była bezpieczna.
            Zielone światło rozbłysło przed jej oczami, a potem niepokojąco kojąca ciemność otuliła jej umysł. Aaron upadł bez życia na podłogę dokładnie w tym samym momencie.
            A mała Scarlette patrzyła na to, nie rozumiejąc, co się stało. Dlaczego rodzice się nie podnoszą i nie walczą? Co zrobił im ten groźnie wyglądający mężczyzna, który teraz do niej podszedł?
            Pociągnął ją za włosy, a ona krzyknęła ze strachu. Starała się wyrwać z jego uścisku, ale on trzymał ją mocno. W oczach dziewczynki pojawiły się łzy rozpaczy i wściekłości. Zrozumiała, że zabił jej rodziców, a teraz chce ją gdzieś zabrać. Jeszcze raz szarpnęła się rozpaczliwie.
            – Uspokój się – syknął, jednak słowa zamarły mu na ustach.
            Scarlette patrzyła na umierającą twarz mordercy, ponownie nic nie rozumiejąc. Tym razem jednak nie towarzyszyła jej bezgraniczna rozpacz, a coś w rodzaju ulgi.
            Podeszła do niej jakaś kobieta, wyglądająca już znacznie przyjaźniej, i wzięła ją na ręce. Biło od niej takie ciepło, że dziewczynka nawet nie pomyślała o wyrywaniu się, a jej strach znacznie zmalał. Schowała twarz w jej ramieniu i cicho załkała.
            – Spokojnie – szepnęła kobieta. – Jestem Rose. Już nic ci nie grozi.

~~~~~~~~

            Tego samego dnia wieczorem Scarlette skończyła swoją opowieść i spojrzała na twarze swoich przyjaciół. Widziała na nich zakłopotanie, smutek, który na nich przeniosła, i współczucie. Nie wiedzieć czemu, ale wytypowali akurat Wielkie Schody na miejsce, w którym Scarlette miała im wszystko opowiedzieć. Może byli zbyt zniecierpliwieni, aby schodzić aż do Wielkiej Sali? Nie okazało się to jednak dobrym wyborem, bo chłód bijący od posadzki nie był zbyt przyjemny, a ruchy schodów kilka razy przerwały historię Puchonki.
Pierwsza podniosła się Lily. Podeszła do dziewczyny i przytuliła ją mocno. W jej ślady podążyli huncwoci, w tym Peter, którego ledwo znała, Carla i na samym końcu Pedro. Została zamknięta w tym zbiorowym uścisku tak, że od razu zrobiło jej się cieplej.
Trwali tak w ciszy przez dłuższą chwilę. Dopiero po chwili odsunęli się, przyglądając się uważnie jej twarzy, na której pojawiły się pierwsze łzy. Uśmiechnęli się do niej pocieszająco, ale nikt nie potrafił wydusić z siebie odpowiednich słów. Żaden z nich nie wiedział dokładnie, co czuła Scarlette, bo nikt nie stracił na zawsze kochających rodziców. Nie mieli pojęcia, jak bardzo to ją boli.
            Carla jednak kiedyś przeżywała odejście dziadka i była pewna, że nie należało teraz rozpaczać, a odciągnąć dziewczynę od nieprzyjemnych wspomnień. Zająć ją czymś ciekawym, żeby nie miała czasu na niepotrzebne roztrząsanie tej sprawy.
            – Chodźmy zagrać w Eksplodującego Durnia – zaproponowała pierwsze zajęcie, jakie jej przyszło do głowy, a reszta zgodnie przytaknęła.
            Scarlette pociągnęła nosem i uśmiechnęła się blado. Może nie miała rodziców, ale rodzinę zastępowali jej przyjaciele. A ciepło, które wcześniej poczuła, nie ogrzało tylko jej ciała, ale także serce.

~~~~~~~~

            Hej, hej!
            Dzisiaj rozdział duuuużo szybciej! Po trzynastu dniach, to chyba rekord tego roku.
            Ten rozdział taki spokojny mi się wydaje. Cały czas taki radosny, tutaj trochę Tyrsa, trochę Syriusza, trochę Jily. Może pomijając fragment ze Scarlette lub ten z Rasunem, one nie były wesołe. Ale, ale, nie przedłużając…
            Szóstego września wypadł roczek mojego bloga!!!! Jupijaj! I stuknęło mi 10 tys wyświetleń.
            Nie przypuszczałabym, że mogę wytrzymać aż tyle. A to tylko dzięki wam – wasze komentarze bardzo motywowały mnie do dalszej pracy. Mimo że między niektórymi rozdziałami była dwumiesięczna przerwy… Za które bardzo was przepraszam. Dziękuję wam za wszystko z całego serca.
            Ehhh, jakie to jest chaotyczne…
    W każdym razie chciałabym przejść do takich bardziej szczegółowych podziękowań.
            Zacznijmy od L, która jest ze mną zawsze i wszędzie. Towarzyszy mi każdego dnia, sprawdza moje rozdziały i wysłuchuje moich narzekań, że nie umiem nic napisać porządnego. A także musi znosić mnie narzekającą na śmierć Hana Solo (wtedy to byłam w naprawdę podłym humorze. Napisałam miniaturkę, w której zabiłam prawie wszystkich moich bohaterów, łącznie z huncwotami i Carlą, a to chyba coś znaczy. Kiedyś wam ją pokażę XD). Naprawdę dużo wniosłaś do tego bloga, dziękuję ci więc bardzo za to, za cierpliwość i ogromne wsparcie.
            Kolejne podziękowania należą się Mentrix, która łączyła się ze mną w bólu, kiedy nie mogłam poświęcić tyle czasu na zwiedzanie ruin, ile bym chciała. Mentrix pośpiesza mnie także, jeśli nie dodaję rozdziału na Zwiadowcach, a nawet ucieka się do szantażu. Ale ze mną chyba nie da się inaczej…
            Dziękuję rodzinie i przyjaciołom, którzy mnie wspierają. I mamie i tacie, którzy odciągają mnie od komputera, bo mi się wzrok psuje XD
            Eskaryno, moja kochana, heloł, feloł. Dziękuję ci za piękne, długie komentarze, które tak bardzo motywują mnie do dalszej pracy, za ekscytowanie się Cariusem, co bardzo ułatwia mi pracę. Dziękuję ci, że w ogóle to czytasz i nie złościsz się tak bardzo na mnie za okropnie długie przerwy. Dlatego dzisiaj jest szybciej XD
            Kocie, ty geniuszu zła! Dziękuję ci, bo za każdym razem, kiedy czytam twój komentarz, mam po prostu banana na twarzy. Naprawdę. A miałam jeszcze większego, kiedy nazwałaś moim imieniem bohaterkę twojego opowiadania. Dziękuję!

                 Dziękuję ci, Nique Em, za wytrwałe betowanie mojego opowiadania, wsparcie i cierpliwość :)
         Dziękuję ci, Sophie Casterwill, nie wiem, czy nadal masz taki nick, bo się zaczynam w nich gubić XD Dziękuję ci, bo naprawdę dużo wniosłaś do mojego łba, dzięki tobie zaczęłam zwracać uwagę na istotne sprawy, o których wcześniej nie myślałam.
            Dziękuję także tobie Gabsonku, bo dzięki tobie ogarnęłam interpunkcję w dialogach (taki żart, masz dużo większe zasługi XD Chociaż to też ważne). Dzięki tobie robię duuużo mniej błędów, poza tym byłaś chyba moim pierwszym czytelnikiem, który pisał tak długie komentarze. Dziękuję ci z całego serca, mój mistrzu!
             Dziękuję także Oli, która wytrwale czyta moje rozdziały, a swoimi komentarzami i groźbami wywołuje na twarzy tak szeroki uśmiech, że po prostu mi się nie mieści. Twoje teorie spisowe i bezwiedne inspirowanie i podsuwanie pomysłów są naprawdę cudowne!
            Dziękuję bardzo Optimist, Karolinie Ladzie, Natalii Żywickiej, OliAleksandrze i The Grey Lady za to, że jesteście, za wasze motywujące komentarze i za uśmiech, który pojawia się na mojej twarzy, kiedy je czytam. Przepraszam dodatkowo Natalię, bo dawno u ciebie nie skomentowałam. Ach i Ola, gratuluję wytrwałego nadrabiania rozdziałów XD KIMI, nadal czekam na twój rozdział!
            Amy Black! Znamy się od niedawna, ale zdążyłam cię tak polubić XD Twoje komentarze są po prostu tak pozytywne, tak optymistyczne… I te kropki zapychające komentarz XD Dziękuję ci za wszystko (za trzy małe pociechy Syriusza i Carli też)!
     Dziękuję wam, RedCriminal, Welniewicz, E.M.S. za ślad, który tutaj pozostawiłyście. Dziękuję wam za motywację i za wsparcie. Przepraszam, że jeszcze u was nie nadrobiłam wszystkich rozdziałów, ale jestem w trakcie. Więc komentarze pojawią się niedługo :)
            Dziękuję także wszystkim tym, którzy czytają, ale nie komentują :) Dziękuję, że jesteście!
          Jeśli kogokolwiek interesują statystyki, to przez ten rok nazbierało się 425 komentarzy, 10097 wyświetleń i 25 obserwatorów. Nie spodziewałam się takich liczb, naprawdę. A to wszystko dzięki wam!
            Kolejny rozdział już niebawem! Przepraszam za takie dzikie akapity, ale coś się popsuło.
            Pozdrowionka,
            Bianka!

Obserwatorzy

Lydia Land of Grafic