poniedziałek, 4 stycznia 2016

Rozdział VIII

     Nic nie chciało zakłócić idealnej ciszy, jaka panowała w pewnej mrocznej uliczce w Londynie. Wiatr zatrzymał się, drzewa nie szeleściły, śnieg przestał prószyć, z dachów nie spadały sople lodu. Także ludzie i zwierzęta zamilkli. Co chwilę po gwieździstym niebie przelatywał samotny ptak, ale nie wydawał z siebie żadnego dźwięku, lękając się zmącić spokój i harmonię nocy. Ciemna postać nie bała się tego. Niczym zjawa pojawiła się w wąskiej uliczce, a stukot jej metalowych obcasów o kamienne płyty chodnika rozniósł się echem wśród starych kamienic. Poruszała się niezauważalnie, kryjąc się w cieniu budynków. Ciemna jak noc, całkowicie się z nią zlewała.
Przystanęła przed ozdobną, pomalowaną na czarno bramą, a peleryna, która dotychczas powiewała za nią, opadła swobodnie na ziemię. Odchyliła kaptur, uwalniając gęste, czarne włosy.
   Zadął wiatr, zrzucając z drzew śnieg i wypełniając złowrogą ciszę żałosnym szumem suchych gałęzi, jakby dając znać, że kobieta, niszcząca starania Natury, idealny spokój, jaki udało jej się wywołać, wcale nie jest tutaj mile widziana.
   Czarnowłosa, jedną ręką przytrzymując rozwiane loki, drugą otworzyła bramkę. Swoje kroki skierowała w stronę mrocznej rezydencji. Ciężkie drzwi otworzyły się przed nią z cichym skrzypieniem, zanim nawet zdążyła zapukać w nie mosiężną kołatką. Bez słowa przekroczyła próg.
   – Jesteś ostatnia, Terio – poinformował ją pozbawionym uczuć głosem mężczyzna o jasnych włosach i głębokich, ciemnych oczach.
   – Nie spóźniłam się, Albercie. – Zmierzyła chłodnym, poirytowanym wzrokiem właściciela rezydencji, zostawiwszy swój płaszcz na wieszaku w kształcie żmii.
   Nie czekając na zaproszenie, weszła do salonu. Pokój, urządzony w ciemnych kolorach, nie sprawiał wrażenia przytulnego, ale Terii to nie przeszkadzało. Było jej to całkiem obojętne.
   Usłyszała ciche szepty, dobiegające z jadalni. Skierowała kroki w jej stronę. Kiedy pojawiła się w mrocznym, zacienionym pokoju, pełnym kolumn w kształcie węży, głosy ustały. Wszyscy wlepili swoje spojrzenia w jej postać. Wolnym krokiem, z głową wyniośle uniesioną do góry podeszła do metalowego stołu, ciągnącego się przez całą długość pomieszczenia i usiadła na wolnym rzeźbionym krześle.
   Nie zwracała uwagi na zaniepokojone twarze. Już zdążyła się przyzwyczaić, że w jej obecności atmosfera się zagęszczała, a nastroje mocno pogarszały. Prawie wszyscy Śmierciożercy bali się, a przynajmniej stresowali się, będąc zmuszonymi do przebywania w jej niepokojącym towarzystwie. Wszyscy oprócz Alberta. Tego irytującego mężczyzny, który pojawił się na świecie, by swoim bezczelnym zachowaniem uprzykrzyć Terii życie i wnieść w nie jakiekolwiek uczucia różniące się od pogardy i obojętności. Choćby irytację.
   Usłyszeli echo kroków, a po chwili w jadalni pojawił się sam Lord Voldemort. Spojrzenia przeniosły się z Terii na Czarnego Pana, który z przerażającym uśmiechem na twarzy usiadł przy stole na najwyższym krześle. Na kolana wsunął mu się ogromny wąż – Nagini – na widok którego większość Śmierciożerców wzdrygnęła się. Z zadowoleniem przesunął wzrokiem po przestraszonych twarzach swoich poddanych, aż natknął się na nic niewyrażającą Terii.
   – Przynosisz jakieś wiadomości, Terio? – spytał głosem, który Śmierciożerców przepełnił lękiem.
   – Tak, panie. – Teria schyliła głowę w geście udawanego szacunku. – Charlotte Blue i jej przyjaciele znajdują się w kwaterze PWD.
   – Pewnie zamierzają otworzyć portal jeszcze w tym roku… – zastanowił się Lord Voldemort, pocierając swoimi długimi, bladymi palcami o podbródek. – Czy zdążymy ich przed tym złapać, Dorianie?
   – Wydaje mi się, że nie, panie – odpowiedział czarnowłosy mężczyzna trzęsącym się głosem. Przynoszenie niepomyślnych wiadomości nigdy nie wiązało się z nagrodą.
   – W takim razie złapiemy ich po powrocie – stwierdził z widocznym cieniem irytacji, ale nie złości, na twarzy i od razu stracił zainteresowanie młodym poddanym.
   Z piersi Doriana wydobyło się ciche, prawie niesłyszalne westchnienie ulgi. Nie umknęło to jednak wyczulonemu uchu Terii. Uśmiechnęła się pogardliwie w duchu. Naiwny.
   – Macie jeszcze dla mnie jakieś informacje? Nie? Dobrze. Dorianie, za mną. – Czarny Pan wstał od  stołu, zarzucając swoją ciemną peleryną i odprowadzony zlęknionymi szeptami Śmierciożerców, wyszedł z jadalni. Tuż za nim zniknął przerażony Dorian.
   Dobry humor Lorda Voldemorta oznaczał dużo rozrywki.
   Już po chwili złowrogą, zwiastującą nieszczęście ciszę przerwał rozpaczliwy ryk bólu i szaleńczy śmiech.
     
~~~~~~~~~~
   – Nie otworzymy portalu! Na pewno nie w tym roku! Carla jeszcze nie jest gotowa. Dobrze wiecie, że nie wykryliśmy jej umiejętności. Sprowadzenie bogów będzie równoznaczne z wszczęciem wojny. Ona nie jest na nią przygotowana, zabiją ją – syczała przez zaciśnięte zęby Agatha, co chwilę uderzając pięścią w drewniany stół.
   Stała naprzeciwko Antoniego. Chociaż prezes PWD przewyższał ją o pół głowy, w tym momencie Tobiasowi wydawało się, że jego żona mogłaby jednym ruchem powalić potężnego mężczyznę na kolana. Z jej oczu ciskały błyskawice, głos przesiąknięty był jadem, a niebezpieczna aura, która ją otaczała, odstraszyłaby niejednego Śmierciożercę. Nie zamierzała wystawiać Carli na takie niebezpieczeństwo, nigdy w życiu by na to nie pozwoliła.
   Tobias oglądał tę scenę z rosnącym niepokojem. Nikomu jeszcze nie udało się wyprowadzić Antoniego z równowagi, chociaż wielu śmiałków swoją głupotą próbowało nadwyrężyć jego cierpliwość. Konfrontacja upartej Agathy, próbującej ratować Carlę, i wściekłego Antoniego, nie potrafiącego przyznać się do jakiegokolwiek błędu, nie wróżyła nic dobrego. Tylko kto na tym ucierpi?
   – Nie zapominaj, kto jest prezesem PWD, Agatho – powiedział Antoni głosem drżącym od gniewu.
   – O tym nie zapomniałam. Po prostu nie mogę uwierzyć, jakim cudem prezes PWD aż tak zdurniał – wykrzyknęła mu prosto w twarz, która aktualnie przypominała bardziej pysk wściekłego buldoga.
   – Agatho… – zaczął spokojnie Tobias.
   – Nie odzywaj się – rozkazała. – Dobrze się zastanów, Antoni, czy chcesz mieć życie tej dziewczyny na sumieniu – warknęła, spoglądając prosto w rozwścieczone oczy mężczyzny.
   – Nie możemy z tym zwlekać! Śmierciożercy zabijają coraz większą ilość ludzi! A ty chyba bardzo dobrze powinnaś o tym wiedzieć! Z ich ręki zginął twój siostrzeniec!
    – Jak śmiesz?! – Oburzona Agatha odwróciła się na pięcie i przez chwilę stała w bezruchu plecami do męża i prezesa PWD.
   Jak on mógł o tym mówić. Przecież dobrze wie, jak bardzo Bill był mi bliski… Jak mógł… – powtarzała w myślach niczym mantrę. Wściekłość, która jeszcze przed chwilą rozsadzała jej ciało, nagle ulotniła się, a jej miejsce zajął żal i niedowierzanie. Po policzku pociekła łza.
   – Agatho... – Usłyszała głos Tobiasa. Poczuła, że obejmuje jej drżące ramiona. – Chodź, musisz się uspokoić.
   Mąż pchnął ją w stronę drzwi, uprzednio rzuciwszy Antoniemu spojrzenie pełne zawodu.
   – Straciła siostrzeńca. Nie każ jej tracić także przybranej córki – dodał, kiedy Agatha zniknęła w korytarzu.
   Kiedy drzwi się za nimi zatrzasnęły, Antoni odwrócił się do okna i westchnął przeciągle. Na dachach pozostałych kamienic leżał śnieg, nieznana prezesowi starsza kobieta zrzucała go z balkonu prosto na drogę. Jakiś czarny ptak leniwie usiadł na jednym z parapetów, co chwilę spoglądając na Antoniego, a po chodniku przechadzała się zakochana para. Miny mieli lekko zaniepokojone, zapewne bali się, że coś na nich spadnie z rozsypujących się budynków. Nic w zachowaniu zwykłych ludzi nie wskazywało na to, że po świecie grasują seryjni mordercy, a za kilka miesięcy lub parę lat prawdopodobnie wybuchnie wojna.
   – Mają rację – szepnął do siebie po chwili milczenia. – Tylko jak teraz przyznać się do błędu?
~~~~~~~~~~~~
   James obudził się z otępiającym pulsowaniem w klatce piersiowej i głowie. Lekko uchylił spuchnięte powieki, ale nadal nic nie widział. Wzrok miał zamglony, a dodatkowo widok przysłaniały mu małe kolorowe plamki. Skrzywił się, bo jego czaszkę zaatakowała kolejna fala bólu.
   – Zamknij oczy. Będzie lepiej. – Usłyszał poważny kobiecy głos, ale nie rozpoznał jego właścicielki.
   – Dziękuję, że go wyleczyłaś, Scarlette – odezwała się Lily.
   Pomimo złego stanu, twarz Pottera rozjaśnił uśmiech. Martwiła się o niego.
   – Carla nadal jest nieprzytomna – powiedział wyraźnie zaniepokojony Syriusz.
   – Już się nią zajmę. James był w gorszym stanie, więc to nim trzeba było się zaopiekować na początku. Ale nic dziwnego, skoro dostał Furnunculusem wzmocnionym przez umiejętności Obdarzonych. Jego ciało było całe poparzone.
   James usłyszał kroki Scarlette, która na pewno oddalała się w stronę Carli. Czyli dużo go ominęło. Obdarzeni musieli ich zaatakować, ale jeśli dobrze słyszał, to tylko on i Carla odnieśli uszczerbki na zdrowiu. Ale, na Merlina, po co to zrobili?! Przecież Obdarzeni byli ich sprzymierzeńcami. Nie potrafił przywołać żadnych wspomnień, które by to wyjaśniły. Pamiętał jedynie niebieskie światło i okropny ból. Wszystko go paliło. Wszystko. Ręce, twarz, brzuch, cała skóra. Zastanawiał się wtedy, czy tak wygląda umieranie, ale doszedł do wniosku, że sama śmierć raczej nie jest aż tak okropna.
   Nie potrafił znieść ciekawości i zaniepokojenia, więc powoli podniósł głowę i otworzył oczy. Okazało się, że ból znacznie zmalał, a jego wzrok się wyostrzył.
   Pierwszą osobą, którą zauważył, był Jonathan. Biegał tam i z powrotem przez całą szerokość korytarza, trzymając się za głowę i mrucząc coś zaniepokojonym głosem. James uznał, że taka nerwowość jest do niego podobna, więc nim nie warto się przejmować.
   Następnie wzrok Jamesa przykuły rude włosy, opadające na twarz Lily. Wpatrywała się w niego ze zdenerwowaniem, a kiedy zobaczyła, że się podnosi, poderwała się na równe nogi z zamiarem wyściskania go. Szybko jednak się opanowała i tylko się uśmiechnęła.
   – Jak się czujesz?
   – Znośnie. – James dopiero teraz spostrzegł, że nie ma na sobie koszulki, a jego ciało pokryte jest cienką, przeźroczystą otoczką. Z zaciekawieniem dotknął ją palcem, żeby się przekonać, że jest lepka i nieprzyjemna w dotyku.
   – Mogę wiedzieć, co się tutaj, na Merlina, stało? – spytał, nadal z zaciekawieniem obserwując powłokę i nie przejmując się okrzykami radości Jonathana.
   – Może wytłumaczy ci to Pedro? – zasugerowała z przekąsem Scarlette. James dopiero teraz zwrócił uwagę na niziutką blondynkę, która mruczała nad Carlą jakieś dziwne zaklęcia, a z jej palców wystrzeliwały błękitne strugi światła. Co chwilę odpychała Syriusza, który jak natrętny pies, zerkał jej przez ramię, czy Blue czasem nic się nie dzieje.
   Potter uniósł lekko brwi, ale nie skomentował zadziwiających umiejętności uzdrowicielskich Scarlette. Domyślił się, że jest to dziewczyna, o której mówił jego tata – dwunastoletnia Obdarzona od boga jedności i pokoju Teutesa. Zauważył, że głos blondynki był niesamowicie poważny, a jej twarz wyglądała na bardzo doświadczoną, co w ogóle nie pasowało do jej wieku.
   Chłopak ubrany w czarne, ciężkie buty, ciemnozielone bojówki i kurtkę, zapewne Pedro, mruknął coś mało pochlebnego pod nosem. Jego ciemne, rozczochrane włosy opadły mu na oliwkową twarz, a on nerwowym ruchem je odgarnął. Jamesowi wydawało się, że ten wysoki chłopak stwarza wokół siebie ciężką atmosferę wrogości. Nie kwapił się do składania wyjaśnień, więc zastąpiła go Scarlette.
   – Ci dwaj – powiedziała, wskazując palcem na Pedro i chudego blondyna z różdżką w ręce – Pedro i Terry, oczywiście musieli się pokłócić. Zaczęli rzucać w siebie klątwami, a moje nawoływanie do porządku wcale nie pomagało. Pojedynkowali się dalej, obrzucając się coraz gorszymi urokami. W końcu Pedro rzucił klątwę Furnunculus, którą Terry z łatwością odbił. Na wasze nieszczęście akurat otworzyliście drzwi, a zaklęcie poleciało prosto na was.
   – Ale przecież Furnunculus wywołuje jedynie czyraki. Sam go używałem!
   – Tak. Takie objawy występują w normalnych sytuacjach – wyjaśnił spokojnie Terry. – Problem w tym, że zaklęcie Pedra zostało ,,ulepszone’ przez jego moc, którą uzyskał od boga wojny Neta. Oprócz tego, że Pedro świetnie posługuje się różnego rodzaju bronią, może wzmacniać działanie swoich zaklęć. Interesująca umiejętność, nieprawdaż? – spytał, ale nikt mu nie odpowiedział. Tylko Remus z zaciekawieniem pokiwał głową, przyswajając nowe informacje.
   Do Jamesa podeszła Scarlette, szybko skończywszy uzdrawianie Carli. Szeptem wypowiedziała zaklęcie, a ból głowy i klatki piersiowej ustał całkowicie.
   – Nie mogłaś tego zrobić wcześniej? – spytał z wyrzutem Potter.
   Scarlette wzięła głęboki wdech, jakby próbując się uspokoić. Takie pytania zawsze ją irytowały.
   – Nie, nie mogła. Im bardziej poboli teraz, tym mniej następnym razem, bo organizm nauczy się bronić. To się nazywa uodparnianie się, jakbyś nie wiedział – wyjaśniła mu Lily, posyłając w jego kierunku mordercze spojrzenia. Nie chciała, żeby James całkiem wyprowadził dziewczynę z równowagi.
   Potter wzruszył ramionami i podniósł się na nogi. Uznał, że skoro już go nic nie boli, może spokojnie wstać. Jednym machnięciem różdżki wyczyścił się z przeźroczystej powłoki, która zapewne była skutkiem zaklęć Scarlette.
   Podszedł do Carli. Leżała na podłodze nieprzytomna, a obok niej siedział Syriusz. Wpatrywał się w przyjaciółkę zaniepokojonym wzrokiem, podbródek opierając na pięściach.
   – Co jej jest, Łapo? – spytał szczerze zmartwiony Potter.
   – Uderzyła się w głowę i dostała lekkiego wstrząsu, ale to nic poważnego. Już ją uzdrowiłam. Za chwilę powinna się obudzić – wyjaśniła Scarlette, uwalniając od tego zadania Syriusza.
   Jakby na zawołanie, Carla uchyliła powieki. Potrząsnęła głową, chcąc przepędzić z niej lekki ból. Miała wytrzeszczone oczy, jakby właśnie przyśnił jej się paskudny koszmar. Szybko skoczyła na równe nogi, widocznie nic ją już nie bolało. Umiejętności Scarlette potrafiły zdziałać cuda.
   – Co się stało? – spytała lekko przestraszona, wzrokiem wodząc po wszystkich zgromadzonych. – Kto to jest? Lily? Syriusz? Remus? James? Wyjaśnicie mi to?
   Syriusz wszystko jej wytłumaczył.
   
~~~~~~~~~
   – Ładnie nas witacie – zaśmiała się Carla na koniec opowieści Syriusza.
   Z korytarza przenieśli się do pokoju, w którym wcześniej walczyli Terry i Pedro. Był przytulnie urządzony, dominowały w nim odcienie pomarańczy, żółci i brązu. Jedną ze ścian całkowicie zakrywały stosy książek, należące do Terry’ego. Po drugiej stronie znajdowały się manekiny, tarcze i inne przyrządy do ćwiczeń, których używał Pedro. Dla Scarlette został wydzielony mały przytulny kącik, w którym mogła spokojnie odpoczywać i zajmować się swoimi prywatnymi sprawami z dala od zgiełku wywoływanego przez chłopaków. Pomieszczenie pełniło funkcję podobną do pokoju wspólnego. Obdarzeni spotykali się tutaj, żeby porozmawiać, poćwiczyć swoje umiejętności, pouczyć się.
   Teraz porozsiadali się na ziemi, bo dla wszystkich drewnianych krzeseł by nie wystarczyło. Jedynie Jonathan im nie towarzyszył, bo uznał, że warto zobaczyć, jak czuje się pan Antoni.
   – To nie było zamierzone. – Uśmiechnęła się przepraszająco Scarlette.
   Zapadła niezręczna cisza. Terry, Pedro i Scarlette mieli ochotę zadać parę pytań pozostałym, ale żaden nie chciał być natarczywy. Poruszali się niespokojnie, co chwilę dało się słyszeć ciche chrząknięcia. W końcu Pedro nie wytrzymał rozbawionych spojrzeń gości, którzy nie kwapili się do ponownego zaczęcia rozmowy, i spytał prosto z mostu, odzywając się po raz pierwszy tego dnia:
   – ¿Quién sois? Kim jesteście? Wiemy kim jest Charlotte, ale… – mówił z wyraźnym hiszpańskim akcentem.
   – Carla. Po prostu Carla – przerwała chłopakowi, za co została obdarzona chłodnym spojrzeniem.
   – Trochę o Carli wiemy, ale o was nic.
   – Wydaje mi się, że się przedstawialiśmy, ale skoro prosicie. Ja jestem James, to Syriusz, Re… – Pokazywał kolejno na swoich przyjaciół.
   – Potter, dobrze wiesz, że nie o to mu chodzi – wtrąciła się Lily, mierząc chłopaka zirytowanym spojrzeniem.
   – Oczywiście, już milczę – odpowiedział potulnie i posłał jej najmilszy uśmiech, na jaki mógł się zdobyć.
   – Jesteśmy przyjaciółmi Carli – wyjaśniła Evans, szeroko się uśmiechając. – Nie zostawilibyśmy jej samej, więc jesteśmy tutaj z nią.
   – Co zamierzacie zrobić? Chcecie nam towarzyszyć? Podobno jeszcze w tym roku mamy otworzyć portal – zaciekawiła się Scarlette.
   – Tak. Zrobimy wszystko, żeby wam pomóc – potwierdził Syriusz stanowczym głosem.
   Carla przypomniała sobie rozmowę z Tobiasem. Mówił wtedy, że każdy Obdarzony posiada jakieś umiejętności charakterystyczne dla swojego boga. Sama swoich nie znała, chciała przynajmniej wiedzieć, jak mogą się ujawnić.
   – Jak pewnie wiecie, moje moce jeszcze się nie ujawniły… – zaczęła ze smutkiem. – Chciałabym wiedzieć jak to przebiegało w waszym wypadku.
   – Ja dowiedziałam się, że potrafię uzdrawiać w wieku trzech lat. Wywróciłam się i rozdrapałam sobie kolano. Kiedy zobaczyłam ranę, po prostu wiedziałam, co zrobić. Słowa same opuściły moje gardło, a z palców wyleciały błękitne iskierki. I po ranie nie było śladu – opowiadała. – Umiejętności Pedra ujawniły się dwa lata temu. W złości rzucił zaklęcie Aquamenti, ale zamiast małego strumyczka wody, z różdżki wyleciał istny wodospad, który zalał całą kwaterę organizacji. Od tego czasu uczy się kontrolować emocje i natężenie mocy. A Terry… U Terry’ego nie było to takie spontaniczne. On po prostu jest ponadprzeciętnie mądry. Zna naprawdę wiele języków, jest mistrzem eliksirów, uczy się wszystkiego dużo szybciej od nas, niektórych ksiąg nauczył się na pamięć. To jest taki mózg w rodzinie Obdarzonych – zakończyła Scarlette.
   Pokiwali głowami na znak, że rozumieją. Carla co prawda nie była usatysfakcjonowana, bo nie dało jej to ani krzty informacji na temat jej mocy.
   Syriusz chyba zauważył jej niezadowolenie, bo uśmiechnął się do niej pocieszająco.
   – Nie martw się. W końcu na pewno się dowiesz. Umiejętności Pedra ujawniły się, kiedy był pod wpływem silnych emocji. Musimy cię tylko mocno zdenerwować, pewnie to pomoże – zaśmiał się, a zaraz potem zawtórowali mu James i Lily. Już po chwili śmiali się wszyscy, nawet mrukliwy Pedro. Nie wiedzieli dlaczego, ale ogarnął ich bardzo przyjemny rodzaj wesołości.
~~~~~~~~~~~
   
   Peter Pettigrew po raz kolejny od kilku dni stał ze smutną miną nad listem od Carli. Zaufała mu, powierzyła tyle informacji, na pewno chciała, żeby z nią był w trudnych chwilach. A on po prostu stchórzył. Zaczął obawiać się Voldemorta, Śmierciożerców, nie chciał narażać się na niebezpieczeństwo. Przecież gdyby pomagał Carli i jego chcieliby zabić.
   Jest z ciebie okropny tchórz, Peterze! Czemu nie mógł być tak odważny jak James, Syriusz czy Remus?! Nawet Lily znalazła w sobie dość odwagi oraz chęci i przyłączyła się do Carli. A on, kiedy mu to zaproponowali, najzwyczajniej na świecie odmówił. Teraz tego żałował.
   Jego wszyscy przyjaciele pojechali do kwatery PWD, a on sterczał w domu i nic nie wiedział. Nie miał pojęcia, czy otworzyli już portal, czy moc Carli się ujawniła, czy są bezpieczni, co robią, czy wrócą do Hogwartu po przerwie, czy w ogóle jeszcze żyją? Poczucie bezradności i wstydu za swoje zachowanie zaciskały mocny węzeł na jego żołądku, sprawiając, że czuł się coraz gorzej.
   Był okropnym przyjacielem. Albo w ogóle nim nie był. Nie zasługiwał na to miano. Przecież przyjaciel nie zostawia w potrzebie, nie opuszcza w najgorszych chwilach. Jesteś beznadziejny, Peterze!
   Schował twarz w swoich dłoniach. Zaklął po cichu. Takie myśli towarzyszyły mu przez kilka ostatnich dni. Musiał coś z tym zrobić, musiał to wszystko naprawić. Tylko jak? Przecież nie wie, gdzie znajduje się kwatera PWD, nie może już do nich dołączyć.
   Stanął przed oknem. Zadał wiatr, zrzucając z drzew tumany śniegu. Ludzie spacerowali, śmiejąc się, żartując, rozmawiając, a niektórzy milcząc. Na parapecie kamienicy na przeciwko, trzepocząc energicznie skrzydłami, wylądował czarny ptak, a starszy mężczyzna ubrany w za dużą, puchową kurtkę odśnieżał chodnik.
   Wszyscy wyglądali na takich beztroskich, pewnie nie mieli podobnych problemów na głowie. Czemu akurat jemu musiało się coś takiego przytrafić?
   – Co mam zrobić? – spytał po cichu.
   Odpowiedziało mu milczenie.



~~~~~~~~~
   Cześć!
   Dzisiaj rozdział troszeczkę krótszy. Wyszło na dziesięć stron, no ale cóż. Miał pojawić się już dwa dni temu, ale czasu było troszeczkę za mało, a poza tym odpisywałam na pytania LBA, które powinno pojawić się jeszcze dzisiaj albo jutro :)
   Troszkę tych dialogów w dzisiejszym rozdziale było. Zwykle staram się ich unikać, ponieważ pisanie ich sprawia mi trudność, ale teraz nie mogłam ich ominąć :/ Niestety. Trzy razy ,,ich” w poprzednim zdaniu… Ughh, chyba jestem zmęczona.
   Sylwester już minął, ale co mi tam - złożę wam życzenia. Wszystkiego najlepszego w nowym roku, żebyście byli szczęśliwi, radośni, optymistyczni. Życzę wam prawdziwych przyjaciół, miłości, małej ilości obowiązków szkolnych, spełnienia najskrytszych marzeń, żeby ten rok był dla was jak najlepszy i najbardziej udany. Dla tych, którzy piszą blogi lub opowiadania ,,do szuflady’’, dużo weny, czasu i pomysłów. I przede wszystkim jedzenia (to dla wszystkich).
   Chciałabym wam podziękować za to, że czytacie to coś, komentujecie, motywując mnie tym samym do pisania i sprawiając, że mam chęć.
   Chciałabym dodać swoją playlistę, ale nie mam zielonego pojęcia jak. No nic, trzeba będzie popytać wujka google, ale to nie dzisiaj. Jutro, pojutrze, popojutrze, za tydzień…
   Komentujcie!!! Mam nadzieję, że wam się podoba, chociaż ja sama do tego rozdziału nie jestem przekonana… Pewnie przez dialogi :/
   Miłego czytania!

Obserwatorzy

Lydia Land of Grafic