piątek, 19 lutego 2016

Rozdział IX

Rozdział specjalnie dla Oli, która czuwa, abym pisała jak najszybciej.

            – Trochę się denerwuję – oznajmiła Carla, wkładając do torby książkę do eliksirów, którą znalazła w zbiorach Terry’ego.
            – Oj, nie ma czym. – Scarlette szturchnęła ją łokciem w bok. – Przecież to tylko lekcja eliksirów.
            – To jest prawie jak nowa szkoła… – westchnęła, wychodząc z pokoju.
            Reszta już na nie czekała. James i Syriusz mieli dość niemrawe miny. Nie uśmiechała im się nauka podczas przerwy świątecznej. Pedro wyglądał na obojętnego, natomiast Remus i Terry raczej byli ucieszeni możliwością edukacji. Lily denerwowała się podobnie jak Carla i błądziła nieobecnym wzrokiem po twarzach przyjaciół.
            – Nie rozumiem, jak mogli kazać nam się uczyć? Oni nie znają funkcji przerwy świątecznej? Przecież stworzono ją, żeby uczniowie mogli odpocząć. Ja nie wiem, czy to jest takie trudne? – James zaczął mocno gestykulować rękami w połowie drogi do sali eliksirów.
            – Jak twoja mama mogła nam to zrobić? – dołączył się Syriusz.
            –  Oni po prostu chcą jak najlepiej przygotować nas do wojny – wytłumaczył cicho Remus.
            Atmosfera mocno się zagęściła. Dopiero niedawno dotarło do nich, jakie ryzyko podejmują, towarzysząc Carli. Jeszcze parę dni temu nie zastanawiali się nad konsekwencjami, a kierowała nimi tylko chęć zmieniania świata na lepsze i pomoc przyjaciółce. Nie myśleli, że będą ważnymi postaciami najbliższej wojny, a wielu wytrawnych czarodziei po prostu będzie chciało ich zabić. Teraz ogarnął ich lęk. Zaczęli bać się, że lada moment zostaną zaatakowani, ciągłe życie w niebezpieczeństwie zaczęło im przeszkadzać.
            Mimo to jeśli ktoś dałby im możliwość zmiany swojej decyzji, żaden z nich by z niej nie skorzystał. Tak naprawdę nikt nie żałował dołączenia do szeregów PWD.
            – Aha, czyli nauka ważenia amortencji ma nas uratować? – spytał z przekąsem Potter.
            – Nic nie jest w stanie przygotować nas do wojny – wtrącił Pedro, który zdążył się trochę otworzyć przed Carlą i jej przyjaciółmi. – Ale starają się, jak mogą.
            – Poza tym skąd wiesz, James, że będziemy ważyć amortencję? Założę się, że profesor Alan nauczy nas eliksirów, które mogą nam się przydać na wojnie i uratować nam życie – dodała Lily trochę zdenerwowana.
            – Patrzcie jaki piękny ptak! – krzyknęła Carla, niezbyt pomysłowo zmieniając temat.
            Zatrzymali się przy oknie. Rzeczywiście na parapecie sąsiedniej kamienicy siedział wyjątkowo duży kruk, ale pięknym nie można było go nazwać. Jego wygląd raczej odpychał, niż przyciągał.
            – Chyba znamy inną definicję piękna – mruknął Syriusz pod nosem.
            Zaśmiali się.
            – Trochę przypomina mi ciebie. Te czarne, sterczące na wszystkie strony pióra przypominają mi twoje włosy, a i jego wyjątkowo nieproporcjonalna sylwetka jakoś mi do twojej pasuje. – Carla pokazała mu język i ruszyła dalej korytarzem, nie pozostawiając mu czasu na odpowiedź.
            Klasa do eliksirów nie znajdowała się daleko, więc mogli się do niej dostać sami. W innych przypadkach odprowadzał ich Jonathan. Carli stale wydawało się, że korytarz zmienia swój kształt. Przcież tyle razy szła już do gabinetu pana Antoniego, a dalej myliła drogę.
            Dotarli na miejsce po niecałych dwóch minutach. Zapukali w duże brązowe drzwi, a kiedy ze środka pokoju usłyszeli zaproszenie, weszli do klasy.
            Nie przypominała ona w najmniejszym stopniu tej Hogwarckiej. Przede wszystkim pomieszczenie było jasne. Dzięki kremowym ścianom i promieniom słonecznym wpadającym przez okno, wydawało się przytulne i ciepłe. Carla usiadła w ławce z Lily, James z Syriuszem, Scarlette z Pedro, a Terry z Remusem. Zajęli swoje miejsca w milczeniu, wpatrując się w profesora Alana, wysokiego mężczyznę z brązowymi włosami, który pisał coś zawzięcie w swoim notesie, nie zaszczyciwszy ich nawet spojrzeniem.
            W końcu po krótkiej chwili podniósł wzrok i obdarzył ich promiennym uśmiechem.
            – Przepraszam was bardzo. Musiałem jeszcze coś zapisać. Poinformowano mnie, że będę miał nowych uczniów. Nie musicie się przedstawiać, znam już wasze nazwiska. Ale wy chyba mnie nie znacie. Nazywam się Alan Rot i będę was uczył eliksirów przez najbliższy tydzień. To trochę mało, co? Ale staramy się wykorzystać każdą chwilę na waszą edukację. Gwarantuję, że nie będzie to czas stracony. Nauczę was ważenia paru przydatnych eliksirów, które pomogą w uzdrawianiu chorych. Tak to na pewno wam się przyda… Dzisiaj nauczymy się przygotowywać antidotum na popularne trucizny. – Profesor Alan machnął różdżką, a na tablicy pojawiły się składniki eliksiru i sposób jego przygotowania. – Proszę bardzo, wyciągamy kociołki, odpowiednie składniki możecie zabrać z szafki.
            Kiedy Carla przeczytała napisy, które pojawiły się na tablicy, głośno westchnęła. Przygotowanie eliksiru wyglądało na ponad jej siły, więc nie pozostało jej nic jak liczyć na pomoc Lily. Miała nadzieję, że przyjaciółka przypilnuje, aby jej eliksir był przynajmniej w połowie zrobiony poprawnie.
            Skierowała się do dużej drewnianej szafy i zabrała z niej dwa bezoary, trochę składnika standardowego, sproszkowanego rogu jednorożca i jagód z jemioły. W drodze powrotnej niechcący wpadła na Jamesa. Dotarła do stolika jeszcze przed Evans, więc usiadła na krześle i ponownie przeczytała sposób przygotowania eliksiru. Może jednak nie był taki trudny? Może sobie z nim poradzi?
            Zdeterminowana chwyciła swój moździerz i dokładnie ubiła w nim dwa bezoary. Nawet nie zauważyła, kiedy przyszła jej sąsiadka, była tak zajęta swoją pracą. Wrzuciła cztery miarki tak powstałego proszku do kociołka i dodała dwie miarki standardowego składnika. Na razie wszystko szło jak z płatka. Podgrzała wywar na średnim ogniu przez dokładnie pięć sekund. Teraz miała czekać przez dokładnie trzydzieści cztery minuty, bo eliksir musiał odpocząć przez taki czas.
            Rozejrzała się po sali. Lily przyglądała jej się z zaciekawieniem i uśmiechała się do niej lekko. Chyba była dumna, że idzie jej tak dobrze. Wszyscy oprócz Pedra doszli do tego samego momentu w ważeniu naparu co Carla. Tylko z kociołka Hiszpana wylatywały śmierdzące opary. Po chwili jednak Scarlette, która była prawdziwą mistrzynią w tej dziedzinie, doprowadziła eliksir do względnego porządku.
            – Jak tam wam idzie? – Za swoimi plecami usłyszała głos Jamesa. Odwróciła się do niego i uśmiechnęła się radośnie.
            – Chyba wszystko dobrze.
            Była naprawdę bardzo szczęśliwa. Po raz pierwszy z eliksirów szło jej aż tak dobrze. Wykonała już połowę swojej pracy i jeszcze nie zdążyła niczego zepsuć, co bardzo rzadko się jej udawało. Normalnie jej eliksiry wybuchały, niekiedy wypalała dziury w ławkach, za co zwykle zostawała obdarzana nieprzychylnym spojrzeniem profesora Slughorna. Uśmiechnęła się do siebie, kiedy przypomniało jej się, jak jakiś żrący eliksir zalał biednego profesora i wypalił dziury w jego ubraniach. Na szczęście Lily zareagowała bardzo szybko, a skóra profesora została uratowana. Carla nie chciała wiedzieć, co by się stało, gdyby nie jej przyjaciółka. Możliwe, że nauczyciela eliksirów nie byłoby już na tym świecie.
            Zostało jeszcze tylko dwadzieścia minut. Lily rozmawiała z Jamesem i Syriuszem, a do jej głowy docierały zaledwie strzępki wesołej rozmowy. Jej myśli odpłynęły daleko, w stronę nadciągającego niebezpieczeństwa. Myślała o tym ze spokojem, ale wcale nie oznaczało to, że się nie bała. Po prostu zdążyła się do strachu przyzwyczaić. Zaczęła traktować go jak nieustępliwego, wiernego towarzysza.
            Mimo to, nie żałowała wstąpienia do PWD. Czuła, że to jej powinność i że wraz ze swoimi starymi i nowymi przyjaciółmi odegra ważną rolę w tej wojnie. Czasami tylko miewała wyrzuty sumienia, że wciągnęła w to wszystko niewinnych ludzi. James, Syriusz, Lily i Remus przecież nie musieli narażać swojego życia. Co innego Scarlette, Pedro i Terry. Oni, podobnie jak Carla, zostali odgórnie wybrani, obdarzeni nadzwyczajnymi umiejętnościami i wręcz ich obowiązkiem była pomoc organizacji. Blue pocieszała się tylko myślą, że przecież jej przyjaciele i tak wybraliby taką drogę. Zamiast do PWD dołączyliby do Zakonu Feniksa i podobnie jak teraz walczyliby z Voldemortem. Szkoda jedynie, że nastąpiło to tak szybko…
            Z zamyślenia wyrwał ją śmiech przyjaciół. Wydawali się tacy beztroscy, jakby niczym się nie przejmowali. Potrafili się cieszyć nawet mimo strachu. Może oni także się przyzwyczaili? Chyba tak, choć o wojnie żaden z nich nie lubił rozmawiać, bo ten temat uświadamiał im zawsze w jak wielkie niebezpieczeństwo się wplątali.
            – Co się stało, Carla, że jeszcze nic nie wybuchło? – zaśmiał się James.
            Carla rzuciła Jamesowi obrażone spojrzenie, ale nie odezwała się, bo nic sensownego nie przyszło jej do głowy. Zamiast tego prychnęła i szybko odwróciła głowę, żeby ukryć uśmieszek, który cisnął jej się na usta. Nie mogła powiedzieć, żeby uwaga Pottera nie była śmieszna, a tym bardziej słuszna.
            Zostało jeszcze dziesięć minut. Lily, Scarlette, Remus i Terry powrócili znowu do pracy nad swoim eliksirem, ale jako że Carla trochę później od nich skończyła pierwszą część ważenia, teraz musiała trochę dłużej czekać.
            Odwróciła się znowu do Syriusza i Jamesa, którzy szeptem o czymś rozmawiali. Zobaczywszy jednak, że ktoś im się przygląda, zamilkli.
            – Coś się stało, Puszku? – spytał Syriusz głosem niewiniątka.
            Carla już przestała zwracać uwagę na to przezwisko. Black wykorzystywał je bardzo często, dlatego też zdążyła się do niego przyzwyczaić.
            – A nic. Tak przyszłam tylko porozmawiać. Muszę czekać jeszcze dziesięć minut.
            – Nudzi ci się?
            – Trochę…
            – Odwróć uwagę Alana. Ma do ciebie podejść.
            Carla spojrzała na nich spod uniesionej lewej brwi, ale widząc, że ani James, ani Syriusz nie zamierzają jej niczego wytłumaczyć, odwróciła się do swojego stolika. Co by tu zrobić, żeby profesor nie zwracał na nich uwagi? Może wystarczy dużo mówić? Ale jeśli podejdzie do ławki od przodu to spokojnie będzie widział chłopców… To musi być bardziej efektowne.
            – Lily? Możesz pożyczyć mi trochę czułek szczuroszczeta, skarabeuszy, kolców jeżozwierza i rogatych ślimaków ze swoich zapasów? – spytała najzwyklejszym tonem, na jaki było ją stać. Liczyła, że Lily była tak zajęta swoją pracą, że nie zapyta, po co jej te wszystkie składniki.
            – Tak, tak, bierz, co chcesz… – mruknęła pod nosem, licząc, ile razy zamieszała eliksir.
            Carla szybko wzięła wszystko, co było jej potrzebne. Wcale nie przejmowała się, czy wybrała składniki wymienione wcześniej, chodziło jej tylko o to, aby dorzucić coś niewłaściwego do swojego eliksiru. Jeszcze chwilę się wahała, czy na pewno dodać to do swojego wywaru, ale nie widziała innego wyjścia. Ten eliksir był warty kolejnego kawału Syriusza i Jamesa.
     Z kociołka buchnęła para, kiedy Carla wrzuciła do niego wszystkie składniki i porządnie wymieszała. Wywar zmieniał kolory, zaczął wylewać się na stolik, wypalając w nim malutkie dziurki. Wraz z Lily odbiegły od stolika, a jej przyjaciółka zdążyła jeszcze w amoku chwycić fiolkę ze swoim akurat skończonym eliksirem. Carla usłyszała, że James i Syriusz także wstają, ale po chwili zniknęli we wszechobecnym dymie. Zobaczyła brązową czuprynę profesora, który próbował powstrzymać wybuchy eliksiru i krzyczał, aby wszyscy się cofnęli.
      Cicho wycofała się do biurka Rota, bo to właśnie tam spodziewała się ujrzeć przyjaciół. Nie pomyliła się. Uśmiechali się do siebie szatańsko, zamykając szufladę.
       – Co tam daliście?
       – Zobaczysz.
       Pokiwała lekko głową, choć wolałaby znać odpowiedź na pytanie. Od środka zżerała ją ciekawość, ale wiedziała, że jakakolwiek próba oporu na nic się nie zda, bo chłopcy potrafili być nieustępliwi. Nie lubiła się czuć niedoinformowana, zawsze była współorganizatorką wszystkich wybryków huncwotów, więc miała pojęcie o tym, co się stanie.
            Krzyki ustały, widocznie profesorowi udało się ugasić wybuch eliksiru. Blue, Potter i Black szybko ulotnili się z miejsca zbrodni i w ekspresowym tempie znaleźli się u boku Remusa.
            – Byliśmy tutaj cały czas, Luniaczku – szepnął Syriusz z diabelskim uśmiechem na twarzy.
            – Co znowu zrobiliście?
            Nikt nie odpowiedział. Dym zaczął już się przerzedzać, a w pokoju zrobiło się trochę zimniej, widocznie ktoś musiał otworzyć okno. Carla poczuła na sobie wzrok profesora Alana i zastanawiała się, co zrobi. Będzie zły czy zachowa się wyrozumiale? Pomyśli, że Blue jest po prostu antytalentem do eliksirów czy będzie na tyle przenikliwy, że dostrzeże w tym podstęp?
            Ze skruchą spuściła głowę w dół, udając, że czuje się winna i niepocieszona. Taki sposób zachowywania się miała wyćwiczony do perfekcji. Zaraz podniesie głowę, a jej mina wyrażała będzie tylko wstyd za swój wypadek.
            – To było niechcący… – wymamrotała smutno.
            – Powiesz mi, jakim cudem zniszczyłaś tak łatwy do przygotowania eliksir? – spytał szorstko.
            – Ja… – zaczęła, ale przerwał jej James.
            – To się nie zdarza pierwszy raz – zaśmiał się, jakby złośliwe. Carla musiała przyznać, że Potter świetnie grał. – Widzi pan, u nas, w Hogwarcie, wybuchający eliksir Carli to był standard.
            – W takim razie, na następnych zajęciach bardziej uważaj – ostrzegł, uśmiechając się już do niej pocieszająco. Złość szybko mu przeszła, ale Carli wydawało się, że coś za łatwo im poszło. Kiedy jednak spojrzała na beztroskie i zadowolone miny przyjaciół, od razu się uspokoiła.
            – Dobrze – powiedział profesor, drapiąc się po brodzie – możecie już wyjść, myślę, że nie ma sensu kontynuować zajęć.
Jamesowi, Syriuszowi i Carli nie trzeba było tego więcej razy powtarzać. W mgnieniu oka chwycili swoje kociołki pod pachę i choć z sali starali się wyjść powolnym krokiem, ich ciała całe drżały od ekscytacji. Mieli nadzieję tylko, że profesor akurat się na nich nie patrzy i unikną niepotrzebnych podejrzeń.
            Z ulgą odetchnęli dopiero, kiedy zniknęli za drzwiami. James w geście uznania poklepał Carlę po plecach.
– Nie takiego widowiska spodziewaliśmy się zobaczyć, kiedy poprosiliśmy cię o zwykłe odwrócenie uwagi. – Uśmiechnął się.
– Ale lepiej to by chyba nikt tego nie zrobił – pochwalił ją także Syriusz.
            Nie było czasu na przybicie sobie piątek, bo z klasy wywlokła się reszta ich przyjaciół.

~~~~~~~~~~
     
Przez całe popołudnie Carla męczyła Syriusza i Jamesa, aby zdradzili jej, co wsadzili do biurka profesora Alana. Remus zapytał o to tylko raz i zrezygnował, ale ona uparcie chodziła za chłopakami i próbowała się wszystkiego dowiedzieć. W końcu, kiedy James po raz kolejny powtórzył ,,Nie”, Carla zaczęła poważnie zastanawiać się, jak zaszantażować swoich przyjaciół. Przychodziło jej na myśl wiele kompromitujących chwil z życia Syriusza i Jamesa, ale samo opowiedzenie ich znajomym nie miało sensu. Trzeba było wymyślić coś nowego, coś dotkliwego, co mogłaby wykonać teraz.
            – Jaaaaaames! Syriuuuusz! – Podbiegła do nich w podskokach. – Mam do was pewną sprawę!
            James i Syriusz westchnęli i pokręcili głowami ze zrezygnowaniem, zapewne myśląc, że Carla znowu będzie błagała o wyjawienie tajemnicy.
            Usiadła naprzeciwko nich, na fotelu. Przez chwilę z satysfakcją wpatrywała się w ich znudzone twarze, po czym przemówiła spokojnym głosem:
            – Postanowiłam, że wszystko powiem profesorowi Alanowi – zaczęła swoją grę.
            Chłopcy popatrzyli na siebie szczerze zdziwieni, ale po krótkiej chwili wzruszyli ramionami.
            – Nie zrobisz tego. Wydałabyś nie tylko nas, ale i siebie.
            – Ja tam myślę, że wasze przewidywania są błędne. – Uśmiechnęła się z udawaną sympatią, a kiedy chłopcy nie okazali zainteresowania, wstała i skierowała się w stronę wyjścia z pokoju.
            Jak się spodziewała, nie zdążyła nawet dojść do drzwi, bo zatrzymał ją Syriusz. Chwycił jej nadgarstek i pociągnął w stronę stolika, nie pozwalając odejść.
– Profesor i tak skojarzy to z wybuchem mojego eliksiru, dlatego będę podejrzaną numer jeden. Mogę więc spokojnie powiedzieć mu wszystko – kontynuowała, kiedy ponownie usadowiła się w miękkim fotelu.
James uniósł brwi.
– Posądzasz nas o takie zaniedbanie? Uważasz, że my nie pomyśleliśmy o naszej anonimowości? – spytał drwiąco. – Nie skojarzy tego z twoim eliksirem, ponieważ kawał wejdzie w życie w odpowiednim czasie i o odpowiedniej godzinie, a dokładnie za dwa dni. Będzie zbyt późno, aby domyślił się, kiedy to się naprawdę zaczęło.
– I tak mu powiem – odpowiedziała, ale z mniejszą determinacją. To miał być jej as w rękawie, ale niestety nie podziałał.
– Carla, skarbie – odezwał się Syriusz – my cię bardzo dobrze znamy. Oczywiście, że mu nie powiesz. Przecież to byłoby niezgodne z twoim sumieniem.
Rzeczywiście. Nie powiedziałaby profesorowi tego, to było oczywiste. Dlaczego oni ją tak dobrze znali? Czyżby wszystko poszło na marne i nie dowie się w końcu, co chłopcy włożyli do szuflady? Nagle ją olśniło i wszystko stało się takie łatwe i oczywiste.
– Nie, rzeczywiście, ja jemu tego nie powiem. – Chłopcy wymienili triumfalne spojrzenia. – Ale Lily to całkiem co innego.
Nie umknęły jej uwadze miny przyjaciół. Przez jeden krótki moment przez ich twarze przemknęło zaniepokojenie, ale od razu zostało zastąpione wcześniejszym znudzeniem. Była pewna, że tylko udawali. Uśmiechnęła się w duchu. Pod żadnym pozorem nie zadziera się z Charlotte Blue!
– Mam takie niejasne przeczucie, że Lily w najbliższym czasie się o wszystkim dowie – kontynuowała, spoglądając na przyjaciółkę, która razem z Remusem, Scarlette i Terrym siedziała w mini biblioteczce. – Ona chyba nie ma takiego sumienia jak ja i nie zawaha się ani sekundy przed poinformowaniem o wszystkim profesora. Oczywiście, o ile ja nie dowiem się, co schowaliście w szufladzie.
Westchnęli, z niedowierzaniem kręcąc głowami. Czyżby wychowali małego, zdradzieckiego i podstępnego potworka?
– Zacznij. – James machnął ręką w kierunku Syriusza i przeczesał włosy dłonią. – Nie widzę innego wyjścia.
Black poprawił swoją pozycję w fotelu i przywołał na twarz chytry uśmiech. Streścił jej cały plan. Słuchała go z rosnącym zaciekawieniem, cały czas kiwając głową, a na koniec jej usta wykrzywił szatański grymas. Nieźle się ten tydzień zapowiadał.



        

~~~~~~~~~~

Carla szła korytarzem za Jonathanem. Prowadził ją na indywidualne zajęcia, które miały na celu odkrycie jej mocy. To były jej pierwsze w życiu tego typu lekcje, więc denerwowała się jeszcze bardziej niż przed eliksirami.
– Pan Rasun to bardzo dziwny człowiek – mówił Jonathan. – Mówi nieczęsto, prawie w ogóle. Jakiż piękny obraz! Ale wy też wygadani jacyś nie jesteście. Dziwne że go wcześniej tutaj nie widziałem. Tylko słuchacie i milczycie. Ależ się ten korytarz ciągnie. A może by się tak czasem odezwać do staruszka? Chociaż jeśli nie lubicie mówić, to nie mówcie. Idziemy już z dwadzieścia minut! Wystarczy, że słuchacie. Oh, widzę, że jesteś zdenerwowana. Nie ma czym, pan Rasun w gruncie rzeczy jest bardzo miły, chociaż może wydawać się oziębły.
Na szczęście doszli do gabinetu pana Rasuna, bo Carla nie miała ochoty słuchać dalszej paplaniny staruszka. W głowie zaczęło jej pulsować od nadmiaru emocji, a słowa Jonathana wyrzucane z prędkością błyskawicy, wcale nie pomagały w złagodzeniu bólu.
Pożegnała się z Jonathanem, zapukała i weszła do gabinetu.
Początkowo Carli wydawało się, że profesor Rasun jest bardzo podobny do Dumbledore’a. Oboje mieli długie, białe brody, niebieskie oczy, byli chudzi i wysocy. Dopiero kiedy podeszła bliżej, zdała sobie sprawę, jak bardzo się od siebie różnią. Oblicze Rasuna było surowe i oziębłe, w przeciwieństwie do Dumbledore’a, który wokół siebie roztaczał pogodną i wesołą atmosferę.
– Usiądź – rozkazał.
Posłuchała. Spięta usadowiła się na końcu krzesła w taki sposób, aby była przygotowana na ewentualną ucieczkę. Ucieczkę? Co ona wyprawia? Przecież ze strony profesora nic jej nie grozi. Sama nie wiedziała, dlaczego Rasun tak dziwnie na nią oddziaływał.
– Imię – powiedział zimno.
– Charlotte Blue.
– Moce?
Zawahała się.
– Moce? – warknął.
Jak w wojsku, pomyślała.
– Jeszcze nie wiem jakie.
Bała się go. Jak mogła go pomylić z Dumbledorem? I dlaczego, na Merlina, Jonathan uważał, że Rasun nie jest taki zły? Ten facet jest przecież personifikacją wszystkich lęków!
Przede wszystkim nie może okazać strachu. Czytała kiedyś, że jeśli zwierzęta go wyczuwają, to robią się bardziej agresywne, a była pewna, że profesorowi pozostały jakieś pradawne instynkty.
Usiadła głębiej na krześle, wyprostowała się, próbowała się rozluźnić, ale nic nie mogła poradzić na to, że w jej głowie kłębiło się tysiące planów na ewentualną ucieczkę.
Wstał od biurka. Podszedł do niej, a kiedy nad nią stanął, Carli wydawało się, że jest wielki jak góra, co wcale nie zmniejszyło jej strachu. Wypełniał sobą całe pomieszczenie, sprawiając, że atmosfera stała się jeszcze bardziej przytłaczająca.
Z tego wszystkiego zapomniała nawet o bólu głowy, który jeszcze przed wejściem do gabinetu bardzo jej dokuczał.
– Czego się najbardziej boisz? – spytał, krążąc wokół jej krzesła.
Nie wiedziała po co to pytanie i wcale nie chciała na nie odpowiadać. Nie miała ochoty opowiadać obcemu, przerażającemu mężczyźnie o swoich największych lękach. To była jej sprawa prywatna.
Nie odpowiedziała.
– Chcesz poznać swoje moce? – wysyczał zniecierpliwiony. – Chcesz na coś się przydać podczas tej wojny? Chcesz pomóc swoim przyjaciołom? To odpowiadaj na moje pytania!
Przełknęła ślinę. Może jednak warto mu powiedzieć? Może to rzeczywiście przybliży ją do poznania mocy? A co jeśli wstrzyma się od odpowiedzi i przez to nie będzie potrafiła w przyszłości uratować najbliższych jej osób?
– Boję się… – zamyśliła się na chwilę. – Boję się, że nie znajdę swoich rodziców. Boję się, że podczas wojny stracę przyjaciół. Że zginą, pomagając mi, że nie będę potrafiła ich uratować. Boję się, że nie podołam wyzwaniu.
Zamilkła. Nie będzie więcej mówić. Naglę poczuła ogromną falę nienawiści do tego człowieka. Zmanipulował ją, wspominając o przyjaciołach. Dobrze wiedział, że to podziała i zmusi ją do odpowiedzi.
A najgorsze było to, że to prawda,  że miał rację, że jeśli nie będzie chciała z nim współpracować lub raczej go słuchać, to jej największe lęki mogą się ziścić. Dlatego też zacisnęła tylko zęby i opanowała swoją złość, czekając na następne pytanie.
Rasun przyglądał jej się z ciekawością. Widziała, że chciał zobaczyć, co zrobi, jak się zachowa. Czuła się, jakby była poddawana jakiejś próbie. Nie wiedział tylko po co, ale była pewna, że chce z niej wyjść zwycięsko.
Uśmiechnęła się uprzejmie do profesora. Chciał ją wyprowadzić z równowagi? Niech zobaczy, że mu się nie udało. Niech widzi, że nie jest takim słabym przeciwnikiem.
     Twarz Rasuna nic nie zdradzała. Chodził dookoła Carli i o nic nie pytał. Czekał aż ona coś powie? Aż w końcu wyrzuci z siebie całą złość i strach? Przypominał Carli lwa okrążającego swoją ofiarę. Jakby czekał aż się rozproszy i będzie mógł ten moment wykorzystać, jakby szukał jej słabego punktu.
Okrążał Carlę jeszcze pięć minut, ale ona się nie złamała. Rasun dobrze wiedział, że jest przerażający, więc starał się to wykorzystać. W końcu usiadł przy biurku i założył ręce. Wbił nieustępliwy wzrok w twarz Carli, po którym po plecach dziewczyny przeszedł zimny dreszcz.
Po co on to robi? Dlaczego się nie odzywa? Co ma wywołać to milczenie? Nie znała odpowiedzi na te pytania, wiedziała tylko, że rosły w niej gniew, irytacja, a przede wszystkim przerażenie.
Na szczęście drzwi gabinetu otworzyły się, tym samym przerywając tę niecodzienną sytuację. Stanął w nich pan Antoni z Jonathanem. Ich sylwetki były spięte, a miny przerażone.
– Blue, wychodzisz. Jonathan cię odprowadzi.
Pośpiesznie zebrała swoje rzeczy i przekroczyła próg. Zanim drzwi się za nią zamknęły, zdążyła usłyszeć głos pana Antoniego:
– Zaatakowali.


~~~~~~~~~~

Chyba należą wam się przeprosiny… Ile mnie nie było? Sześć tygodni? Długo czekaliście, ale rozdział się pojawił.
Ciężko mi się go pisało i chyba nie jest najlepszy, ale cóż mogę zrobić? Możesz wziąć się, Bianka, do roboty i znaleźć czas, żeby go poprawić, a niektóre momenty napisać od początku… Jak pewnie się domyślacie, zignorowałam ten głosik w mojej głowie. Mam nadzieję, że mi wybaczycie! Musicie wiedzieć, że czeka na mnie Pan Tadeusz i to on odciągnął mnie od pisania… Podziękujcie mu :)
Piszcie oczywiście, co sądzicie :) O eliksirach, o Rasunie i końcówce :)
Pozdrowionka,
Bianka, która ma nadzieję, że z kolejnym rozdziałem uwinie się szybciej


Obserwatorzy

Lydia Land of Grafic