poniedziałek, 19 grudnia 2016

Rozdział XX

Carla przypatrywała się uważnie Dumbledore'owi, który z na wpół przymkniętymi oczami intensywnie myślał. Opowiedziała mu właśnie szczegółowo o swoim śnie, nie pomijając żadnego szczegółu. Miała do dyrektora zaufanie – w przeciwieństwie do profesora Rasuna, do którego nie poszła z tą sprawą, mimo że sen był ściśle związany z jej mocami.
Starała się nie wybuchnąć płaczem. Jeszcze kiedy tutaj szła, zdała sobie sprawę z faktu, że jeśli jej nadnaturalną umiejętnością rzeczywiście jest komunikacja ze zmarłymi, to jej babcia nie żyje.
Próbowała nie dopuszczać do siebie takiej możliwości, chciała wmówić sobie, że to przecież jest niemożliwe, że póki ktoś nie potwierdzi jej obaw, nie powinna się przejmować – dobrze jednak wiedziała, że to prawda. Z każdą chwilą jej wargi zaczynały drżeć coraz bardziej, a w jej przełyku rosła gula od powstrzymywanego płaczu. Nie zwracając uwagi na otoczenie, na regały, których zawartość wcześniej tak ją ciekawiła, na płomiennego feniksa i na inne rozmaitości znajdujące się w gabinecie, wpatrywała się rozpaczliwie w dyrektora i czekała, aż powie coś, co wyprowadziłoby ją z błędu, dało choć iskrę nadziei.
Dumbledore jednak spojrzał na nią ze współczuciem i to właśnie był element, który sprawił, że już nie mogła wytrzymać. Po jej policzkach popłynęły łzy, a z gardła wydobył się niekontrolowany szloch.
Miała nadzieję, że jeszcze ją zobaczy. Że będzie mogła się do niej przytulić, że przez łzy wzruszenia zobaczy uśmiech na jej twarzy, że jeszcze raz będzie mogła pochwalić przepyszną zupę, przygotowaną przez babcię. A teraz…Teraz to wszystko zostało zniszczone… Kolejna osoba, którą kochała, która sprawiała, że choć na chwilę Carla chciała powrócić do swojego domu, odeszła.
Nie bacząc na to, że znajduje się w gabinecie dyrektora, podciągnęła pod siebie nogi, skuliła się i wybuchnęła płaczem. Cała drżała.
Dlaczego ona?
Dlaczego to ją spotyka tyle nieszczęść?
Nie wiedziała, ile czasu płakała. Przez łzy nagromadzone pod powiekami widziała cały świat rozmazany, więc nic dziwnego, że nie zauważyła, kiedy Dumbledore do niej podszedł. Poczuła na ramieniu delikatny dotyk jego dłoni, który nieco ją uspokoił. Nadal z jej oczu ciekły łzy, ale nie wstrząsały już nią dreszcze i zaczęła zwracać uwagę na otoczenie. Dopiero teraz dostrzegła, że do pomieszczenia weszła McGonagall, która teraz spoglądała na nią ze smutkiem i pocieszeniem w oczach.
– Porozmawiam o tym z profesorem Rasunem, dobrze? – Dumbledore odezwał się, a Carla pokiwała głową, dziękując Merlinowi, że to nie ona będzie musiała o tym mu opowiadać. – Tymczasem profesor McGonagall odprowadzi cię do pokoju wspólnego.
Blue ponownie skinęła, pociągając nosem i wciągając ze świstem powietrze, starając się opanować szlochy, co chwilę wydobywające się z jej gardła. Wstała z krzesła, którego musiała się przytrzymać, żeby złapać równowagę. Głowa bolała ją od płaczu. Chwiejnie podeszła do wyjścia, jednak dyrektor jeszcze na chwilę ją zatrzymał:
– Może cytrynowego dropsa? Tak na pocieszenie? – spytał. Spojrzała na Dumbledore'a zaskoczona, ale doszła do wniosku, że w gruncie rzeczy ma ochotę na tego cukierka. Pokiwała głową, twierdząco, i mimo wszystko uśmiechnęła się przez łzy.

~~~~~~~~~

Black rozejrzał się po dormitorium w poszukiwaniu swojej koszulki, którą gdzieś tutaj rzucił po przyjściu z zajęć. Wybierał się do kuchni i wolał mieć na sobie coś więcej niż spodnie i bieliznę, mimo że pewnie większość dziewczyn byłaby zachwycona, gdyby jednak z niej zrezygnował. Zajrzał za szafę i pod swoje łóżko, przy okazji wygrzebując stamtąd bluzę, a potem przekopał cały kufer. Zaginioną część garderoby znalazł dopiero pod kołdrą, którą dzisiaj rano w pośpiechu rzucił w kąt pokoju. Nie wiedział, jak ta koszulka tam trafiła, ale cóż – ważne, że była.
Ubrał się i wyszedł z dormitorium. Leniwym krokiem zszedł do pokoju wspólnego, przywołał machnięciem ręką Jamesa, który oglądał, jak Remus i Peter grają w szachy, i skierował się do portretu Grubej Damy. Nie zdążył jednak pchnąć obrazu, bo ten otworzył się sam, a on stanął naprzeciwko Carli.
Od razu zauważył, że płakała. Miała czerwone oczy, w zagłębieniu na policzku zgromadziły się łzy, a jej wargi drżały. Kiedy go zobaczyła, od razu spuściła głowę i próbowała go wyminąć.  Zagrodził jej drogę.
– Co jest? – Usłyszał za sobą głos Jamesa, ale nie odpowiedział, przyglądając się uważnie dziewczynie, a raczej czubkowi jej głowy, bo Blue nadal nie podniosła na niego spojrzenia.
Nie zastanawiając się długo i zapominając o ich wcześniejszych kłótniach i niezręczności, która przez ostatni czas nieco ich dzieliła, chwycił Carlę za rękę i pociągnął za sobą do swojego dormitorium. Wymijając rzeczy walące się po podłodze, posadził Blue na swoim łóżku i usiadł obok niej. Jeśli to Tyrs doprowadził ją do takiego stanu, to go zamorduję, pomyślał i spytał:
– Co się stało?
Dopiero teraz na niego spojrzała – jej oczy błyszczały się od łez, jakby za chwilę znów miała wybuchnąć płaczem.
– Co się stało? – powtórzył.
Nie odpowiedziała mu, ale zarzuciła mu ręce na ramiona i przytuliła się do niego mocno, powtarzając między kolejnymi szlochami:
– Przepraszam za to, co wtedy powiedziałam, ja wcale tak nie myślę, to nie tak, przepraszam, przepraszam…
Na początku nie zrozumiał, o co chodzi. Był tak zaskoczony, że nie wiedział, co zrobić. Dopiero po chwili zorientował się, że Carla mówi o ich kłótni. Pogładził ją lekko po plecach i też wymruczał ciche ,,przepraszam” w jej włosy. Usłyszał, że Potter, który do tej pory oglądał biernie całą tę sytuację, cicho wymyka się z pomieszczenia. Na z trudem znalezionej koszulce Blacka pojawiła się mokra plama.
Ale dalej nie wiedział, co się, na Merlina, stało. Kiedy Carla trochę się uspokoiła, odciągnął ją od siebie, chwycił za ramiona i spojrzał głęboko w oczy. Nie zdążył jednak o nic zapytać, bo Blue, pociągnowszy nosem, odezwała się pierwsza:
– Moja babcia umarła. Odkryłam moją moc. Mogę komunikować się ze zmarłymi. I miałam sen – był w nim dziadek i babcia i ja z nimi rozmawiałam. Mówili o jakimś niebezpieczeństwie i… – nie dokończyła, bo Black przytulił ją mocno.
Ułożyła głowę na jego ramieniu i zamknęła oczy. Syriusz naprawdę współczuł Carli. Trochę rozczarowało go, że to nie Tyrs był powodem zmartwień Blue, ale teraz nie zwracał na to uwagi, zbyt przejęty smutkiem dziewczyny.
Po chwili parsknął cicho śmiechem, bo usłyszał chrapanie – Carla zasnęła, zapewne przytłoczona zbyt dużą ilością emocji. Delikatnie ułożył ją na swoim łóżku i przykrył kołdrą. W ciszy opuścił dormitorium, rzucając z nikłym uśmiechem jeszcze jedno spojrzenie na pogrążoną we śnie dziewczynę, i zszedł do pokoju wspólnego.

~~~~~~~~~~

Carlę obudził odgłos chrapania. Kiedy otworzyła oczy, nie mogła zorientować się, gdzie się znajduje. Dopiero po chwili przypomniało jej się, co stało się wczoraj, i od razu zrobiło jej się niedobrze.
Jej babcia nie żyła.
– O, wstałaś – zauważył szeptem Remus, który już ubrany pakował podręczniki do torby. Reszta huncwotów jeszcze spała – na początku Blue nie mogła dostrzec nigdzie Syriusza, dopiero po chwili znalazła go na ziemi. Leżał na materacu w tak powykręcanej pozycji, jakby miał połamane wszystkie kości.
– Szczere kondolencje. – Ach, czyli już wiedzieli. Syriusz musiał im powiedzieć, kiedy ona zasnęła. Nie była na niego zła – widocznie chłopak znał ją na tyle dobrze, że wiedział, iż i tak by się tym wszystkim z przyjaciółmi podzieliła. W gruncie rzeczy czuła do niego wdzięczność – przynajmniej nie będzie musiała mówić o tym jeszcze raz.
Zrezygnowana rzuciła się ponownie na poduszkę i zacisnęła powieki, żeby czasem znowu nie polały jej się łzy. Już dość się wczoraj wypłakała, niedługo zaczynały się zajęcia, nie mogła się znowu rozklejać. Wspomnienie babci jednak przynosiło ból. Pustka, która po jej odejściu powstała w duszy Carli, raniła ją na tyle, że trudno było to wydarzenie odesłać choć na chwilę w niepamięć. Choć na chwilę poczuć się tak jak wcześniej, żywić nadzieję, że jeszcze się z nią spotka, zobaczy jej łagodne oczy, usłyszy miękki głos.
– Dziękuję – odpowiedziała słabo. – Która godzina?
– Dopiero szósta, więc w gruncie rzeczy możesz iść jeszcze spać.
Propozycja Remusa na początku wydała jej się kusząca, ale po chwili zdała sobie sprawę, że wcale nie chce jej się spać. Wstała więc z łóżka, uważając, żeby nie podeptać przy tym Syriusza, i podeszła do okna. Biały krajobraz wręcz zapraszał, żeby wyjść na zewnątrz i skorzystać z ostatnich chwil zimy. Śnieg, połyskujący zimno w słońcu, sople, zwisające z gałęzi pokrytych grubą warstwą puchu, zamarznięte jezioro… Pewnie jeszcze niedawno wybiegłaby na zewnątrz roześmiana i radosna, ciesząc się tak piękną porą roku, ale teraz wszędzie w tym chłodnej scenerii dostrzegała smutek.
Nie miała ochoty iść na lekcje. Zwłaszcza że zaczynali od historii magii, co na pewno doprowadziłoby ją do pełnych żalu rozmyślań o śmierci babci, a na to nie chciała sobie pozwolić. Nie pomoże jej to w zaleczeniu rany i pustki w środku, która pojawiła się po stracie bliskiej osoby.
– Nie chcę iść na zajęcia… – mruknęła pod nosem.
– To nie idziemy. – Usłyszała za sobą głos Syriusza, który jednak musiał obudzić się, kiedy przechodziła obok niego. Odwróciła się do niego przodem, żeby zobaczyć szeroki uśmiech na jego twarzy. – Idź się ubierz, zaraz wychodzimy na zewnątrz.
Carla spojrzała na niego z powątpiewaniem, ale po chwili doszła do wniosku,  że może na chwilę odpędzi to od niej posępne myśli. Może nie będzie myślała o tym, że nie miała okazji się z nią pożegnać, że nie była wtedy przy niej…
Potrząsnęła głową, wyrzucając to z głowy, uśmiechnęła się smutno do chłopaka i poszła do swojego pokoju się przygotować.

~~~~~~~~~~

Do popołudnia czas spędzili na zewnątrz. Żartowali i rzucali się śnieżkami (mimo że Carla posłała w Jamesa chmarę zaczarowanych pocisków, wygrał Syriusz, który zrzucił na dziewczynę stertę śniegu tak, że przykryło ją aż do ramion). Black i Potter siłą zaciągnęli Blue na boisko do Quidditcha i posadzili na miotle, żeby w końcu nauczyła się choć trochę latać. Nie okazało się to jednak dobrym pomysłem, bo zanim Syriusz zdążył się do niej dosiąść, miotła uniosła się wysoko w górę, a Carla spadła na ziemię z prawie dziesięciu metrów. Pewnie gdyby nie gruba warstwa śniegu i poświęcenie Blacka, który rzucił się, aby ją złapać, jej nauka latania mogłaby się skończyć w skrzydle szpitalnym. James co chwilę wypominał Blue, że tak się zapakowała w ogromną czapkę, szalik i rękawiczki, iż przypomina niedźwiedzia polarnego – ona jednak wcale się tym nie przejmowała, twierdząc, że przynajmniej nie będzie chora, nie to co oni w samych szalikach Gryffindoru, i że w gruncie rzeczy te białe misie wyglądają bardzo miło i słodko.
Przez chwilę nawet zapomniała o śmierci babci. Między wyśmiewaniem się z jej upadku z miotły a wspominaniem swojego poświęcenia (bo przecież zwlekli się z łóżek tak wcześnie!!!) James i Syriusz nie pozostawili jej choćby chwili na roztrząsanie tej sprawy. Powróciła do niej dopiero po południu, kiedy poszli na obiad, a na jej ramieniu usiadła sówka i rzuciła do jej ręki zwinięty pergamin z, jak się po chwili okazało, godziną dzisiejszego spotkania z Rasunem. Od razu wiedziała, o czym będzie chciał z nią rozmawiać i poczuła do niego jeszcze większe nienawiść i żal niż wcześniej – bo czy nie mógł poczekać choćby dnia? Czy nie rozumiał, że strata bliskiej osoby boli, a ostatnią rzeczą, której teraz pragnęła, była rozmowa z nim na ten temat? Czy ten człowiek naprawdę nie miał uczuć? Czy musiał zepsuć to wszystko, co udało się osiągnąć jej przyjaciołom w ciągu ostatnich kilku godzin?
I ponownie w jej myślach zawitała babcia. Znowu z dawną siłą powróciło odczucie straty, pustki i otępienia, które wcześniej dzięki zajęciu głowy innymi dużo przyjemniejszymi sprawami znacznie zmalało. Po raz kolejny przed oczami zobaczyła twarz babci i jej czerwono-pomarańczową bluzkę we wzory – aż musiała szybko zamrugać, żeby znowu nie zapłakać. Miała przynajmniej nadzieję, że jej oczy nie zrobiły się czerwone – nie chciała, żeby jej przyjaciele coś zauważyli, wolała ich nie martwić.
Nawet nie zauważyła, że zdążyła już zjeść obiad. Wstała więc od stołu, informując uprzednio resztę, że idzie do dormitorium. Nie zdążyła jednak nawet w samotności wyjść z Wielkiej Sali, bo od razu dogonili ją Syriusz i Lily (która nawet nie robiła jej wyrzutów, że nie przyszła na zajęcia), twierdząc, że w gruncie rzeczy też już skończyli posiłek i jej potowarzyszą.
Całą drogę do wieży Gryffindoru próbowali ją zagadać. Evans opowiadała, co ciekawego ominęło ją na lekcjach, a co chwilę Black wtrącał coś o kolejnym meczu Quidditcha, na który koniecznie będzie musiała przyjść oklaskiwać jego zwycięstwo, i próbował rozśmieszyć ją wspomnieniem porannych prób latania na miotle. Tym razem jednak żadnemu nie udało się odciągnąć jej myśli od śmierci Elizy.
– Dostałam list od Rasuna. Mam przyjść do niego jeszcze dzisiaj na zajęcia – oznajmiła, kiedy przekroczyli portret Grubej Damy. – Na pewno chce porozmawiać o śnie.
Na twarzy Syriusza od razu pojawiło się tak uderzające oburzenie, że zauważyła je od razu. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć i obrzucić profesora serią wyzwisk, Blue stwierdziła, iż jako że obudziła się wyjątkowo wcześnie, chciałaby się jeszcze chwilkę przespać przed spotkaniem, i zniknęła na schodach do sypialni dziewcząt.

~~~~~~~~~~

– Nie będę ci tłumaczył, dlaczego chciałem, żebyś przyszła tutaj tak wcześnie po śmierci babci, bo i tak nie zrozumiesz – oznajmił Rasun, a Carli od razu przeszło przez myśl, że odpowiedź jest bardzo prosta – ten człowiek nie ma zwyczajnie w sobie ani grama współczucia. – Musisz mi o tym opowiedzieć. Dokładnie, z wszystkimi szczegółami. Co widziałaś, co mówił twój dziadek, a co babcia, jak wyglądali, co czułaś. Wszystko.
– Czy profesor Dumbledore już panu tego nie mówił? – spytała głosem pełnym irytacji, bo przeżywanie tego wszystkiego od początku, analizowanie jeszcze raz ich słów nie należało do rzeczy, które zrobiłaby teraz z ochotą.
– Jak każę ci o tym opowiedzieć, to masz to zrobić bez zbędnych dyskusji – syknął Rasun głosem pełnym jadu, najwyraźniej rozdrażniony jej pytaniem. – Opowiadał mi. Ale chcę usłyszeć to jeszcze raz. Od ciebie.
Carla już nawet przestała się w tym momencie go bać. Ogarnęło ją takie niedowierzanie, że człowiek może być tak wyzbyty z jakiejkolwiek empatii, że może zmuszać osobę, którą w sumie ma chronić, do rzeczy sprawiających tak wielki ból, że może mieć serce tak stwardniałe… Po prostu nie mogła dopuścić do swojego umysłu takiej myśli. Już prędzej potrafiła zrozumieć człowieka, który ze względu na swoje poglądy, strach lub przymus czynił zło czy wyrządzał krzywdę. Ale całkowicie pozbawienie uczuć? Jak taki człowiek w ogóle mógł żyć?
Cóż, musiała się jednak z tym pogodzić. Wzięła głęboki wdech i zaczęła opowiadać. I mimo że każde słowo ją raniło, nie chciała mówić ogólnikami. Dałoby to Rasunowi pewnego rodzaju satysfakcję – w końcu potwierdziłoby to fakt, że sprawił jej ból. Wolała opowiedzieć wszystko jeszcze raz z najdrobniejszymi detalami i nie pokazać mu, jak bardzo cierpiała.
Po skończonej historii Carlę dzieliła jedynie cieniutka granica od wybuchnięcia płaczem - ledwo trzymała swoje nerwy w ryzach. Zapadła chwila ciszy, podczas której profesor przetrawiał to, co usłyszał, a Blue doprowadzała się do względnego opanowania.
Nie od razu zauważyła, że Rasun uśmiecha się kpiąco pod nosem. Uniosła brwi do góry, lecz nie oznaczało to, że zdziwiło ją jego postępowanie – z jego strony chyba już nic nie mogło jej zaskoczyć. Teraz spodziewała się po nim już naprawdę wszystkiego, każdego możliwego okrucieństwa.
– I o to tyle zachodu? Bo zamarła ci babcia, którą ostatnim razem widziałaś, kiedy miałaś, nie wiem dziewięć lat? Bo się z nią nie pożegnałaś? – zaśmiał się drwiąco, a w Carli zawrzało, i to porządnie. – I tak nawet pewnie jej nie pamiętasz. W końcu minęło tyle lat.
No i nie wytrzymała. Gwałtownie wstała z krzesła, odrzucając je do tyłu tak, że z głośnym hukiem upadło na podłogę. Zapadała na chwilę głucha cisza – wydawało się nawet, że ustał szum wiatru, który do tej pory wpadał do pomieszczenia przez otwarte okno. Zacisnęła mocno pięści, wbijając sobie paznokcie w skórę, i przygryzła wargi, ale nie pomogło jej to w zachowaniu opanowania. Zmierzyła jeszcze raz Rasuna nienawistnym spojrzeniem, a kiedy napotkała jego wzrok pełen ironii i rozbawienia, nie wytrzymała.
Po jej twarzy ciekły łzy rozpaczy i wściekłości, kiedy prosto w twarz krzyczała mu, że nie ma serca, że nie potrafi nikomu współczuć, że jest złym człowiekiem, że jest tak zimny, że nawet nie chce zrozumieć, co to znaczy ból po stracie osoby bardzo bliskiej. Wyrzucała mu to, jak się w stosunku do niej zachowuje, że nie umie zachowywać się empatycznie i że nie myśli o uczuciach innych. Ciężko dyszała, a serce biło jej z taką częstotliwością, jakby zaraz miało wyskoczyć jej z piersi.
A on wpatrywał się w nią spokojnie, całkowicie opanowany, jakby tylko czekał na jej wybuch. Po raz kolejny uśmiechnął się kpiąco i powiedział:
– Jesteś rozwydrzonym bachorem, który nic nie wie o świecie – wyszeptał głosem pełnym zjadliwości. – Na miejscu twojej babci, cie...
Nie musiał nawet kończyć, bo tego i tak było dla niej za wiele. Krew pulsowała jej w skroniach i już miała zamiar oznajmić Rasunowi, że on nic nie rozumie, i po prostu opuścić to pomieszczenie, kiedy przed jej oczami wybuchła oślepiająca biel, a ona sama straciła kontakt z rzeczywistością.

          
~~~~~~~~~
   

Pedro się zdenerwował. Właściwie to zdenerwowanie było zbyt delikatnym określeniem stanu, w jakim się znajdował, gdyż z każdą kolejną chwilą narastał w nim nieopanowany gniew. Miał dość tych idiotów ze swojego dormitorium, z którymi chcąc, nie chcąc, trochę czasu musiał jednak spędzać. Od początku za nim nie przepadali – może to ze względu na jego skrytość, cichą naturę albo po prostu nie chcieli przyjąć do siebie obcego, którym automatycznie się stał, przychodząc do Hogwartu tak późno. Już nie raz zdarzało się, że się z niego wyśmiewali – irytowało go to nieco, ale potrafił utrzymać swoje nerwy na wodzy. Tym razem jednak przesadzili. Kiedy stojąc tyłem do nich, spoglądał na podartą książkę, którą dostał rok temu od Scarlette na urodziny, coś się w nim odmieniło. W tym momencie byli dla niego jak najwięksi wrogowie. Zniszczyli to, co było dla niego najważniejsze. Zniszczyli jeden prezentów od Scar, osoby mu najdroższej, a on odebrał to, jakby to dziewczynę chcieli zranić. Spoglądał na nich, a przez głowę co chwilę przemykała mu ta sama myśl: zasługują na nauczkę, na cierpienie, muszą zapłacić za to, co zrobili.
Usłyszał za sobą śmiechy, więc gwałtownie odwrócił się w stronę swoich współlokatorów.
– Oho! Patrz, stary, jaki zły! Co? Ważna była dla ciebie ta książeczka?
– Ale z ciebie mały złośnik, Pedro! To przecież tylko rzecz! Nie przywiązuj się do nich zbytnio, bo ostatnio dużo ich tracisz!
Zanim zdążył pomyśleć, co wyczynia, uniesiony gniewem wyciągnął z kieszeni różdżkę, a dwaj chłopcy, którzy akurat znaleźli się najbliżej niego, upadli na ziemię, związani linami tak ciasno, że zaczęli się dusić. Pedro spoglądał na nich bez mrugnięcia okiem. Na początku nie przeszkadzały mu ich krzyki pełne przerażenia i bólu, jakby był do nich przyzwyczajony, jakby był całkiem wypruty z emocji. Dopiero kiedy zauważył, jak reszta jego współlokatorów cofa się przed nim w strachu, opuścił różdżkę, spoglądając na swoje ręce z niedowierzaniem.
Dłonie zaczęły mu się trząść tak mocno, że różdżka, którą jeszcze przed chwilą zadał chłopcom tak wielki ból, wypadła mu z ręki. Cofnął się o krok, aby znaleźć się jak najdalej od niej, jakby się jej bał.
A prawda była taka, że bał się samego siebie. Bo po raz pierwszy jego myśli powiązane z naturą boga wojny zamieniły się w czyn, który kogoś zranił, przestraszył, a mógł nawet zabić.
Ale od siebie nie mógł uciec, chociaż bardzo tego chciał. Chociaż rozpaczliwie pragnął zostawić za sobą te piekielne moce, te cechy boga Neta, które powoli stawały się także jego cechami. Tak bardzo chciał zostać tą osobą, którą byłby bez swojego brzemienia. Pragnął być dobry, chciał mieć pewność, że nie wyrządzi nikomu krzywdy, że jego przyjaciele, przebywając z nim, mogą czuć się bezpieczni, że Scar, będąc tak blisko niego, nie znajduje się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
Spojrzawszy płochliwie na pełne trwogi twarze współlokatorów, pośpiesznie wyszedł z dormitorium.
W głowie kotłowała mu się tylko jedna paraliżująca myśl. 
Jestem potworem.

~~~~~~~~

http://www.deviantart.com/art/Lily-394442292
Lily Evans siedziała na swoim kufrze w dormitorium, tępo wpatrując się w puste łóżko Carli. Noc była wyjątkowo ciemna  – wiatr do tej pory nie zdążył przegonić chmur, które wczesnym wieczorem zawisły nad zamkiem, dlatego teraz światło gwiazd i księżyca nie mogło przebić się przez grafitową zasłonę obłoków. Słyszała ciche pomrukiwanie Cassie i Keylie, które od dawna spały. Zastanawiała się, jak długo już tak czeka. Ile czasu minęło, od kiedy Blue poszła na zajęcia z profesorem Rasunem? I dlaczego nadal nie wróciła?
Oczy jej się zamykały ze zmęczenia, ale ona co chwilę potrząsała głową, aby odgonić od siebie sen. Nie mogła iść teraz spać, specjalnie nawet zajęła miejsce na niewygodnym, twardym kufrze, który do tej pory skutecznie ją rozbudzał.
Ale teraz Lily była już tak znużona, że nawet to nie pomogło. Jej powieki lekko opadły, a ona na chwilę zapomniała o nieobecności przyjaciółki. Przez długi moment znajdowała się między snem a jawą, ale w końcu sens słów cichego głosiku z jej podświadomości, mówiącego, że Carla gdzieś zniknęła, dotarł do jej mózgu, a ona otworzyła gwałtownie oczy i zerwała się na równe nogi.
Postanowiła, że nie może tak bezczynnie czekać, bo to przecież nijak nie pomoże Blue. Nie przejmując się faktem, że ubrana jest w samą piżamę, cicho wyszła z dormitorium, zeszła po schodach do pokoju wspólnego, tylko żeby musieć ponownie wspiąć się na górę, tym razem do pokoju chłopaków.
Już w ogóle nie przejmując się zachowaniem ciszy, otworzyła drzwi, które lekko zaskrzypiały. Nie obudziło to co prawda pogrążonych we śnie huncwotów, ale po chwili i tak już każdy z nich stał na nogach, bo Lily potknęła się o jakiś niezidentyfikowany obiekt i z głośnym hukiem upadła na podłogę.
Nie zdążyła nawet samodzielnie wstać, bo już stał przy niej zaalarmowany hałasem James, chwytając ją delikatnie za łokieć i podnosząc do góry.
– Nic ci się nie stało? – spytał szybko, uważnie się jej przyglądając. – Poza tym, co tutaj w ogóle robisz? Jest środek nocy! – krzyknął, spoglądając za okno.
Zauważyła, że Syriusz uśmiecha się pod nosem głupio, ale nie skomentowała tego, od razu przechodząc do sedna sprawy.
– Carla zniknęła.
Uśmiech od razu spełzł z twarzy Blacka, a zastąpiło go widoczne zaniepokojenie.
Od razu podszedł do Evans i głosem identycznym, jak ten Jamesa, kiedy przed chwilą zwracał się do Lily, zapytał:
– Jak to zniknęła?
– No właśnie nie wiem, co się stało. Nie wróciła na noc – odpowiedziała, a jej głos zaczął się trząść ze zdenerwowania. Strach, który pojawił się w oczach Syriusza, na pewno nie pomógł jej zachować opanowania.
– Wszystko dobrze, Lily. Zaraz ją znajdziemy – powiedział Potter uspokajająco, po czym podszedł do swojej szafki nocnej i chwycił jakiś kawałek pustego pergaminu. – Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego – mruknął niewyraźnie, stukając różdżką, a Evans musiała mocno wytężyć słuch, żeby cokolwiek usłyszeć.
Gryfon usiadł na łóżku i zaczął przyglądać się pergaminowi, a na jego czole pojawiły się cienkie zmarszczki. Po chwili wszyscy chłopcy stali nad nim i z porównywalnym skupieniem wpatrywali się w kartkę.
Tymczasem Lily przyglądała się tej scenie i nic nie rozumiała. Przyszła tutaj, żeby huncwoci pomogli jej znaleźć Carlę, a nie wpatrywali się w jakiś kawałek kartki! Po chwili James chyba zorientował się, o co chodzi,  i przywołał dziewczynę ruchem ręki. Podeszła do nich nieco niepewnie. Jak wielkie było jej zdziwienie, kiedy okazało się, że pergamin – wcale nie pusty, jak wcześniej myślała – okazał się być mapą Hogwartu z zaznaczonymi na niej imionami uczniów. I co jeszcze lepsze, niektóre z tych imion poruszały się!
Nie zdążyła się jednak nadziwić tym widokiem, bo Peter naraz wydał z siebie dziwny dźwięk – coś pomiędzy charkotem, a okrzykiem triumfu – i pokazał palcem na jakąś część mapy. Zanim zdążyła zobaczyć, co to za miejsce, Potter powiedział ,,Koniec psot”, a pergamin znowu zrobił się pusty. Spojrzała pytająco na chłopaków.
– Jest w skrzydle szpitalnym.

~~~~~~~~~

Syriusz był oburzony, bo pani Pomfrey nie chciała wpuścić go do środka, żeby mógł na własne oczy zobaczyć, czy Blue nic nie jest. To, że pielęgniarka z wielką gorliwością zapewniła go, że naprawdę to nic takiego, chwilowe przemęczenie, po prostu zemdlała, ani trochę go nie usatysfakcjonowało, a wręcz przeciwnie – zaczął martwić się stanem Carli jeszcze bardziej. Ostatnio spadło na nią zbyt dużo. Dziwił się, że wcześniej wytrzymywała w tym strachu, z tak ogromnym brzemieniem odpowiedzialności – pewnie ułatwił to charakter dziewczyny, która po prostu nie zwracała uwagi na niektóre problemy – ale jak widać śmierć babci przelała czarę.
A teraz nie miał zamiaru odpuścić. Będzie sterczał pod tym przeklętym skrzydłem, będzie się dobijał, póki pani Pomfrey nie pozwoli mu odwiedzić Blue. Co z tego, że nadal była nieprzytomna? Musiał zobaczyć ją na własne oczy.
– Nie, Black, nie ma mowy! Nie wpuszczę cię tam. Ona musi odpoczywać, a ty tylko byś jej przeszkadzał – mówiła cicho, ale naprawdę stanowczo. – Wynocha wszyscy! – podniosła głos niebezpiecznie, bo James i Lily próbowali przebiec pod ramionami pielęgniarki, kiedy ta skupiła swoją uwagę na Syriuszu.
W tym momencie z pomieszczenia doszedł jakiś dźwięk – widocznie Blue musiała się albo poruszyć, albo obudzić, bo pani Pomfrey jeszcze raz nakazując im tutaj zostać, wycofała się do środka skrzydła.
Oczywiście, nie mieli zamiaru jej słuchać. Na czele z Blackiem wszyscy podążyli wężykiem do łóżka dziewczyny, całkiem ignorując mordercze spojrzenia kobiety.
Od razu zauważył, że Carla już nie spała. Siedziała na łóżku, z ręką na czole i zamkniętymi oczami. Kotary w oknie nie zostały zasłonięte – co prawda na zewnątrz po niebie sunęły gęste chmury, ale dziewczynę i tak oświetlała nikła poświata księżyca. Naprawdę nikła – Syriusz ledwo zauważył przerażenie wymalowane na jej twarzy.
Od razu przyspieszył kroku i szybko kucnął przed łóżkiem Gryfonki. Kiedy położył dłonie na jej kolanach, otworzyła oczy i spojrzała na niego nieco błędnie. Chwilę nie ruszała się, z jej oczu bił mrok, tak jakby jeszcze nie do końca wybudziła się ze snu.
W końcu po długim momencie wyczekiwania Carla odezwała się. Jej nie do końca przytomny głos odbił się echem po ścianach skrzydła szpitalnego, zasiewając niepokój w sercach jej przyjaciół tutaj obecnych.
– Nie mamy dużo czasu. Trzeba poprosić o pomoc bogów.

~~~~~~~~~~~

Zrobiłam wam ogromną przerwę, przepraszam. Rozdział miał być już 11 grudnia, ale stwierdziłam, że nie. I dopisałam parę fragmentów. Bo właśnie zdałam sobie sprawę, że powoli zbliżamy się do końca i jeśli chcę wszystkie wątki wyjaśnić i zakończyć, to to jest właśnie ten moment. Także nie ma obijania się. Teraz rozdziały będą dłuższe, koniec z fragmentami o beztroskim życiu nastolatków. Nie będą już mieli czasu na codzienne przyjemności. To był dla mnie taki mały szok, kiedy sobie to uzmysłowiłam.
Ostatnio liczba komentarzy nieco spada, ale dziękuję wszystkim, którzy nadal tutaj są. Bardzo, bardzo pomaga mi wasza obecność.
Piszcie, co sądzicie o rozdziale!
Pozdrowionka,

Bianka! <3


Obserwatorzy

Lydia Land of Grafic