Rozdział specjalnie dla Oli, która czuwa, abym pisała jak najszybciej.
– Trochę się denerwuję –
oznajmiła Carla, wkładając do torby książkę do eliksirów, którą znalazła w
zbiorach Terry’ego.
– Oj, nie ma czym. –
Scarlette szturchnęła ją łokciem w bok. – Przecież to tylko lekcja eliksirów.
– To jest prawie jak nowa
szkoła… – westchnęła, wychodząc z pokoju.
Reszta już na nie czekała.
James i Syriusz mieli dość niemrawe miny. Nie uśmiechała im się nauka podczas
przerwy świątecznej. Pedro wyglądał na obojętnego, natomiast Remus i Terry
raczej byli ucieszeni możliwością edukacji. Lily denerwowała się podobnie jak
Carla i błądziła nieobecnym wzrokiem po twarzach przyjaciół.
– Nie rozumiem, jak mogli
kazać nam się uczyć? Oni nie znają funkcji przerwy świątecznej? Przecież
stworzono ją, żeby uczniowie mogli odpocząć. Ja nie wiem, czy to jest takie
trudne? – James zaczął mocno gestykulować rękami w połowie drogi do sali
eliksirów.
– Jak twoja mama mogła nam
to zrobić? – dołączył się Syriusz.
– Oni po prostu chcą
jak najlepiej przygotować nas do wojny – wytłumaczył cicho Remus.
Atmosfera mocno się
zagęściła. Dopiero niedawno dotarło do nich, jakie ryzyko podejmują,
towarzysząc Carli. Jeszcze parę dni temu nie zastanawiali się nad
konsekwencjami, a kierowała nimi tylko chęć zmieniania świata na lepsze i pomoc
przyjaciółce. Nie myśleli, że będą ważnymi postaciami najbliższej wojny, a
wielu wytrawnych czarodziei po prostu będzie chciało ich zabić. Teraz ogarnął
ich lęk. Zaczęli bać się, że lada moment zostaną zaatakowani, ciągłe życie w
niebezpieczeństwie zaczęło im przeszkadzać.
Mimo to jeśli ktoś dałby
im możliwość zmiany swojej decyzji, żaden z nich by z niej nie skorzystał. Tak
naprawdę nikt nie żałował dołączenia do szeregów PWD.
– Aha, czyli nauka ważenia
amortencji ma nas uratować? – spytał z przekąsem Potter.
– Nic nie jest w stanie
przygotować nas do wojny – wtrącił Pedro, który zdążył się trochę otworzyć
przed Carlą i jej przyjaciółmi. – Ale starają się, jak mogą.
– Poza tym skąd wiesz,
James, że będziemy ważyć amortencję? Założę się, że profesor Alan nauczy nas
eliksirów, które mogą nam się przydać na wojnie i uratować nam życie – dodała
Lily trochę zdenerwowana.
– Patrzcie jaki piękny
ptak! – krzyknęła Carla, niezbyt pomysłowo zmieniając temat.
Zatrzymali się przy oknie.
Rzeczywiście na parapecie sąsiedniej kamienicy siedział wyjątkowo duży kruk,
ale pięknym nie można było go nazwać. Jego wygląd raczej odpychał, niż
przyciągał.
– Chyba znamy inną
definicję piękna – mruknął Syriusz pod nosem.
Zaśmiali się.
– Trochę przypomina mi
ciebie. Te czarne, sterczące na wszystkie strony pióra przypominają mi twoje
włosy, a i jego wyjątkowo nieproporcjonalna sylwetka jakoś mi do twojej pasuje.
– Carla pokazała mu język i ruszyła dalej korytarzem, nie pozostawiając mu
czasu na odpowiedź.
Klasa do eliksirów nie
znajdowała się daleko, więc mogli się do niej dostać sami. W innych przypadkach
odprowadzał ich Jonathan. Carli stale wydawało się, że korytarz zmienia swój
kształt. Przcież tyle razy szła już do gabinetu pana Antoniego, a dalej myliła
drogę.
Dotarli na miejsce po
niecałych dwóch minutach. Zapukali w duże brązowe drzwi, a kiedy ze środka
pokoju usłyszeli zaproszenie, weszli do klasy.
Nie przypominała ona w
najmniejszym stopniu tej Hogwarckiej. Przede wszystkim pomieszczenie było
jasne. Dzięki kremowym ścianom i promieniom słonecznym wpadającym przez okno,
wydawało się przytulne i ciepłe. Carla usiadła w ławce z Lily, James z
Syriuszem, Scarlette z Pedro, a Terry z Remusem. Zajęli swoje miejsca w
milczeniu, wpatrując się w profesora Alana, wysokiego mężczyznę z brązowymi
włosami, który pisał coś zawzięcie w swoim notesie, nie zaszczyciwszy ich nawet
spojrzeniem.
W końcu po krótkiej chwili
podniósł wzrok i obdarzył ich promiennym uśmiechem.
– Przepraszam was bardzo.
Musiałem jeszcze coś zapisać. Poinformowano mnie, że będę miał nowych uczniów.
Nie musicie się przedstawiać, znam już wasze nazwiska. Ale wy chyba mnie nie
znacie. Nazywam się Alan Rot i będę was uczył eliksirów przez najbliższy
tydzień. To trochę mało, co? Ale staramy się wykorzystać każdą chwilę na waszą
edukację. Gwarantuję, że nie będzie to czas stracony. Nauczę was ważenia paru
przydatnych eliksirów, które pomogą w uzdrawianiu chorych. Tak to na pewno wam
się przyda… Dzisiaj nauczymy się przygotowywać antidotum na popularne trucizny.
– Profesor Alan machnął różdżką, a na tablicy pojawiły się składniki eliksiru i
sposób jego przygotowania. – Proszę bardzo, wyciągamy kociołki, odpowiednie
składniki możecie zabrać z szafki.
Kiedy Carla przeczytała
napisy, które pojawiły się na tablicy, głośno westchnęła. Przygotowanie
eliksiru wyglądało na ponad jej siły, więc nie pozostało jej nic jak liczyć na
pomoc Lily. Miała nadzieję, że przyjaciółka przypilnuje, aby jej eliksir był
przynajmniej w połowie zrobiony poprawnie.
Skierowała się do dużej
drewnianej szafy i zabrała z niej dwa bezoary, trochę składnika standardowego,
sproszkowanego rogu jednorożca i jagód z jemioły. W drodze powrotnej niechcący
wpadła na Jamesa. Dotarła do stolika jeszcze przed Evans, więc usiadła na krześle
i ponownie przeczytała sposób przygotowania eliksiru. Może jednak nie był taki
trudny? Może sobie z nim poradzi?
Zdeterminowana chwyciła
swój moździerz i dokładnie ubiła w nim dwa bezoary. Nawet nie zauważyła, kiedy
przyszła jej sąsiadka, była tak zajęta swoją pracą. Wrzuciła cztery miarki tak
powstałego proszku do kociołka i dodała dwie miarki standardowego składnika. Na
razie wszystko szło jak z płatka. Podgrzała wywar na średnim ogniu przez
dokładnie pięć sekund. Teraz miała czekać przez dokładnie trzydzieści cztery
minuty, bo eliksir musiał odpocząć przez taki czas.
Rozejrzała się po sali.
Lily przyglądała jej się z zaciekawieniem i uśmiechała się do niej lekko. Chyba
była dumna, że idzie jej tak dobrze. Wszyscy oprócz Pedra doszli do tego samego
momentu w ważeniu naparu co Carla. Tylko z kociołka Hiszpana wylatywały
śmierdzące opary. Po chwili jednak Scarlette, która była prawdziwą mistrzynią w
tej dziedzinie, doprowadziła eliksir do względnego porządku.
– Jak tam wam idzie? – Za
swoimi plecami usłyszała głos Jamesa. Odwróciła się do niego i uśmiechnęła się
radośnie.
– Chyba wszystko dobrze.
Była naprawdę bardzo
szczęśliwa. Po raz pierwszy z eliksirów szło jej aż tak dobrze. Wykonała już
połowę swojej pracy i jeszcze nie zdążyła niczego zepsuć, co bardzo rzadko się
jej udawało. Normalnie jej eliksiry wybuchały, niekiedy wypalała dziury w
ławkach, za co zwykle zostawała obdarzana nieprzychylnym spojrzeniem profesora
Slughorna. Uśmiechnęła się do siebie, kiedy przypomniało jej się, jak jakiś żrący
eliksir zalał biednego profesora i wypalił dziury w jego ubraniach. Na
szczęście Lily zareagowała bardzo szybko, a skóra profesora została uratowana.
Carla nie chciała wiedzieć, co by się stało, gdyby nie jej przyjaciółka.
Możliwe, że nauczyciela eliksirów nie byłoby już na tym świecie.
Zostało jeszcze tylko
dwadzieścia minut. Lily rozmawiała z Jamesem i Syriuszem, a do jej głowy
docierały zaledwie strzępki wesołej rozmowy. Jej myśli odpłynęły daleko, w
stronę nadciągającego niebezpieczeństwa. Myślała o tym ze spokojem, ale wcale
nie oznaczało to, że się nie bała. Po prostu zdążyła się do strachu
przyzwyczaić. Zaczęła traktować go jak nieustępliwego, wiernego towarzysza.
Mimo to, nie żałowała
wstąpienia do PWD. Czuła, że to jej powinność i że wraz ze swoimi starymi i
nowymi przyjaciółmi odegra ważną rolę w tej wojnie. Czasami tylko miewała
wyrzuty sumienia, że wciągnęła w to wszystko niewinnych ludzi. James, Syriusz,
Lily i Remus przecież nie musieli narażać swojego życia. Co innego Scarlette,
Pedro i Terry. Oni, podobnie jak Carla, zostali odgórnie wybrani, obdarzeni
nadzwyczajnymi umiejętnościami i wręcz ich obowiązkiem była pomoc organizacji.
Blue pocieszała się tylko myślą, że przecież jej przyjaciele i tak wybraliby
taką drogę. Zamiast do PWD dołączyliby do Zakonu Feniksa i podobnie jak teraz
walczyliby z Voldemortem. Szkoda jedynie, że nastąpiło to tak szybko…
Z zamyślenia wyrwał ją
śmiech przyjaciół. Wydawali się tacy beztroscy, jakby niczym się nie
przejmowali. Potrafili się cieszyć nawet mimo strachu. Może oni także się
przyzwyczaili? Chyba tak, choć o wojnie żaden z nich nie lubił rozmawiać, bo
ten temat uświadamiał im zawsze w jak wielkie niebezpieczeństwo się wplątali.
– Co się stało, Carla, że
jeszcze nic nie wybuchło? – zaśmiał się James.
Carla rzuciła Jamesowi
obrażone spojrzenie, ale nie odezwała się, bo nic sensownego nie przyszło jej
do głowy. Zamiast tego prychnęła i szybko odwróciła głowę, żeby ukryć uśmieszek,
który cisnął jej się na usta. Nie mogła powiedzieć, żeby uwaga Pottera nie była
śmieszna, a tym bardziej słuszna.
Zostało jeszcze dziesięć
minut. Lily, Scarlette, Remus i Terry powrócili znowu do pracy nad swoim
eliksirem, ale jako że Carla trochę później od nich skończyła pierwszą część
ważenia, teraz musiała trochę dłużej czekać.
Odwróciła się znowu do
Syriusza i Jamesa, którzy szeptem o czymś rozmawiali. Zobaczywszy jednak, że
ktoś im się przygląda, zamilkli.
– Coś się stało, Puszku? –
spytał Syriusz głosem niewiniątka.
Carla już przestała
zwracać uwagę na to przezwisko. Black wykorzystywał je bardzo często, dlatego
też zdążyła się do niego przyzwyczaić.
– A nic. Tak przyszłam
tylko porozmawiać. Muszę czekać jeszcze dziesięć minut.
– Nudzi ci się?
– Trochę…
– Odwróć uwagę Alana. Ma
do ciebie podejść.
Carla spojrzała na nich
spod uniesionej lewej brwi, ale widząc, że ani James, ani Syriusz nie
zamierzają jej niczego wytłumaczyć, odwróciła się do swojego stolika. Co by tu
zrobić, żeby profesor nie zwracał na nich uwagi? Może wystarczy dużo mówić? Ale
jeśli podejdzie do ławki od przodu to spokojnie będzie widział chłopców… To
musi być bardziej efektowne.
– Lily? Możesz pożyczyć mi
trochę czułek szczuroszczeta, skarabeuszy, kolców jeżozwierza i rogatych
ślimaków ze swoich zapasów? – spytała najzwyklejszym tonem, na jaki było ją
stać. Liczyła, że Lily była tak zajęta swoją pracą, że nie zapyta, po co jej te
wszystkie składniki.
– Tak, tak, bierz, co
chcesz… – mruknęła pod nosem, licząc, ile razy zamieszała eliksir.
Carla szybko wzięła
wszystko, co było jej potrzebne. Wcale nie przejmowała się, czy wybrała
składniki wymienione wcześniej, chodziło jej tylko o to, aby dorzucić coś
niewłaściwego do swojego eliksiru. Jeszcze chwilę się wahała, czy na pewno
dodać to do swojego wywaru, ale nie widziała innego wyjścia. Ten eliksir był
warty kolejnego kawału Syriusza i Jamesa.
Z kociołka buchnęła para, kiedy Carla
wrzuciła do niego wszystkie składniki i porządnie wymieszała. Wywar zmieniał
kolory, zaczął wylewać się na stolik, wypalając w nim malutkie dziurki. Wraz z
Lily odbiegły od stolika, a jej przyjaciółka zdążyła jeszcze w amoku chwycić
fiolkę ze swoim akurat skończonym eliksirem. Carla usłyszała, że James i
Syriusz także wstają, ale po chwili zniknęli we wszechobecnym dymie. Zobaczyła
brązową czuprynę profesora, który próbował powstrzymać wybuchy eliksiru i
krzyczał, aby wszyscy się cofnęli.
Cicho wycofała się do biurka Rota, bo
to właśnie tam spodziewała się ujrzeć przyjaciół. Nie pomyliła się. Uśmiechali
się do siebie szatańsko, zamykając szufladę.
– Co tam daliście?
– Zobaczysz.
Pokiwała lekko głową, choć
wolałaby znać odpowiedź na pytanie. Od środka zżerała ją ciekawość, ale
wiedziała, że jakakolwiek próba oporu na nic się nie zda, bo chłopcy potrafili
być nieustępliwi. Nie lubiła się czuć niedoinformowana, zawsze była
współorganizatorką wszystkich wybryków huncwotów, więc miała pojęcie o tym, co
się stanie.
Krzyki ustały, widocznie
profesorowi udało się ugasić wybuch eliksiru. Blue, Potter i Black szybko
ulotnili się z miejsca zbrodni i w ekspresowym tempie znaleźli się u boku
Remusa.
– Byliśmy tutaj cały czas,
Luniaczku – szepnął Syriusz z diabelskim uśmiechem na twarzy.
– Co znowu zrobiliście?
Nikt nie odpowiedział. Dym
zaczął już się przerzedzać, a w pokoju zrobiło się trochę zimniej, widocznie
ktoś musiał otworzyć okno. Carla poczuła na sobie wzrok profesora Alana i
zastanawiała się, co zrobi. Będzie zły czy zachowa się wyrozumiale? Pomyśli, że
Blue jest po prostu antytalentem do eliksirów czy będzie na tyle przenikliwy,
że dostrzeże w tym podstęp?
Ze skruchą spuściła głowę
w dół, udając, że czuje się winna i niepocieszona. Taki sposób zachowywania się
miała wyćwiczony do perfekcji. Zaraz podniesie głowę, a jej mina wyrażała
będzie tylko wstyd za swój wypadek.
– To było niechcący… –
wymamrotała smutno.
– Powiesz mi, jakim cudem
zniszczyłaś tak łatwy do przygotowania eliksir? – spytał szorstko.
– Ja… – zaczęła, ale
przerwał jej James.
– To się nie zdarza
pierwszy raz – zaśmiał się, jakby złośliwe. Carla musiała przyznać, że Potter
świetnie grał. – Widzi pan, u nas, w Hogwarcie, wybuchający eliksir Carli to
był standard.
– W takim razie, na
następnych zajęciach bardziej uważaj – ostrzegł, uśmiechając się już do niej
pocieszająco. Złość szybko mu przeszła, ale Carli wydawało się, że coś za łatwo
im poszło. Kiedy jednak spojrzała na beztroskie i zadowolone miny przyjaciół,
od razu się uspokoiła.
– Dobrze – powiedział
profesor, drapiąc się po brodzie – możecie już wyjść, myślę, że nie ma sensu
kontynuować zajęć.
Jamesowi, Syriuszowi i Carli nie trzeba było tego więcej razy powtarzać. W
mgnieniu oka chwycili swoje kociołki pod pachę i choć z sali starali się wyjść
powolnym krokiem, ich ciała całe drżały od ekscytacji. Mieli nadzieję tylko, że
profesor akurat się na nich nie patrzy i unikną niepotrzebnych podejrzeń.
Z ulgą odetchnęli dopiero,
kiedy zniknęli za drzwiami. James w geście uznania poklepał Carlę po plecach.
– Nie takiego widowiska spodziewaliśmy się zobaczyć, kiedy poprosiliśmy cię
o zwykłe odwrócenie uwagi. – Uśmiechnął się.
– Ale lepiej to by chyba nikt tego nie zrobił – pochwalił ją także Syriusz.
Nie było czasu na
przybicie sobie piątek, bo z klasy wywlokła się reszta ich przyjaciół.
~~~~~~~~~~
Przez całe popołudnie Carla męczyła Syriusza i Jamesa, aby zdradzili jej,
co wsadzili do biurka profesora Alana. Remus zapytał o to tylko raz i
zrezygnował, ale ona uparcie chodziła za chłopakami i próbowała się wszystkiego
dowiedzieć. W końcu, kiedy James po raz kolejny powtórzył ,,Nie”, Carla zaczęła
poważnie zastanawiać się, jak zaszantażować swoich przyjaciół. Przychodziło jej
na myśl wiele kompromitujących chwil z życia Syriusza i Jamesa, ale samo
opowiedzenie ich znajomym nie miało sensu. Trzeba było wymyślić coś nowego, coś
dotkliwego, co mogłaby wykonać teraz.
– Jaaaaaames! Syriuuuusz!
– Podbiegła do nich w podskokach. – Mam do was pewną sprawę!
James i Syriusz westchnęli
i pokręcili głowami ze zrezygnowaniem, zapewne myśląc, że Carla znowu będzie
błagała o wyjawienie tajemnicy.
Usiadła naprzeciwko nich,
na fotelu. Przez chwilę z satysfakcją wpatrywała się w ich znudzone twarze, po
czym przemówiła spokojnym głosem:
– Postanowiłam, że
wszystko powiem profesorowi Alanowi – zaczęła swoją grę.
Chłopcy popatrzyli na
siebie szczerze zdziwieni, ale po krótkiej chwili wzruszyli ramionami.
– Nie zrobisz tego.
Wydałabyś nie tylko nas, ale i siebie.
– Ja tam myślę, że wasze
przewidywania są błędne. – Uśmiechnęła się z udawaną sympatią, a kiedy chłopcy
nie okazali zainteresowania, wstała i skierowała się w stronę wyjścia z pokoju.
Jak się spodziewała, nie
zdążyła nawet dojść do drzwi, bo zatrzymał ją Syriusz. Chwycił jej nadgarstek i
pociągnął w stronę stolika, nie pozwalając odejść.
– Profesor i tak skojarzy to z wybuchem mojego eliksiru, dlatego będę
podejrzaną numer jeden. Mogę więc spokojnie powiedzieć mu wszystko –
kontynuowała, kiedy ponownie usadowiła się w miękkim fotelu.
James uniósł brwi.
– Posądzasz nas o takie zaniedbanie? Uważasz, że my nie pomyśleliśmy o
naszej anonimowości? – spytał drwiąco. – Nie skojarzy tego z twoim eliksirem,
ponieważ kawał wejdzie w życie w odpowiednim czasie i o odpowiedniej godzinie,
a dokładnie za dwa dni. Będzie zbyt późno, aby domyślił się, kiedy to się
naprawdę zaczęło.
– I tak mu powiem – odpowiedziała, ale z mniejszą determinacją. To miał być
jej as w rękawie, ale niestety nie podziałał.
– Carla, skarbie – odezwał się Syriusz – my cię bardzo dobrze znamy.
Oczywiście, że mu nie powiesz. Przecież to byłoby niezgodne z twoim sumieniem.
Rzeczywiście. Nie powiedziałaby profesorowi tego, to było oczywiste.
Dlaczego oni ją tak dobrze znali? Czyżby wszystko poszło na marne i nie dowie
się w końcu, co chłopcy włożyli do szuflady? Nagle ją olśniło i wszystko stało
się takie łatwe i oczywiste.
– Nie, rzeczywiście, ja jemu tego nie powiem. – Chłopcy wymienili
triumfalne spojrzenia. – Ale Lily to całkiem co innego.
Nie umknęły jej uwadze miny przyjaciół. Przez jeden krótki moment przez ich
twarze przemknęło zaniepokojenie, ale od razu zostało zastąpione wcześniejszym
znudzeniem. Była pewna, że tylko udawali. Uśmiechnęła się w duchu. Pod żadnym
pozorem nie zadziera się z Charlotte Blue!
– Mam takie niejasne przeczucie, że Lily w najbliższym czasie się o
wszystkim dowie – kontynuowała, spoglądając na przyjaciółkę, która razem z
Remusem, Scarlette i Terrym siedziała w mini biblioteczce. – Ona chyba nie ma
takiego sumienia jak ja i nie zawaha się ani sekundy przed poinformowaniem o
wszystkim profesora. Oczywiście, o ile ja nie dowiem się, co schowaliście w
szufladzie.
Westchnęli, z niedowierzaniem kręcąc głowami. Czyżby wychowali małego,
zdradzieckiego i podstępnego potworka?
– Zacznij. – James machnął ręką w kierunku Syriusza i przeczesał włosy
dłonią. – Nie widzę innego wyjścia.
Black poprawił swoją pozycję w fotelu i przywołał na twarz chytry uśmiech.
Streścił jej cały plan. Słuchała go z rosnącym zaciekawieniem, cały czas
kiwając głową, a na koniec jej usta wykrzywił szatański grymas. Nieźle się ten
tydzień zapowiadał.
~~~~~~~~~~
Carla szła korytarzem za Jonathanem. Prowadził ją na indywidualne zajęcia,
które miały na celu odkrycie jej mocy. To były jej pierwsze w życiu tego typu
lekcje, więc denerwowała się jeszcze bardziej niż przed eliksirami.
– Pan Rasun to bardzo dziwny człowiek – mówił Jonathan. – Mówi nieczęsto,
prawie w ogóle. Jakiż piękny obraz! Ale wy też wygadani jacyś nie jesteście.
Dziwne że go wcześniej tutaj nie widziałem. Tylko słuchacie i milczycie. Ależ
się ten korytarz ciągnie. A może by się tak czasem odezwać do staruszka?
Chociaż jeśli nie lubicie mówić, to nie mówcie. Idziemy już z dwadzieścia
minut! Wystarczy, że słuchacie. Oh, widzę, że jesteś zdenerwowana. Nie ma czym,
pan Rasun w gruncie rzeczy jest bardzo miły, chociaż może wydawać się oziębły.
Na szczęście doszli do gabinetu pana Rasuna, bo Carla nie miała ochoty
słuchać dalszej paplaniny staruszka. W głowie zaczęło jej pulsować od nadmiaru
emocji, a słowa Jonathana wyrzucane z prędkością błyskawicy, wcale nie pomagały
w złagodzeniu bólu.
Pożegnała się z Jonathanem, zapukała i weszła do gabinetu.
Początkowo Carli wydawało się, że profesor Rasun jest bardzo podobny do
Dumbledore’a. Oboje mieli długie, białe brody, niebieskie oczy, byli chudzi i
wysocy. Dopiero kiedy podeszła bliżej, zdała sobie sprawę, jak bardzo się od
siebie różnią. Oblicze Rasuna było surowe i oziębłe, w przeciwieństwie do
Dumbledore’a, który wokół siebie roztaczał pogodną i wesołą atmosferę.
– Usiądź – rozkazał.
Posłuchała. Spięta usadowiła się na końcu krzesła w taki sposób, aby była
przygotowana na ewentualną ucieczkę. Ucieczkę? Co ona wyprawia? Przecież ze
strony profesora nic jej nie grozi. Sama nie wiedziała, dlaczego Rasun tak
dziwnie na nią oddziaływał.
– Imię – powiedział zimno.
– Charlotte Blue.
– Moce?
Zawahała się.
– Moce? – warknął.
Jak w wojsku, pomyślała.
– Jeszcze nie wiem jakie.
Bała się go. Jak mogła go pomylić z Dumbledorem? I dlaczego, na Merlina,
Jonathan uważał, że Rasun nie jest taki zły? Ten facet jest przecież
personifikacją wszystkich lęków!
Przede wszystkim nie może okazać strachu. Czytała kiedyś, że jeśli
zwierzęta go wyczuwają, to robią się bardziej agresywne, a była pewna, że
profesorowi pozostały jakieś pradawne instynkty.
Usiadła głębiej na krześle, wyprostowała się, próbowała się rozluźnić, ale
nic nie mogła poradzić na to, że w jej głowie kłębiło się tysiące planów na
ewentualną ucieczkę.
Wstał od biurka. Podszedł do niej, a kiedy nad nią stanął, Carli wydawało
się, że jest wielki jak góra, co wcale nie zmniejszyło jej strachu. Wypełniał
sobą całe pomieszczenie, sprawiając, że atmosfera stała się jeszcze bardziej przytłaczająca.
Z tego wszystkiego zapomniała nawet o bólu głowy, który jeszcze przed
wejściem do gabinetu bardzo jej dokuczał.
– Czego się najbardziej boisz? – spytał, krążąc wokół jej krzesła.
Nie wiedziała po co to pytanie i wcale nie chciała na nie odpowiadać. Nie
miała ochoty opowiadać obcemu, przerażającemu mężczyźnie o swoich największych
lękach. To była jej sprawa prywatna.
Nie odpowiedziała.
– Chcesz poznać swoje moce? – wysyczał zniecierpliwiony. – Chcesz na coś
się przydać podczas tej wojny? Chcesz pomóc swoim przyjaciołom? To odpowiadaj
na moje pytania!
Przełknęła ślinę. Może jednak warto mu powiedzieć? Może to rzeczywiście
przybliży ją do poznania mocy? A co jeśli wstrzyma się od odpowiedzi i przez to
nie będzie potrafiła w przyszłości uratować najbliższych jej osób?
– Boję się… – zamyśliła się na chwilę. – Boję się, że nie znajdę swoich
rodziców. Boję się, że podczas wojny stracę przyjaciół. Że zginą, pomagając mi,
że nie będę potrafiła ich uratować. Boję się, że nie podołam wyzwaniu.
Zamilkła. Nie będzie więcej mówić. Naglę poczuła ogromną falę nienawiści do
tego człowieka. Zmanipulował ją, wspominając o przyjaciołach. Dobrze wiedział,
że to podziała i zmusi ją do odpowiedzi.
A najgorsze było to, że to prawda, że miał rację, że jeśli nie będzie
chciała z nim współpracować lub raczej go słuchać, to jej największe lęki mogą
się ziścić. Dlatego też zacisnęła tylko zęby i opanowała swoją złość, czekając
na następne pytanie.
Rasun przyglądał jej się z ciekawością. Widziała, że chciał zobaczyć, co
zrobi, jak się zachowa. Czuła się, jakby była poddawana jakiejś próbie. Nie
wiedział tylko po co, ale była pewna, że chce z niej wyjść zwycięsko.
Uśmiechnęła się uprzejmie do profesora. Chciał ją wyprowadzić z równowagi?
Niech zobaczy, że mu się nie udało. Niech widzi, że nie jest takim słabym
przeciwnikiem.
Twarz Rasuna nic nie zdradzała. Chodził
dookoła Carli i o nic nie pytał. Czekał aż ona coś powie? Aż w końcu wyrzuci z
siebie całą złość i strach? Przypominał Carli lwa okrążającego swoją ofiarę.
Jakby czekał aż się rozproszy i będzie mógł ten moment wykorzystać, jakby
szukał jej słabego punktu.
Okrążał Carlę jeszcze pięć minut, ale ona się nie złamała. Rasun dobrze
wiedział, że jest przerażający, więc starał się to wykorzystać. W końcu usiadł
przy biurku i założył ręce. Wbił nieustępliwy wzrok w twarz Carli, po którym po
plecach dziewczyny przeszedł zimny dreszcz.
Po co on to robi? Dlaczego się nie odzywa? Co ma wywołać to milczenie? Nie
znała odpowiedzi na te pytania, wiedziała tylko, że rosły w niej gniew,
irytacja, a przede wszystkim przerażenie.
Na szczęście drzwi gabinetu otworzyły się, tym samym przerywając tę
niecodzienną sytuację. Stanął w nich pan Antoni z Jonathanem. Ich sylwetki były
spięte, a miny przerażone.
– Blue, wychodzisz. Jonathan cię odprowadzi.
Pośpiesznie zebrała swoje rzeczy i przekroczyła próg. Zanim drzwi się za
nią zamknęły, zdążyła usłyszeć głos pana Antoniego:
– Zaatakowali.
~~~~~~~~~~
Chyba należą
wam się przeprosiny… Ile mnie nie było? Sześć tygodni? Długo czekaliście, ale
rozdział się pojawił.
Ciężko mi
się go pisało i chyba nie jest najlepszy, ale cóż mogę zrobić? Możesz
wziąć się, Bianka, do roboty i znaleźć czas, żeby go poprawić, a niektóre
momenty napisać od początku… Jak pewnie się domyślacie, zignorowałam ten głosik
w mojej głowie. Mam nadzieję, że mi wybaczycie! Musicie wiedzieć, że czeka na
mnie Pan Tadeusz i to on odciągnął mnie od pisania… Podziękujcie mu :)
Piszcie oczywiście,
co sądzicie :) O eliksirach, o Rasunie i końcówce :)
Pozdrowionka,
Bianka, która ma nadzieję, że z kolejnym rozdziałem uwinie się szybciej