Na dole pół roku bloga i podziękowania :)
~~~~~~~~~~
Pan Antoni przemierzał
kręte korytarze spokojnym, acz stanowczym krokiem. Patrzył prosto przed siebie,
ani razu nie oglądnąwszy się na boki, a jego twarz nie wyrażała żadnych emocji,
mimo że w gęstym powietrzu dało się wyczuć ciężką atmosferę zagrożenia. Sceneria
także nie należała do tych przyjemnych. Postacie z obrazów, wiszących na
ścianach, zwykle uśmiechnięte i wesoło pozdrawiające przechodniów, tym razem
biegały między ramami obrazów, krzycząc, piszcząc i siejąc wokół siebie panikę.
Prezes PWD jednak musiał
być opanowany. Teraz priorytetem było odnalezienie Tobiasa i Agathy, aby
poinformować ich o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Było to tym bardziej
trudne, że nie znał drogi do ich pokoju, bo korytarze stale zmieniały swój
układ, kiedy nikt nie widział, a jedyną osobą, która potrafiła się w tym
rozeznać, pozostał Jonathan, aktualnie opiekujący się Obdarzonymi i ich
przyjaciółmi.
Budynek żyjący własnym
życiem miał swoje zalety i wady. Z jednej strony było to świetne zabezpieczenie
podczas ataków, a z drugiej pan Antoni dostawał wewnętrznego szału, próbując
gdzieś trafić. Choćby w sytuacji takiej jak ta.
Pomimo że z zewnątrz nie
było tego widać, w środku umysłu pana Antoniego szalała prawdziwa burza.
Mężczyzna błądził już od dobrych piętnastu minut, a gdzieś z przodu budynku
Śmierciożercy wdzierali się do środka. Wiedział, że każda stracona sekunda może
być fatalna w skutkach, każde opóźnienie może kosztować kogoś życie.
Co prawda wysłał już wielu
swoich ludzi, aby powstrzymali atak, ale w takich sytuacjach liczyła się każda
osoba.
W końcu, po skręceniu w lewo przed prezesem PWD pojawiły się jasne drzwi z tabliczką, informującą, iż w tym pokoju
mieszkają Agatha i Tobias. Najwyższy czas, pomyślał mężczyzna, zapukał i od
razu otworzył drzwi.
Pokój państwa Potterów był jakby oderwany
od rzeczywistości. Pogodna aura, którą roztaczała wokół siebie Agatha, nie
pozwoliła dotrzeć tutaj ciężkiej atmosferze, wypełniającej korytarze. Panu
Antoniemu od razu zrobiło się trochę przyjemniej, pomimo że zdawał sobie sprawę
z niebezpieczeństwa im grożącemu.
– Zbierajcie się –
powiedział całkowicie opanowanym głosem do Agathy i Tobiasa, którzy siedzieli
na kanapie i wpatrywali się w niego z zaciekawieniem, odłożywszy książki na
kolana. – Śmierciożercy odnaleźli naszą kwaterę i zaatakowali. Ktoś nas wydał.
Idziemy walczyć.
Od razu podnieśli się na
nogi i wyciągnęli różdżki. W ogóle nie wyglądali, jakby jeszcze przed chwilą
ich myśli krążyły tylko wokół bohaterów powieści, które czytali. Teraz na ich
twarzach malowały się determinacja, pewność siebie, ale i lekkie
zaniepokojenie.
– Co z dziećmi? – spytała
Agatha.
– Jonathan wyprowadza ich
z kamienicy. Nie możemy pozwolić, żeby walczyli, nie czas jeszcze na otwarcie
portalu. Poza tym sami by sobie z tym nie poradzili.
– W takim razie możemy
iść. – Tobias podszedł do drzwi i otworzył je, aby Agatha mogła przez nie
przejść.
– Śpieszymy się – ponaglił
go pan Antoni.
– Na kulturę zawsze jest
czas – wzruszył ramionami, po czym puścił się biegiem za Agathą, która już
zdążyła się trochę oddalić.
~~~~~~~~~
Od momentu, w którym
opuściła ich Carla, minęło już trochę ponad godzinę. W tym czasie James i
Syriusz zdążyli zagrać trzy partyjki w eksplodującego durnia, zjeść całą tackę
ciastek czekoladowych, które wynieśli potajemnie z obiadu, dwa razy zniszczyć i
naprawić manekina do ćwiczeń Pedro i zabrudzić kanapę, na której siedziały Lily
i Scarlette, kisielem. Teraz znaleźli sobie bardzo zajmujące zajęcie, jakim
było przeszkadzanie Remusowi i Terry’emu w zgłębianiu wiedzy o wyjątkowo
groźnych klątwach.
– Czy wy naprawdę nie
macie nic ciekawszego do roboty? – spytał Lupin po pięciu minutach utrzymywania
nerwów na wodzy.
– Luniaczku, siedzimy w
tym pokoju od jakichś dwóch godzin – odpowiedział James – i wszystkie ciekawe
zajęcia się skończyły. Liczymy na to, że może wy sprawicie, że czas spędzony
tutaj będzie ciekawszy i bardziej emocjonujący.
– Jedyne, co mamy wam do
zaproponowania, to lektura. – Obdarzony zgromił wzrokiem Pottera i Blacka i
rzucił im książkę w zielonej oprawce.
Nie mieli jednak czasu jej obejrzeć, bo do
pokoju jak burza wpadli Jonathan i Carla.
Syriusz nie pamiętał wszystkiego
dokładnie. Musieli uciekać. Przez korytarze prowadził ich Jonathan. Pędzili w
szaleńczym tempie, mijając obrazy i pokoje, których nikt oprócz staruszka nigdy
w życiu nie widział.
Nie miał pojęcia dokąd biegną ani przed
kim uciekają, a kiedy przepchnąwszy się przez przyjaciół, dostał się do Carli,
aby rozwiać swoje wątpliwości, dziewczyna wzruszyła tylko ramionami i pokręciła
głową, dając mu do zrozumienia, że wie równie mało co on.
W pewnym momencie, kiedy minęli schody prowadzące
w dół, w korytarzu zaczęło się robić ciemno, tak że Black ledwo co widział
Jamesa biegnącego przed nim. Domyślił się, że musieli zejść do jakiejś piwnicy,
bo nie było tutaj żadnych okien.
Biegli jeszcze dobre dziesięć minut. Ich
tempo znacznie zmalało, wszyscy się już zmęczyli, a po początkowej energii nie
było śladu. Syriusz zaczął zastanawiać się, jak to jest możliwe, że ta
kamienica pomieściła w sobie aż tyle korytarzy, schodów i pięter. W końcu
stanęli przed mahoniowymi drzwiami, do których trzeba było dotrzeć po stromych
schodach.
Kiedy Jonathan otworzył je, oślepiło ich
światło dzienne. Okazało się, że było to tylne wyjście z budynku.
Przekroczywszy próg, znaleźli się na rogu dość szerokiej ulicy. Po jej drugiej
stronie znajdował się park, do którego pośpieszani wołaniami Jonathana od razu
się udali.
Biegli jak najszybciej, byle tylko oddalić
się od kamienicy. Tylko po co? Przed kim uciekali? Czy ktoś ich zaatakował?
Voldemort? Śmierciożercy?
Zatrzymali się dopiero, kiedy minęli
zakochaną parę, siedzącą na ławeczce, tak beztroską i nieświadomą
niebezpieczeństwa, które czaiło się całkiem niedaleko, po drugiej stronie
kamienicy.
– Zatrzymamy się teraz na
chwilę. Zaatakowali nas… – mówił Jonathan. – Odpocznijcie… Chcą was porwać…
Musimy uciekać… Na którym roku jesteście? Ostatnim? Nie? Piątym? Zaatakowali…
Czyli nie potraficie się teleportować? Pewnie już wdarli się do środka, ale
korytarze… Tak, nie przejdą tamtędy tak łatwo…
– Kto?! – przerwał mu
Syriusz, który już miał całkowicie dość ciągłej niepewności. – Kto nas
zaatakował?! Kto chce nas porwać?! Voldemort?!
– Oczywiście, że on... –
Jonathan spojrzał na niego, jakby był ograniczony umysłowo. – Śmierciożercy,
Voldemort. Są bardzo niebezpieczni… Bardzo… – Jego głos zamienił się w cichy
pomruk, którego już nikt nie słyszał.
Dopiero teraz , kiedy jego
myśli już nie zajmował powód ucieczki, miał czas, żeby spojrzeć na swoich
przyjaciół. Na twarzach wszystkich malowało się niemałe przerażenie, wywołane
słowami Jonathana. James stał przy Lily i obejmował ją ramieniem, chcąc dodać
jej otuchy. Scarlette, Pedro, Remus i Terry usiedli pod drzewem i zmęczeni
oparli się o nie plecami. Carla natomiast siedziała sama na ławce. Ale w
przeciwieństwie do innych w jej oczach można było się doszukać nie tylko
przerażenia. Syriusz zobaczył w nich także poczucie winy.
Podszedł do Carli, chcąc z
nią o tym porozmawiać.
– Co się stało? – spytał,
przysiadając się do niej.
Dziewczyna spojrzała na
niego smutno. Dopiero teraz Black zauważył, że jej oczy są zaszklone od
łez.
– Nie powinnam was w to
wciągać – szepnęła. – Nie powinnam was narażać na takie niebezpieczeństwo. Nie
powinniście przychodzić tutaj ze mną.
– Co ty wygadujesz? –
Syriusz był naprawdę zdumiony. – Przecież wiesz, że nie zostawilibyśmy cię w
potrzebie. Na pewno nikt z nas nie żałuje, że dołączył do PWD. Ani ja, ani
James, ani Remus, ani Lily. Bo czego nie robi się dla przyjaciół? – powiedział
spokojnie. Naprawdę nie chciał, aby Carla się martwiła takimi rzeczami. Przecież
to nie była jej wina, a teraz dodatkowo dziewczyna powinna zachować jasność
umysłu.
– Naprawdę? – Carla
spojrzała na niego z nadzieją.
– Naprawdę. – Uśmiechnął
się i objął dziewczynę ramieniem.
– No, koniec odpoczynku!
Idziemy dalej! – zarządził Jonathan i od razu wstał z miejsca i robiąc bardzo
duże kroki, ruszył przed siebie.
Ale reszta nawet nie
zdążyła się podnieść, bo osiem ptaków, w tym jeden czarny kruk, które właśnie
wylądowało przed nimi, w mgnieniu oka zamieniło się w Śmierciożerców.
– I tu was mamy – powiedziała, uśmiechając
się z chorą przyjemnością, kobieta o czarnych jak smoła włosach.
~~~~~~~~~~
Jeszcze przez pięć minut błądzili
korytarzami, zanim udało im się trafić w miejsce bitwy. Czarodzieje z PWD już
od dłuższego czasu walczyli ze Śmierciożercami, o czym świadczyła ilość szkód i
zniszczeń oraz liczba martwych ciał, leżących pod ścianami. Pan Antoni z
przerażeniem stwierdził, że wiele umarłych należało do jego ludzi.
Starając się jednak o tym nie myśleć, od
razu rzucił się w wir walki. Zanim ktokolwiek zdążył go zauważyć,
unieszkodliwił trzech Śmierciożerców, niebyt honorowo trafiając ich zaklęciami
w plecy.
W takiej bitwie jednak nie chodziło o
szlachetność i honor. Tutaj liczyła się tylko walka o przeżycie. Tutaj
wszystkie ruchy były dozwolone.
W pyle unoszącym się w pokoju, dostrzegł
Briana Rasuna, Alana Rota i Thomasa Coltiera, nauczyciela Obrony Przed Czarną
Magią. Gdzieś po jego prawej stronie walczyli także Agatha z Tobiasem, stojąc
do siebie plecami i ochraniając się nawzajem.
W pewnym momencie ledwo uchylił się przed
czerwonym strumieniem światła, wycelowanym idealnie w jego głowę. W stronę pana
Antoniego już biegł wysoki Śmierciożerca, który rzucał w niego zaklęcia z
zadziwiającą szybkością.
Pan Antoni robił uniki, zasłaniał się
tarczami, czasami udawało mu się nawet rzucić jakąś klątwę, ale przeciwnik
znacznie przewyższał go umiejętnościami. Nie miałby po prostu z nim szans,
choćby dwoił się i troił, aby wygrać tę walkę. Na szczęście na wynik wpływają
nie tylko zdolności walczących, a także czynniki zewnętrzne, takie jak szczątki
obrazu, leżącego pod ścianą, o które Śmierciożerca niefortunnie się potknął.
Wtedy pan Antoni już nie musiał się wysilać, aby pokonać mężczyznę.
Naraz w jego uchu znikąd rozbrzmiał
opanowany głos:
– Obdarzeni są bezpieczni?
– Na Merlina, Rasun! Nie strasz mnie tak!
Są za kamienicą, nie ma się czego bać – odpowiedział, rzuciwszy jeszcze parę
zaklęć w jakiegoś czarnowłosego mężczyznę.
Nie mógł jednak wiedzieć, że pomimo
hałasu, wywołanego przez odgłosy walki, Teria usłyszała ich bardzo wyraźnie i
już zbierała małą grupę Śmierciożerców, aby wyruszyć na poszukiwania
Obdarzonych.
~~~~~~~~~~
Peter Pettigrew czuł się naprawdę fatalnie. Był zmęczony, miał katar, co
chwilę kaszlał, a do tego męczyło go poczucie winy. Co więc robił na minus
dziesięciu stopniach, kiedy powinien leżeć w łóżku? Wracał ze sklepu
spożywczego, do którego wysłała go mama, twierdząc, że krótki spacer po świeżym
powietrzu bardzo dobrze mu zrobi.
Szedł powolnym krokiem, ciągnąc reklamówkę
z zakupami po chodniku. Zapewne zaraz się porwie, pomyślał, ale nie przejął się
tym zbytnio, ponieważ w kieszeni miał zapasową. Poza tym nie chciało mu się jej
podnosić.
Zgodnie z przewidywaniami, po chwili
usłyszał cichy trzask, a kiedy odwrócił się w stronę źródła dźwięku, okazało
się, że zakupy leżą wysypane na ziemi. Głośno wzdychając, powoli zaczął wrzucać
je do nowej reklamówki. Teraz będzie musiał już je normalnie nieść, bo trzeciej
już nie posiadał.
Skończywszy nudną pracę, która przyprawiła
go jedynie o zmarznięte dłonie, ponownie ruszył w stronę domu. Na szczęście
jego cel znajdował się już bardzo blisko, więc po pięciu minutach ściągał kurtkę, grzejąc się w ciepłym korytarzu.
Kiedy odłożył czapkę na
półkę, zdał sobie sprawę, że w domu panuje dziwna cisza. Nikt go nie przywitał
po powrocie, nie było słychać odgłosów normalnie wydawanych przez mamę,
krzątającą się w kuchni, z salonu nie dobiegał sympatyczny głos taty. Dziwne,
pomyślał Peter.
Starając się zachowywać
bardzo cicho, Peter wszedł do kuchni. Bał się tego, co może go dalej spotkać. W
tych czasach nie było bezpiecznie, nie wiadomo, co kryło się za dziwną ciszą,
panującą w domu. Pettigrew nie miał dobrych przeczuć.
W kuchni nie zastał
nikogo, więc niepewnie skierował się w stronę swojego pokoju, uprzednio mijając
opustoszały salon. Jego ręce trzęsły się, kiedy wyciągał z kieszeni różdżkę.
Dopiero teraz o tym pomyślał, wcześniej nie przyszło mu do głowy, żeby
przygotować się na ewentualny atak.
Powoli uchylił drzwi,
tylko żeby zobaczyć straszliwy bałagan. Cała zawartość szafek leżała
porozrzucana na ziemi, pościel i materac zostały rozdarte na kawałki, a biurko
roztrzaskane. W pokoju jednak nie było żywej duszy. Śmierciożercy pewnie
znaleźli to, czego szukali. Bo do tego, że to oni włamali się mu do domu,
nie miał wątpliwości.
Peter szybko podbiegł do
komody i energicznie wysunął szufladę. Serce zabiło mu szybciej, kiedy okazało
się, że była pusta. Jeszcze raz zamknął ją i otworzył, żeby upewnić się, że
list od Carli zniknął.
Chłopak usiadł na łóżku i
schował twarz w dłoniach. Nie dość, że był fatalnym przyjacielem, to teraz
jeszcze niechcący przekazał poufne informacje Śmierciożercom. A informacja to
potężna broń, decydująca o życiu wielu ludzi.
Ze zdenerwowania uderzył
ręką w poduszkę. Nie dość, że był fatalnym przyjacielem, to jeszcze syn nie był
z niego dobry. Jak mógł doprowadzić do porwania własnych rodziców?
Muszę ich uratować,
pomyślał. Ale najpierw znajdę Carlę i opowiem jej o wszystkim.
~~~~~~~~~~
James zadziałał instynktownie, wyciągając
różdżkę z kieszeni i stając przed Lily, gotów w razie niebezpieczeństwa
zasłonić ją własnym ciałem. Śmierciożercy zaatakowali od razu, nie dając im ani
chwili do zastanowienia się. Potter ledwo zdążył odbić zaklęcie, które w
niesamowitym tempie wymierzył w niego wysoki blondyn. Usłyszał obok głos Lily,
która widząc, że jej przyjaciel ledwo uchronił się przed zagrożeniem, od razu
przystąpiła do ataku.
Pomimo kurzu, który podniósł się z ziemi
po rozpoczęciu walki i otulił ich niczym mgła, James zauważył, że ich mała
grupka zbiła się w ciasną kupę. Trochę uspokoił się, widząc, że wszyscy jego
przyjaciele nadal byli cali i zdrowi. Syriusz i Carla stali do siebie plecami i
bronili się przed dwójką Śmierciożerców. Scarlette i Pedro ramię w ramię
napierali na brązowowłosą kobietę, której uśmiech zszedł z twarzy, kiedy
poznała umiejętności Obdarzonego chłopaka. Terry i Remus w miarę radzili sobie
ze swoim przeciwnikiem. Sprawiało im to trochę problemów, ponieważ w przeciwieństwie
do Hiszpana nie zostali obdarowani nadzwyczajnymi mocami walki. Co prawda
zaklęcia Terry’ego były naprawdę silne, ale wysłannik Voldemorta już zdążył
opanować swoją taktykę, polegającą po prostu na uchylaniu się przed nimi. W
końcu oni byli tylko nastolatkami, a ci Śmierciożercy posługiwali się magią
wyjątkowo dobrze i nie wahali się przed rzucaniem zaklęć niewybaczalnych.
Jonathan natomiast, zręcznie uskakując i z szybkością światła rzucając
zaklęcia, całkiem dobrze radził sobie ze swoimi dwoma przeciwnikami.
Potter na tyle zajął się upewnianiem, czy
jego przyjaciele są bezpieczni, że nawet nie zauważył czerwonego
promienia światła skierowanego prosto w jego stronę. Gdyby nie Lily, która
szybko wyczarowała przed nim tarczę, mógłby już nie żyć lub leżeć nieprzytomny
na ziemi.
– Uważaj, Potter! – krzyknęła jak
najgłośniej, aby jej głos przebił się przez zgiełk panujący na polu bitwy.
Nie było to jednak
potrzebne, ponieważ James już dobrze wiedział, że nie może się tak łatwo
rozpraszać. Teraz powinien się skupić na swoim przeciwniku, bo Lily nie poradzi
sobie z dwoma Śmierciożercami, a nie martwić się o innych.
Kilka razy rzucił drętwotę
w stronę jasnowłosego mężczyzny, ale ten odbił jego zaklęcia z łatwością i od
razu przeszedł do ataku. Teraz to James musiał się bronić, a że jego przeciwnik
był niebywale szybki Potter nie potrafił nad nim nadążyć. Już po chwili zaczęło
mu brakować oddechu, w przeciwieństwie do blondyna, który wyglądał, jakby to
była dla niego przednia zabawa.
Cały czas musiał się cofać. Uchylił się przed zielonym promieniem i wykorzystując chwilę nieuwagi
przeciwnika po okrzykach jakiejś ciemnowłosej kobiety, którą na chwilę się
zainteresował, rzucił w niego zaklęciem petruficus totalus. Niestety mężczyzna
nazwany Albertem refleks miał bardzo dobry i zdążył uniknąć ataku.
Widział, że leci w niego
strumień czerwonego światła. Poczuł jak uderza w niego, a on zostaje odrzucony
do tyłu. Pociemniało mu przed oczami i zakręciło się w głowie. Resztkami sił
próbował nie stracić przytomności. Zamknął oczy.
Udało mu się pozostać
świadomym, ale kiedy uchylił powieki, zobaczył Alberta pochylającego się nad
nim z podłym uśmiechem. W jego głębokich, czarnych oczach płonęły płomienie
bezwzględności, kiedy podnosił różdżkę, aby wypowiedzieć zaklęcie uśmiercające.
– Ava…
– Petrificus Totalus! –
krzyknęła Lily, która w mgnieniu oka znalazła się przy Potterze, wcześniej
pokonawszy swojego przeciwnika.
Albert odleciał do tyłu i
upadł na ziemię sztywno jak kamień.
– Mówiłam ci, żebyś uważał
– odezwała się Evans, podając Jamesowi rękę, a ten skorzystał z jej pomocy.
Uważnie przyjrzał się
dziewczynie. Miała rozczochrane włosy, podkrążone oczy i parę zadrapań na
rękach i twarzy, ale nie zauważył żadnych poważniejszych ran.
– Wszystko dobrze? Nic ci
nie jest? – spytał.
– Tak, tak. Udało mi się
wyjść z tej bitwy bez większych obrażeń. Chodźmy pomóc reszcie.
Od razu odwrócili się, aby
znaleźć sobie kolejnego przeciwnika i pomóc przyjaciołom. Nie spodziewali się
jednak takiej sceny. Nie spodziewali się, że usłyszą rozdzierający powietrze
krzyk bólu i zobaczą upadającego bezwładnie na ziemię Syriusza.
~~~~~~~~~~
Na początku nie mogła
uwierzyć w to, co się stało. Nie mogła uwierzyć, że krzyk, który przed momentem
zaatakował jej podświadomość, należał do Syriusza. Do chłopaka, który jeszcze
przed chwilą stał obok niej i chronił jej plecy, dodając jej odwagi i
zapewniając poczucie bezpieczeństwa. Przyjaciela, bez którego ze strachu nie
potrafiłaby obronić się, rzucić ani jednego zaklęcia..
Jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia, a
po policzkach popłynęły łzy, kiedy zobaczyła zakrwawionego Syriusza, leżącego
na ziemi. Nie zwracając uwagi na bitwę toczącą się wokół, podbiegła do chłopaka
i uklękła przy nim. Spojrzała na jego nieruchomą twarz i wybuchła płaczem. On
przecież nie mógł umrzeć. Tacy wspaniali ludzie nie mogą odchodzić, powtarzała
sobie w myślach.
Wydawało jej się, że znajduje się w
innej, odległej rzeczywistości. Rozpacz, która ją ogarnęła całkowicie
zagłuszyła odgłosy bitwy, nadal toczącej się wokół niej. Przecież te kolorowe
strumienie światła, które mijały ją o cale, nie mogły jej dotyczyć. Wszystkie
krzyki, obrazy były jakby z innego świata, w ogóle nie łączyły się żalem, który
rozsadzał jej serce.
I wtedy do jej świadomości wtargnął głos,
którego już bardzo dawno nie słyszała. Głos ciepły, przyjazny i miękki – taki,
którego możesz słuchać całymi godzinami. Wydawał jej się znajomy, ale
początkowo nie potrafiła go rozpoznać. Dopiero po chwili przypomniała sobie
bajki opowiadane jej na dobranoc, rozmowy podczas wspólnych spacerów – to był
głos jej dziadka, Daniela. Gdy zdała sobie z tego sprawę w jej głowie pojawił
się jego obraz. Siedział na swoim bujanym fotelu i wpatrywał się w nią
intensywnie. Na jego twarz wpłynął pocieszający uśmiech.
– Dasz radę, kochana. –
Usłyszała w swojej głowie. – Nie załamuj się, wszystko będzie dobrze.
Teraz musisz walczyć.
– Dziadziu? – zapytała, pociągając nosem, ale wizja jej Daniela rozpłynęła
się, a ona znów widziała otaczający ją świat.
Nie miała pojęcia, co się właśnie
wydarzyło, ale wiedziała, że musi posłuchać dziadka. Jej obowiązkiem jest pomóc
przyjaciołom, nie może się teraz poddać. Musi pilnować Syriusza. Żaden
Śmierciożerca nie ma prawa się do niego zbliżyć.
Podniosła się na nogi. Ze swoimi
rozczochranymi blond włosami, podkrążonymi od płaczu oczami, w których paliły
się płomienie nienawiści, strugami łez na policzkach i poharataną twarzą,
stojąc w postawie bojowej, z różdżką w ręce ubrudzonej krwią, gotowa rzucić
strasznymi zaklęciami w każdego, kto śmie się tylko zbliżyć, wyglądała całkiem
jak zwiastunka śmierci. A kiedy zaczęła ciskać klątwy na prawo i lewo, tumany
kurzu i pyłu uniosły się wokół niej, sprawiając, że wyglądała jeszcze bardziej
przerażająco.
Zauważyła, że nie była sama. Zbliżyła się
do niej także reszta jej przyjaciół, stając wokoło Syriusza. Każdy z nich
starał bronić się przed Śmierciożercami. Najlepiej szło Jonathanowi, jako
najlepiej wykwalifikowanemu czarodziejowi z nich wszystkich i Pedro, który
posiadał dar. Jednak nawet on nie mógł się równać z czarnowłosą kobietą, która
dopiero teraz włączyła się do walki.
Czarownica charakteryzowała się
zręcznością i szybkością, a jej zaklęcia odznaczały się wyjątkową mocą.
Wydawałoby się, że nie może być zwykłym człowiekiem, jej umiejętności
były zbyt wielkie.
Carla nie mogła się jednak nad tym
zastanawiać, ponieważ zaatakował ją jeden ze Śmierciożerców. Broniła się, jak
mogła, ale czuła, że jej siły się kończą. W przeciwieństwie do jej przeciwnika,
który wyglądał, jakby jego zapas energii wcale się nie zmniejszył. I pomimo że
jej zaklęcia jeszcze nigdy nie były tak silne, nadal nie mogła dorównać
mężczyźnie, który jakby sobie z niej kpił.
I w końcu nie udało jej się uchylić przed
klątwą. Jej ciało zesztywniało, a ręce przylgnęły do boków. Nie mogła się
poruszyć ani nic mówić. Domyśliła się, że ugodziło ją zaklęcie petrificus
totalus. Upadła na ziemię, a jej głowa boleśnie uderzyła o but Syriusza. Zanim
jeszcze jasnowłosy Śmierciożerca pochylił się nad nią i wymierzył w nią
różdżkę, zobaczyła jak Terry bez życia upada, ugodzony zielonym promieniem.
Widziała Remusa, wpatrującego się z niedowierzaniem w przyjaciela, który
jeszcze przed chwilą stał tuż obok niego, Lily i Jamesa, którzy ostatkiem sił
bronili się przed trójką napierających na nich wysłanników Voldemorta.
Dostrzegła Pedro i Scarlette, rozpaczliwie starających się powstrzymać ataki
Śmierciożerców.
Zamknęła oczy, przygotowana na ostatni
cios.
~~~~~~~~~~
Witam!
I mamy koniec rozdziału X.
Jak wam się podoba?
Przyznam się wam, że łzy mi się polały w pewnym momencie.
Ostatnie dwie części
pisałam dzisiaj, resztę miałam gotową już dwa tygodnie tygodnie temu, ale jakoś
nie potrafiłam rozdziału zakończyć.
Spóźniłam się tylko dwa
tygodnie, nie miesiąc jak ostatnio! Ale i tak przepraszam :(
Dodałam co nie co do zakładki LBA. Możecie
spojrzeć :)
I zapomniałam jeszcze o
pewnej ważnej rzeczy, która miała miejsce pierwszego marca. Pół roku mojego
bloga!
Zapomniałam o tym wydarzeniu,
ale bardzo chciałam o nim wspomnieć, żeby podziękować pewnym osobom :)
Cieszę się, że wytrwałam
aż tyle. Początkowo myślałam, że tworzenie tej historii zajmie mi tylko pół
roku, ale jakoś się przedłużyło. Może przez to, że dodaję rozdziały co miesiąc?
L – Dziękuję ci za to, że byłaś ze
mną od samych początków. Nie chodzi o to, że komentowałaś u mnie od prologu, a
o to, że od początku mojej przygody z bloggerem cię podziwiałam i twój blog był
pierwszym potterowskim FF, jakie przeczytałam i to dzięki tobie założyłam
swojego. Cieszę się także, że ostatnio nawiązała się między nami przyjaźń i że
zaproponowałaś mi współpracę. To naprawdę dużo dla mnie znaczy :) Dziękuję ci
za szczerość i uchronienie mnie od marysuizmu :)
Mentrix Hadley – Twój blog był pierwszym, na
którego weszłam. I od razu się w nim zakochałam. Dziękuję ci za to, że jesteś
ze mną od początku, wspierasz mnie i pomagasz. A także ostatnio grozisz, ale to
możemy pominąć. Cieszę się także, że ostatnio piszemy coś razem (czekajcie na
coś nowego w najbliższym czasie!) i mogłyśmy się zaprzyjaźnić. Wiele dla mnie
znaczysz!
Gabsone nene – Jesteś dla mnie takim blogowym
mentorem, Gabsone! Dziękuję ci za czepialstwo, dziękuję, że zawitałaś na moim
blogu, a za swój cel życiowy wybrałaś sobie wypisanie mi wszystkich błędów :)
Dziękuję ci z całego serducha za wszyściuteńko, co dla mnie zrobiłaś!
Nique Em – Dziękuję ci za wyrozumiałość,
za to, że chciało ci się w ogóle zostać moją betą, że jesteś dla mnie taka
cierpliwa i z taką starannością sprawdzasz moje rozdziały, pomimo ogromnej
ilości błędów.
Karolina – Ty już
dobrze wiesz, za co ci dziękuję!
Ola – Ola, Ola, Ola! <3 Dziękuję
ci za pomoc w wymyślaniu przyszłości Carli, za czytanie moich krótkich
opowiadań, za ciągłe czuwanie nade mną i pośpiesznie w pisaniu rozdziału.
Kochana, bez ciebie ten rozdział dalej byłby nienapisany.
Eskaryna – Dziękuję ci, bo komentując
moje wypociny, dodajesz mi takiej specyficznej motywacji. Wiedz, że zawsze
czekam z niecierpliwością na twój komentarz, bo jest w nim bardzo dużo
wyrozumiałości i koleżeństwa.
Optymist – Dziękuję ci za ciepło, które
aż bije od twoich komentarzy. Dodajesz mi motywacji i chęci pisania. Twoje
komentarze są naprawdę cudowne!
The Grey Lady – Kochana! Dziękuję ci za twoje
przecudowne komentarze, które naprawdę miło mi się czyta. Za chęć pisania,
której mi dodajesz, za konstruktywną krytykę, za wyrozumiałość i cierpliwość :)
OlaAleksandra – Jesteś ze mną najdłużej i to cud, że dalej to
czytasz. A więc dziękuję ci za to z całego serduszka! Dokładnie pamiętam twój
pierwszy komentarz i to ,,Aleksandra, miło mi!”. Był taki obszerny i długi, po
raz pierwszy wtedy ktoś przyszedł do mnie z taakim komentarzem.
KIMI – Podziękowania za twoje prześmieszne komentarze. Zawsze się przy nich
szczerze uśmiecham! Mam nadzieję, że za niedługo powrócisz z nowym rozdziałem
:) Bo ile można na to czekać?
Natalia Żywicka – Dziękuję ci za przedługie, przekochane i
prześmieszne komentarze :) Za to, że zawsze jesteś pierwsza i czekasz na te
rozdziały. Dziękuję ci za ciepło, które wnosisz do tego bloga i za wymyślanie
nazw pairingów :)
Esmi – Aloha! Esmi, dziękuję ci za naprawdę śmieszne komentarze, którymi zawsze
doprowadzasz mnie do łez. Zawsze taaaaaak się śmieję :) Kochana, baaaardzo się
cieszę, że tutaj zawitałaś i że wnosisz taką luźną atmosferę :)
Sophie Casterwill – Wiesz, że twoje komentarze są
przecudowne? Często za nie przepraszasz, a one są przecież idealne! Zawsze się
przy nich śmieję, a dodatkowo się uczę! Więc dziękuję ci za nie, za opinię, za
pokazanie, że moim postaciom czasami brakuje tego czegoś i pomoc w ich
naprawianiu :)
Mglista – Zawitałaś tutaj całkiem
niedawno, ale za to z jakim komentarzem przyszłaś! Naprawdę dziwię się, że chciało
ci się to wszystko komentować! Pisać dziewięć komentarzy? To naprawdę dużo! A
więc dziękuję ci za to z całego serducha.
Dziękuję osobom, które
pojawiły się całkiem niedawno: Kot Książkowy, Emiko, Soledad. Dopiero co przyszłyście, a już
sprawiłyście mi tyle przyjemności i wywołałyście uśmiech na twarzy!
Dziękuję osobom, które kiedyś
były i gdzieś zniknęły. Dalej jesteście w moim sercu, wiedzcie, że cały czas o
was pamiętam :) Nika483, Kath, Andrea Ceruelo, oNyks Xyz, Aniela,
Zielonooka, Aleksandra Malik, Tesa.
Dziękuję wam wszystkim za
wspólne tworzenie tej historii, dziękuję, że jesteście ze mną, że pomagacie mi,
czekacie na moje rozdziały, pomimo że nie są idealne. Każdy z was wnosi coś od
siebie do tego bloga, ponieważ wszyscy razem go tworzymy. Bez was pewnie już
dawno by nie istniał, dlatego z całego serca dziękuję za to wszystkim!
Jeśli interesują was statystyki, to
tutaj je podaję :)
Wyświetlenia – 5252
Komentarze – 213
Obserwujący – 20
Posty – 11
Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się
tak dużych liczb w tak krótkim czasie. Marzyłam, aby do końca mojego bloga mieć
15 obserwujących. Teraz mam dwudziestu, a przecież nadal tworzę bloga! Dziękuję
wam za to bardzo, bo bez was bym tego nie osiągnęła!
Wesołych świąt wielkanocnych!
Pozdrowionka,
Bianka