Stanęli przed gargulcem pilnującym wejścia do gabinetu dyrektora, a Carla
od razu zaczęła się zastanawiać, jakie hasło tym razem mógł wymyślić
Dumbledore. Czy może to będą czekoladowe żaby? Czy fasolki wszystkich smaków
Bertiego Botta? A może cukrowe pióra? Na samą myśl o tych wszystkich słodyczach
ślina napłynęła jej do ust, a jako że nic nie jadła od naprawdę długiego czasu,
w brzuchu od razu jej zaburczało.
Gargulec spojrzał na nich
podejrzliwie, a Carli od razu przeszło przez głowę, że nigdy nie widziała, żeby
posąg przyglądał się komuś w taki sposób. Wzruszyła ramionami, godząc się z
faktem, że przecież w Hogwarcie wszystko jest możliwe – nawet rozwinięta mimika
twarzy kamiennej figury.
– Kanarkowe kremówki –
powiedziała McGonagall, a gargulec odsunął się, ukazując im kręcone schody,
które poruszyły się od razu, kiedy na nie weszli.
Już po chwili stali przed
drzwiami gabinetu. Nauczycielka transmutacji zapukała, a kiedy dobiegł ich miły
głos zapraszający do środka, otworzyła je i wpuściła do pomieszczenia.
Nie spodziewali
się, że aż tyle osób zastaną w gabinecie. W środku oprócz profesora Dumbledora
na krzesłach siedzieli także profesor Rasun, mężczyzna, który prowadził zajęcia
dla Obdarzonych, i Peter Pettigrew.
– Witajcie – rzekł Dumbledore, głaszcząc feniksa. Uśmiechnął się do nich
miło, jakby nie zauważając zdziwionych i trochę zdezorientowanych spojrzeń
swoich gości. – Nie będę was długo przetrzymywał. Na pewno jesteście zmęczeni,
a ja mam tylko parę formalności z wami do załatwienia.
Nie słuchali profesora –
byli zbyt zdumieni obecnością Petera, który teraz ze spuszczoną głową wiercił
się nerwowo na krześle. Spojrzał na nich tylko raz, kiedy weszli do gabinetu,
oni natomiast, nie przejmując się, że może go to peszyć, wpatrywali się w niego
tępo, całkiem nie wiedząc, co mają myśleć. Nigdy nie zastanawiali się nad tym
głębiej. Oczywiście, był ten moment, kiedy ze zdziwieniem pytali: ,,A gdzie
jest Peter?”, ale zdając sobie sprawę, że chłopak po prostu nie pojawił się i
nie przyszedł im z pomocą, przestali roztrząsać tę sprawę i zostawili ją w
spokoju.
Dlatego też dzisiaj nie
mieli pojęcia, jak się powinni zareagować. Chowali tylko lekką urazę do
chłopaka, nie czuli wściekłości kierowanej w jego stronę, choć byli
rozczarowani jego zachowaniem. Wcześniej ufali mu bezgranicznie, sami byliby w
stanie bez wahania poświęcić własne życie dla swojego przyjaciela, teraz… Teraz
czuli po prostu zawód.
Wiedzieli, że nie każdy byłby w stanie podjąć decyzję, po której rzuciłby
się w wir wojny i niebezpieczeństw, ale mimo wszystko, tego właśnie od Petera
oczekiwali. Oni by przecież to dla niego zrobili.
– Nie będę pytać was, co
wydarzyło się tam, przed kwaterą organizacji – ciągnął profesor z zatroskaniem
malującym się na twarzy. – Chciałbym poruszyć tylko kilka ważnych kwestii.
Niestety, ale nie będziecie mogli uczestniczyć w pogrzebie Terry’ego. Byłoby to
zbyt niebezpieczne, w końcu Śmierciożercy, mimo tamtej porażki, nadal czekają
na kolejną okazję do ataku, a pogrzeb waszego przyjaciela byłby okazją
idealną.
– Co do waszych mocy – kontynuował po krótkiej chwili, podczas której
zdążyli otrząsnąć się po pierwszym szoku spowodowanym spotkaniem Petera. –
Oczywiste jest, że nie możecie ich ujawnić przed innymi uczniami. Profesor
Rasun nadal będzie z wami je ćwiczył lub próbował odkryć. Zajęcia nadal będą
prowadzone indywidualnie, szczegóły już ustalicie z samym profesorem.
Carla nie cieszyła się zbytnio z perspektywy spędzania godziny lub więcej
sam na sam z akurat tym profesorem. Od czasu pierwszych zajęć, które wydawały
jej się teraz dość odległe, choć działo się to tego samego dnia, straciła
całkowicie ochotę, żeby choćby na niego spoglądać. Coś w jego chodzie, zimnych
oczach i twardym głosie sprawiało, że ciarki przechodziły jej po plecach.
Tym bardziej nie podobał jej się fakt, że profesor mierzył ją teraz swoim
lodowatym wzrokiem, jakby chciał odrzeć ją z wszystkich, nawet tych najbardziej
skrytych tajemnic.
– Myślę, że skoro już was tutaj zaciągnąłem, możemy przydzielić Scarlette i
Pedro do domów. Wystarczy, że założycie tę Tiarę Przydziału na głowę, a ona już
na podstawie waszych cech wybierze wam dom – wytłumaczył, zdejmując starą,
zniszczoną tiarę z zapełnionej po brzegi jakimiś magicznymi przedmiotami
trudnymi do identyfikacji półki. – Chodź, Scarlette, ty będziesz pierwsza.
Dziewczyna wyglądała całkiem inaczej niż pierwszoroczni, którzy idą na spotkanie
ze swoim losem. Jej nic niewiedząca i zdezorientowana mina, świadczyła, że
Scarlette była tak zmęczona, że nie dotarło do niej, co się dzieje. Mijając
Petera, który wpatrywał się w podłogę i nie podnosił na nich wzroku, stanęła
przed dyrektorem, a wszyscy oprócz samej zainteresowanej i Pedro mimowolnie
wstrzymali oddech. W końcu ceremonia przydziału kojarzyła im się z
podniosłością i wyborem decydującym o reszcie życia. Co innego tyczyło się ich
młodszej koleżanki i Hiszpana, którzy nie znali dobrze tej tradycji – dla nich
pozostawało to tylko czystą formalnością.
Na werdykt nie musieli długo czekać – Tiara Przydziału od razu po
dotknięciu głowy dziewczyny wykrzyknęła, że trafia do Hufflepuffu. Taka sama
sytuacja przytrafiła się Pedro, który także został Puchonem.
– Jutro któryś z prefektów waszego domu pokaże wam, jak dostać się do
pokoju wspólnego, bo sam zapomniałem. – Dyrektor podrapał się po głowie i
westchnął. – Myślę, że dzisiaj będziecie mogli przenocować w dormitoriach
waszych przyjaciół. Hasło do pokoju wspólnego Gryffinforu to jadowita
tentakula.
Kiwnęli głowami na znak, że rozumieją.
– Na dzisiaj chyba wszystko. Nie będę was już przetrzymywał. Miłej nocy,
dzieciaki. – Uśmiechnął się sympatycznie, obrócił w stronę feniksa i
pogłaskał ptaka delikatnie. – A, Peter. Ciebie prosiłbym, abyś jeszcze na
chwilę został.
~~~~~~~
Wspinali się po schodach na siódme piętro, gdzie mieścił się pokój wspólny
Gryffinoru. Pomimo że była już noc, w zamku nie panowała idealna cisza. Po
korytarzach echem roznosiło się chrapanie postaci z obrazów, czasami dało się
słyszeć pojedyncze jęki lub mamrotania tych, których nawiedziły mniej spokojne
sny. Nie było bardzo ciemno – księżyc powoli zbliżał się do osiągnięcia pełni,
więc jego światło, które smugami wpadało pomiędzy kamienne mury Hogwartu, było
wystarczająco silne, aby mogli przemierzyć drogę dzielącą ich od pokoju
wspólnego bez używania magii.
Nie rozmawiali, choć wszyscy myśleli o tym samym – co się mogło takiego
stać, że Dumbledore chciał porozmawiać z Peterem na osobności.
Kiedy pojawił się przed nimi obraz Grubej Damy, Remus wypowiedział hasło,
które przekazał im Dumbledore, a przejście otworzyło się szeroko. Odprowadzeni
narzekaniami o nocnych wycieczkach, szeregiem weszli do pomieszczenia.
Okres, kiedy Carla spędzała tutaj czas, odrabiając zadania domowe, żartując
i śmiejąc się z przyjaciółmi, wydawał się jej bardzo odległy, mimo że było to
całkiem niedawno. Przez te niecałe dwa miesiące wydarzyło się tyle, że Blue
powitała pokój z wielką uciechą, jako symbol tych beztroskich czasów, w których
nie musiała martwić się o swoje życie, wojnę i bezpieczeństwo przyjaciół.
Dobrze się złożyło, że Cassie i Keylie wyjechały na święta do domu – w
dormitorium dziewczyn pozostały dwa łóżka wolne, na których mogli przespać się
Pedro i Scarlette. Wszedłszy do pokoju, rzucili się na łóżka tak, jak stali,
nie przebierali się, nie myli, nie powiedzieli sobie nawet dobranoc. Zanim
zdążyli nad czymkolwiek się zastanowić, choćby wspomnieć wydarzenia dnia
dzisiejszego, zasnęli. I dobrze się złożyło – gdyby mieli myśleć o wszystkim,
co się zdarzyło w ostatnim czasie, Morfeusz nie zabrałby ich ze sobą do krainy
snu jeszcze przez naprawdę długi czas.
~~~~~~~~
Żadne z nich nie było wyspane – schodząc do prawie pustego pokoju
wspólnego, w którym przebywało tylko dwóch uczniów z drugiego roku, kilka razy
udało im się potknąć o własne nogi, raz wpadli nawet na ścianę. Pomimo że spali
naprawdę długo, odpoczynek nic im nie dał. Każdy miał ochotę położyć się na
jeszcze godzinkę, dwie czy może, jak stwierdził Syriusz, dziesięć, ale nie
pozwalał im na to głód ściskający ich żołądki. Nie mieli dużego wyboru –
musieli zmusić się do tego nieziemskiego wysiłku, podnieść się z łóżka,
doprowadzić do względnego porządku, co w ich wykonaniu ograniczało się do
wygładzenia koszulek, i zejść do Wielkiej Sali na kolację, bo na śniadanie i
obiad dawno zaspali.
Kiedy dotarli do tego upragnionego pomieszczenia, do ich nosów wdarł się
przepiękny zapach jedzenia. Kolacja już zmierzała ku końcowi, więc w Wielkiej
Sali nie znajdowało się dużo osób. Przy stole Gryffindoru siedziała tylko jedna
dziewczyna, w której James rozpoznał Leę Donson – rok młodszą Gryfonkę, którą
kiedyś udało mu się nabrać co do wielkich umiejętności Carli w przygotowywaniu
eliksirów. Nie mieli jednak siły podchodzić aż na koniec długiego stołu, więc
nie usiedli obok niej. Zamiast tego dosłownie rzucili się na ławy na samym
początku sali, tuż przy ścianie.
Zaczarowany sufit dzisiejszego wieczora ukazywał całkiem czarne, nocne
niebo, z którego z gracją spadały delikatne płatki śniegu. James w głębi duszy
ucieszył się. Miał już dosyć tej pluchy, stale utrzymującej się na zewnątrz,
która mimowolnie wprawiała wszystkich w ponury nastrój.
Rozejrzał się po stole w poszukiwaniach tego jedynego, na które miałby
ochotę. Wszystkie wyglądały pysznie – począwszy od tostów, przez gotowane
kiełbaski i kończąc na jajecznicy, która w magiczny sposób nadal pozostała
ciepła. Potter nie miał pojęcia, na co się zdecydować, więc w końcu postanowił,
że zabierze to, co znajduje się w zasięgu jego ręki – dżem truskawkowy i bułki.
Już po chwili jedzenie wylądowało w jego buzi, a on z westchnieniem
rozkoszy stwierdził, że nigdy nie jadł nic lepszego.
– Cześć – odezwał się ktoś
za ich plecami, akurat kiedy James wcisnął sobie kolejne pół bułki do ust. –
Przyszedłem po Scarlette i Pedro, żeby pokazać im, jak dostać się do pokoju
wspólnego Hufflupuffu.
James powoli odwrócił się,
do końca mieląc jedzenie, żeby zobaczyć wysokiego, szczupłego chłopaka o
przyjaznych rysach. Nie miał przy sobie oznaki prefekta, jednak Potter
wiedział, że ten nim był. Miał okazję się o tym przekonać, kiedy Puchon dwa
lata temu przyłapał go na podrzucaniu łajnobomb do gabinetu profesor
McGonagall.
Scarlette i Pedro wstali,
pożegnali się z resztą i zapewnili, że znajdą ich w najbliższym czasie, o ile
nie pogubią się w plątaninie zamkowych korytarzy, których nie zdążyli jeszcze
dobrze poznać. Wyszli z Wielkiej Sali za prefektem Hufflepuffu.
– Nie lubię gościa –
stwierdził James, marszcząc brwi. – Coś mnie w nim odrzuca.
– Chciałam zauważyć, że ty
nie lubisz żadnego prefekta, James – odezwała się Lily.
– Nieprawda. Ciebie i
Remusa bardzo lubię.
– Wyjątek potwierdza
regułę.
Roześmiali się szczerze,
czując, że powrót do Hogwartu dobrze im zrobi. Radosna atmosfera i wspomnienia
beztroskich czasów, ukrywające się w każdym zakątku zamku, już powoli zaczęły
wpływać na ich samopoczucie. Humor zaczął im dopisywać, a sam fakt, że znajdowali
się tutaj, sprawiał, że mogli na chwilę zapomnieć o dołujących ich problemach.
James westchnął i mimo wszystko, uśmiechnął się do siebie. Nadzieja na poprawę
magicznie wstępująca w niego z murów Hogwartu pozwalała mu na przypuszczenie,
że może jednak kiedyś będzie lepiej.
~~~~~~~~
Wracając ponownie do
pokoju wspólnego Gryffindoru, zdali sobie sprawę z faktu, że w końcu spotkają
Petera, co będzie prowadziło do długiej i niezbyt przyjemnej rozmowy. Nie mogli
przecież się stale go unikać – huncwoci spali z nim w jednym dormitorium, a to,
że do tej pory się na niego nie natknęli, było kwestią przypadku lub raczej
długiego snu.
Weszli do całkiem
opustoszałego pokoju wspólnego i usiedli na kanapie z zamiarem poczekania na
chłopaka. Woleli mieć już tę rozmowę z głowy i pozbyć się ciężaru jednego z
obarczających ich problemów. Płomienie w kominku grzały ich przyjemnie przez
cały czas, w którym zdenerwowani musieli czekać na pojawienie się Petera. Mieli
nadzieję, że w końcu zaszczyci ich swoim towarzystwem, bo z każdą chwilą
tracili przekonanie co do słuszności tej rozmowy, a w ich głowach powstawały
kolejne wątpliwości.
W końcu drzwi pokoju
wspólnego otworzyły się. Najpierw wyjrzała zza nich sama głowa chłopaka, a
mina, która pojawiła się na jego twarzy po spostrzeżeniu ich, świadczyła, że
wcale nie chciał się na nich natknąć. Teraz jednak, skoro go dostrzegli, nie
mógł już wyjść. Niepewnym krokiem podszedł do nich i spoglądając na jakże
ciekawą tego dnia podłogę, szepnął:
– Cześć.
– Cześć – burknęła
zdezorientowana Carla, z mieszanymi uczuciami wpatrując się w Gryfona. Nie
spodziewała się zwykłego przywitania, raczej czekała, aż będzie musiała
przerywać naprawdę długie przemowy, w których Peter tłumaczyłby, co wtedy
myślał i co nim kierowało. A tutaj dostała zwykłe ,,cześć”, na które nie miała
wymyślonej żadnej porządnej ani błyskotliwej odpowiedzi.
Zapadła między nimi
niezręczna cisza zakłócana jedynie trzaskiem zwęglonych szczap, które powoli za
sprawą żarłocznych płomieni zamieniały się w szary, niepotrzebny proch.
~~~~~~~~
Nadal uporczywie
przypatrując się dywanowi, czuł, że musi coś powiedzieć, ale jakiś paraliż,
który w tej chwili objął całą jego twarz, nie pozwolił mu nawet otworzyć ust.
Nie wiedział, gdzie podziała się cała przemowa o strachu, o przerażającej
wojnie, o porwaniu jego rodziców i chęci ich uwolnienia, którą tak długo
ćwiczył dnia poprzedniego, ale na pewno nie znajdowała się w jego głowie. W
końcu udało uchylić mu się buzię, ale z jego gardła nie wydobyło się nic
bardziej inteligentnego niż:
– Eeeeee…
Poczuł ciepło na karku, a
po chwili pojawiły się na nim drobne kropelki potu. Kiedy kątem oka zauważył
kpiący uśmieszek Syriusza, był prawie pewien, że jego twarz i szyja zrobiły się
całe czerwone ze wstydu. Wziął głęboki oddech i starając się pokonać
zdenerwowanie, które nim zawładnęło, wydukał:
– Chodzi o to, że… Eeeee…
Ja nie chciałem… Yyyy… Żeby tak wyszło. Ja… Eeee… Po prostu… No, wiecie… – Był
przerażony słowami, które z trudem opuszczały jego usta. Usilnie starał się
odtworzyć treść przemowy, którą wcześniej sobie przygotował, ale pomimo że
nawet trochę sobie z niej przypominał, w tym momencie zdenerwowanie nie
pozwalało mu sklecić choćby jednego porządnego zdania. Wziął głęboki oddech,
zdając sobie sprawę, że z jego przemowy nici i że trzeba będzie wymyślić inną
taktykę. – Ja chciałem was po prostu przeprosić, bo nie zachowałem się jak przyjaciel.
Niepewnie spojrzał na twarze swoich przyjaciół, na których malowały się
mieszane uczucia. Jedynie Carla, ku zdumieniu Pettigrew, wyglądała na pewną
swoich emocji. Uśmiechała się, a w jej oczach Peter nie dopatrzył się ani
niechęci, ani wrogości, ani zawodu. Nie potrafił więc uwierzyć w swoje
szczęście, kiedy Blue, jakby dokładnie wiedząc, co chciał początkowo im
oznajmić, skinęła głową i w imieniu wszystkich przyjaciół powiedziała:
– Witamy z powrotem,
Peter.
~~~~~~~~
Wiszący na ścianie zegar wskazywał godzinę dwudziestą trzecią, kiedy Carla
i Lily wpadły do swojego dormitorium. Evans od razu rzuciła się na łóżko, a
Blue, krzycząc, że idzie się wykąpać pierwsza, udała się w stronę kufra,
wyciągnęła z niej pidżamę i po chwili w podskokach zniknęła za drzwiami
łazienki.
Lily uśmiechnęła się, obserwując tak beztroskie zachowanie dziewczyny.
Dawno nie widziała swoich przyjaciół w aż tak dobrych humorach, pomimo że
podczas pobytu w PWD huncwoci i Blue uporczywie starali się umilić im czas.
Jednak dopiero teraz, kiedy znajdowali się w miejscu kojarzącym się z
bezpieczeństwem, ich wesołość ponownie nabrała w miarę normalnego poziomu. W
końcu tutaj mogli chociaż na chwilę zapomnieć o wszystkich zmartwieniach i
problemach, które ich dołowały.
Także powrót Petera nie pozostawał bez znaczenia. Mimo że wcześniej nie
zastanawiali się nad tym zbyt dużo, w ich podświadomościach czaiła się myśl, że
Pettigrew ich opuścił. Dopiero teraz, kiedy sytuacja już się wyjaśniła, ten
problem nie męczył ich już w takim stopniu. Co prawda nadal nie mogli zaufać
Peterowi całkowicie – tego wieczoru nie rozmawiali o sprawach związanych z
organizacją, bitwą, którą stoczyli, i bogami. Tematy krążyły raczej wokół
sytuacji Pettigrew – chłopak opowiedział im o porwaniu rodziców i kradzieży
listu.
Lily cieszyła się z
decyzji podjętej przez Carlę – dziewczyna ponownie zaufała Peterowi, pomimo że
chłopak wtedy nie pojawił się, aby jej pomóc. Evans domyślała się, że Pettigrew
bał się po prostu przyjść. Znała go dość dobrze – w końcu spędzała z nim wiele
godzin dziennie przez ostatnie pięć lat – i zdążyła się przekonać, że Peter nie
dorównywał odwagą pozostałym huncwotom.
Jednak przychodząc do
nich, przepraszając i przyznając się do winy, tak naprawdę pokazał, jak dużo
jest wart – bo żeby zdobyć się na taki czyn, trzeba nosić w sobie wielkie
pokłady męstwa. Co prawda innego rodzaju niż ten, który zaprezentowali
przyjaciele Carli, przychodząc jej z pomocą i ryzykując dla niej życie, ale
równie ważnego i szlachetnego.
Rozejrzała się po pomieszczeniu, dostrzegając puste łóżka Cassie i Keylie.
Już zaczęła tęsknić za tymi dziewczynami. Zdała sobie sprawę, że trochę pusto
było w tym pokoju bez kłótni, które zawsze ze sobą staczały, bez radosnej
atmosfery, którą wprowadzały swoimi żartami, bez ich wesołych uśmiechów –
dormitorium dziewcząt nie było takie same bez bliźniaczek. Cieszyła ją myśl, że
niedługo się zobaczą – przerwa świąteczna już się kończyła, niebawem w
Hogwarcie pojawią się stęsknieni za zamkiem uczniowie, a w szkole ponownie
zapanują typowe gwar i wrzawa.
Spojrzała na zdjęcie
wiszące na ścianie, nad łóżkiem Blue. Mimo że przebywali tutaj od dnia
poprzedniego, a większość tego czasu przespali, dziewczyna już zdążyła umieścić
je na swoim miejscu. Przedstawiało całą ich paczkę – Syriusz, Remus i Peter z
szerokimi uśmiechami na twarzy machali energicznie do obiektywu, Keylie i
Cassie otoczyły się ramionami, a Carla zginała się wpół ze śmiechu, którym
wybuchła, widząc zniesmaczoną minę objętej przez Jamesa Evans.
I pomyśleć, że wtedy nie
przepadała za Potterem. Teraz dogadywała się z nim bardzo dobrze. Musiała
przyznać, że dzisiejszego wieczoru, rozmawiając z nim i żartując, bawiła się
świetnie. Może to przez to, co ostatnio razem przeżyli? Może przez fakt, że
James wydoroślał? A może to ona zaczęła dostrzegać w nim także te dobre cechy?
W końcu kiedyś uważała go tylko za zapatrzonego w siebie egoistę, teraz
wiedziała, że tak naprawdę jest opiekuńczym, troskliwym i sympatycznym
chłopakiem.
Lily odwróciła się,
słysząc, że Carla wychodzi z łazienki.
– Pamiętasz, jakie było to
zaklęcie suszące? – spytała, wpatrując się tępo w swoją różdżkę. – Co taka
uśmiechnięta? – dodała, spoglądając w stronę Evans.
– Secto. Czemu zawsze
zapominasz?
– Nie wiem, jakoś ciągle
mi wypada z głowy. Co taka uśmiechnięta? – spytała ponownie, widocznie
koniecznie chcąc poznać odpowiedź na to pytanie.
– A oglądałam to zdjęcie.
Carla spojrzała w stronę,
którą wskazywał palec Lily, i także się uśmiechnęła.
– Nie jest taki zły,
prawda?
Evans zmarszczyła brwi, aż
zbyt dobrze rozumiejąc, o co Blue chodzi. Ale czy to było aż tak bardzo widać,
czy po prostu dziewczyna znała ją tak dobrze, że mogła od razu domyślić się,
kto był powodem jej dobrego nastroju?
– Prawda – westchnęła,
przypominając sobie wszystkie radosne chwile z jej życia, które spędziła z
Jamesem, i wstała z łóżka z zamiarem pójścia do łazienki. – Nie jest taki zły.
~~~~~~~~~~
Następnego dnia Carla
samotnie pędziła korytarzem do Wielkiej Sali. Poprzedniego wieczora nie mogła
zasnąć, rozmyślając o Lily, która powoli zaczęła przekonywać się do Jamesa.
Pewnie jeszcze niedawno niezbyt by jej się spodobało, ale teraz, kiedy doszła do
wniosku, że była po prostu chwilowo zauroczona w Potterze, cieszyła się z tego
powodu całym sercem.
W każdym razie poszła spać
bardzo późno, co skutkowało pobudką o godzinie wpół do trzynastej. Nie żeby
była to jakaś strasznie późna pora, ale huncwoci i Evans zniknęli już z pokoju
wspólnego, zapewne udając się na posiłek.
W sumie nie wiedziała,
dlaczego biegła – śniadanie już i tak dawno się skończyło, więc nie musiała się
tak śpieszyć. Do Wielkiej Sali kierowała się tylko dlatego, że miała nadzieję
znaleźć tam przyjaciół.
Na szczęście byli tam,
gdzie oczekiwała, bo szukanie grupki siedmiu osób po całym Hogwarcie mogłoby
zająć jej naprawdę dużo czasu. Huncwoci, Evans, Scarlette i Pedro siedzieli
przy ławie Gryffindoru i używając podniesionych głosów, dyskutowali o czymś
zawzięcie.
– Najpierw pokażemy wam
błonia! W końcu jest piękna pogoda, więc będziemy mogli spokojnie pospacerować!
– ekscytowała się Lily, spoglądając na zaczarowany sufit, który ukazywał drobne
płatki śniegu spadające z jasnego nieba.
– O nie! – sprzeciwił się
Syriusz. – Najpierw oprowadzimy ich po zamku i pokażemy im Pokój Życzeń, dopiero
później błonia i Zakazany Las. Jego najlepiej zwiedzać po zmroku. Wtedy robi
największe wrażenie.
– Zakazany las? – Evans
zmrużyła oczy. – Jak sama nazwa wskazuje, nie można do niego wchodzić, Black.
Tam ich nie zaprowadzimy.
Syriusz pokiwał głową,
udając, że się zgadza, i jednocześnie wymienił porozumiewawcze spojrzenia
z Jamesem.
Carla roześmiała się cicho
i skierowała się w ich stronę. Przywitawszy się z wszystkimi, wcisnęła się na
ławę między Syriusza a Remusa, używając łokci do zrobienia sobie miejsca. .
– Cześć, śpiochu – rzucił
Black, podając jej kanapkę z nutellą. – Zrobiliśmy ci śniadanie.
– Super! Jestem strasznie
głodna – powiedziała, uśmiechając się promiennie do przyjaciela i biorąc od
niego jedzenie, które od razu zaczęła pochłaniać. – Pyszna.
Kątem oka zauważyła, że
Syriusz uśmiechnął się szeroko, jakby był z siebie bardzo dumny, jakby udało mu
się coś więcej niż tylko przygotowanie kanapki z nutellą. Wyglądał na bardzo
szczęśliwego i zadowolonego z siebie, kiedy pochłaniała śniadanie z wielkim
smakiem. Była jednak zbyt zaabsorbowana jedzeniem, by zastanawiać się nad jego
zachowaniem i to rozważyć.
– To co? Idziemy zwiedzać?
– spytała, wkładając sobie do ust ostatni kęs.
–
Oczywiście! – Scarlette wydawała się być bardzo podekscytowana perspektywą
poznania tajemnic Hogwartu. Na jej twarzy widniały rumieńce, kiedy zerwała się
na równe nogi, chcąc jak najszybciej zacząć wycieczkę. – To gdzie w końcu
idziemy najpierw?
~~~~~~~~
Hej, hej!
Pamiętacie, jak mówiłam, że rozdział dodam podczas majówki? Jak pewnie widzicie nie dodałam, ale przynajmniej przerwa była krótsza niż miesiąc. Tak wiem, nie jest to śmieszne.
W dodatku rozdział jest wyjątkowo krótki, bo ma zaledwie dziewięć stron...
W dodatku rozdział jest wyjątkowo krótki, bo ma zaledwie dziewięć stron...
Miałam problemy z napisaniem tego rozdziału. Nie potrafiłam nic napisać o tej rozmowie z Peterem, a i tak najbardziej męczyłam się z ostatnią częścią. Nie wiedziałam, co mam w ogóle napisać. Nie miałam po prostu pomysłu na dalszą akcję, ale w końcu wena powróciła i mam już plan na kolejne rozdziały :)
Więc mam nadzieję, że kolejny nadejdzie szybciej – tak wiem, zawsze w ten sposób mówię. Ale to nie oznacza, że nie mam takiej nadziei xd I że się nie staram.
W tym mieliśmy trochę Jily i przemyślenia Lily o Jamesie. Mam nadzieję, że się wam spodoba :)
Przy okazji zapraszam na bloga, którego piszę z Mentrix. Pojawił się pierwszy rozdział, który został napisany przeze mnie :)
klucz-do-wszechswiata.blogspot.com
Przy okazji zapraszam na bloga, którego piszę z Mentrix. Pojawił się pierwszy rozdział, który został napisany przeze mnie :)
klucz-do-wszechswiata.blogspot.com
Cóż, pozostaje mi życzyć wam miłego weekendu!
Pozdrowionka,
Bianka!