– Ponownie nam się nie udało, Terio –
oznajmił Albert, patrząc prosto w jej oczy. Nie odwróciła wzroku, mimo że
bardzo tego pragnęła, bo spojrzenie mężczyzny wywoływało w niej dziwne uczucia,
których nie potrafiła nazwać, ale na pewno nie pasowały do jej natury.
Już wcześniej zorientowała się, że ten
blondyn jest nietypowy. Od dawna wiedziała, że działa na nią inaczej niż reszta
ludzi. Sprawiał, że w jej nieczułym sercu gościły emocje różne od obojętności i
pogardy, które były jej jedynymi towarzyszkami przez tyle lat. Kiedy mężczyzna
się odzywał, pojawiała się irytacja, bo robił to w tak protekcjonalny sposób.
Kiedy natrafiała na spojrzenie jego ciemnych oczu, doskwierała jej dziwna
niezręczność, z którą nie spotykała się nawet w rozmowie z Lordem Voldemortem.
Ale i tak najgorsza była przychylność, którą poczuła tylko raz, ale to
wystarczyło, aby Teria znienawidziła tego mężczyznę jeszcze bardziej. Ona nie
żywiła sympatii wobec nikogo, bo takie niepotrzebne emocje robiły człowieka
słabszym, a fakt, że Albert wywoływał w niej jakiekolwiek uczucia, już był nie
do przejścia.
Nikt nie powinien działać na nią w taki
sposób. Nikt nie miał do tego prawa.
A jeszcze teraz musiała z nim
współpracować. I do tego tak długo przygotowywany wytwór ich współpracy
zawiódł.
– Zabili mutanta – powiedział, jakby sama
tego nie wiedziała. Stanął przed otwartym oknem i, obracając w palcach różdżkę,
wpatrzył się w ciemność, która zdominowała świat. – Tym razem nie możemy sobie
pozwolić na porażkę. Jeśli nam się nie uda, zginiemy.
Pod sufitem zatańczył kurz, pchnięty
podmuchem wiatru, który ze świstem wpadł do pomieszczenia. Zalśniła poręcz
metalowego krzesła, oświetlona blaskiem księżyca. W kominku mocniej buchnęły
zimne płomienie, rzucając na twarz Śmierciożercy zieloną poświatę, jakby
przygotowując się na to, co teraz miał powiedzieć. W oku Alberta kobieta
zauważyła błysk, który na pewno nie był zwykłym refleksem, a niemą groźbą
skierowaną do wszystkich, którzy odważyliby mu się przeciwstawić.
– Dlatego tym razem odwiedzimy ich
osobiście – rzekł, a jego głos potoczył się echem wśród drzew, jakby przerażone
nadchodzącymi wydarzeniami, szeptem przekazywały sobie tak niebezpieczną
informację.
~~~~~~~~
Grupowe podniecenie, które zapanowało w Hogwarcie po ogłoszeniu wycieczki
do Hogsmeade, trwało dobre kilka dni. W piątek, kiedy to długo wyczekiwane
wydarzenie miało się odbyć, ożywienie osiągnęło punkt krytyczny. Uczniowie
zachowywali się dość… nietypowo. Minerwa McGonagall nazwałaby to innym słowem,
ale jako że była osobą kulturalną, użyła właśnie tego określenia, kiedy
powstrzymując niekontrolowany wybuch gniewu, próbowała doprowadzić
piętnastolatków z Gryffindoru i Hufflepuffu do względnego porządku.
Sala transmutacji zamieniła się po prostu w jeden wielki bezład.
Zwykle na jej zajęciach
panował względny spokój. Cieszyła się szacunkiem wśród dzieciaków, więc żaden
uczeń nie naprzykrzał jej się zbytnio. Ale to, co się teraz działo… Chaos. Po
prostu chaos. Wszędzie latały kartki i liściki z – jak się kobieta domyślała –
ostatnimi zaproszeniami na spacer do miasteczka. Uczniowie nie rozmawiali już
szeptem, starając się ukryć przed gniewem nauczycielki – dyskutowali
podniesionymi głosami, w ogóle nie zwracając uwagi na jej uciszenia i dodatkowe
zadania, które im obiecywała. Dziewczyny wymachiwały rękami na wszystkie
strony, wspólnie z koleżankami ekscytując się wizją spotkania w Hogsmeade ze
swoim ukochanym. Na ławkach i po podłodze walały się najróżniejsze rzeczy, w
które na początku lekcji, kiedy jeszcze uczniowie zajmowali się czymś bardziej
pożytecznym niż głupie rozmowy, trasmutowali szpilkę. Minerwa mogła dostrzec
tam dosłownie wszystko oprócz wymaganego pudełka – począwszy od skaczących
myszożab i latających ptakokotów, przez wielkie róże i balony w kształcie serc,
po talerze z jedzeniem (w większości zepsutym, bo transmutacja jedzenia jest
bardzo trudną sztuką) – czyli wszystko o czym akurat myśleli rozkojarzeni
piętnastolatkowie.
A do tego ten okropny
hałas. Do głośnych rozmów i krzyków dochodziły miauknięcia, piski, ćwierkanie i
rechotanie, a także ciągłe tupanie w podłogę, wywoływane przez uczniów z jakimś
zespołem niespokojnych nóg. A raczej zespołem niespokojnego ciała, jak doszła
do wniosku kobieta, przyglądając się dzieciakom, wyginającym się pod
przedziwnymi kątami, co chwilę mocno wyrzucającym ręce do góry lub stale
kręcącym nimi nad swoją głową.
Dlatego też doszła do
wniosku, że nie ma żadnego sensu w uspakajaniu klasy – z renomą i dobrą sławą
Hogsmeade i tak nie wygra. Usiadła na krześle przy biurku, postanawiając, że
wyciągnie przynajmniej z tej lekcji jakieś wnioski. W końcu była opiekunką
Gryffindoru, musiała zbierać jak najwięcej informacji na temat zachowań,
zwyczajów i emocji wychowanków. Bo mimo że wiele lat już z nimi przeżyła, nadal
ją zadziwialo. Choćby w taki dzień jak ten.
– I tak sobie stałam
na tym korytarzu i on do mnie podszedł, normalnie, rozumiesz to? I spytał, czy
pójdę z nim do Hogsmeade! – mówiła Emily Tress, Puchonka.
– I wtedy ja się
zgodziłam. A on posłał mi taki piękny uśmiech, ma takie białe zęby –
emocjonowała się Cassie Collins, wyrzucając słowa z prędkością światła. Jej
siostra kiwała głową co chwilę, ale nie wtrącała od siebie nic, jakby trochę
zamyślona.
– Czyli idziesz z Tyrsem?
– Do uszu Minerwy dotarło pytanie Lily Evans skierowane do Blue. Blondynka
przytaknęła, posyłając jej promienny uśmiech i podekscytowane spojrzenie.
– Tak! Od razu się
zgodziłam, bo kiedy byłam z nim na spacerze, wydawał się być naprawdę miły,
zabawny i świetnie się z nim bawiłam – wyjaśniła Carla, a nauczycielce nie
umknęło ciche prychnięcie i zniesmaczona mina Syriusza, który siedział w ławce
za dziewczyną. James Potter opowiadał mu z przejęciem o tym, że Lily w końcu
zgodziła się gdzieś z nim wyjść, ale Black najwyraźniej go nie słuchał,
skupiony na słowach Blue.
McGonagall pokiwała głową,
ale na jej ustach błąkał się nikły uśmieszek. Ech, jakie te dzieciaki mają
problemy, pomyślała, mimo że całkiem dobrze pamiętała, że kiedyś
przeżywała podobne sprawy.
A do tego będą mieli tych komplikacji jeszcze więcej, choć całkiem innego
rodzaju niż rozterki sercowe. Bowiem McGonagall zapisywała sobie na kartce
nazwiska wszystkich osób, którym na tej lekcji dała dodatkowe wypracowania, i
nie miała zamiaru im odpuszczać bez względu na to, czy dnia dzisiejszego
uczniowie odwiedzali Hogsmeade, czy też nie. Przynajmniej coś z tej lekcji
wyniosą.
A mimo że zachowanie całej klasy na tych zajęciach było wyjątkowo nietypowe
i zaskakujące, i tak najbardziej zdziwił ją fakt, że to Black jako jedyny
uniknął kary, bo to on w przeciwieństwie do reszty zachowywał się spokojnie i
cicho. Chyba po raz pierwszy i ostatni w życiu.
~~~~~~~~~~~
Pub pod Trzema Miotłami był niesamowicie
zatłoczony, więc nawet jeśli Carla i Tyrs chcieli usiąść w jakimś ustronnym
kącie, nie było to po prostu możliwe. Co gorsza, znalezienie jakiegokolwiek
wolnego stolika graniczyło z cudem, ale na szczęście oni mieli wielkiego farta.
A może to dzięki intuicji Greka udało im się usiąść przy stoliku, znajdującym
się zaraz przy oknie? W każdym razie teraz popijali kremowe piwo, które
zaserwowała im madame Rosmerta, z satysfakcją przyglądając się Hogwartczykom,
nadal czekającym na jakikolwiek skrawek niezajętego miejsca.
Mimo że temperatura na
zewnątrz stale krążyła wokół zera, w środku było naprawdę ciepło. Stłoczeni
klienci sprawiali, że momentami robiło się nawet duszno, a Carla przez chwilę
poczuła się jak w schronisku, które bardzo dawno temu, jeszcze w poprzednim
życiu, odwiedziła z rodzicami w przerwie między kolejnymi zjazdami na nartach.
Przyjemne wspomnienie od
razu wywołało w niej ciepłe uczucia, mimo że z tatą i mamą nie widziała się aż
pięć lat. Brakowało jej rodziców. Agatha i Tobias częściowo starali się ich jej
zastąpić, ale mimo że byli naprawdę sympatyczni i naprawdę ich kochała, nigdy
się im to w pełni nie udało. Ale Blue już od dawna nie wpadała w rozpacz z tego
powodu. Wiedziała, że kiedyś jeszcze do nich wróci, będzie odwiedzać ich w
tamtym świecie – wystarczy tylko rozpracować tę tajemnicę książki. Co prawda
nie udało jej się tego dokonać, od kiedy się tutaj pojawiła, ale nadal
wierzyła, że w przyszłości coś z tego wyjdzie. Bo skoro jej dziadkowi się
udało, to czemu jej by nie miało? Nie mogła tracić nadziei, a na pewno
nie należało się załamywać z tego powodu. Tata i mama by przecież tego nie
chcieli.
– Zawsze tutaj jest tak
tłoczno? – spytał Tyrs, rozglądając się po pubie.
– Jest zawsze dużo ludzi,
ale dzisiaj to jakiś koszmar. – Dziewczyna uśmiechnęła się do niego. – Tyle
jeszcze osób nie widziałam. Jest gorzej niż na peronie 9 i ¾ w dniu wyjazdu do
Hogwartu.
Carla zauważyła rudą
czuprynę Lily po drugiej stronie pubu. Dziewczyna opowiadała o czymś z zapałem
Jamesowi, który wpatrywał się w nią wręcz z nabożeństwem. Po chwili oboje
zaśmiali się tak głośno, że nawet mimo gwaru, panującego w lokalu, słyszała ich
tutaj bardzo wyraźnie. Szczęśliwa, że ta dwójka wreszcie zachowuje się wobec
siebie normalnie, odwróciła głowę w drugą stronę, tracąc zainteresowanie
przyjaciółmi.
Za szybą zaczął padać
śnieg – drobne płatki osadziły się na szybkie, tylko aby zaraz się stopić i już
w postaci kropel spłynąć na dół i zniknąć za ramą okna. Z dachów zwisały sople,
błyszcząc się i mieniąc w świetle wieczornego słońca. Uczniowie
przechadzali się po miasteczku, ciesząc się ostatnimi chwilami pięknej zimy, bo
– jak Blue się spodziewała – niedługo temperatura się zwiększy, a co za tym
idzie, śnieg zamieni się w deszcz i błoto. Miała jedynie nadzieję, że urodziny
Lily, które powoli się zbliżały, spędzą jeszcze w zimowej atmosferze. Swoją
drogą, nie miała na razie prezentu dla dziewczyny. Będzie musiała to załatwić
dzisiaj, aby nie wymykać się później do miasteczka tajnymi przejściami.
Ale to później – teraz
przecież może rozkoszować się czasem spędzanym z Tyrsem.
– Hej, Carla. – Grek
pomachał jej ręką przed nosem. – Obudź się!
Potrząsnęła głową,
zaskoczona takim nagłym wyrwaniem z zamyślenia. Musiał coś do niej mówić – a
ona dumała w obłokach, całkiem odcięta od świata rzeczywistego.
– Przepraszam, czasem tak mam, że się
odłączam – oznajmiła, nieco zmieszana, a chłopak roześmiał się szczerze. –
Możesz powtórzyć, co mówiłeś?
– Po prostu stwierdziłem,
że bardzo tutaj przyjemnie – odparł, wzruszając ramionami, ale coś w jego
głosie kazało Blue stwierdzić, że to jednak nie było prawdą. W końcu wydawało
jej się, że zamyśliła się na trochę dłuższy czas.
– Tak? – spytała z
powątpiewaniem, ale twarz Tyrsa pozostawała niewzruszona. Postanowiła nie
ciągnąć tego tematu. – Wiesz co? Przypomniała mi się taka historia… – zaczęła i
opowiedziała mu o tym, jak na pierwszym roku została przyłapana przez Filcha na
szperaniu w jego gabinecie i jak bardzo była przerażona, kiedy groził, że
powiesi ją za nadgarstki na ścianie w lochu. Grek za to zrewanżował się
dokładną relacją z kawału, który wywinął woźnemu już piątego dnia pobytu w
Hogwarcie.
Naraz przez okno Carla dostrzegła
roześmianych Remusa, Petera i Syriusza. Szli w stronę pubu, a kiedy zauważyli,
że obdarza ich szerokim uśmiechem, wszyscy pomachali jej wesoło. No, wszyscy
oprócz Blacka. Ten ograniczył się do niechętnego spojrzenia, posłanego w stronę
Tyrsa. Kiedy spojrzał w jej oczy, dostrzegła na jego twarzy jakby
rozczarowanie, ale w gruncie rzeczy nie była tego pewna – w końcu jak dużo
detali mogła zobaczyć z takiej odległości? Łapa odwrócił się do kolegów i
zaczął coś im zawzięcie tłumaczyć. W pewnym momencie wszyscy skierowali się w
przeciwną stronę, najwyraźniej rezygnując z wizyty w pubie.
Carla uniosła wysoko brwi,
ale pytanie, które zadał jej Tyrs, sprawiło, że całkowicie zapomniała o całym
zdarzeniu.
– Masz już kogoś?
Drgnęła, zaskoczona, ale
wyszczerzyła się szeroko, czerpiąc przyjemność z pytania. Mogła się założyć, że
wcześniej także poruszył ten temat, tylko musiał się przygotować mentalnie do
kolejnej próby.
– Nie mam – stwierdziła,
zauważając przy okazji, że nerwowy uśmiech zniknął z twarzy chłopaka,
zastąpiony tym szczerym i naprawdę sympatycznym, a jego mięśnie ramion trochę
się rozluźniły. – Nikogo – dodała, mając nadzieję, że niedługo się to zmieni.
~~~~~~~~
Peter wraz z Remusem i Syriuszem wstąpili
do sklepu Zonka, aby zakupić akcesoria potrzebne do ich kawałów. Kolorowe półki
przyciągały wzrok różnorodnością swojej zawartości, a oni ulegli ich urokowi,
wręcz z czcią oglądając łajnobomby, kubki gryzące w nos, fałszywe różdżki,
cukrowe pióra, wykrzykujące obelgi bransoletki (Syriusz raz kupił taką niczego
nieświadomej Carli na urodziny; dziewczyna prawie zapadła się pod ziemię, kiedy
ozdoba nazwała profesor McGonagall śmierdzącą sklątką tylnowybuchową) oraz
cukierki wywołujące czkawkę. Dopiero po chwili dostrzegli oznaczone tabliczką edycja
limitowana cukierki, które postarzały człowieka, i na raz wszystkie inne
produkty odeszły w niepamięć, a cała ich uwaga skupiła się na najnowszym
wynalazku.
– Ile bierzemy, Remusie? –
spytał Syriusz, zwracając się bezpośrednio do Lunatyka i całkiem ignorując
Pettigrew. Chłopak poczuł się nieco urażony, ale nie mógł narzekać – jego
relacja z Blackiem i tak znacznie się poprawiła. Od kłótni z Carlą Łapa łagodniej
znosił jego towarzystwo i nawet przestał go gnębić. Co prawda Peter wiedział,
że Syriusz uważa go za przyczynę sprzeczki z dziewczyną, ale i tak sytuacja
znacznie się poprawiła. Widocznie chłopak nie chciał już narażać się Blue.
– Kilogram – ocenił Lunatyk,
mrużąc oczy w zamyśleniu. – Myślę, że tyle wystarczy.
– Szalejcie, chłopaki –
powiedział pan Zonko, podając im reklamówkę z cukierkami, kiedy wręczyli mu
pieniądze. – Zróbcie z nich dobry użytek.
– A czy kiedykolwiek było
inaczej? – spytał Black, uśmiechając się łobuzersko.
Właściciel pokiwał
przecząco głową. Pożegnawszy się z nim, wyszli ze sklepu na mroźne, świeże
powietrze.
Po Hogsmeade spacerowało
mnóstwo uczniów. Wszystkim dopisywał wyśmienity humor, co można było stwierdzić
po ożywionych rozmowach, jakie roznosiły się po ośnieżonych uliczkach, i
szerokich uśmiechach, widniejących na twarzach przechodniów. Słońce powoli
zmierzało w stronę horyzontu, ale jeszcze nie zaczęło się nawet zmierzchać, co
oznaczało, że zostało im jeszcze mnóstwo czasu.
Uznali, że czas najwyższy,
aby wybrać prezent dla Lily. Problem jednak polegał na tym, że pojęcia nie
mieli, co jej kupić. Nic nie przychodziło im do głowy, więc postanowili, że
rozejrzą się po sklepach i może coś oryginalnego wpadnie im w oko.
Przeszli główną uliczką
prowadzącą przez wioskę, rozglądając się po witrynach w poszukiwaniach czegoś
ciekawego, aż w końcu ich uwagę przyciągnął sklep z różnego rodzaju
pierdółkami, jak najbardziej nadającymi się na prezent urodzinowy.
Zgodnie kiwnęli głowami,
wchodząc do ciepłego i lekko dusznego pomieszczenia. Sklepik nie był duży, ale
znajdowało się w nim dosłownie wszystko – począwszy od kubków ze śmiesznymi
napisami i plakatów z zespołami muzycznymi, przez pluszaki i innego rodzaju
zabawki dla dzieci, a kończąc na resztkach świątecznych ozdób, które jeszcze
miesiąc temu sprzedawały się jak świeże bułeczki. A wszystko to, ściśnięte na
tak małej powierzchni, dawało efekt przepychu.
– O Melinie – mruknął
Syriusz. – Tego jest zdecydowanie za dużo.
Nie dane było im jednak
przerzucić tych stert kolorowych drobiazgów w poszukiwaniu tego jedynego, bo
zza regału wyłoniła się sprzedawczyni. Powitali ją westchnieniem ulgi, ponieważ
grzebanie w tym wszystkim pozostawało ostatnią rzeczą, na jaką mieli teraz ochotę.
Sprzedawczyni była starszą kobietą o
siwych włosach i pomarszczonej twarzy. Jej usta rozciągały się w szerokim
uśmiechu, a zręczność, z jaką omijała przeszkody (wiszące z sufitu pluszaki,
leżące na podłodze książki i wystające z regałów zabawki), pozwalała im sądzić,
że staruszka jest w lepszej formie, niż sugerowałby to jej wiek.
Kiedy się odezwała, okazało się, że jej
głos aż ociekał troską, typową dla większości babć. Wytłumaczyli jej, czego
poszukują, a ona po wypytaniu ich o zainteresowania i upodobania Lily
zanurkowała między regały.
Peter sądził, że będą czekali całą
wieczność, aż kobieta znajdzie coś w tym bałaganie. Tymczasem chyba musiała
znać położenie każdego pojedynczego przedmiotu, bo pojawiała się obok nich po
zaledwie dwóch minutach z ramionami wypełnionymi sugerowanymi prezentami dla
Evans. Rzuciła rzeczy na, o dziwo, puste biurko i kazała im je przejrzeć, a
sama ponownie ukryła się w głębi sklepu, znikając im całkiem z oczu.
Peter wyciągnął rękę w
stronę sterty, chwytając pierwszy lepszy przedmiot, który okazał się być
zestawem najrzadszych składników do tworzenia eliksirów. Remus przyglądał się
jakiemuś kubkowi, a Syriusz z miną znawcy przejechał palcem po kociołku, który
także znalazł się na biurku.
– To nie jest, moi mili,
zwykły kociołek – oznajmiła staruszka, która niespodziewanie pojawiła się tuż
obok nich, sprawiając, że drgnęli zaskoczeni. – To jest kociołek, który
sprawia, że mikstura, choćby dobrze uwarzona, zawsze na koniec wybucha.
Chłopcy spojrzeli na
siebie porozumiewawczo i uśmiechnęli się szatańsko. Już wiedzieli, że będzie to
świetny prezent, który dostarczy im mnóstwo śmiechu i zabawy.
~~~~~~~~
Carla chwyciła Tyrsa za rękę i ze śmiechem
pociągnęła go w stronę choinki, którą widać było na samym końcu głównej
uliczki, prowadzącej przez Hogsmeade. Był dopiero styczeń, więc na wszystkich
budynkach nadal wisiały ozdoby świąteczne, sprawiając, że miasteczko wydawało
się być jeszcze bardziej kolorowe i wesołe niż zazwyczaj. Z dachów migotały
czerwone, żółte, niebieskie, zielone i białe lampki, a w oknach huśtały się
plastikowe aniołki, renifery i bałwany. Napisy ,,Wesołych Świąt”, wiszące na
drzwiach każdego domu, witały gości, a drzewka, obwiązane długimi, błyszczącymi
łańcuchami, przyciągały uwagę przechodniów.
O ile Hogwart został już obrany ze
wszelkich bożonarodzeniowych ozdób, to wioska i jej mieszkańcy nie zostali
jeszcze opuszczeni przez świąteczną atmosferę, więc Carla mogła ponownie poczuć
się tak wspaniale jak w domu Potterów podczas rozpakowywania prezentów czy
spożywania wspólnej, rodzinnej kolacji.
Choinka była naprawdę ogromna – mogła
przewyższać tą, spod której sama wyciągała swoje paczki, nawet pięć razy.
Została naprawdę cudnie oświetlona. Czerwonożółte światełka migotały raz
szybciej, raz wolniej, niektóre ani na chwilę nie gasły, a ich blask odbijał
się w wielkich bombkach i łańcuchach. Dookoła latały małe aniołki, a na
szczycie błyszczała się złota gwiazda, będąca jednocześnie zwieńczeniem piękna
utrzymanego w ciepłych barwach drzewka.
Blue aż westchnęła z zachwytu, mimo że nie
był to pierwszy raz w tym roku, kiedy doznała okazji, aby podziwiać choinkę.
Ścisnęła mocniej dłoń chłopaka, ciesząc się, że może być tu razem z nim, że to
właśnie w jego towarzystwie jeszcze raz przeżywa świąteczną atmosferę.
– Piękna, prawda?
– Cóż… Mogli sobie odpuścić te aniołki, są
trochę kiczowate – odparł Tyrs, przyglądając się choince okiem znawcy.
– Daj spokój – zaśmiała się Carla, chociaż
i ona odniosła takie wrażenie. – Cassie, moja koleżanka z dormitorium, uznałaby
to za wielce romantyczne.
Grek zaśmiał się szczerze.
Po chwili zamarł, a na jego twarzy pojawiło się udawane przerażenie.
– O nie! Lecą tu – wyszeptał i
pociągnął Blue jak najdalej od zbliżających się w ich stronę aniołków.
Biegli, pękając ze śmiechu
i mijając tłumy uczniów, przechadzających się główną uliczką Hogsmeade. Carli
wydawało się, że zauważyła bliźniaczki, przyglądające jej się ciekawie. Nie
poświęciła jednak temu zbytniej uwagi, zbyt zajęta Tyrsem. Zatrzymali się
dopiero, kiedy przebyli całą wioskę, ciesząc się przy tym jak małe dzieci,
jakby ten bieg był najlepszym, co teraz mogli zrobić. Tutaj, na skraju
Hogsmeade nie było już tak dużo ludzi, wioska wydawała się bardziej wyludniona
i spokojniejsza. Domy znajdowały się w nieco większych odstępach od siebie, a
ich oczy mogły trochę odpocząć od ciągłego migotania lampek, wcześniej tak
gęsto rozwieszonych na dachach.
W pewnym momencie Carla
zatrzymała się, jednocześnie ciągnąc mocno rękę Tyrsa. Uczucie, że ktoś się ją
obserwuje, uderzyło ją tak nagle, że chwilę rozglądała się w okół siebie
zdumiona. Nie odpowiadając na zaniepokojone spojrzenia Greka, lustrowała
otoczenie wzrokiem, spodziewając się ujrzeć jakiegoś człowieka, schowanego w
cieniu bocznej uliczki czy kryjącego się za jednym z domów – nie dostrzegła
jednak nikogo ani niczego niepokojącego. Po uliczce przechadzały się zakochane
pary i samotni uczniowie, ale nikt nie wydawał się być zainteresowany jej
osobą. Wypuściła powietrze z płuc, zdając sobie sprawę, że wcześniej
wstrzymywała oddech.
– Coś się stało? – spytał
Tyrs, przyglądając jej się z troską.
– Nie, nic. Wydawało mi
się, że zobaczyłam Jamesa i Lily, ale mi się przewidziało – skłamała. Chłopak
zmarszczył brwi, zapewne wychwytując nienaturalną nerwowość w jej głosie, ale
nic nie powiedział, a i ona nie zamierzała mu nic tłumaczyć.
Jednak dziwne uczucie
bycia obserwowaną wcale nie zniknęło. Carla jeszcze raz odwróciła się za
siebie, aby upewnić się, że wszystko znajduje się w jak najlepszym porządku, i
nogi się pod nią ugięły.
Nie, nie, to niemożliwe,
myślała, to nie może się dziać.
Z czerwonego dachu domu, trzepocząc hałaśliwie skrzydłami, odlatywał czarny kruk.
~~~~~~~~
Pedro spojrzał na Scarlette, która z
błogością rozpływającą się po jej ciele włożyła sobie kawałek ciasta do ust.
Jej twarz była zamyślona – pewnie zastanawiała się, jak sama mogłaby takie
przyrządzić i jakie składniki byłyby jej do tego potrzebne. Uśmiechnął się
lekko, prawie niezauważalnie dostrzegając jej szczęście i zadowolenie.
Ostatnio zdał sobie
sprawę, jak bardzo się od niej różnił. Ponownie opowiedziana historia o
przeszłości Unimyth przypomniała mu, że dla dziewczyny organizacja PWD była
wybawicielem i opiekunem. Tymczasem on na ten temat miał całkiem inne zdanie.
Kiedy na jaw wyszły jego
nadprzyrodzone zdolności walki, ludzie PWD pojawili się prawie od razu. Siłą
wyciągnęli go z domu, od zrozpaczonych rodziców, którzy nic nie mogli na to
poradzić, tłumacząc im jedynie, że tak będzie bezpieczniej. I może mieli rację.
Może jeśli nie wywieźliby go wtedy z kraju i nie ukryli w kwaterze PWD, jego
historia okazałaby się bardzo podobna do tej Scarlette. Może w jego domu
pojawiliby się Śmierciożercy. Może. A co jeśli nie?
Żyłby teraz z kochającymi
rodzicami, nie przejmowałby Voldemortem ani żadną wojną, nie zostałby wmieszany
w tą całą aferę. Bardzo prawdopodobne, że miałby psa, z którym bawiłby się
podczas wakacyjnej przerwy od szkoły. Odwiedzałby babcię, u której jadłby
pyszne obiady, i chodziłby ze znajomymi nad morze, na słoneczne plaże
Hiszpanii.
Mimo to bez protestów
współpracował z organizacją. Powodem był między innymi szlachetny cel, który
jak najbardziej popierał, i Scarlette. Kochał ją jak siostrę i dlatego
nienawidził Śmierciożerców całym sercem, tak, jakby to jego rodzina została
przez nich zamordowana. PWD walczyło z Voldemortem i jego poplecznikami, więc
postanowił, że skoro póki co i tak nie powróci do rodziców, może zrobić coś
dobrego dla świata i Puchonki.
Bo w gruncie rzeczy
założenia organizacji nie były złe. Obrona ludzi przed Voldemortem i innymi
niebezpieczeństwami, które akurat zagroziłyby światu – to wszystko wydawało się
być szlachetne. Gdyby tylko potrafili dojść do tego bez wyrządzania innych,
równie bolesnych szkód. Gdyby nie odcięli mu kontaktu od rodziców, gdyby
pozwalali pisać do nich listy, gdyby zgodzili się na choćby jedno spotkanie…
Wtedy jego poglądy
wyglądałyby całkiem inaczej.
– Coś się stało, Pedro? –
spytała Scarlette, widocznie dostrzegając, że nie myśli o najprzyjemniejszych
rzeczach.
– Nie, Scar –
odpowiedział, biorąc łyk kremowego piwa, które zamówił. – Wszystko w porządku.
Dziewczyna pokręciła głową
ze smutkiem i jakby niedowierzaniem, po czym wpatrzyła się w swój kawałek
ciasta. Na chwilę zapadła cisza, ale Pedro wyczuwał, że dziewczyna jeszcze nie
skończyła tego tematu i będzie chciała przekonać go do mówienia.
– Dlaczego mnie
okłamujesz, Pedro? Przecież widzę, że nie wszystko jest w porządku.
Spojrzał prosto w jej
oczy, zauważając w nich jednocześnie troskę i poirytowanie, ale nie odezwał
się.
– Dobrze, rozumiem, że nie
chcesz mówić – ciągnęła z przejęciem. – Ale byłoby ci znacznie łatwiej nieść
ten ciężar problemów i zmartwień, gdybyś mi się zwierzył. Sama się o tym
przekonałam, kiedy opowiedziałam o rodzicach reszcie. Ich wsparcie naprawdę
bardzo mi pomogło, więc dlaczego nie możesz choć trochę o tym opowiedzieć?
To nie tak, że nie chciał.
Już wiele razy miał ochotę zwierzyć się z tego dziewczynie, ale nie mógł zepsuć
jej wizji o organizacji, która została jej jedynym domem, odkąd Unimyth
straciła rodziców. Po prostu nie był w stanie jej tego zrobić, wiedząc
jednocześnie, że zadałby jej raniący cios.
A jak miał powiedzieć jej
o swojej drugiej naturze? O przebiegających po jego głowie myślach, które wcale
nie powinny się tam znaleźć? O cechach, które otrzymał wraz ze swoimi
zdolnościami? O wpływie boga wojny na jego zachowania? Co jeśli Scarlette by
się go przestraszyła? Co jeśli straciłby najważniejszą osobę w swoim życiu? Bał
się zaryzykować. Cena byłaby zbyt wielka.
– Nie mogę ci powiedzieć,
Scar. Po prostu nie mogę.
Dziewczyna już nabrała
powietrza, ale nie zdążyła się odezwać, bo niespodziewanie pojawili się przy
nich Syriusz, Remus i Peter, jednocześnie przerywając ich rozmowę.
– Możemy się przysiąść? –
spytał uprzejmie Lupin.
– Pewnie – odpowiedziała
Unimyth, posyłając jeszcze Puchonowi spojrzenie, mówiące, że tym razem tak
łatwo mu nie odpuści.
Hiszpan westchnął ze zrezygnowaniem,
spodziewając się, że jeśli stale będzie ukrywał swoje zmartwienia przed
Scarlette, może nie wyjść mu to na dobre.
~~~~~~~~
Hej, hej!
Jak tam szkoła? Uczycie się? Oceny już jakieś są?
Bo ja mam okropnie dużo nauki. Na szczęście i nieszczęście zachorowałam, co oznacza dużo czasu na pisanie. Dlatego rozdział pojawił się już teraz, a nie dopiero w weekend. Cieszycie się?
Bardzo lubię fragment z perspektywy McGonagall. To jest chyba mój ulubiony. Męczyłam go długo, chyba z dwie godziny, mimo że ma ze stronę. Mam nadzieję, że widać efekty.
Znowu trochę Pedro, trochę o jego historii i gorszej stronie PWD.
Jak wam się podoba relacja Tyrsa i Carli? Dzisiaj ich trochę więcej, następnym razem może nawet napiszę coś z perspektywy chłopaka?
Albert i Teria szykują się do kolejnej próby ataku. Zbyt długo nic się nie działo...
Cóż, nie będę już przedłużać, zapraszam do komentowania, wyrażania opinii i wszystkich innych sposobów interakcji ze mną, jakie wam do głowy wpadną :)
Pozdrowionka,
Bianka!