,,Ludzi należy dzielić na dobrych i złych. Rasa, pochodzenie, religia,
wykształcenie, majątek - nie mają znaczenia. Tylko to, jakim kto jest
człowiekiem"
~ Irena Sendlerowa
O liście prawie od razu dowiedziała się reszta huncwotów i
Lily. Wszyscy przyjęli informacje z należytą powagą i bardzo się tym
przejęli, ale to Evans i Black najbardziej przeraziła sytuacja. Przez kolejne
dwa tygodnie nie odstępowali Carli na krok. Wyjątkiem były osobne zajęcia, ale
wtedy odprowadzali ją pod salę i oddawali pod opiekę kogoś zaufanego. Bez
przerwy ją obserwowali, jakby mogła w każdej chwili dostać ataku serca.
Dzisiaj, po zajęciach Carli udało się wyrwać od ich stałego
towarzystwa, więc udała się nad jezioro. Chciała spędzić trochę czasu sama.
Wyszła z zamku i skierowała się w stronę granatowej, błyszczącej tafli nad
którą unosiła się błyszcząca mgła, nadając miejscu niesamowity wygląd. Nie
dostrzegła nikogo na horyzoncie i w sumie się nie dziwiła, bo kto chciałby
spędzać czas na zewnątrz w taką pogodę. Ale ona przecież nie była jak inni.
Syriusz stale powtarzał jej, że jest nadzwyczajna, oryginalna. Ale ona
wiedziała, że ktoś nie tak jej bliski, stwierdziłby po prostu, że jest
nienormalna, że należy jej się bać. Stanęła na brzegu. Poczuła chłód,
kiedy woda dosięgła jej butów i całkowicie je zamoczyła. Cieszyła się, że ma
takich przyjaciół. Pomimo, że ich stała opieka była dla Carli trochę uciążliwa,
czuła się lepiej, kiedy wiedziała, że ktoś się o nią troszczy. Z drugiej strony
stale przypominało jej to, że grozi jej wielkie niebezpieczeństwo.
Czekała z niecierpliwością na święta. Chciała się już
dowiedzieć o co w tym wszystkim chodzi, chciała zasypiać spokojnie wieczorem,
chciała poznać prawdę na swój temat. Przez ostatni okres czasu zdała sobie
sprawę, że sama nie wie o sobie za dużo. Przez jeden list, dwadzieścia linijek
i sto dziewięćdziesiąt cztery wyrazy jej niedawno poukładane życie wywróciło
się o sto osiemdziesiąt stopni.
Usłyszała kroki stłumione przez mokrą trawę. Po chwili ktoś
obok niej stanął i chwycił ją za rękę. Nie musiała się odwracać w stronę nowo
przybyłego, żeby stwierdzić, że jest to Syriusz Black. Czy dowiedziała się kto
do niej przyszedł po rytmie stawiania kroków, czy może rozpoznała chłopaka po
charakterystycznym zapachu jego perfum, czy może podpowiedział jej to szósty
zmysł? Nie wiedziała.
– Nie możesz tak się od nas sama oddalać –
szepnął słabo.
– Co to ma znaczyć, że nie mogę?
Oczywiście, że mogę! Przecież nic mi się nie stanie! – krzyknęła Carla i
wyszarpała rękę z uścisku przyjaciela. – Nie chodźcie za mną krok w krok.
Dajcie mi trochę prywatności! Jakbym ci pozwoliła to najchętniej i do toalety
byś ze mną wszedł! Potrafię sobie sama poradzić! - zmierzyła Blacka ostrym
spojrzeniem. Była naprawdę zła. Co on sobie w ogóle myśli? Że ona nie potrafi
przejść przez korytarz i sobie nic nie zrobić. Odwróciła się na pięcie i spięta
ruszyła w stronę zamku.
Syriusz spojrzał na Carlę zdziwiony.
Przecież oni tylko się nią opiekują, chcą, żeby była bezpieczna. A może za
bardzo się jej narzucają? Może potrzebuje więcej swobody? Im dłużej o tym
myślał, tym bardziej zdawał sobie sprawę, że Carla przez ostatnie dwa tygodnie
nie spędziła ani jednej chwili sama.
– My chcemy tylko, żebyś była bezpieczna –
wyszeptał żałośnie.
Dziewczyna zatrzymała się. Smutny głos przyjaciela zadziałał na
nią tak, jakby ktoś wylał na jej głowę wiadro lodowatej wody. Przecież
oni nie mają złych intencji. Co ona wyprawia? Zachowała się egoistycznie, a oni
chcą tylko jej dobra. Po co ona nakrzyczała na Syriusza? Oni chcą jej tylko
pomóc. Powinna być im wdzięczna, że tak się dla niej poświęcają. Zdała sobie
sprawę, że najzwyczajniej w świecie nie daje sobie rady i dlatego jest taka
nerwowa.
– Przepraszam. Wiem. Nie powinnam –
odwróciła się w stronę chłopaka i mocno się do niego przytuliła. – To pewnie
przez te ciągłe strach i niepewność. Cieszę się, ze ze mną jesteście.
Syriusz zauważył, że po jej policzku spływają łzy. Otarł je
delikatnie.
– Wszystko będzie dobrze, nie musisz się
bać – uśmiechnął się pocieszająco. Chwycił dziewczynę za rękę i pociągnął za
sobą do zamku. Trzeba odwrócić jej myśli od tego tematu. Nie może ciągle się
nim zamęczać – pomyślał.
– Chodź, trzeba poćwiczyć, za niedługo pełnia.
~~~~~~~~~~~~
– Ha! Udało mi się! – krzyknęła Carla,
zamieniając się w wilka. A raczej próbowała krzyknąć, bo z jej gardła wydało
się coś pomiędzy warkotem, a wyciem. Była z siebie zadowolona jak nigdy dotąd.
Pomoc Remusowi była dla niej teraz celem numer jeden, który sprawiał, że nie
czuła się jak piąte koło u wozu. Ostatnio wydawało jej się, że to ciągłe
pilnowanie jej osoby ciąży jej przyjaciołom, więc myśl, że może jednemu z nich
pomóc, że może się do czegoś przydać, była jak najbardziej pokrzepiająca. Cel
odrywał ją także od myśli o tajemniczym liście i niebezpieczeństwie, które jej
groziło.
Syriusz przemieniony w psa, zaszczekał
jakby gratulując. Szybko dokonał przemiany w człowieka.
– Skoro już wszyscy potrafimy się
przemieniać, to przy następnej pełni będziemy z Remusem!
James, pod postacią pokaźnych rozmiarów jelenia zastukał
kopytami wesoło, a szczur-Peter zaczął biegać w kółko ze szczęścia.
– Możecie się już zamienić w ludzi, bo tak
się z wami nie dogadam – fuknął.
Chłopcy i Carla bez problemów wykonali prośbę Syriusza i już po
chwili stanęli przed nim w swoich prawdziwych postaciach. Uważnie obejrzeli
swoje ciało, żeby upewnić się, czy czasem niczego nie brakuje. Zadowoleni z
wyników przeglądu wszyscy zaczęli się szczerze śmiać. Naprawdę cieszyli się, że
będą z Remusem podczas kolejnej pełni, że będą mogli mu pomagać. Teraz trzeba
tylko go odnaleźć, poważnie porozmawiać i poinformować go o swoim planie.
Popatrzyli na siebie przekazując niemy komunikat.
Wszyscy zrozumieli się bez słów. Wyszli z pustej sali na trzecim piętrze i
ruszyli w stronę jednego z tylko im znanych skrótów, dzięki czemu szybko
znaleźli się w pokoju wspólnym gryfonów. Remusa znaleźli na kanapie huncwotów,
tępo wpatrującego się w kominek. Kiedy usłyszał ich kroki niespokojnie drgnął
wyrwany z zadumy.
– Gdzie byliście? – spytał, lekko
podirytowany ich długą nieobecnością.
– Musimy porozmawiać – powiedział Syriusz,
ignorując pytanie przyjaciela i już ciągnął Lupina za rękę w stronę ich
dormitorium.
Kiedy znaleźli się w pokoju nastała
niezręczna cisza, przerywana tylko świstem wiatru za oknem. Atmosfera była
napięta, nikt nie wiedział jak zacząć temat. Remus chyba domyślał się o co
chodzi, bo intensywnie wpatrywał się w swoje buty. W końcu nie wytrzymał
zdenerwowania, które zaciskało coraz ciaśniejszy supeł na jego żołądku.
– Po co tu przyszliście?! Żeby powiedzieć
mi, że mam się do was nie zbliżać?! Że jestem niebezpieczny?! Że mam się od was
odczepić?! – warknął.
Popatrzyli na siebie zdumieni. Przecież nie taki był ich
cel wizyty. Nie spodziewali się takiej reakcji Remusa. Przecież przyjaciół się nie
zostawia, zwłaszcza w tych najgorszych momentach.
– Nie! – krzyknął Peter. – My chcieliśmy
ci tylko powiedzieć, że wiemy i, że zamierzamy ci pomóc.
– Słucham? – spytał zaskoczony Lupin. Był
pewny, że przyjaciele się od niego odwrócą, tak jak inni ludzie w przeszłości.
– No tak, przecież to tylko mały futerkowy
problem – uśmiechnął się James pocieszająco. Wszyscy mimo wszystko wybuchnęli
śmiechem.
– Nie, nie boicie się mnie? Nie brzydzicie
się mną?
– Ależ oczywiście, że nie! Nawet mamy plan
jak ci pomóc! – wykrzyknęła podniecona Carla, która już całkiem pozbyła się
zdenerwowania.
– Pomóc?
– Ależ oczywiście! Będziemy spędzali z
tobą pełnie we Wrzeszczącej Chacie – odpowiedział Syriusz poważnie.
Remusa zatkało. Chcieli mu pomóc. Powoli
dochodziło do jego głowy, że nie stracił przyjaciół przez swoją chorobę. Czuł
się tak szczęśliwy jak nigdy dotąd, ale mimo to nie stracił umiejętności
logicznego myślenia.
– Skąd wiecie, gdzie spędzam pełnie?
Carla dumnie rozłożyła ręce, uśmiechając
się.
– Tak, mogłem się domyślić. Ale mimo
wszystko nie możecie ze mną spędzać pełni. Nie jestem bezpieczny – Remus od
razu posmutniał. Chciał być zwykłym chłopakiem, chciał być normalny, zdrowy, a
przede wszystkim nie niebezpieczny. Nie mógł pozwolić przyjaciołom spędzić z
nim pełni. Przecież wilkołaki rozrywają ludzi na strzępy!
– Ha! I tutaj też mamy odpowiedź! –
uśmiechnął się zawadiacko James. – Zostaliśmy nielegalnymi animagami!
– Że co?!
– No tak.
– Nie możecie.
– Możemy.
Remus westchnął – i tak z Jamesem nie wygra.
Znalazł sobie prawdziwych przyjaciół. Takie poświęcenie tylko dla niego. Dla
tak nieważnego, nieśmiałego chłopaka. Naraz poczuł się doceniony, coś warty.
Może jednak coś dla kogoś znaczy.
– A Carla?
– Co ze mną nie tak?
– Nie możesz wychodzić poza Hogwart.
Tego się nie spodziewała. Przecież jej przybycie
nie może wpłynąć na decyzję Lupina. Nie może! To by było po prostu...
Niedorzeczne!
– Będzie mi groziło większe
niebezpieczeństwo. Potraktujmy to jako... przygotowanie? – powiedziała
spokojnie i całkiem poważnie.
Wszyscy uśmiechnęli się, zgadzając się.
Podeszli do Remusa i zgnietli go w uścisku.
– Chyba jestem najszczęśliwszą osobą na
świecie – wyszeptał.
~~~~~~~~~~~~~
– Hej, Lily! Umówisz się ze mną? –
krzyknął James, wpadłszy do pokoju wspólnego i dostrzegłszy wielką rudą
czuprynę.
Lily, siedząca przy stoliku z Carlą i
odrabiająca zadanie z eliksirów, nawet nie spojrzała na chłopaka.
– A jak myślisz?
– Tak?
– Nadzieja matką głupich.
– Sugerujesz coś, Lily? – spytał,
dosiadając się do stolika.
– Ależ, oczywiście, że tak - odpowiedziała
Gryfonka, dalej wpatrując się w książkę i nie zwracając uwagi na Pottera. Na
jej twarzy pojawił się niewinny uśmiech – Powinieneś się cieszyć. Dzisiaj
rozmawiałam z tobą dłużej niż zazwyczaj. Ale twój limit już się skończył.
Możesz już iść. Psujesz mi ten piękny dzień – wskazała palcem na okno, za
którym wcale nie było ładnej pogody.
Carla zachichotała.
– Czyli mój limit się powiększył? – spytał
chłopak z nadzieją w głosie, niezrażony ostatnimi niemiłymi słowami.
Dziewczyna nie odpowiedziała, więc Potter wstał od
stolika i udał się w stronę kanapy huncwotów.
– Rozumiesz to, Syriusz? – powiedział na
tyle głośno, żeby dziewczyny mogły go usłyszeć i rzucił się na kanapę obok
przyjaciela – Lily poświęciła mi dzisiaj minutę więcej!
– Musi mieć dzisiaj dobry humor –
skomentował Black.
– On mi nigdy nie da spokoju? – westchnęła
Lily.
– A może powinnaś dać mu szansę? –
zasugerowała Carla, jednak Evans popatrzyła się na nią jak na wariatkę. – Przecież się zmienił. Nie jest już taki arogancki i nieodpowiedzialny. Pomyśl
nad tym – dodała i zebrawszy wszystkie wypracowania, wstała od stolika. Czuła
lekkie niedowierzanie, że udało jej się to powiedzieć. Przecież właśnie
przekonuje Lily do chłopaka, w którym się zakochała. Ale czy na pewno? Czy nie
jest to przejściowe zauroczenie?
– Ja już nie mam siły. Idę to odnieść.
Nie zdążyła. Usłyszała huk i szarpnięcie do tyłu.
Ciemność. Nic tylko mrok. Po chwili zapaliły się pochodnie rzucając blade
światło na kamienne ściany. Usłyszała kroki, a do pokoju ktoś wszedł. Zobaczyła
przeraźliwie bladą twarz Lorda Voldemorta. Naraz poczuła przeraźliwy ból.
Cierpiała jak nigdy dotąd. Dopiero teraz zauważyła dziewczynę, leżącą na zimnej
kamiennej posadzce. Ale skąd wie, że była zimna? Zdała sobie sprawę, że odczuwa
to samo co ta biedna istota. Zbliżał się do dziewczyny. Bezbronnej, nie mogącej
nic zrobić. Carla usłyszała bezwzględny głos. Crucio. Oślepiające światło.
Krzyk, rozdzierający powietrze. Wrzask pełen rozpaczy. Jęk, błagający o litość.
A potem cisza. Cisza złowroga i straszliwa. Już nic nie czuła.
Obudziła się w czerwonym pokoju wspólnym
gryfonów. Leżała na ziemi, ciężko dysząc. Dziwne - nikt na mnie nie zwrócił
uwagi. Gryfoni kręcili się dookoła, śmiejąc się głośno.
– Co się stało? – krzyknęła do Lilly,
zbierającej swoje rzeczy z ziemi.
– Potter, Black, Lupin, Pettigrew –
wymamrotała nienawistnie i poszła ich szukać poza obrębem pokoju wspólnego.
Carla wstała z ziemi. Zauważyła, że cała
pokryta jest śluzem. Co tutaj się wydarzyło? Co z tym wspólnego ma ten sen?
Podeszła do Cassie, która siedziała na kanapie przy kominku. Razem z Keylie
śmiały się do rozpuku.
– Co tutaj się stało? Zemdlałam i nie wiem
o co chodzi!
– Pod waszym stolikiem wybuchła bomba
śluzowa! Chyba ci nie muszę mówić kto to zrobił. Czekaj, czekaj... Mówisz, że
zemdlałaś?! – Cassie szybko podniosła się z kanapy i zaczęła nerwowo oglądać
Carle z każdej strony.
– Ah, tak... Dziękuję, Cassie. To nic
takiego, nic się nie stało.
Nie zwracając uwagi na niespokojne spojrzenia Cassie i
okrzyki Keylie, wyszła szukać Lily. Nie miała ochoty z nimi o tym teraz
rozmawiać. Znowu zaczęłyby się współczucia, ubolewanie nad jej losem. Ale ona
tego nie lubiła. Bo przecież one nic nie dawały. Tylko jeszcze większe poczucie
beznadziei. Przemierzała korytarze stanowczym krokiem. Gdzie Lily mogła pójść?
Gdzie huncwoci mogli się podziać? Wymyśl miejsce, które pierwsze by im przyszło
na myśl. Myśl jak huncwot.
Pokój życzeń.
Dotarła na siódme piętro. Stanęła przed białą ścianą. O
czym oni mogli pomyśleć, wchodząc do pokoju? Przeszła trzy razy wzdłuż ściany.
Miejsce, gdzie mogłabym się schować.
Nic. Dalej biała ściana.
Kolejna próba.
Miejsce, gdzie Lily mnie nie znajdzie.
Nie wierzyła, że jej się udało. Przed nią pojawiły się wielkie,
złote drzwi. Były ciężkie. Pomimo, że pchnęła je mocno, one tylko lekko się
uchyliły. Wślizgnęła się przez szparę do pokoju. Pomieszczenie tonęło w mroku.
Wszędzie widziała małe zakamarki, świetnie nadające się na kryjówkę. Nie
dostrzegała jednak nigdzie huncwotów.
– Carla?! Jak ty się tu dostałaś? – z
jednej z kryjówek wyszedł Syriusz – Widzę, że kawał się udał – uśmiechnął się
szeroko.
Carla zdała sobie sprawę, że nadal pokrywa ją śluz.
Usunęła go szybko zaklęciem.
– Myślę, że Lily się nie spodobał. Gdzie
reszta?
Z mroku wyłonili się Lupin, James i Peter. Carla
drgnęła. Czy powinna im powiedzieć o śnie? Czy przez to nie zmieni się decyzja
Remusa o towarzyszeniu mu podczas pełni? Ale musi, musi to zrobić. Oni muszą
wiedzieć.
– Usiądźcie. Musimy porozmawiać.
Huncwoci zaniepokojeni tonem Carli, posłusznie wykonali
polecenie.
– Wtedy, kiedy bomba wybuchła, zemdlałam.
Miałam sen, wizję? Nie wiem jak to nazwać. Obserwowałam zdarzenia z góry. Tam
był – urwała na chwilę, żeby zaczerpnąć tchu – Voldemort. I dziewczyna. Rzucił
na nią Cruciatus. Wrzeszczała. To... to chyba byłam ja. Chociaż widziałam
wszystko z zewnątrz czułam wszystko. Nieopisany ból. Cierpiałam. To było
straszne – zakończyła, a jej ręce mimowolnie zaczęły drżeć. Nie patrzyła na
twarze przyjaciół, więc nie mogła zauważyć, jak wielkie zaniepokojenie, a
raczej strach maluje się na ich twarzach.
Nikt się nie odezwał. Siedzieli w niespokojnej ciszy
jeszcze przez długi czas. Każdy pogrążony w swoich myślach o niebezpiecznej
przyszłość, samym swoim towarzystwem wspierając przyjaciół.
~~~~~~~~~~~
Jak wam się podoba? Starałam się dostosować do waszych rad. Mam nadzieję, że widać poprawę :) Komentujcie!